Reklama

Od nauczycieli futbolu do autsajderów. Jak upadała węgierska piłka?

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2021, 12:33 • 9 min czytania 12 komentarzy

Dużo się w ostatnich latach mówi o tym, że piłka nożna na Węgrzech – przede wszystkim za sprawą bardzo zdecydowanego i hojnego wsparcia polityków – mozolnie podnosi się z kolan. My postanowiliśmy się tymczasem zastanowić, jak to się właściwie stało, że Węgrzy, których swego czasu postrzegano w Europie wręcz jako nauczycieli nowoczesnego futbolu, zanotowali aż tak bolesny upadek i w pewnym momencie stali się na Starym Kontynencie piłkarskimi pariasami.

Od nauczycieli futbolu do autsajderów. Jak upadała węgierska piłka?

Kiedy dokładnie narodowa drużyna Madziarów wyrżnęła twarzą o ziemię? Chyba należy tutaj wskazać eliminacje do Euro 2008. Węgrzy zostali wówczas wylosowani z piątego koszyka i trafili do grupy z Grecją, Turcją, Norwegią, Bośnią i Hercegowiną, Mołdawią oraz Maltą. Wydawać by się zatem mogło na pierwszy rzut oka, że dla reprezentacji poszukującej przełamania było to wręcz wymarzone towarzystwo. Bez żadnej super-potęgi europejskiej piłki. Nic, tylko walczyć o powrót na salony. Jednak węgierska kadra nawet się nie otarła o wyjazd na turniej do Austrii i Szwajcarii.

W eliminacjach udało jej się finalnie wyprzedzić wyłącznie Maltę, z którą zresztą jeden mecz przegrali. Polegli także 0:3 w wyjazdowym starciu z Mołdawią, a od Norwegów oberwali w dwumeczu 1:8. To było po prostu dno. Całkowita katastrofa.

Malta 2:1 Węgry (eliminacje do Euro 2008)
Reklama

Mołdawia 3:0 Węgry (eliminacje do Euro 2008)

„90 minut tragedii” – napisał po kompromitacji z Maltą dziennik Nepszabadsag. Tibor Vadaszi, działacz węgierskiej federacji, stwierdził natomiast w pomeczowym wywiadzie: – To starcie obnażyło nasz poziom. W tej chwili węgierska piłka jest po prostu aż tak słaba.

Zawstydzająca wpadka kosztowała posadę ówczesnego selekcjonera reprezentacji, Petera Bozsika. Trener o kulisach porażki opowiedział w książce „Mistrzowie bez tytułu” autorstwa Norberta Tkocza, Daniela Karasia i Davida Zeiskyego. – Bolała mnie ta porażka i dalej boli. Warunki nie były optymalne. Mieliśmy solidnych piłkarzy, ale oni wrócili do półamatorskiego środowiska. Lecieliśmy na Maltę normalnym, kursowym samolotem. Dotarliśmy tam dopiero wieczorem i już nie mogliśmy potrenować na stadionie. Następnego dnia odbyliśmy trening, ale na boisku bocznym. To nie ma większego znaczenia od strony fachowej, jednak mentalnie – ma ogromne. Widząc to wszystko, piłkarz zaczyna się zastanawiać, o co chodzi. Jak to: nie możemy normalnie potrenować? Jak to: nie mamy osobnego samolotu?

Wymowne, że z takimi problemami zmagał się syn Józsefa Bozsika, bohatera najpiękniejszych chwil węgierskiej piłki.

NIE TYLKO „ZŁOTA JEDENASTKA”

Oczywiście najwspanialszą drużyną w całej historii węgierskiego futbolu pozostaje legendarna „Złota Jedenastka”, czyli reprezentacja, która w pierwszej połowie lat 50. ubiegłego stulecia porozstawiała po kątach właściwie wszystkich rywali w Europie i na świecie, jacy tylko odważyli się stanąć jej na drodze. Madziarzy od maja 1949 do lipca 1954 roku zanotowali passę 34 zwycięstw, sześciu remisów i jednej porażki. Notorycznie demolowali swoich oponentów, deklasowali ich. Polaków, Niemców, Austriaków, Szwedów, Włochów, Jugosłowian czy Szwajcarów. A także buńczucznych Anglików, którym wydawało się, iż z urzędu przysługuje im status najlepszej piłkarskiej drużyny Starego Kontynentu.

