Transfery to jeden z najbardziej ekscytujących elementów piłki. Ba, są tacy, którzy wręcz twierdzą, że są najciekawsze i potrafią dostarczać więcej emocji niż same mecze. Nie przez przypadek teksty dotyczące spekulacji transferowych, choćby bardzo krótkie, ciągle potrafią bić rekordy wyświetleń na portalach internetowych. Ten trend od lat się nie zmienia. Jest coś elektryzującego w tym, gdy kibic czyta o jakimś zagranicznym zawodniku mogącym trafić do jego drużyny, w sprawdzaniu jego CV, ewentualnie zerknięciu na jakieś video i wyrobieniu sobie od razu wstępnej opinii: ma to sens lub nie ma sensu. Człowiek jakoś mimowolnie chce wierzyć, że tym razem do Polski przychodzi ktoś naprawdę dobry, kto wcale nie jest tu dlatego, że od kilku lat dołuje w karierze, a teraz po drodze wysypało mu się pięć innych kierunków. Rzeczywistość często potem brutalnie sprowadza na ziemię, ale za pół roku wszystko zaczyna się od nowa: spekulacje, transfer, ocena najświeższego nabytku na papierze i błyskawiczne nastawienie w jedną bądź drugą stronę.
No właśnie – CV. Ile ono tak naprawdę w piłce znaczy? Czy jakiekolwiek wyrabianie sobie wstępnych oczekiwań na jego podstawie ma sens? Na czym najłatwiej się przejechać oceniając piłkarza w ten sposób i czego nie widać na pierwszy rzut oka? Na co – poza oczywistościami – trzeba tu zwracać uwagę? Postanowiliśmy zgłębić ten temat, zwłaszcza że na papierze od razu nowe transfery oceniamy wszyscy: dziennikarze, kibice, eksperci, nieraz nawet ludzie w samym klubie. Chyba nikt nie jest od tego zupełnie wolny, każdy choć odrobinę sugeruje się tym pierwszym wrażeniem wywołanym spojrzeniem na dotychczasowe losy danego zawodnika.
Czy słusznie?
PIŁKARSKIE CV – PIERWSZY FILTR
– Dawniej też tak robiłem. Dziś jednak uważam, że przynajmniej przez pół roku trzeba się wstrzymywać z wydawaniem wyroku. A jeżeli już na coś patrzę w takim suchym CV, to na wiek, liczbę meczów i to, jak często zawodnik zmieniał kluby, ale generalnie papier bez kolejnych poziomów rozpracowania piłkarza nie znaczy nic. Dla mnie kluczem jest obserwacja na żywo, przynajmniej 10 razy. Jeszcze przed covidem dużo jeździłem po Europie. Co roku spędzałem miesiąc w Hiszpanii i przemieszczałem się po Andaluzji, gdzie jest dużo klubów drugoligowych i trzecioligowych. Czasami uda się trafić bez tego, czego przykładem w Rakowie jest Fran Tudor. Nigdy nie widzieliśmy go na żywo, ale CV miał bardzo porządne, a za pomocą różnych narzędzi prześwietliliśmy go we wszystkie strony. Każdy z klubowych skautów oglądał go osobno i weryfikacja zawsze była jednoznacznie pozytywna. Gość już latem 2019 był naszym numerem jeden na swojej pozycji, udało się go sprowadzić pół roku później – mówi Michał Kusiński, obecnie agent m.in. Tarasa Romanczuka i Kamila Pestki, a jeszcze nie tak dawno szef skautów Rakowa Częstochowa.
– CV jest pierwszą informacją i pierwszym filtrem, pewnym wprowadzeniem i do tego bym ograniczył jego rolę – stwierdza Mateusz Ożóg z agencji Seven United GmbH, mającej u siebie m.in. Jakuba Koseckiego, Krzysztofa Kamińskiego, Pawła Olszewskiego i kilku innych ligowców.
– Na pewno CV coś o zawodniku mówi. Jeżeli ktoś rozegrał 20 meczów w Lidze Mistrzów albo występował w Juventusie, jak na przykład będący swego czasu w Koronie Kielce Olivier Kapo, to znaczy, że bez wątpienia generalnie umie grać w piłkę. Jest to jakaś rekomendacja, ale tylko tyle – dodaje Maciej Zieliński z agencji ProSport Manager, która dopiero co mogła się pochwalić transferem Kamila Piątkowskiego z Rakowa do RB Salzburg.
I dodaje: – Kluczem przy sprowadzaniu obcokrajowców z dobrym CV z jakimiś felerami – inni do nas nie przyjdą – jest maksymalne prześwietlenie kogoś takiego. Każdy taki “towar” na pewno jest wybrakowany. Pytanie tylko, czy chodzi o zarysowany zderzak, czy o rozwalony silnik, który lekko odmalowano dla zmyłki, a po trzystu kilometrach przestaje działać. Najważniejsza kwestia przy transferach to informacja. Weźmy Vadisa Odjidję-Ofoe. Trafił do Legii dzięki kontaktom Michała Żewłakowa i Dominika Ebebenge. Zakładam, że dzięki swoim kanałom informacyjnym i wielu znajomościom udało im się na tyle temat zweryfikować, że zdecydowali się w to wejść. Musieli jednak sprawdzić w wielu źródłach, czy gość jeszcze ma ambicje i naprawdę chce się odbudować, czy nie ma ukrytych kontuzji i tak dalej. Często chodzi o informacje mocno insajderskie, które nie tak łatwo zdobyć. W niektórych przypadkach miałem wrażenie, że nasze kluby ten proces pomijały lub ograniczały do minimum, opierając się przede wszystkim na CV i badaniach medycznych, licząc, że jakoś to będzie. Jasne, czasami się uda jak w rzucie kostką, ale większość takich historii kończy się źle.
