Arkadiusz Pyrka to młodzieżowiec Piasta Gliwice z niezłym pokrętłem w nodze. Skazany na futbol, mający 200 metrów do A-klasowego stadionu w Jedlince, syn zawodnika miejscowego Orła, od najmłodszych lat podglądał kiwki najlepszych, a potem próbował je odtworzyć na podwórku. Choć już nieźle radzi sobie w Ekstraklasie, tak nas przekonuje, że w lidze jeszcze nie pokazał całego swojego arsenału dryblingów i wszystko przed nim.
Rozmawiamy o tym jak się czuł debiutując w seniorach jako 15-latek, i to od razu w II lidze. Za co dostał największy opieprz w szatni Piasta, a za co od rodziców. Przeprowadzamy analizę kryzysu Realu, któremu kibicuje Arek, rozmawiamy o tym przed czym ostrzegają go doświadczeni koledzy. Zapraszamy.
***
Arek, zbliżają się powoli święta, pozwolisz, że zacznę od żelaznego zestawu pytań, które w twoim wieku dostawałem przy takich okazjach.
Okej, słucham.
Jak tam w szkole?
Aktualnie nie chodzę do żadnej szkoły, także nijak.
Czemu nie chodzisz nigdzie?
Piłka wjechała, szybko zacząłem grać w seniorach, nie było tak czasu. Byłbym teraz w III klasie liceum. Rodzice próbowali mnie przekonać, żebym to połączył, ale próbowałem i… to nie było to. Nie lubię robić czegoś na pół gwizdka. Kiedyś wrócę do nauki. Znajdę na to czas, na pewno. Lubiłem się uczyć. Tylko zacząłem poświęcać się coraz bardziej piłce, na nią postawiłem.
To twoje ulubione przedmioty?
Historia i polski. Z historii najbardziej okres drugiej wojny światowej.
A ulubiona lektura?
“Dziady”.
O, ciekawe. Ja się w “Dziady” nigdy nie wkręciłem.
Nie wiem czemu, tak mi w pamięć zapadły. Zacząłem czytać. I w zasadzie przeczytałem na raz. Tak od gimnazjum zacząłem czytać lektury. Nie powiem, że wszystkie, ale większość.
No dobrze, gotowy na drugie pytanie z żelaznego zestawu świątecznych pytań?
Jasne.
A jakaś panna już się kręci wokół ciebie?
Aktualnie nie. Mieszkam sam, nie mam dziewczyny. Na razie mam tylko pogadanki o dziewczynach od kolegów z szatni.
Pewnie ostrzegają.
To fajne podpowiedzi. Oparte na doświadczeniu. Uważać trzeba.
To na co ci zwracają uwagę?
Żeby nie mieć złej dziewczyny. Na spokojnie podejść do tych spraw. Młody jestem. Mam dużo czasu. Szczerze mówiąc, dziewczyny teraz nie szukam. Poświęcam się piłce. To ważny moment dla mnie, dla Piasta. Jak wolny czas poświęcę na treningi indywidualne, nikomu to nie zaszkodzi.
To co robisz na tych treningach indywidualnych?
Przeważnie zostaję na siłowni. Jak w ogóle nie mamy treningu w klubie, to sobie w domu rozłożę matę, coś tam staram się zrobić, żeby nie było straconego dnia. Rozpiskę treningów domowych dostałem jeszcze w Zniczu. Bieżnię też mam u siebie. Ale to nie tak, że jestem jakiś mega zmęczony, że sobie nadkładam. Nie, nie robię niczego za wszelką cenę. Ale jak mam siłę, mam chęci, to ćwiczę. Myślę, że już trochę znam siebie, wiem kiedy mogę sobie dołożyć. A nie da się ukryć, na początku w Piaście mi tej siły brakowało. Teraz jest coraz lepiej.
Jak to jest, że wpadłeś w piłkę? Historie są różne.
W sumie byłem skazany na piłkę nożną. Mój tata grał w niższych ligach, w Orle Jedlinka. Stamtąd pochodzę. Mała miejscowość. Gdy tata grał, byli bodajże w A-klasie. Teraz już nie istnieją. Tata był środkowym pomocnikiem. Takim, co nie lubi biegać. Ale i nie musi, bo ma dobre podanie.
To pewnie chodziłeś na Orła od dziecka.
Miałem do stadionu dwieście metrów, to jak miałem nie chodzić. Zawsze mnie jeszcze tata zabierał. Dlatego mówię – nie mogło być inaczej niż piłka.
