Reklama

Walka o utrzymanie oczami trenerów? „Najważniejsze to zachować spokój”.

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

15 marca 2021, 08:43 • 14 min czytania 1 komentarz

Sport to taka dziedzina życia, w której niejako z założenia całą uwagę skupiają na sobie zwycięzcy. Już srebrni medaliści to tak naprawdę ci, którzy otwierają długą listę przegranych. A co dopiero spadkowicze? Czerwone latarnie ligi? Najsłabsi spośród najsłabszych? Cóż, dzisiaj przed nami mecz właśnie takich najsłabszych z najsłabszymi. Stal Mielec, szesnasta drużyna ligi, przyjmuje u siebie Podbeskidzie Bielsko-Biała, piętnastą drużynę ligi. Z uwagi na to wielkie piłkarskie święto, postanowiliśmy poświęcić trochę uwagi właśnie tym przegranym. Konkretniej – trenerom, którzy poznali smak zmiany ligi na niższą. 

Walka o utrzymanie oczami trenerów? „Najważniejsze to zachować spokój”.

Presja udzielała się chłopakom, to było widoczne. Bo jak grasz z nożem na gardle, jesteś na ostatnim miejscu, no to nie ma tej pewności siebie, takiej swobody – komentował przed meczem z Lechią Gdańsk Leszek Ojrzyński, trener Stali Mielec. Co działo się później – wszyscy pamiętamy. Stal ostrzeliwująca bramkę Dusana Kuciaka i samego Kuciaka, rekordowe liczby strzałów, strzałów celnych, stworzonych sytuacji. I nic. Zero punktów. Zero goli. Stracona po farfoclowatym podaniu Biegańskiego bramka kosztowała cenne punkty.

Sytuacja zresztą powtórzyła się z Piastem, gdy mielczanie dwukrotnie nie potrafili pokonać leżącego na murawie bramkarza.

Trudno uwierzyć, by brakowało im umiejętności – pokonać leżącego bramkarza z trzech metrów potrafi większość zdrowych mężczyzn w wieku od 15 do 55 lat. Dlatego wszyscy doszukują się problemów w tzw. „sferze mentalnej”. I trenerzy są tu zgodni – przy walce o utrzymanie, to absolutna podstawa.

WALCZYĆ O UTRZYMANIE, CZYLI ZARAŻAĆ PEWNOŚCIĄ SIEBIE

Walka o utrzymanie to inne obciążenie mentalne niż walka o puchary czy mistrza. Decydujące wydaje się utrzymywanie pewności siebie zawodników, i na poziomie indywidualnym, i na poziomie takiej pewności zespołowej, współdziałania. Pewność indywidualna, czyli: pewność własnych umiejętności. Żeby piłkarze nie bali się podejmować ryzyka w trakcie meczu, nie unikali odpowiedzialności. Zespołowa – wiara w organizację gry, którą się proponuje – mówi w rozmowie z nami Mariusz Rumak, który dwukrotnie miał okazję walczyć o utrzymanie. Ze Śląskiem Wrocław misja się powiodła, z Zawiszą Bydgoszcz – nie.

Reklama

Ostatnio między słowami mówił o tym choćby Jan Grzesik z Warty Poznań, który jest na dobrej drodze, by wraz z kolegami utrzymać beniaminka w lidze. W przeciwieństwie do ubiegłego sezonu, gdy akurat jego zespół, również beniaminek, spadł.

W człowieku siedzą porażki, nawet nieświadomie. Tak jest skonstruowany, że niby będzie próbował o tym nie myśleć, ale mu się nie uda. Czytałem u was ostatnio wywiad z Michałem Makiem, który też był w podobnej sytuacji, przegrał dziesięć meczów z rzędu. Mówił, że wychodzili na boisko z przekonaniem, że w końcu się przełamią, ale gdy padała bramka dla przeciwnika, cofała ich zapędy. U nas było podobnie – wspominał swój czas w ŁKS-ie Łódź.