Reklama

W listopadzie 1953 roku „Synowie Albionu” przerżnęli z Węgrami na Wembley 3:6. Pół roku później poszukali rewanżu w Budapeszcie, lecz zostali wyjaśnieni jeszcze bardziej dotkliwie. Skończyło się zwycięstwem gospodarzy 7:1. „Złota Jedenastka” naprawdę nie brała jeńców. Zabrakło jej tylko postawienia kropki nad i – w finale mistrzostw świata w 1954 roku Węgrzy sensacyjnie przegrali z Niemcami 2:3.

Spotkanie przeszło do historii jako „Cud w Bernie”. Nie bez kozery. Późniejsi finaliści starli się ze sobą także wcześniej, w fazie grupowej turnieju. Wówczas węgierska reprezentacja… zatriumfowała nad Niemcami aż 8:3.

RFN 3:2 Węgry (finał mistrzostw świata 1954)

Dlaczego w finale wygrali Niemcy, a nie Ferenc Puskas, Sandor Kocsis, Zoltan Czibor, Nandor Hidegkuti, József Bozsik i reszta ferajny? To materiał na osobną opowieść. Na sensacyjnej porażce w finale mundialu historia „Złotej Jedenastki” się wszakże nie skończyła. Po mistrzostwach Madziarzy wciąż spisywali się wyśmienicie na arenie międzynarodowej. Dopiero zbrojne powstanie ludności węgierskiej przeciwko okupantom ze Związku Radzieckiego położyło kres popisom legendarnej ekipy. Kilku gwiazdorów węgierskiego futbolu, w tym Puskas, nie powróciło do kraju ogarniętego antykomunistyczną rewolucją, zresztą krwawo stłumioną przez żołnierzy Armii Czerwonej. Zawodników tych uznano oficjalnie za zdrajców. Ale czy kres „Złotej Jedenastki” oznaczał jednocześnie kres sukcesów węgierskiej piłki? Niby tak, ale nie do końca.

W 1964 i 1972 roku Madziarzy zakwalifikowali się do mistrzostw Europy, co w tamtym czasie było zadaniem naprawdę wyjątkowo trudnym. W latach 1958 – 1966 i 1978 – 1986 reprezentacja Węgier wystąpiła też na mistrzostwach świata. Nie liczyła się już w walce o medale, prawda, lecz na ogół wstydu nie przynosiła. Przyzwoicie prezentowały się też węgierskie kluby w europejskich pucharach. Zdarzało im się docierać do finałów Pucharu Miast Targowych, Pucharu UEFA i Pucharu Zdobywców Pucharów. Mniej okazale wyglądało to wszakże w bardziej prestiżowym Pucharze Europy.

Można jeszcze dodać, że w 1967 roku Złotą Piłką nagrodzony został Florian Albert z Ferencvarosu, wymiatającego w latach 60. w węgierskiej ekstraklasie, reprezentacji i w Pucharze Miast Targowych. To jedyny węgierski piłkarz, który doczekał się tego wyróżnienia.

PIŁKARSCY PROFESOROWIE

Na fali sukcesów „Złotej Jedenastki” zaczęto w Europie traktować Węgrów – skądinąd słusznie – jako swego rodzaju nauczycieli futbolu. Choć właściwie to już przed II Wojną Światową niezwykle ceniono wiedzę i doświadczenie węgierskich szkoleniowców. Na przykład w Polsce. Potem się to tylko spotęgowało. Trzeba bowiem pamiętać, że już w latach 30. i 40. Madziarzy dysponowali olbrzymim piłkarskim potencjałem i byliby zapewne jednymi z faworytów do zwycięstwa na mundialach w 1942 i 1946 roku, gdyby tylko te turnieje się odbyły.

