Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

18 marca 2021, 18:04 • 8 min czytania 34 komentarzy

Nigdy nie wydawano w Polsce większej liczby książek, choć nigdy poziom czytelnictwa nie był niższy.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Zastanówmy się nad tym dobrze: nigdy mniej, nigdy więcej. Na pozór, nie do pogodzenia. Malejący popyt, coraz bogatsza, wręcz bizantyjska oferta towarów. Gdzie tu sens. Gdzie logika. A jednak na tym w dużej mierze zasadza się – wybaczcie szumne słowa i generalizację – współczesność, a przynajmniej jedna z jej łatwo dostrzegalnych zasad.

Możemy iść dalej w konkrety, w liczby. Zderzyć rekordowe 36 138 wydanych w 2019 książek nie tylko z  rekordowo niskim odsetkiem czytających, ale też tym, że nawet najwięksi pasjonaci czytania przeczytają, ile? Kilkadziesiąt pozycji? Dobiją do stu? Kto będzie miał dziś czas przeczytać dwieście? To dla kogo te tysiące?

I wiadomo, że w tych tysiącach są i wydawnictwa specjalistyczne, prawnicze, grzybiarskie, jakiekolwiek. Ale prawda jest taka, że nawet ktoś, kto żyje z czytania, recenzent, nie jest w stanie przeczytać wszystkiego choćby ze swojej dziedziny. Na przykład każdego kryminału, jaki wychodzi w danym roku. A gdzie wyrwanie się do świata innych nurtów. Gdzie powrót do klasyki, a nie wyłącznie mielenie nowości, gdzie do ulubionych książek sprzed lat. Nie  mówiąc o czasie na jakieś, chociaż bylejakie, życie.

Dzisiejsza oferta czegokolwiek jest nie do przemielenia. Widzimy to wyraźnie w serialach, filmach, ale użyłem tych nieszczęsnych książek, bo jest jasne, że to coraz większa nisza, a jednak w tej kurczącej się z roku na rok przestrzeni, wypieranej przez przystępniejsze dla ludzi XXI wieku nośniki treści, panuje ruch jak w psującym się mięsie.

Reklama

Jak ta zasada objawia się w piłce nożnej?

***

Zapadło mi w pamięć jak Pablopavo powiedział, że nie słucha się już muzyki. W sensie – słucha się. Słucha się wszędzie, tak jak się słuchało.

Ale słuchanie muzyki zeszło z listy osobnych czynności.

Jak zwykle, dla nielicznych, pewnie wciąż tak, ale zdecydowana większość słuchanie muzyki utożsamia nierozerwalnie z czymś, co robi się jako tło pod coś innego. Przeglądanie internetu, pracę, porządki, zasypianie, cokolwiek. Dla wielu osób wręcz czymś nowym jest podejście do muzyki jako czegoś, co można robić wyłącznie.

***

Reklama

Pamiętam jak wyglądało moje oglądanie meczów w dzieciństwie.

Meczów, do których miałem dostęp, było bardzo mało. Tylko kanały naziemne, a więc mecz Ligi Mistrzów, reprezentacja Polski – też nie zawsze, bo choćby czas Wizji TV – mecze polskich drużyn w pucharach. Nie było szans poszerzyć tej oferty. Mecz był świętem, o innych się doczytywało, czy to w Telegazecie, czy w „Piłce Nożnej”.

Pamiętam jakie to było oglądanie, w zasadzie chłonięcie. Del Piero przy piłce, a ja nie tylko patrzę co zrobi. Ja się przed jego ruchem zastanawiam co powinien zrobić. Czy ma więcej miejsca z prawej, czy z lewej. Gdzie są luki Manchesteru United. I ja, zawsze, wiem lepiej, bo zza ekranu widzę więcej. Czasami pod nosem burczałem, że co też ten Del Piero najlepszego zrobił, jak mu Tacchinardi wychodził przecież, a Zalayeta był kryty. Źle Del Piero, źle, popraw się chłopie, bo na mój podziw dziecka więcej nie zasłużysz.

Każdy ligomistrzowy mecz był potem drobiazgowo analizowany w szkole. 7:50, dziesięć minut do czegokolwiek, i dziesięciominutowe studio na wiele głosów. Że Owen, że Ronaldo, że bramkarz, że dramaturgia. Nawet najgorszy mecz, paskudne 0:0, było traktowane podobnie – oczywiście ponarzekało się, że nudno, że mało goli, ale dyskusją był obejmowany podobnie, bo sam mecz był świętem, wydarzeniem.

Oczywiście dziś mecz się strywializował, bo dostęp do meczów jest taki, że jak ktoś chciałby wiedzieć „co się dzieje w piłce”, pozostałby bezradny. Nawet jakby poświęcił piłce całe życie, szesnaście godzin dziennie, byłby bezradny; zbyt wiele lig, zbyt wiele kontekstów, zbyt wiele meczów. Transmisji meczowych w weekend jest ponad sto pięćdziesiąt, o czym pisał Paweł Grabowski (i nie tylko o tym rzecz jasna). Śledzenie jednej ligi w sposób taki, by nie dać się nigdy zagiąć, by być merytorycznym na temat każdej z drużyn, każdego z piłkarzy, każdego z trenerów, wszystkich możliwych wahań formy i kontekstów, to jest potężny wysiłek czasowy.

Gdzieś, dziś ten odbiór spotkania, zmienił się. Oczywiście wciąż można wycisnąć soki z każdego zagrania, oglądać mecz tak uważnie, by zwrócić uwagę na każdy mikrofaul Balicia czy podanie Borysiuka. Ale nie jest to tak naturalne jak kiedyś, jak w czasach, gdy każdy mecz był osobnym, zakreślanym w TeleTygodniu czerwonym markerem świętem. Sam zastanawiałem się ostatnio nad taką opcją, by w trosce o czas, oglądając mecz z odtworzenia – nadrabiając przegapiony – móc obejrzeć tylko rzeczywisty czas gry. Przerw w piłce jest przecież od cholery, mecze potrafią schodzić do 50 minut faktycznego kopania.

Natomiast trzeba mieć na uwadze dwie kwestie:

Po pierwsze, to nie tak, że te zmiany dotyczą tylko piłki nożnej. Piłka nożna jest całkiem sporym graczem w świecie rozrywki. Ale nie takim, by kreować aż tak globalne trendy. Piłka nożna tylko płynie w tym nurcie, starając się do niego dostosować. On jest obecny natomiast wszędzie.

Po drugie, zawsze warto się wystrzegać przed zostaniem kimś od „kiedyś to było, a dzisiaj to nie jest”. Jak elektryfikowano wsie, też zdarzały się protesty, że po co. Serio, pisano o tym w gazetach. Dziś już się nie protestuje. A jaki popłoch wzbudzał byle motor. Dzieło diabła.

Bywa, że tworzy się z tego dość kuriozalna historia. Bo przecież książki, gdy stały się nowinką, rzeczywistym medium przekazu treści dla tłumów, a nie czymś tylko dla skrybów w zakonach, też przez starsze pokolenia bywały oprotestowane. Że jak to, tak czytać, a gdzie robota. Że to podejrzane i tym podobne. A dzisiaj książki, z bycia czymś nowym, groźnym, podważającym ład, idą na kurs lądowania tuż obok półek z płytami winylowymi.

Bywa, że to, co jedno pokolenie wynosiło na sztandary swojego buntu, jeszcze w trakcie ich życia stawało się czymś, wobec czego wypadało się buntować.

***

Dostępność meczów jest bezprecedensowa, no ale pamiętajmy też o tym, że te mecze kiedyś też się odbywały.

To, że dziś, jeśli masz na to ochotę, możesz obejrzeć każdy mecz Serie A, choć kiedyś tego zrobić nie mogłeś, nie oznacza, że te pozostałe mecze niegdyś nie istniały. To znaczy, one nie istniały, ale w przestrzeni publicznej, w przestrzeni dyskusji. W ogóle, zupełnie, bo nie było do czego ich odwołać. Ale je jednak rozgrywano, serio.