– Jeśli chodzi o morale, to w grze o utrzymanie jest niezwykle istotne. Piłkarze muszą widzieć, że ty się nie boisz. Nie ma takiego momentu, który by zdradzał strach. To trudne w momencie, gdy ważą się twoje losy, ale ty musisz emanować spokojem, on wtedy przeniesie się na zawodników – tłumaczy w rozmowie z nami Dominik Nowak, który utrzymał Wigry Suwałki, ale spadł z Miedzią Legnica. – Oni muszą czuć pewność po trenerze, muszą czuć wiarę, pokazywaną na treningach, na meczach, zawsze. Piłkarze, sami z siebie, nie będą pewni, na pewno nie wszyscy. Porażki mogą nimi zachwiać. Zwątpienie może być dla nich wykopaniem dołka. Natomiast to nie może być pusta wiara, oparta tylko na pewności siebie.

WALCZYĆ O UTRZYMANIE, CZYLI BYĆ GOTOWYM NA BÓL

– Zespół musi być gotowy na to, że będzie przegrywał w spotkaniach. Jak szybko straci bramkę – OK, byliśmy na to gotowi, wiemy co mamy robić. To bardzo złożony temat – dodaje Dominik Nowak.

To o tyle ciekawe, że w identyczny sposób sprawę prezentuje nam Mariusz Rumak. Jeśli masz zespół, który błąka się w dole tabeli, bardzo ważne jest przygotowanie ich na gonienie wyniku, czy ogółem – granie meczów, w których od początku nic się nie układa.

Reklama

Z perspektywy doświadczeń, do takich trudnych meczów, kluczowych, które trzeba wygrać, przygotowywałem zespoły poprzez uczulanie, że… ten mecz może nie toczyć się tak, jak tego sobie życzymy. My możemy zakładać dobrą organizację gry, ale może pójść kontratak, stracimy bramkę, 0:1. I to jest najtrudniejszy moment. Wtedy można się podłamać. Takie mecze często rozstrzygane są przez to, kto pierwszy strzeli. Nie można więc wpaść w tę pułapkę, bywało, że cały tydzień przygotowywałem zespół pod scenariusz, w którym przegrywamy 0:1. Zespół wtedy nie wpadał w panikę, grał dalej swoje.

Jeśli szukać tutaj wskazówek dla Leszka Ojrzyńskiego – to chyba przygotowanie zespołu, że bramkarz rywali będzie grał mecz życia, a napastnicy zmarnują dwie czy trzy stuprocentowe sytuacje. Dla Roberta Kasperczyka? Że w pewnym momencie pewnie defensywa odstawi jakiś mniejszy czy większy cyrk.

Ważna jest też wewnętrzna komunikacja. Trzeba być bardzo czujnym w takiej szatni. Jeśli grasz o utrzymanie, napięcie w szatni jest duże przez cały tydzień. Ciągle grasz przeciwko rywalom, którzy są wyżej notowani w tabeli. Czyli, podświadomie zawodnicy mogą myśleć: oni są lepsi piłkarsko. Są w lepszej formie. Ten tydzień pracy to więc w wielkiej mierze praca nad głową, nad ich przekonaniami – mówi Mariusz Rumak.

Niezależnie od tego, czy się wygrywa, czy przegrywa, atmosfera jest istotnym składnikiem wyników. To jest ta różnica – czy z przyjemnością przychodzi się do pracy. Czy z przyjemnością wykonuje się zadania powierzone przez trenera. Na pewno wyższe morale teraz są w Podbeskidziu, ale to jeden mecz, który może wiele zmienić – dodaje w rozmowie z nami Tomasz Kafarski.

MAŁE POLE MINOWE

Jeden mecz, który może wiele zmienić – to jest zdanie, które powtarzają wszyscy. W końcu jak mantrę powtarza się: kluczowa jest głowa. Kluczowa jest pewność siebie oraz wiara w to, że cały projekt ma sens. W takich okolicznościach naprawdę pojedyncze zwycięstwo może pozwolić na nabranie rozpędu, a pojedyncza porażka – rozbić do końca i tak poszarpaną samoocenę piłkarzy.