Zapamiętałeś coś szczególnego z tych wszystkich meczów A-klasy?
Tak, spotkanie, na którym było ze stu kibiców i nagle zaczęła się bójka jakaś. Nie pamiętam z kim grał Orzeł, tylko pamiętam, że wbiegli na boisko. Miałem z sześć lat. Tata przybiegł i zabrał mnie do szatni.
Na pierwszy trening też cię zaprowadził?
Tak, on mnie przekonał, żebym spróbował. Sam nie byłem przekonany. Ale tata miał znajomego, który prowadził młodzików. Potem tata zawoził mnie codziennie do Radomia na trening. Trochę się bałem, jak to wyjdzie, ale tata uświadomił mi, że mam szansę w tym sporcie. Najpierw byłem w Młodziku Radom, potem, po dwóch miesiącach, zadzwonili z Radomiaka. W sumie zdziwiłem się, że to się tak szybko potoczyło, bo Radomiak miał czołową drużynę w regionie mazowieckim.
A jak to jest, że ty zmieniałeś Radomiak na Broń w czasach juniorskich? Zawsze to po rywalu derbowym.
Mój zespół w Radomiaku się rozpadał, trener od nas odszedł. W Broni był lepsza drużyna, po prostu chciałem przejść tam, gdzie mogłem coś osiągnąć. Nie miałem nigdy z tytułu tych przenosin żadnych nieprzyjemności. A potem poszedłem do gimnazjum w Warszawie. Prowadził mnie trener Artur Kolator, który zagadywał, czy nie poszedłbym do Znicza. I tak to się potoczyło.
Nie poniosła cię Warszawa?
Poznawałem ten świat. Warszawa… Szczęście w sumie, że mieszkałem w bursie, gdzie trenerzy na za dużo nie pozwalali. To było dla mnie dobre. Wiem, że Warszawa potrafi ponieść. Oczywiście nie było tak, żeby trzymali nas pod kluczem. Byli w porządku. A ja nie zrobiłem nic, czego bym nie żałował.
A nie masz czasem takiej myśli, że dużo poświęcasz na piłkę? Osiemnaście lat ma się raz.
Trzeba w życiu wybierać. Nie wiem jak to dla kogoś zabrzmi, no ale zakochałem się w piłce. Wiem o tym. Poświęciłem jej tyle, że teraz, gdybym przestał poświęcać… Najbardziej bez sensu byłoby teraz odpuszczać, rezygnować. Jestem już w miejscu, o którym zawsze marzyłem. I mogę marzyć dalej.
Czyli zawsze marzyłeś o grze dla Piasta.
Zawsze marzyłem o Ekstraklasie. Oglądałem ją. Wiadomo, że w Jedlince Piast nie jest klubem pierwszego wyboru. Ale oglądałem Piasta w sezonie mistrzowskim. Bardzo szanowałem ich grę.
Zagraniczne kluby też śledzisz?
Real Madryt jest moim ulubionym zagranicznym klubem.
To czemu tak zdziadzieli?
Przez Cristiano.
Bo odszedł?
Tak. Kto im został? Jeden typowy napastnik. Karim jest świetny, ale ile możesz zrobić z samym Karimem.
Oglądasz ich co tydzień?
Nie można powiedzieć, że co tydzień, ale najważniejsze mecze na pewno. I jak akurat jest czas w weekend, mam na przykład wolne w dniu meczu Realu, to też zawsze fajnie sobie obejrzeć. Choć jednak wtedy częściej oglądam Ekstraklasę, żeby obejrzeć tych, z którymi rywalizujemy.
W reportażu na ŁączyNasPiłka o tobie można przeczytać, że z piłką rozstawać się nie lubiłeś.
Starałem się z nią trzymać. Lubię mieć piłkę. No i też tam była taka sytuacja, że chłopaki mi je ciągle grali. Nie mam z tym problemu. Pasuje mi to.
Twoją pasją w piłce jest drybling?
Myślę, że tak. Nawet do dzisiaj oglądam zawodników z najlepszych lig pod takim kątem, żeby podglądać jak to robią. Od dziecka gdzieś patrzyłem takie filmiki szukając inspiracji. Potem je próbowałem odtworzyć na podwórku, trenowałem aż wyszło.