Przykładowo, kiedyś – dajmy na to – Olympique Lyon był tylko i wyłącznie tym, co pokazał w Lidze Mistrzów. I mocno było to determinowane przez najważniejsze jego mecze. Dzisiaj bez trudu znajdziemy pokaźną społeczność, która Lyon ogląda regularnie, zna na wyrywki, zna wszystkie konteksty wokół tej drużyny. Cokolwiek palniesz wokół Lyonu tylko w oparciu Ligi Mistrzów, zostanie błyskawicznie zweryfikowane, a prawie na pewno zdemolowane. Bo będzie pozbawione kontekstu. Kontekstu, który wcześniej nie istniał. Można to z łatwością przenieść na polskie podwórko. Kto ogląda 7-8 meczów Ekstraklasy w każdej kolejce, kto podpiera to śledzeniem wszystkich witryn działających przy ekstraklasowych klubach, łatwo wyczuje kiedy pada opinia wyrażona przez kogoś, kto tego nie robi.

Ten poziom głębi jest dzisiaj niemożliwy. Aby mieć głębię na temat nawet jednej drużyny, według dzisiejszych standardów, trzeba poświęcić jej mnóstwo czasu. Być systematycznym, uważnym.

Kiedyś głębię oznaczała znajomość składu Kaiserslautern.

***

Futbol zmierza w kierunku komfortu odbiorcy, a moim zdaniem kolejnym krokiem może być taki, jak z muzyką. Być może – takie będą czasy – że to będzie stanowić piłki nożnej atut.

Piję do tego, że aby obejrzeć film, serial i śledzić fabułę, trzeba go jednak uważnie oglądać. Dialog po dialogu, scena po scenie. W piłce nożnej – nazwijmy to – jest to wskazane, natomiast przyznajmy, każdy miał takie spotkanie z rodziną czy przyjaciółmi, kiedy w tle leciał mecz. I to nie tak, że ogląda się go wtedy podanie po podaniu, tylko rozmawia się, a tam zerka, w razie potrzeby wytężając uwagę, bo coś się zdarzyło.

Chodzi mi o to, że przyswojenie meczu w takiej ograniczonej, powierzchownej formie, jest w ogóle możliwe. W filmie, którego się wcześniej nie widziało, straci się rachubę, wątek, jest to niewykonalne. Z przyswajaniem muzyki jest podobnie jak z meczem, nie jak z filmem.

Precedensy są, choćby baseball. Sam nigdy nie byłem, natomiast gdy ktoś z mojej rodziny był w Ameryce i wybierał się na taki mecz, powiedziano mu, żeby wziął ze sobą laptopa czy książkę. Bo długi mecz, w którym nie dzieje się tak znowu wiele, jest dobrym tłem. Wybranie się na mecz, robienie czegoś przy okazji, jest na baseballu podobno czymś naturalnym. Sam mecz, szczególnie przy tamtejszym nagromadzeniu spotkań – kilka w tygodniu, każdy kilka godzin – nie jest aż tak istotny.

Możemy się w ten lub inny sposób oburzać na zmiany, ale to oburzenie wiele nie zmieni. Rzecz ostateczna polega na tym, że mamy wybór. Ta liczba opcji przecież niczego nie wymusza. Nikt nie każe nam oglądać 150 meczów w weekend.

Tak, kiedyś łatwiej było znać się na piłce nożnej. Dziś uważam, że nikt nie zna się na piłce nożnej – można znać się tylko na jej wycinkach, piłce ekstraklasowej, piłce Premier League, piłce takiej, śmakiej. Ale to stąd, że definicja „znania się” znacząco się zmieniła, wymagania poszły mocno w górę.

Niemniej odbiór piłki wciąż kreujesz według potrzeb. Przecież nikt nie zabrania oglądać piłki tak, jak dawniej. To tylko kwestia opcji, wyboru.

Leszek Milewski

PS: Polecam jeszcze raz przeczytać tekst Pawła Grabowskiego na Newonce, który był inspiracją do tego tekstu, swoistą odpowiedzią.

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
1
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

34 komentarzy

Loading...