ŚWIADOMOŚĆ SWOICH SŁABOŚCI
Krótko mówiąc: im więcej zagranicznych kontaktów (Piotr Świerczewski właśnie wyjmuje notes), tym większa szansa na uzyskanie wiarygodnych informacji. Jednocześnie Zieliński podkreśla, że ceni kluby, które zdają sobie sprawę z własnych ograniczeń na tym polu i tego, że nie na każdym rynku są w stanie wszystko zweryfikować. Jako przykład podaje Piasta Gliwice. – Piast po odejściu Łukasza Piworowicza i Kamila Koguta obraca się głównie na rynku polskim oraz czesko-słowackim i źle na tym nie wychodzi. Jakub Holubek, Tomas Huk, Kristopher Vida – podpisałbym się w ciemno pod wszystkimi transferami, których ostatnio dokonywali w Gliwicach z ligi słowackiej. Vida się nie sprawdza, to prawda, ale na starcie cała trójka wyglądała na logiczne ruchy.
Co by jednak nie mówić o niewymierności “papierów” piłkarza, często od nich się wszystko zaczyna, również na etapie rozpracowywania danego nazwiska.
– Przypadki ewidentne w zasadzie każdy klub określi na podstawie CV, już na tym etapie są one weryfikowane. W przypadkach pośrednich bywa jednak, że w jednym miejscu na podstawie papieru stwierdzą, że ta kandydatura odpada, w innym wręcz przeciwnie – wydaje się ona interesująca i przechodzi do następnego etapu. Co klub, dyrektor sportowy czy skaut, to obyczaj, każdy ma swoje filtry. Grunt, żeby dobrze się w tym orientować. My już mniej więcej wiemy, kto w jakim klubie może się spodobać, gdzie jaka cecha jest szczególnie u zawodników pożądana. Są kluby, które skupiają się tylko i wyłącznie na liczbach. Jeżeli zawodnik ofensywny strzela gole i zalicza asysty, już jest interesujący. Inni bardziej niuansują: okej, ma fajne liczby, ale robił je na słabych przeciwnikach, na jakichś klepiskach. Mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o Ekstraklasę, to osoby w klubach mające odpowiednie doświadczenie i wyspecjalizowany sposób działania, potrafią z dość dużą skutecznością oceniać kandydatów do transferu już po pierwszym rzuceniu oka na jego profil. Niektóre kluby lubują się w określonych kierunkach, mają je wyjątkowo dobrze rozpracowane, co dość łatwo wychwycić po ich ruchach – tłumaczy Mateusz Ożóg.
OBIEŻYŚWIATOM MÓWIMY “NIE”
Z CV więc mimo wszystko pewne rzeczy można wyczytać z dużym prawdopodobieństwem słusznego wniosku.
Maciej Zieliński: – Jedno zawsze mnie u zawodników mierzi: nieustanne zmienianie klubów co pół roku czy co rok, nawet jeśli dużo w nich grają. To wręcz jeszcze gorzej o kimś świadczy. Jeżeli gra w tych klubach i zmienia je jak rękawiczki, to już chyba coś z głową nie tak. Albo jest toksyczną jednostką, albo musi ciągle szukać czegoś nowego, a takich piłkarzy żaden klub nie potrzebuje. To nie jest normalne, gdy 26-latek zaliczył już 10 czy 12 klubów w karierze. Gdy widzę, że gdzieś do Polski przychodzi zawodnik z tego typu CV, to od razu wiem, że to będzie niewypał.
Mateusz Ożóg: – Już na starcie mam złe przeczucia, gdy trafia do nas zawodnik powyżej 26. roku życia, który grał “nigdzie” i nie notował tam wyjątkowych liczb. Nawet jeśli wypatrzono u niego cechę, która komuś zaimponowała, to ktoś taki prawdopodobnie i tak nie pokaże niczego ponad to, co prezentował do tej pory. Prochu już nie wymyśli. To oczywiście pierwszy, najprostszy filtr – wy pewnie powiedzielibyście “szrotomierz”. Generalnie nie jestem fanem sprowadzania zawodników 26-letnich i starszych z małych lig czy małych klubów, bo to w większości są niewypały. Praktyka pokazuje, że w takich przypadkach intuicja dziennikarzy czy kibiców najczęściej nie zawodzi. Tu jednak raczej nie ma przypadku, że ktoś ma już swoje lata, trafia do klubu z miejsc 10-16 i zbyt wiele nie zarabia. Coś z czegoś wynika. Dla mnie branie takich uzupełnień składu to zabieranie miejsca rodzimym zawodnikom. Mniej krytyczny jestem w przypadku zawodnika młodego. Tutaj dużo mniejsze znaczenie ma to, skąd do nas trafia, o ile wcześniej prezentował się przynajmniej przyzwoicie i został przez klub prześwietlony. Jeśli ma 21 czy 22 lata, można zakładać, że jeszcze będzie się rozwijał i jest szansa, że wejdzie na wyższy poziom.