Kiedyś najwięcej Cristiano Ronaldo, mój idol. Potem to się zmieniło, dzisiaj moim idolem jest Kylian Mbappe. U Ronaldo widziałem to, że gdy miał dobry okres w Realu, brał piłkę i próbował w sumie sam wygrać mecz. To mi się podobało, że czasem faktycznie mógł ten mecz wygrać sam. Zawsze chciał tej odpowiedzialności. To samo w sumie można powiedzieć o Mbappe. Nie boi się. Wchodzi w drybling, ma mega szybkość.
Wiesz Arek, dobrze mi się ogląda twoją grę, ale jak mówisz, że od małego oglądasz na video dryblingi i je odtwarzasz… No, nie widziałem jeszcze u ciebie tak szerokiego arsenału kiwek.
Na treningu pokazuję więcej. Nie pokazałem jeszcze tego, co potrafię. Nadal się uczę tej Ekstraklasy, mało jeszcze pokazałem. Stać mnie na więcej. Stać mnie, by więcej wchodzić w drybling, nie bać się. Oczywiście to zawsze musi być z korzyścią dla drużyny.
Czyli dziś wolisz podać, czy jednak kiwnąć?
Aktualnie wolę podać. Na pewno miałem taki okres w juniorach, kiedy przesadzałem z dryblingiem, traciłem piłki. Uczę się tego balansu, ale na pewno chcę, żeby kiwka była moim atutem.
Chyba ważną postacią dla ciebie jest trener Tomasz Matuszewski ze Znicza, bo on wciągnął cię do pierwszej drużyny, choć nie miałeś jeszcze wtedy szesnastu lat.
Zdecydowanie. Był trenerem rocznika 2002, potem przeniósł się do pierwszego zespołu na asystenta i w sumie zabrał mnie ze sobą na obóz. Najstarsi mieli jakoś po 35 lat.
Miałeś chrzest?
W Zniczu nie, tylko w Piaście. Piosenkę zaśpiewałem i to w sumie tyle. No i noszę rzecz jasna sprzęt, piłki. To normalne, nie mam z tym problemu, takie są zasady, każdy to przechodzi. To też jest po coś.
Jak ci się w ogóle grało, piętnastolatkowi, z dorosłymi chłopami? Ty nie tylko pojechałeś na obóz, ty przed szesnastką zadebiutowałeś w II lidze.
Pamiętam, dostałem w debiucie z Resovią taką piłkę do boku. I kompletnie nie wiedziałem co z nią zrobić. Nic, pustka, zmieszanie. Totalna niepewność. Strach w sumie. Mega byłem zestresowany. Po meczu jednak, choć wiedziałem, że nie udźwignąłem tego debiutu, była radość. Koledzy gratulowali, trener też mówił, że będzie dobrze. Nawet prezes przybił piątkę. To mi dało motywację i taki spokój. Potem już z każdym treningiem było lepiej. Wszystkim, którzy byli wtedy wokół mnie w Zniczu mogę tylko podziękować. Naprawdę szacunek.
A wypróbowałeś ten ich szacunek? Za siatki zakładane na treningach młodzi byli wysadzani w powietrze. A ty lubisz kiwać…
Nie, w Zniczu nie zakładałem. Bardziej w Piaście. Choć najpierw czułem trochę obawy, ale później się tego pozbyłem.
To komu siatki w Piaście najczęściej zakładasz?
Raczej mówię o treningach z juniorami i rezerwami, bo tam częściej się znajdowałem w pierwszej części sezonu. W jedynce chyba siatki nie założyłem.
Zatrzymajmy się jeszcze przy Zniczu. Ty mimo młodego wieku pograłeś sporo w II lidze, miałeś już ważne mecze, wkład w utrzymanie za Artura Węski.
Na pewno był taki mecz z Polkowicami, który na zawsze zapadnie mi w pamięć. Bardzo wiele zwycięstwo dałoby nam w grze o utrzymanie. Od początku staraliśmy się narzucić własne warunki. Mieliśmy swoje sytuacje, byliśmy mega zmotywowani. Paweł Moskwik podał mi na sam na sam, zszedłem do lewej nogi – bramka. Euforia. Wszyscy się cieszyliśmy. A potem czerwona kartka, potem jeszcze stracony gol. I najlepsze, że nie było widać w drużynie żadnego załamania po tych zdarzeniach. Cały czas czuło się, że jesteśmy w stanie wygrać. I dziesięć minut przed końcem, można powiedzieć, zrobiłem taki rajd od połowy. Podałem Pawłowi Moskwikowi, 2:1.
Na deser był mecz na Widzewie w ostatniej kolejce i też wygraliśmy. Przed największą publiką, przed jaką do tej pory grałem. Te trybuny robiły wielkie wrażenie. W sumie kibicowali przecież naszym rywalom, ale sama gra przed taką publicznością niesamowicie niosła. Aż chce się grać przy takim dopingu.