„II Wojna Światowa nie tylko zatrzymała rozwój węgierskiego piłkarstwa, ale zdemolowała całe społeczeństwo. Tak naprawdę Węgrzy już nigdy nie byli tym samym narodem, co przed wojną”

Tom Mortimer (The Libero)

Spójrzmy choćby na Ruch Chorzów. W latach 1958 – 1963 drużyna miała aż trzech trenerów z Węgier. Wielu szkoleniowców z tego kraju pracowało także w Górniku Zabrze, Legii Warszawa, Wiśle Kraków, Cracovii czy ŁKS-ie Łódź. Przykładem Janos Steiner, który poprowadził do mistrzostwa Polski aż trzy kluby – Legię (1955), Górnika (1959) i Ruch (1960). – Prowadził nowoczesne treningi, niezbyt długie, ale intensywne i urozmaiconepisze Marek Dziechciarz. – Stawiał na technikę i ćwiczenia z piłką. O tych nieznanych dotąd nad Wisłą metodach treningowych (na wzór stosowanych przez sztab potężnego wówczas Honvedu Budapeszt) dawni podopieczni po latach wypowiadali się w samych superlatywach. Wspominano także jego otwartość, towarzyskość i pasję. Jeździł na Węgry, podpatrywał, robił notatki, a potem wszystko przekazywał swoim podopiecznym. A z Węgier przywoził również miejscowe specjały, salami i ostre kabanosy. Były jak znalazł na spotkania integracyjne, które tak lubił.

archiwum „Przekroju”

Hubert Kostka w cytowanej już książce „Mistrzowie bez tytułu” wspominał natomiast: – Kiedy Geza Kalocsay (trener Górnika Zabrze w latach 1966 – 1969) zaczął opowiadać o piłce, to my – mistrzowie Polski – czuliśmy się jak przedszkolaki. To było zderzenie szkoły podstawowej z uniwersytetem. W dodatku wszystko co opowiadał, robił też na boisku, a nie tylko na tablicy, tak jak nasi trenerzy.

Węgierska myśl szkoleniowa była również obecna w najpotężniejszych i najbogatszych ligach Starego Kontynentu, niekoniecznie z tak zwanego Bloku Wschodniego. Gyorgy Sarosi prowadził Juventus i Romę. Bela Guttmann święcił wielkie triumfy z Benficą, zahaczając także o Milan i Porto. Ferenc Plattko był trenerem FC Barcelony, jak również wielu słynnych klubów argentyńskich (i polskiej Cracovii). Te południowoamerykańskie tropy w ogóle są dość intrygujące. Na przykład Lajos Baroti na początku lat 70. dowodził reprezentacją Peru. Właściwie we wszystkich zakątkach świata ceniono zatem Węgrów jako futbolowych innowatorów i ludzi potrafiących stawiać treningowe i taktyczne fundamenty pod sukcesy.

W którym momencie coś się zaczęło psuć?

Najprościej byłoby wskazać po prostu upadek Związku Radzieckiego i transformację ustrojową początku lat 90. Znamy te mechanizmy także z Polski. Państwowe molochy zwinęły parasol ochronny znad klubów, zmuszając utrzymywane dotychczas w cieplarnianych warunkach zespoły do funkcjonowania na rynkowych zasadach. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w latach 40. i 50. Węgrzy mogli uchodzić za futbolową potęgę numer jeden w Europie, a później już nigdy tego statusu nie odzyskali. Zaczęli popadać w przeciętność na długo przed upadkiem komunizmu.