– Każda porażka w grze o utrzymanie to stąpanie po kruchym lodzie. Jako że tak istotny jest aspekt mentalny, czasem kwestia jednego meczu może zaważyć in minus. Dosłownie podciąć skrzydła. Ale też wygrana w takim spotkaniu może dać wielkiego kopa, uruchomić zwyżkę formy – potwierdza nam Rumak. – Gdy grasz o utrzymanie, punkty definiują wszystko. Chcesz wygrywać, nawet brzydko, ale wygrywać. Cokolwiek robisz, z tyłu głowy jest tabela i punkty – wtóruje Dominik Nowak.

Śląsk obejmowałem, gdy był na 15 miejscu. Mieliśmy 11 kolejek do końca. Przegraliśmy tylko jeden mecz. Kluczowe było spotkanie z Termaliką, gdzie ten mecz wygraliśmy 2:1. Nabraliśmy wtedy takiej pewności, że to się musi udać – podkreśla Rumak. – A w Zawiszy pamiętam dwa kluczowe spotkania, jedno z Piastem, który prowadził już trener Latal. Przyjechali typowo po remis. Zamurowali, grali pięcioma obrońcami. 0:0, my mieliśmy jedną sytuację, nie wykorzystaliśmy jej. Drugie spotkanie to mecz z Górnikiem Łęczna, gdzie prowadziliśmy i na własne życzenie, przez proste błędy w polu karnym, daliśmy sobie wydrzeć zwycięstwo. Ten mecz był kluczowy, gdzieś nas złamał.

Empirycznie „wagę” tego pojedynczego meczu poznał Tomasz Kafarski.

Inaczej ta gra o utrzymanie wyglądała w Lechii, inaczej w Cracovii. W Lechii znałem zespół bardzo dobrze, wiedziałem gdzie mogą być większe rezerwy tej drużyny. W Cracovii dopiero poznawałem zespół. Czas był największym wrogiem, bo objąłem zespół w trakcie rundy. Nie miałem możliwości przepracowania z nim okresu zimowego. A potem w dwa miesiące rozegraliśmy dziesięć meczów. Pierwszy mecz, kluczowy, „za sześć punktów”, grałem po trzech dniach. Czasu na analizy, czasu na zweryfikowanie pewnych założeń, czasu na wprowadzenie swoich pomysłów, po prostu brakowało. Ten upływający czas też na pewno pomógł sprawić, że nie wszystkie decyzje były słuszne. Bo zespół miał swoją jakość. Nigdy tego nie ukrywałem. Powiem tak: zabrakło czasu też na ocenę, na kogo mogę liczyć, kto jest ze mną na dobre i na złe. Trenerzy Ojrzyński i Kasperczyk są w tej lepszej sytuacji, że poznali zespoły, pracują z nimi trochę dłużej, wiedzą kogo na co stać.

Te słowa potwierdza też Dominik Nowak.

– W momencie walki o utrzymanie najważniejsza jest diagnoza. W Wigrach uznałem, że zespół za łatwo traci bramki. Rywale łatwo dochodzili do sytuacji, a zespół, choć grał ofensywnie, to za tę ofensywę płacił wysoką cenę. Skupiliśmy się mocno na pracy defensywnej, zaczęliśmy grać bardziej pragmatycznie, skupiać się na wyniku, bo potencjał w zespole był na dużo więcej oczek. Dopiero potem, po ustabilizowaniu defensywy, dokładaliśmy następne czynniki, bo samą defensywą też nie utrzymasz zespołu. Trzeba strzelać, wygrywać. W Miedzi było o tyle inaczej niż w Wigrach, że znałem bardzo dobrze ten zespół, można powiedzieć: znałem go od początku. To, czego mnie nauczył spadek z Miedzią, to że nie można brnąć w jedno rozwiązanie. Nie można patrzeć w ustawienie taktyczne jak w obrazek.

SZTUCZKI, KRUCZKI, SPOSOBY

Czyli tak: bardzo dużo zależy od mentalności i głowy. Musisz przekonać zawodników, którzy są na szesnastym miejscu w tabeli, że siódmy czy ósmy zespół wcale nie mają nad tobą przewagi. Poza tym stąpasz tak naprawdę po polu minowym, bo wystarczy jedna wpadka, by budowana tygodniami pewność siebie rozsypała się na przestrzeni 90 minut. W takich warunkach trzeba kombinować.

Mistrzem kombinatoryki był oczywiście Piotr Świerczewski w czasach ŁKS-u. Ten spadek to jednak materiał na książkę, o czym zresztą sam „Świr” opowiadał nam w rozmowie.

– Dziesięć dni przed ligą dowiedziałem się, że mogę zostać trenerem. Długo się nie zastanawiałem, jest okazja, lubię wyzwania. Zjawiam się w klubie, a tutaj pięciu piłkarzy, reszta się wyniosła, rozwiązała umowy, nie chciała grać, uciekła. Na siedem dni przed pierwszą kolejką zrobiliśmy casting. Dzwoniłem dzień i noc, o 23 i o 7 rano, do wszystkich menadżerów jakich znałem i do jakich mogłem zdobyć numery. Pytałem czy mają jakichkolwiek wolnych zawodników, a jeśli tak, to niech przyjeżdżają na sparing. Przyjechało ich trzydziestu sześciu – wspominał Świerczewski.

Świerczewski, podobnie jak inni przepytani przez nas trenerzy, uznał, że warto założyć na wstępie niepowodzenie.

– Z góry założyłem, że przegramy, więc spróbujmy podstępem, z kontrataku albo stałym fragmentem strzelić bramkę – śmiał się w rozmowie z nami. Ale dodawał też, że sytuacja była daleka od normalnej. – Sytuacje takie: mieliśmy Austriaka, Gercaliu, świetny gracz, który występował w dobrych austriackich klubach. Najlepiej przygotowany fizycznie ze wszystkich, bo biegał gdzieś sam.  Przyszedł na trening: trenerze, prąd mi wyłączyli. Klub nie płaci za prąd, za czynsz, za nic. Pomyślałem wtedy: o, to się dopiero zacznie. Nikt mieszkań nie wynajmował, sam mieszkałem gdzieś u kolegi, braliśmy obiady na faktury z terminem płatności, Gercaliu o świeczce mieszkał. Niewiarygodne rzeczy. Do pierwszego meczu nie mieliśmy gdzie trenować, ćwiczyliśmy na hali. Dopiero pan Zbigniew Domżał, który prowadzi Wyższą Szkołę Edukacji Zdrowotnej i Nauk Społecznych, udostępnił nam boisko. Spadł śnieg? Nie ma kto odśnieżyć, gramy na śniegu. Co ja mogłem zrobić za trening? Panowie, łapcie piłkę, grajcie sobie, tylko się nie połamcie. Podobnie z karami. Spóźni się? Pięćset złotych kary. Znowu się spóźni? Dwa tysiące! A co ja mogłem w ŁKS-ie? Dobrze, że przyszedłeś! Fajnie, że jesteś!

Co ciekawe – Świerczewski później miał m.in. okazję uratować Sandecję Nowy Sącz, którą w dolnych rejonach tabeli zostawił Kafarski. „Świr” – jak to „Świr” – zrobił na szybko atmosferkę, ograł Stal Mielec i Podbeskidzie i utrzymał klub bez większej napinki.

Oryginalny sposób budowania atmosfery zdradził nam Mariusz Rumak:

– Jak się buduje pewność siebie zawodników w takiej sytuacji? Na treningach. Poszukuje się ćwiczeń, które nie są zbyt skomplikowane, które powinny wyjść piłkarzom. Dać powtarzalność dobrych zagrań. To swoisty powrót do korzeni. Przykładowo, seryjne uderzenia dla napastników. Małe gry. Do tego drobiazgowa analiza rywala, pokazywanie jego słabych i mocnych stron. Przygotowany na przeciwnika zawodnik tak się nie obawia, jest gotowy, pewność bierze się z tej wiedzy. W trakcie meczu ważne jest, żeby piłkarz myślał o zadaniach meczowych, dyscyplinie taktycznej, nie dopuścił do siebie myśli o presji, punktach, tabeli, wyniku. Musi skupić się na konkretnym działaniu, tu i teraz.

SMUTEK, ZŁOŚĆ I ZEPSUTE CV

Puszczasz piłkarzom „Gladiatora”. Zabierasz ich na paintballa. Przekonujesz, że są naprawdę zajebistymi grajkami, a na treningu każesz strzelać do pustej bramki, co większości z nich się udaje. Ale niestety. Dochodzi do najgorszego. Dochodzi do spadku.

I co wówczas? – dokładnie takie pytanie zadaliśmy naszym rozmówcom.

Mariusz Rumak:

Spadek? Wie pan co, nie potrafię nazwać tego uczucia. Smutek, przygnębienie, ale i złość sportowa. Najgorsze jest to, że nie możesz się już zrewanżować. Jest po wszystkim. A miałem w Zawiszy świadomość, że mamy dobry zespół. Wygrywaliśmy seryjnie mecze. Miałem przeświadczenie, że gramy dobrze i po rundzie wiosennej nie zasłużyliśmy, żeby spaść. Natomiast punktów nie starczyło, a na rewanż brakło już czasu. Jednak niesamowicie wzmocniło mnie to nie tylko jako trenera, ale również jako człowieka. Ten okres dał mi mnóstwo doświadczenia i kompetencji trenerskich.

Dominik Nowak:

Miałem dwa momenty walki o utrzymanie. Pierwszy, kiedy poszedłem do Wigier, a które były wtedy na ostatnim miejscu pierwszej ligi. Utrzymaliśmy się. Drugi moment to nieszczęsny spadek z Ekstraklasy z Miedzią, kiedy brakło nam punktu.

Ktoś musi spaść. Jest złość sportowa. Nikomu człowiek nie życzy źle, ale pyta siebie: dlaczego my? Nie byliśmy gorsi. Dla mnie jako trenera spadek z Miedzią był pierwszym momentem w karierze, kiedy poniosłem porażkę. Nie mówię o porażkach w meczach rzecz jasna, tylko o porażce mojego zespołu w głębszym sensie. Możemy mówić, że punkt, dwa – nieważne, spadliśmy. I to zostaje w człowieku. Taka złość. Można ją pozytywnie skierować na przyszłość, ale ból pozostaje. Wracasz do sytuacji, do jednego, drugiego meczu, co mogłeś zrobić lepiej. Ale na pewno czujesz tę porażkę na swoich barkach, czujesz odpowiedzialność. Widziałem to też po piłkarzach, odczuwali podobnie. Starałem się z nimi rozmawiać. Choć szatnia po spadku jest szatnią cichą, tak niektórzy w Miedzi potrzebowali tej rozmowy. Pamiętam choćby Rafała Augustyniaka, któremu podziękowałem za sezon. Rafał nie wiedział czy zostanie w Miedzi czy nie. Wybrał bardzo dobry kierunek, cieszę się, bo zasłużył na to. Wtedy w jego oczach widziałem złość i łzy. Powiedział: „trenerze, z Widzewem spadałem i znowu, cholera, spadam tutaj? Tyle z siebie daliśmy, a spadamy”. I nie raz tak jest w życiu, że dasz z siebie wszystko, ale spadasz, ale coś nie wychodzi. Natomiast porażki są wpisane w los każdego trenera, więcej: każdego człowieka. Trzeba je przetworzyć. To oklepane z tymi wnioskami, ale tak jest – mogą uczyć.

Tomasz Kafarski: 

Zastanawiam się czasem jakby się potoczyła moja historia, gdybym poczekał. Po trzech latach w Lechii nie podjął pracy w Cracovii, tylko poczekał do końca sezonu. Być może otrzymałbym propozycję przejęcia zespołu w lepszym momencie, kiedy miałbym realny wpływ na jego konstrukcję. Cracovia nie pomogła mi w tym wszystkim, za chwilę minie dziesięć lat, kiedy nie ma mnie w Ekstraklasie. Natomiast tamta porażka na pewno pomogła mi na kolejnych etapach już czysto praktycznej pracy trenera. Obroniliśmy się przed spadkiem we Flocie czy Bytovii, gdzie Bytovia miała bardzo trudną sytuację, a utrzymała się spokojnie. Pomagało natomiast też to, że w Bytovii było kilku piłkarzy, z którymi pracowałem w Lechii. Wiedziałem, na co ich stać, że to porozumienie między mną a zespołem będzie.

Spadek to też jedna bardzo nieprzyjemna konsekwencja. Wpis do CV.

– Dlatego trenerzy obawiają się brać zespoły, które mogą spaść. Ekstraklasa to szansa, ale taki spadek zostaje w CV i może mieć dalekosiężne konsekwencje. Ja wierzyłem, że obronimy się w lidze. Spadek był porażką całej Cracovii, ale też moją, choć prowadziłem zespół tylko na finiszu – mówi Kafarski, któremu CV faktycznie momentami dość mocno ciążyło. Ale potwierdza to i Dominik Nowak, który nagle z trenera, uchodzącego za „niedocenianego” stał się człowiekiem niemal poza karuzelą. – Nie będę kłamał, odczuwam trochę łatkę po spadku, słowa: a, Nowak spadł. Odbił się od tego poziomu. Nie nadaje się. Cieszy, że są też osoby, które mówią: wiem przecież, że nie jesteś teraz nagle gorszym trenerem, niż wtedy, gdy robiłeś awans czy wyniki we Flocie, Wigrach. Ja wiem, że znowu muszę coś udowodnić i będę udowadniał. Mam w sobie naturę wojownika.

Nowak spadek przeżył szczególnie również w uwagi na to, że dla niego był to ekstraklasowy debiut.

Bardzo ciężko pracowałem na szansę w Ekstraklasie. Nigdy nie dostałem propozycji, choć czasem mówiono, że w pierwszej lidze z zespołami takimi jak Wigry czy Flota robię wyniki ponad stan – to nie moja opinia, mówię o narracji, jaką się spotykało. Wiadomo, że każdy polski trener marzy o Ekstraklasie, sam ze swoim zespołem ją sobie wywalczyłem, nikt po mnie nie sięgnął. Dlatego czułem zawód, że tak to się skończyło. Mogę tylko wewnętrznie rozliczać, tak błędy, jak i okoliczności. Beniaminkowi nigdy nie jest łatwo, widzimy po Stali, Podbeskidziu, tylko Warta i Piotrek Tworek, któremu bardzo kibicuję, jest ewenementem. Sztab jesienią w Miedzi to były trzy osoby plus trener bramkarzy. Nie mieliśmy monitoringu treningów, GPS-u, co dziś staje się standardem i może „ważyć” te parę punktów w sezonie. Ale nie chcę, żeby to brzmiało, jakbym się tłumaczył – puentuje swoją opowieść o walce w dole tabeli.

WALKA O UTRZYMANIE, CZYLI BOJE BEZPOŚREDNIE

Mistrzostwo robi się ponoć zwycięstwami na wyjeździe i dobijaniem gwoździa w meczach na styku. Środek tabeli – zwycięstwami u siebie i rwaniem punktów na wyjeździe. Utrzymanie? Cóż, przynajmniej w takim sezonie jak ten, gdzie spada tylko jedna spośród szesnastu drużyn, utrzymanie robi się meczami bezpośrednimi. Najlepszym przykładem Warta Poznań, która przegrała 10 z 12 meczów z drużynami z górnej połowy tabeli, ale za to bezlitośnie ogrywała słabeuszy. Dziś jest dzięki temu niemal pewna ligowego bytu.

Dlatego też irracjonalnie wielkiej wagi nabiera poniedziałkowe starcie Stali Mielec z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Wiele wskazuje na to, że do tego artykułu kolejny rozdział będą mogli napisać albo Robert Kasperczyk, albo Leszek Ojrzyński. I możliwe, że właśnie dzisiejszy mecz wskażą jako ten przełomowy.

LM i JO

Fot.Newspix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw

Damian Popilowski
0
Xavi: To odpowiedni moment, żeby powiedzieć dość. Nie będę tolerował kłamstw
Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Ekstraklasa

Komentarze

1 komentarz

Loading...