– Jeżeli Legia bierze z Albanii takiego zawodnika jak Ernest Muci i płaci za niego pół miliona euro, to zakładam, że jest prześwietlony na wszelkie możliwe sposoby. Nie wyobrażam sobie, by został sprowadzony na zasadzie “weźmy jakiś młody talent i zobaczymy”. Wbrew pozorom, młodzież z lig podobnych poziomem do naszej czy trochę słabszych, swoje kosztuje. Nawet jeśli kończą się kontrakty, to trzeba zapłacić niemałe ekwiwalenty – wtrąca Maciej Zieliński w temacie młodych graczy.
JUNIOR TORUNARIGHA I SUAD SAHITI – TU CV MÓWIŁO WSZYSTKO
Co do tych starszych. W ostatnich latach modelowym przykładem dość wiekowego zawodnika znikąd, który już samą swoją dotychczasową historią dawał do zrozumienia, że nie ma prawa się sprawdzić był Junior Torunarigha. Zagłębie Sosnowiec ściągnęło go latem 2018 roku po awansie do Ekstraklasy i nie czekając na jego debiut, można było załamywać ręce.
-
28-latek;
-
sezon życia to dziewięć goli w czwartej lidze niemieckiej;
-
wcześniej na tym poziomie zdobywał maksymalnie sześć bramek w sezonie;
-
nie poradził sobie w drugiej lidze holenderskiej, która jest rajem dla piłkarzy ofensywnych;
-
został wypluty na poziomie trzeciej ligi niemieckiej (20 meczów, 1 gol).
Już taka wstępna weryfikacja dawała jasność. Jakieś strzępki logiki obowiązują nawet w Ekstraklasie. To nie mogło się udać i się nie udało. Torunarigha piłkarsko odstawał pod każdym względem i po jednej rundzie się z nim pożegnano. Po odejściu z Zagłębia nowego klubu już nie znalazł.
Inny przykład? Skrzydłowy Suad Sahiti, w lipcu 2019 meldujący się w Wiśle Płock. Wiekowo może jeszcze nie odstraszał (24 lata), ale wystarczająco długo bez powodzenia grał na niezbyt wysokim poziomie (liga macedońska, albańskie Skenderbeu Korce, słabeusze ekstraklasy greckiej i bułgarskiej), by być niemalże pewnym, że i w Polsce nie odpali. Nie zgadniecie – nie odpalił. 18 meczów w lidze, żadnego gola, żadnej asysty i do widzenia. W bośniackim Zrinjski Mostar Sahiti częściej siedział na ławce niż grał i już powędrował dalej. Obecnie reprezentuje barwy chorwackiego HNK Sibenik. No kto by się spodziewał!
EHADJI PAPE DIAW LEPSZY NIŻ JEGO CV
W przypadku zawodników o bardzo mało zachęcającym CV głównym ratunkiem może być wiek. Jak wspominał Mateusz Ożóg, wówczas kierunek, z którego przychodzą nie jest aż tak istotny. Powiedz to jednak kibicom, którzy widząc poprzednie dokonania nowego gościa w ich klubie, wyrzucają z siebie mocne słowa wyrażające wątpliwość.
Były rzecznik Korony Kielce, Paweł Jańczyk niedawno przyznawał na Twitterze, że ze względu na strach przed hejtem kibiców, opóźniał publikację komunikatu o pozyskaniu stopera Elhadji Pape Diawa.
Zasilając szeregi Korony zimą 2016 roku mógł się on pochwalić trzema meczami w drugiej lidze belgijskiej i… tyle. Był całkowitym anonimem, fakt występowania w kadrze Senegalu U-23 niczego nie zmieniał. Odbiór tego transferu był tragiczny. Jedyne punkty dające nadzieję to właśnie korzystny PESEL i testowanie przed podpisaniem umowy. Diaw pozytywnie zaskoczył. Dość szybko pokazał, że jak na Ekstraklasę ma sporo atutów i koniec końców został jednym z niewielu zawodników, na których kielecki klub zarobił nieco większe pieniądze. W styczniu 2019 Senegalczyk spełnił swoje marzenie o francuskiej ekstraklasie i odszedł do Angers. W Ligue 1 poprzestał na debiucie, mało grał także na wypożyczeniu w drugoligowym Caen, a dziś jest w Żalgirisie Wilno. Mimo to osiągnął dużo więcej, niż można było zakładać na samym początku.
Znacznie częściej jednak złe pierwsze przeczucie potwierdza się w rzeczywistości. Korona akurat jest dobrym przykładem, bo takie wynalazki z minionych lat jak Fabian Burdenski (rzecz jasna zupełnie nie miało związku to, że jego ojciec był właścicielem klubu), Luka Kukić (to już sprawa dla prokuratury), Sanel Kapidzić i paru innych gagatków to było zwyczajne przegięcie. Przypadki ewidentne, gdy ktoś całe życie obracał się na niskim poziomie.
SAMO GRANIE JESZCZE NICZEGO NIE OZNACZA
Tutaj zresztą tkwi pewna pułapka wynikająca z CV. – Często mylić może liczba rozegranych meczów. Dla większości klubów to jednak rzecz wyjściowa i nieraz rozumują, że skoro chłopak regularnie gra, to znaczy, że prezentuje wysoki poziom. A to nie takie oczywiste. Do Polski często trafiają zawodnicy, którzy mają rozegranych kilka sezonów od deski do deski, ale w zasadzie tylko tym się wyróżniają. Nie chcę rzecz jasna deprecjonować takich faktów, one są ważne, natomiast nierzadko chodzi o ligę, gdzie tydzień w tydzień mogą grać naprawdę bardzo przeciętni goście, będący zwykłymi wyrobnikami. Tutaj CV może być zwodnicze – tłumaczy Mateusz Ożóg.
Za stosunkowo świeże przykłady takiego zjawiska możemy uznać Azera Busuladzicia i Ognjena Gnjaticia.
Pierwszy przychodził do Arki Gdynia prosto z Atromitosu, który dopiero co zajął czwarte miejsce w greckiej ekstraklasie. Busuladzić był tam podstawowym zawodnikiem i wydawało się, że siłą rzeczy okaże się dobrym transferem. W rzeczywistości okazało się, że to pomocnik o charakterystyce najbardziej powszechnej w Ekstraklasie, posiadający niewiele atutów ofensywnych. A realną siłę tamtego Atromitosu dobitnie ukazał pucharowy dwumecz z będącą przecież w nie najwyższej formie Legią. Gnajtić z kolei “ujmował” tym, że gdziekolwiek się nie pojawiał (Rad Belgrad, Platanias, Roda Kerkrade), w kontekście liczby uzbieranych minut znajdował się zawsze w ścisłej czołówce. Na boisku jednak szybko wyszło, że to najbardziej toporny przecinak, nie przez przypadek pozostający bez gola w zawodowej karierze i z jedną asystą (w Koronie zaliczył drugą). Sprowadzanie tego typu zawodników mija się z celem, zwłaszcza że do tanich nie należą. Niczego w tej ocenia nie zmienia to, że Gnjatić po odejściu z Korony zaskakująco dużo gra w 2. Bundeslidze dla Erzgebirge Aue.
LEPSZA LIGA, WIĘKSZA SZANSA
Michał Kusiński dodaje: – Dla mnie podstawą jest to, z jakiej ligi przychodzi dany zawodnik. Jeżeli patrzysz na kogoś z ligi fińskiej i na kogoś z belgijskiej, to w ogóle nie ma porównania. Dużo więcej możemy sobie obiecywać po kimś, kto w ostatnim sezonie rozegrał osiem meczów w Belgii niż od kogoś grającego od deski do deski w Finlandii. Ale to oczywiście też może być mylące, jeżeli się bardziej nie zagłębimy w temat. Taki Marcos Alvarez przecież na papierze zapowiadał się na hit. Gość, który w sezonie poprzedzającym strzelił 13 goli w 2. Bundeslidze – no nie dało się kręcić nosem, nawet gdyby poszedł do Legii czy Lecha. CV miał bardzo zachęcające, a jednak na razie za bardzo nie odpalił. Mudrinski przychodził do Jagiellonii jako król strzelców serbskiej ekstraklasy. Jak pamiętasz, od razu zwracałem uwagę, że facet jest bardzo wolny, a w Serbii obrońcy zostawiali mu więcej miejsca niż będzie miał w Polsce. Kompletnie nie nadawał się do naszej ligi.
Nieco inaczej widzi to Maciej Zieliński: – Każdy przypadek jest inny. Nie stosowałbym w żadnym kontekście generalnych kryteriów, nie stawiał złotych tez. To może działać też w drugą stronę – niejeden fajny temat naszym klubom uciekł, bo generalizowały w jakimś aspekcie. Co nie zmienia faktu, że na wstępie pewnie też bardziej interesujący wydałby mi się zawodnik, który w ostatnim sezonie rozegrał 10 meczów dla belgijskiego średniaka, niż zawodnik, który rozegrał 30 meczów dla średniaka słoweńskiego.
NIE PODNIECAJMY SIĘ EPIZODAMI
Jedną z największych pułapek dotyczących wyjściowych oczekiwań jest przywiązywanie zbyt dużej wagi do dawnych epizodów piłkarza na bardzo wysokim poziomie.
Jeżeli widzimy, że ktoś kiedyś zagrał jeden mecz w Interze Mediolan Jose Mourinho (Alen Stevanović trafiający do Wisły Płock) czy dwa w pierwszym zespole Barcelony (Juan Camara w Miedzi Legnica, później w Jagiellonii), pobudza nam to wyobraźnię i trudno od razu sprowadzić ją na ziemię.
W praktyce często się przekonujemy, że tamte chwile nie mają już żadnego znaczenia dla teraźniejszości, a delikwent nie bez powodu zjechał aż do poziomu polskiej piłki ligowej.
– Camara to nie jest zły piłkarz, obserwowaliśmy go jeszcze zanim przyszedł do Miedzi Legnica. Miał jeden problem: nie biegał i nie pracował w defensywie. No i sprawdzał się przede wszystkim jako “dziesiątka”, a w Polsce grał głównie na skrzydle. Ogólnie jednak kompletnie bym się takimi epizodami nie sugerował. Dwa lata temu Jagiellonia testowała Juniora Tallo, który rozegrał parę meczów w Romie, a później miał niezły okres w Ligue 1. Facet był piłkarskim trupem, do totalnej odbudowy. Ludzie lubią się podniecać takimi historiami sprzed lat, które dziś nie mają żadnego znaczenia – nie ukrywa Michał Kusiński.
AKADEMIE WIELKICH KLUBÓW TEŻ MAJĄ CIENIASÓW
Maciej Zieliński odnosi to również do etapów juniorskich. – Śmieszy mnie ekscytowanie się i podkreślanie, że ktoś był w akademii Barcelony czy innego dużego klubu. Nie ma to większego znaczenia i prawie o niczym nie świadczy, naprawdę. Również do największych akademii trafiają chłopaki, którzy nie mają szans poważnie grać w piłkę. Pamiętam, jak w 2014 roku na Słowacji oglądałem mecz Barcelona – Real Madryt w kategorii 17-latków. “Barca” miała w składzie Carlosa Alenę czy Marca Cucurellę, który zaistnieli w Primera Division, ale w kilku przypadkach od razu było widać, że nic z tego nie będzie, że goście maksymalnie pograją w trzeciej czy czwartej lidze hiszpańskiej.
Przy okazji wspomina historię z tego tygodnia: – Uśmiechnąłem się oglądając internetową transmisję meczu Hutnika Kraków ze Stalą Rzeszów. W pewnym momencie komentator po wyłapaniu dośrodkowania przez Dawida Smuga powiedział: – “Dobra interwencja byłego bramkarza Interu Mediolan”. Zabrzmiało to tak, jakby on był bramkarzem Interu na tej samej zasadzie jak Julio Cesar czy Francesco Toldo. Jeśli ktoś ma dwa mecze w reprezentacji Kamerunu, bo kiedyś załapał się na powołania w krajowym składzie, to nie można go zrównywać z Samuelem Eto’o, który dla Kamerunu zagrał 120 razy. Co innego, gdy ktoś ma 50 meczów w pierwszym zespole Barcelony. Wtedy wracamy do tego, że piłkarsko musi być dobry i trzeba dociec, dlaczego już nie jest na tym poziomie i co jeszcze może zaoferować, ale ta pierwsza wątpliwość nam odpada.
Mateusz Ożóg uczestniczył przy transferze piłkarza ocierającego się kiedyś o największy futbol. Był nim Miguel Palanca, który trafił do Korony Kielce.
– Kiedyś zagrał kilka razy w Realu Madryt, wystąpił nawet w El Clasico, ale wiadomo, że to była jakaś forma nagrody czy zbieg okoliczności, który nie określał jego rzeczywistego poziomu. Co innego jeśli piłkarz trafił gdzieś na wysoki poziom, coś tam pokazał, ale od pewnego etapu zaczął jazdę w dół. Ktoś taki umiejętności ma odpowiednie, coś w nim zobaczono i tylko pytanie, dlaczego potem zjechał. Najczęściej chodzi o zachłyśnięcie się pierwszymi sukcesami i dużymi pieniędzmi, niesportowy tryb życia. Ale czasami to kwestie losowe, problemy zdrowotne czy rodzinne, jakieś zawirowania kontraktowe. Jeśli ktoś taki nie stracił entuzjazmu i zapału, można go jeszcze ładnie odbudować. Nawet jeśli nie wróci już na poziom Realu czy Barcelony, to może się wyróżniać w Ekstraklasie czy 2. Bundeslidze. Byliśmy zaangażowani w ściągnięcie przez Arkę Gdynia Marko Vejinovicia. Po dużym transferze do Feyenoordu i dwukrotnym zerwaniu więzadeł krzyżowych ciągle był bardzo dobrym piłkarzem jak na Ekstraklasę, momentami w pojedynkę utrzymywał Arkę w lidze, ale mimo że był zdrowy i miał liczby, był już daleko od swojego szczytowego okresu – uważa.
LORENCO SIMIĆ – PRZYKŁAD WYJŚCIA NA PROSTĄ
Ożóg czuwa w Polsce nad rozwojem kariery Lorenco Simicia, który latem zamienił Sampdorię na Zagłębie Lubin. Jego historię uważa za dobitny przykład tego, że wcześniejsze wejście na określony poziom ma swoją wymowę, zwłaszcza w przypadku kogoś, kto wciąż nie odstrasza wiekiem. – Simić jako młody zawodnik przebił się do składu Hajduka Split, czyli dobrego chorwackiego klubu i następnie wyjechał do Serie A za 1,5 mln euro. Później miał długą passę nieudanych przygód, kontuzji i niegrania w klubach na niższym poziomie niż włoska ekstraklasa. Był tu jednak punkt odniesienia, że chłopak w pewnym momencie znalazł się na poziomie interesującym dla klubu Serie A, który zapłacił za niego milionową kwotę, więc jeśli wyjdzie na prostą, może jeszcze do tego nawiązać. Zagłębie biorąc go po trzech sezonach bez regularnego grania sporo ryzykowało, a finalnie uważam, że w Lubinie wygrali kontraktując takiego 24-latka na wolnym transferze. Ale kluczem było właśnie to, że skoro już gdzieś się wcześniej pokazał i został dostrzeżony na wysokim poziomie, to musi mieć określony potencjał, który powinien ujawnić po uporządkowaniu dotychczasowych problemów – tłumaczy.
Dyskusyjna jest kwestia, jak daleko wstecz należy patrzeć w CV w kontekście teraźniejszości. Kiedyś spotkaliśmy się z opinią, że liczą się wyłącznie dwa ostatnie lata, reszta co najwyżej może być anegdotą. Co sądzą o tym nasi rozmówcy?
Michał Kusiński: – Zgodziłbym się z tym. Nawet gdy ktoś błyszczał na dość wysokim poziomie, to jeśli ma praktycznie dwa lata lub jeszcze więcej wyjęte z życiorysu, to już jest po wszystkim. Mówiliśmy o Juniorze Tallo, ale przykładów mamy więcej. Stefan Scepović przychodził do Jagiellonii z kapitalnym sezonem w Segunda Division, z golami w Primera Division i dla Celtiku. Chodziło jednak o sprawy sprzed trzech, czterech czy pięciu lat. CV wyśmienite, ale sezony poprzedzające przyjście do Polski były już słabe, z ciągłą zmianą klubów, czyli coś było nie halo. No i pamiętamy, jak pokazał się w Ekstraklasie. Kilka słabych meczów, przestrzelony rzut karny i potem poważna kontuzja.
Maciej Zieliński: – Ostatnie dwa lata to maksimum, które liczą się tu i teraz. CV za ten okres mówi nam, czy zawodnik się rozwija, czy to już jazda w dół bez trzymanki. Wcześniejsze etapy co najwyżej powiedzą nam, czy facet ogólnie umie kopać piłkę. Cóż jednak z tego, że ktoś sześć lat temu grał w Barcelonie, skoro przez ostatnie dwa sezony rozegrał trzy mecze w lidze węgierskiej. To znaczy, że dzieje się coś złego w innych kwestiach. CV nigdy nie pokaże nam, co zawodnik ma głowie i jakie ma motywacje. Nawet po krótkiej rozmowie z zawodnikiem czy jego agentem często nie wiesz, czy zamierza jeszcze dać z siebie wszystko, czy interesuje go już tylko naciągnięcie kolejnego klubu na kilka tysięcy euro miesięcznie. Nieraz trudno to zweryfikować, bo raz, że musisz mieć dojście do wiarygodnych źródeł, a dwa, że trzeba umieć otrzymane informacje przefiltrować.
Mateusz Ożóg: – Nie stawiałbym tu aż tak sztywnych ram czasowych. Znów podam przykład Simicia. Ktoś może mieć nawet ponad dwuletni gorszy okres i nadal będzie mógł wyjść na prostą. Każdy przypadek trzeba niuansować, ale nie ulega wątpliwości, że im dłuższy czas bez regularnego grania, tym mniejsza nadzieja, że jeszcze coś z tego będzie.
NIE ZAWSZE NIEGRANIE TO PRZEGRANIE RYWALIZACJI
Innym mylącym aspektem przy przeglądaniu suchego CV może być fakt, iż ktoś gdzieś nie grał. Dotyczy to szczególnie klubów spoza kilku najlepszych lig. Przywoływany często Transfermarkt mimo wszystko nadal nie jest profesjonalną platformą skautingową, ciągle w sporej mierze opiera się na pracy amatorów-pasjonatów. Nie wszędzie ma w pełni aktualne dane, a nawet jeśli zgadza się liczba meczów, często nie odnotowuje się przyczyn niektórych absencji, na przykład drobniejszych kontuzji. Zawodnik na Cyprze pauzował przez miesiąc z powodu nawracających problemów mięśniowych, ale na takiej platformie tego nie uwzględniono i za ten okres ma po prostu wpisane “nie w kadrze”. Tworzy to wrażenie, że cały czas przegrywał rywalizację sportową, co siłą rzeczy nie działa na jego korzyść przy budowaniu wyjściowej opinii.
– W Rakowie przebyte kontuzje zawodników były bardzo mocno analizowane. Michał Świerczewski miał zasadę, że jeśli ktoś dwa czy trzy razy zrywał więzadła, to już nie bierzemy go pod uwagę jako celu transferowego. Takie historie nie zawsze jednak są do wychwycenia na Transfermarkcie – mówi Michał Kusiński.
– Często też nie wiadomo, z czego dany problem się wziął. Komuś mogły się odnawiać urazy mięśniowe, bo sztab medyczny stawiał złe diagnozy, klub nie monitorował obciążeń treningowych i tak dalej. Dużo kontuzji jest nawykowych, nie wynikają z niczego złego. Czasami chodzi o prozaiczne rzeczy, na przykład wystarczy zrobić odlewową wkładkę do buta i kłopoty znikają. Trzeba jednak umieć rozróżnić pecha i zewnętrzne zaniedbania od jakiejś tendencji wynikającej także z genetyki, niezdrowego odżywiania, zaniedbywania regeneracji. Tu już dochodzi kunszt skautów i dyrektorów sportowych, żeby ocena zagadnienia była właściwa – dodaje Mateusz Ożóg.
I podkreśla: – Rzeczy zakryte w CV pozostaną takimi bez dokładnej analizy i obserwacji, nic tego nie zastąpi. Niejeden chłopak inaczej gra, gdy na trybunach jest tysiąc widzów, a inaczej przy kilkudziesięciu tysiącach. Inna sprawa, że taka otoczka meczu z miejsca sprawia lepsze wrażenie i wtedy nawet bardzo przeciętny zawodnik może wydawać się trochę lepszy niż jest w rzeczywistości. Z kolei na klepisku ze skromnymi trybunami wszystko wygląda gorzej, co nie znaczy, że tam też nie mogą się trafić perełki. Do tego dochodzą aspekty mentalne, charakterologicznie, różne pozaboiskowe sprawy, których na papierze nie zobaczymy. Dopiero co miałem rozmowę z jednym z dyrektorów sportowych, który przeczytał mi raport trenera mentalnego na temat pewnego zawodnika branego tam pod uwagę. Poruszono w nim naprawdę bardzo szczegółowe kwestie, na które rzadko zwraca się uwagę, a w danym kontekście mogą mieć kluczowe znaczenie.
Maciej Zieliński: – Kolejny raz: weryfikacja informacji. “Trener mnie nie lubił” to najprostsza wymówka zawodników, ale zdarzają się sytuacje, że naprawdę ktoś był w ten sposób kasowany. Są ligi, w których prawdopodobieństwo takich zdarzeń jest większe. Tworzy się jakiś układ w klubie, albo ktoś za dużo zarabia i prezes kazał go odstawić, przez co dobry zawodnik nie pojawia się na boisku. I jeśli jesteś w stanie takie informacje wyłowić, to masz szansę na promocyjny transfer, zyskujesz przewagę konkurencyjną.
LICZBY TO NIE WSZYSTKO
Cała trójka jest zgodna, że pierwszy rzut oka na przeszłość zawodnika więcej powie w przypadku pozycji stricte ofensywnych. Gole i asysty to jednak wymierne dane, które od razu dadzą pewien pogląd, z kim mamy do czynienia. U piłkarzy defensywnych możemy jedynie stwierdzić, czy grali, czy ich drużyny często kończyły z czystym kontem i ile zbierali kartek. Choć i tutaj czyhają pułapki.
– Kierowanie się samymi liczbami też może być mylące. Gdy Luka Zahović przychodził do Pogoni, jego CV imponowało, w kilku sezonach z rzędu strzelał po kilkanaście goli dla Mariboru, więc takie same były oczekiwania w Polsce. Maribor to dobry klub, ale rywalizuje w słabszej lidze od naszej, łatwiej się tam strzela. Rok Sirk przychodził do Zagłębia Lubin po sezonie z piętnastoma bramkami w słoweńskiej ekstraklasie i wiemy, jak się potoczyły jego losy w Polsce. Znów wracamy do poziomu ligi, z której kogoś sprowadzamy. Jeżeli przykładowo mamy skrzydłowego, który dopiero co zdobył 6-7 bramek w belgijskiej ekstraklasie, to znaczy, że może to być ciekawy temat i takimi nazwiskami warto się interesować – uważa Michał Kusiński.
EKSTRAKLASA NIE DLA KAŻDEGO
Jego zdaniem ciągle lekceważy się to, że nie każdy dobry piłkarz będzie nadawał się do Ekstraklasy. – Nasza liga może się wydawać słaba, ale do grania na co dzień wcale nie jest taka łatwa. Kolejny raz wrócę do Alvareza z Cracovii. Mógł sobie myśleć, że przyjdzie, pyk, będzie się tu bawił. A tu nic z tego, trzeba zapieprzać i umieć się odnaleźć pod względem fizycznym. Jeśli te warunki są spełnione, dopiero wtedy można robić różnicę umiejętnościami. Nie każdy tu pasuje. Karlo Muhar to nie jest zły piłkarz, co pokazuje teraz w Turcji. W Lechu jednak był jedynym defensywnym pomocnikiem, miał mało wsparcia od Modera, Tiby czy Ramireza i wszystko w tyłach zostawało na jego głowie. W “Stanie Futbolu” mówiłem, że to niezły zawodnik i patrzono na mnie ze zdziwieniem. A dziś Muhar trafia do jedenastek kolejki w Turcji.
Bywa również, że do uwolnienia potencjału wystarczy zmiana pozycji. – Analizując Browna Forbesa w Rakowie widzieliśmy, że stwarza sobie mnóstwo sytuacji, ale ich nie wykorzystuje. Na dodatek był rzucany gdzieś po bokach pomocy. Dopiero zrobienie z niego napastnika sprawiło, że osiągnął życiową formę i gdyby nie kontuzja, skończyłby poprzedni sezon z 12-14 golami w lidze. Obecnie jest w Wiśle Kraków i moim zdaniem tam też się sprawdza – przekonuje Kusiński.
JEST CORAZ LEPIEJ?
Mimo wszystko sądzi on, że polski rynek transferowy staje się coraz bardziej logiczny i w pozytywny sposób przewidywalny. – Absurdalnych transferów, już na starcie źle się zapowiadających, jest w ostatnich latach zdecydowanie mniej. Coraz więcej klubów poważnie traktuje skauting, ma ludzi od obserwacji i widać efekty. Sporo się tu zmieniło, a kluby mają coraz więcej pieniędzy. Kiedyś płaciliśmy 6 tys. euro miesięcznej pensji, dziś takie kluby jak Cracovia czy Pogoń Szczecin mogą pewnie płacić 12-15 tys. euro – puentuje.
Bardziej sceptycznie patrzy na to Maciej Zieliński: – Uważam, że w temacie skautingu w terenie nadal jesteśmy w lesie, ale nie wierzę, by dziś jeszcze jakiś klub przynajmniej nie podpierał się platformami typu InStat. My jako agencja też zbieramy jak najwięcej wszelkich danych o zawodniku, zanim zdecydujemy się zaproponować mu współpracę, więc tym bardziej taką drogą muszą podążać kluby. Ich ryzyko jest mimo wszystko znacznie większe niż nasze.
MOŻE BYĆ LUQUINHAS, MOŻE BYĆ VIDA
Elementu losowego nigdy jednak do końca nie wyeliminujemy. Oznacza to, że zawsze będziemy mieli transferowe zaskoczenia w obie strony.
– Najlepszy pozytywny przykład na teraz to Luquinhas. Chłopak przyszedł z Portugalii, nie grał tam niczego wielkiego, był trochę rzucany między ligami. Legia bardzo dobrze go zbudowała, ale na bazie samego CV nie dałoby się określić, że będzie to jeden z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy. Kolejnym przykładem jest David Tijanić, który grał w słabeuszu słoweńskiej ekstraklasy. Oczywiście Raków też miał go prześwietlonego, znał jego wartość, ale suche fakty nie wskazywały, że może się u nas wyróżniać techniką czy kreatywnością. Dalej – Conrado z Lechii Gdańsk. Facet wygląda coraz lepiej, widać, że ma predyspozycje do fajnego grania, a na starcie był kompletnym anonimem. Ściągano go z niższej ligi brazylijskiej, której poza skautami nikt nie śledzi. Bardzo ciekawym przypadkiem jest także Alasana Manneh. Posiada zestaw cech wskazujących, że ma to “coś”, a przychodził z małego bułgarskiego klubu i patrząc tylko na jego suchy profil, nie doszlibyśmy do takiego wniosku. Wszystkich łączy tutaj wiek, każdy przychodził do nas będąc jeszcze względnie młody, mając potencjał rozwojowy. Osobna historia to Dante Stipica. Zjawił się w Pogoni Szczecin mając 28 lat i półtora roku regularnej gry w chorwackiej ekstraklasie. W CSKA Sofia stracił cały sezon. Papier słaby, ale skauting Pogoni wiedział o nim wszystko, ściągnęli go i facet jest topowym bramkarzem ligi – wskazuje Ożóg.
Jako nieoczekiwane rozczarowania z ostatnich miesięcy wskazuje m.in. Kristophera Vidę, Samuela Mraza i Roka Sirka. – Kręgi kulturowe, poziomy rozgrywek, wiek – wszystko wskazywało na to, że powinni się w Polsce sprawdzić i pójść za ciosem. To wynikało z CV, życie je zweryfikowało.
JOEL VALENCIA PRZYPADKIEM WYJĄTKOWYM
Mamy też przykład zawodnika, który na przestrzeni kilku lat łączy oba przypadki. – Joel Valencia wpisuje się w obie kategorie i świetnie pokazuje, jak przewrotna potrafi być piłka. Do Piasta przychodził z małego klubu słoweńskiego, nie grając tam od deski do deski i nie notując ciekawych liczb. Był jednak prześwietlony, w Gliwicach dali mu szansę, obudowali go i po pewnym czasie pięknie odpalił, odchodząc do Anglii za dobre pieniądze. Idąc do Legii na wypożyczenie stał się już przykładem z drugiej kategorii. Dopiero co był wybierany najlepszym piłkarzem Ekstraklasy, wracał z ligi zachodniej i oczekiwania były już ogromne. Nie zostały one spełnione i prawdopodobnie nie zostaną, bo sezon wkracza w decydującą fazę, a chłopak jest jedynie wypożyczony – zauważa Ożóg.
Michał Kusiński jako przykład dużego rozdźwięku między CV a rzeczywistością w Ekstraklasie poza Valencią i Vidą wymienił także Jana Sykorę z Lecha Poznań.
– Nigdy nie ma gwarancji powodzenia. Można kogoś obserwować przez rok, wiedzieć o nim bardzo dużo w każdym aspekcie, odbyć wiele rozmów z nim i jego otoczeniem, a mimo to coś pójdzie nie tak. Grunt, żeby ryzyko minimalizować, czasami bazując także na przeczuciu – podsumowuje Mateusz Ożóg.
A czasami przeczucie nie myli nas już po pierwszym zerknięciu na CV. Krótko mówiąc, odrobina powściągliwości jest wskazana, ale zbyt często wstępne wnioski dotyczące jakiegoś zawodnika znajdują potwierdzenie w rzeczywistości, aby z jakąkolwiek opinią czekać do dziesięciu rozegranych meczów. Byle jednoznacznie nie przesądzać, pomijając ekstrema typu ten nieszczęsny Torunarigha.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/Newspix/archiwa prywatne