ZAPAŚĆ WĘGIERSKIEJ PIŁKI

Wielu dziennikarzy i historyków, analizujących dzieje węgierskiej piłki, upiera się, że to wspomniana rewolucja z 1956 roku de facto spowodowała powolny upadek tamtejszego futbolu. Sensacyjna wpadka „Złotej Jedenastki” w finale mistrzostw świata w Szwajcarii wywołała niespotykaną wściekłość i frustrację całego społeczeństwa. Ludzie poczuli się zdradzeni przez swoich dotychczasowych ulubieńców. Największe gwiazdy zespołu, na czele z Ferencem Puskasem, spotykały się nawet z dość powszechnymi oskarżeniami o sprzedanie meczu Niemcom. Na to nałożyły się oczywiście w kolejnych latach sprawy jeszcze istotniejsze – brutalne represje polityczne, permanentny kryzys gospodarczy. Znaczenie miały również doniesienia o Poznańskim Czerwcu i odwilży gomułkowskiej. W kraju doszło w końcu do eksplozji niezadowolenia.

I zrządzeniem losu futbol w świadomości węgierskich obywateli znalazł się po niewłaściwej stronie barykady. Wpływ na to miały także działania propagandowe. Dopóki sowieckim namiestnikom pasowało pompowanie piłkarskiej reprezentacji na dobro narodowe Węgier, dopóty to czynili. Ale gdy zaczęło im się bardziej opłacać ustawienie przegranych piłkarzy w roli wrogów publicznych, narracja natychmiast się zmieniła.

Węgierska piłka, zamiast z ogólną potęgą „Złotej Jedenastki”, zaczęła być utożsamiana z tym jednym, przegranym finałem.

„Złota Jedenastka” w 1953 roku

W latach 60. Węgrzy siłą rozpędu zaliczali się jeszcze do europejskiej i światowej czołówki. Ale później już się na ten pułap nigdy nie wspięli, a piłka przestała ekscytować mieszkańców tego kraju. Na znaczeniu i popularności zyskały inne dyscypliny sportu, gdzie Madziarom wiodło się lepiej.

POWRÓT NA SALONY

Lata 90. i pierwsza dekada XXI wieku stanowiły, jako się rzekło, okres najgłębszego kryzysu futbolu na Węgrzech. Zarówno klubowego, jak i reprezentacyjnego. W grudniu 2006 roku węgierska reprezentacja była sklasyfikowana na 62. miejscu w rankingu FIFA. Niżej niż Macedonia, Finlandia czy Izrael, minimalnie nad Litwą czy Białorusią. Równolegle węgierska ekstraklasa plasowała się na 24. pozycji w rankingu UEFA. Cztery lata później osunęła się zaś na 36. lokatę. W okolice ligi gruzińskiej i islandzkiej.

No ale potem do władzy doszedł Viktor Orban z partii Fidesz.

Charyzmatyczny polityk, przez wielu ekspertów przedstawiany jako wirtuoz zabiegów z pogranicza politycznego marketingu i propagandy. Orban zdawał sobie sprawę, że sport może odegrać istotną rolę w odbudowie narodowej dumy Węgrów. Jako pasjonat futbolu, postanowił odrestaurować więc węgierską piłkę, wykorzystując do tego mechanizmy polityczne, a także finansowe wsparcie ze strony najpotężniejszych państwowych przedsiębiorstw. A przy okazji lider Fideszu na nowo rozniecił ogień pod mitem „Złotej Jedenastki”. Najsłynniejszym z jego projektów jest przecież Puskas Akademia FC – klub założony w rodzinnej wsi Orbana, położonej 40 kilometrów od miasta Szekesfehervar. Obecnie seniorska drużyna Puskas Akademii jest już drugą siłą węgierskiej ekstraklasy. Numerem jeden jest zaś słynny Ferencvaros, który po latach wrócił do Ligi Mistrzów.

Powrócić na światowy top pewnie już się Węgrom nie uda. Niezależnie od skali państwowych inwestycji, straty do nadrobienia względem najbardziej rozwiniętych piłkarsko krajów są zbyt duże. Już sam udział w mistrzostwach Europy i występ węgierskiego klubu w fazie grupowej Champions League należy taktować z uznaniem. Natomiast awans na mundial po przeszło czterech dekadach niemocy byłby niewątpliwie ukoronowaniem odważnych i kontrowersyjnych projektów sportowych Orbana. Z całą sympatii do „bratanków” – oby nie był to mundial w Katarze.

fot. NewsPix.pl / WikiMedia

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...