W Gliwicach błyskawicznie strzeliłeś dwa gole w pucharze. Chyba aż sam się zdziwiłeś, jak to szybko poszło.
Szczerze mówiąc, tak. Myślałem, że długo będę czekał na bramkę. W Zniczu przez całe sezony dwie strzeliłem, tu w pierwszym meczu, w 25 minut. Mega zdziwienie. No i wielka radość. Ale na spokojnie do tego podszedłem. Wiedziałem, że to puchar, a w lidze będę walczył o skład.
Później nie grałeś za wiele.
Potrzebowałem popracować, choćby nad tą fizycznością, taktycznością, nauką tej Ekstraklasy. Trener Fornalik zwraca mi uwagę, żeby grać szybko. Jest się poza tym od kogo uczyć. Gerard Badia jakie rzeczy robi na treningach z piłką… Ja się łapię czasem za głowę.
Ktoś cię wziął pod swoje skrzydła?
Można powiedzieć, że Sebastian Milewski. Fajnie mnie przyjął. Na pierwszy obóz pojechałem nikogo nie znając, a on od razu mnie przygarnął. Jak grali w jakieś główki czy siatkonogę, zawsze mnie zawołał, żebym grał z nimi. Teraz jest już inaczej, wszystkich poznałem, nie ma tego strachu. Sebastian mocno mi pomógł w tym wejściu.
No ale za coś pewnie w Piaście musiałeś zebrać opieprz.
Najbardziej szło o drybling, jak był w nieodpowiedzialnej strefie. Albo jak po stracie nie wróciłem do obrony. Kiwać możesz, ale żeby wracać, odbudować ustawienie. I nie tracić na własnej połowie. Bywałem niechlujny w tym dryblingu.
Słuchaj, coś jednak w twoim życiu poza piłką musi być. Jakieś hobby?
Aktualnie uczę się jeździć samochodem, zapisałem się do szkoły jazdy. Jazdy zajmują mi czas.
Samochód już upatrzony?
Jeszcze nie. Żadnego super nie szukam. Przed wydatkami na samochód też koledzy mnie przestrzegali. Mówili, że trzeba to utrzymać, że jest drogie. Na pewno nic szybkiego kupował nie będę.
Kto jest pierwszym recenzentem twoich meczów?
Po meczu rozmawiam z menadżerem, który wysyła mi skróty do analizy. Analizowałem też swoje mecze z trenerem kadry U19. No i tata, jeśli ma czas oglądać – a zwykle ma – to zadzwoni i powie co sądzi.
Strzelam, że tata jest najbardziej krytyczny.
Na pewno. Ale przyda się taka osoba, która nie mówi, że jest wszystko super. Mówi mi co jest źle, to jest fajne, zawsze widzę, że nawet w dobrym meczu mogłem wiele poprawić.
Pytałem cię o opieprz w szatni, ale ciekaw jestem jaki dostałeś największy opieprz od rodziców.
W podstawówce. Była taka sytuacja, że rzucaliśmy piłką palantową. Chłopak, który rzucił pierwszy, pobiegł za piłką, a ja miałem rzucić drugą. I tak rzuciłem, że trafiłem go w głowę. Musiał jechać do szpitala. Nie było tak, że rodzice krzyczeli czy coś. Ale widziałem zdenerwowanie, może zawód. Sam byłem przestraszony mocno – on w pierwszej chwili upadł na ziemię. Potem to pogotowie. Szczęśliwie nic mu się nie stało.
W szkole biegałeś też krótkie dystanse. Kto jest szybszy, ty czy Tiago Alves?
Wydaje mi się, że minimalnie Tiago. Po tym co pokazał z Legią… Szybkość możesz mieć, sęk w tym, żeby pokazać to z piłką. Ale nigdy nie robiliśmy pomiarów tego samego dnia, więc nie jestem do końca pewny, czy jestem wolniejszy od niego.
Jakie masz cele na najbliższe miesiące?
Chciałbym zdobyć bramkę w Ekstraklasie. Tego mi brakuje. Bo z minut jestem bardzo zadowolony. Nie sądziłem, że będę miał ich tyle w pierwszym sezonie. Ale przede wszystkim chcę, żeby Piast był jak najwyżej w tabeli.
No i chyba jeszcze to prawko zdać.
To na pewno, tak, prawko nigdy nie zaszkodzi.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK