Czy słusznie Zbigniew Boniek oburzył się, że polskie kluby chciałyby sobie wybierać sędziów? Słusznie, sami o tym pisaliśmy. Czy mógł się odwinąć w kierunku klubów? A dlaczego nie. Fanga „na razie niech nauczą swoich piłkarzy strzelać z dwóch metrów do pustej bramki” malownicza? Niech będzie. Ale na tym należało poprzestać. „Niech się kluby zastanowią dlaczego do tej ligi nie sprowadzili jednego piłkarza zagranicznego, na którego byłby jakiś popyt” to już klasyczne o jeden most za daleko, które niejako unieważnia to, co wcześniej.
CO TO ZNACZY „JAKIŚ POPYT”
Ilu obcokrajowców w Ekstraklasie ma potencjał sprzedażowy? Nie tak znowu niewielu. Ale można też zapytać: ilu ma potencjał sprzedażowy na poziomie młodego, zapowiadającego się Polaka? No, tu już gorzej. I pewnie o takich piłkarzach Boniek mówi per „jakiś popyt”, bo przecież szeregu transferów typu „kierunek Turcja” nie mógł przegapić.
Mierzmy więc takimi standardami.
Na pewno na duży transfer mógłby zarobić Luquinhas. Frana Tudora i Josipa Juranovicia nijak nie da się nazwać – przynajmniej przy obecnych trendach – piłkarzami młodymi, ale także wyobrażamy sobie w ich kontekście dobry transfer. Może byłby bohaterem ciekawego, droższego transferu Petrasek, gdyby kontuzja nie podcięła mu skrzydeł. Alasana Manneh może być graczem, którego ktoś weźmie za trochę większe pieniądze, widząc w nim potencjał na jeszcze znacznie lepsze granie. Stipica i Mladenović to nie młodzieniaszki, ale prezentują tak topowy poziom, że spokojnie jeszcze ktoś mógłby wyłożyć więcej niż czapkę gruszek.
Natomiast owszem – przy liczbie obcokrajowców w Ekstraklasie to nie jest za wiele. Ale jest wiele istotnych czynników, o których należy pamiętać, zamiast iść w populizm.
CZTERY RODZAJE TRANSFERÓW OBCOKRAJOWCÓW Z EKSTRAKLASY
Transfery z Ekstraklasy możemy spokojnie rozróżnić na cztery grupy.
- Pozbywanie się szrotu, który się nie sprawdził i może odejść gdziekolwiek.
- Dżem krążący między ligami o porównywalnym piłkarskim poziomie co Ekstraklasa; bezgotówkowy piłkarz, który był, zagrał jakiś jeden, drugi przyzwoity mecz, potem ze dwa słabe, i teraz zamienił – powiedzmy – ósmy klub Ekstraklasy na dziewiąty klub ligi węgierskiej, chorwackiej, słoweńskiej.
- Transfery za kilkaset tysięcy euro do Cośtamsporu, Serie B, MLS czy gdzie tam akurat panuje moda na piłkarzy z polskiej ligi; czasem to kilkaset tysięcy euro nie na kwocie transferowej, a na kontrakcie, bo byle klub z dołu tabeli Super Lig jest w stanie przelicytować polską czołówkę w grze o gracza z kartą na ręku.
- Hity transferowe, albo w kierunkach topowych lig, albo za grubszą kasę.
Przyznajmy, po raz kolejny, że tych ostatnich, swoistych „transferów premium”, które potrafią dać tyle kasy, co na młodym Polaku, jest stosunkowo niewiele. Za duże pieniądze odeszli piłkarze Legii, którzy ciągnęli ją w Lidze Mistrzów, choć i tutaj kierunki były mocno różnorakie. Kadar poszedł z Lecha do Dynama Kijów. Wisła opchnęła Brleka do Serie A, tak jak Lechia Milinkovicia-Savicia i Haraslina. Typowo transferem za potencjał, zyskownym, było opchnięcie Sandro Kulenovicia. Nawet Luka Zarandia za całkiem spore pieniądze poszedł do Zulte Waregem.
Możemy się kłócić, czy Valencia to ta półka czy niższa, czy Carlitos to jednak kierunek na pieniądze, ale sportowo porażka, natomiast nie o to chodzi, by walczyć o personalia. Chodzi o trendy. A widać generalnie w tej grupie wyraźnie dwa dominujące, niczym nie zaskakujące: albo piłkarz młody, na potencjale, czyli ta sama ścieżka co młodych Polaków. Albo ktoś, kto naprawdę się wyróżniał, a najlepiej, jak jeszcze to udowodnił w pucharach. Takich, siłą rzeczy, praktycznie w lidze nie ma.
Natomiast zawodników, pod grupę Cośtamsporu, MLS, drugiej ligi chińskiej, Serie B i tym podobnych (łapie się też przecież choćby transfer Bohara do Osijek za 800 tysięcy euro), możemy wymienić naprawdę wielu, nawet w tych ekipach, którym aktualnie nie żre. Takich Saviceviciów, Guzmicsów, Spiridonoviciów, Sekuliciów, Novikovasów, Jorge Felixów, Gytkjaerów, znajdziemy wielu. Tak samo z ich następcami: spokojnie w tym symbolicznym Cośtamsporze jesteśmy sobie w stanie wyobrazić Hancę, van Amersfoorta, Chudego, Jimeneza, Imaza, Puljicia, Runje, Pospisila, van der Harta, Satkę, Ramireza, Ishaka, Rafę Lopesa, Gorgonia, Schwarza, Tijanicia, Ivi Lopeza, Frydrycha, Yeboaha, Simicia, Drazicia, Exposito, Stigleca, Picha i pozwólcie, że dalej nie będziemy strzelać nazwiskami. Wiadomo przecież, że Tiba, Pekhart czy Paixao spokojnie ogarnęliby na takim poziomie, tylko co innego poziom, a co innego pozycja rynkowa.
Paixao jest tutaj wręcz symboliczny. Przecież on gra świetnie sezon w sezon. Ale jest już w takim wieku, kiedy umiarkowanie to kogoś interesuje na rynku transferowym. I tak został jednym z najbardziej uznanych obcokrajowców w historii Ekstraklasy, choć trafił tutaj jako trzydziestolatek.
To jest popyt czy nie?
OBCOKRAJOWCY CHCĄ PRZYJŚĆ. ALE NIE MŁODZI
Najwięcej pod naszą – by tak rzec – szerokością rankingową zarabia się na młodych piłkarzach, jest to rażąca oczywistość. Klubowi szukającemu talentów w ligach takich jak nasza niespecjalnie robi różnicę, czy z Polski wyjąłby młodego Polaka, czy jednak, na przykład, Słowaka.
Rzecz w tym jednak, że do polskiej ligi – jak pisaliśmy ostatnio w reportażu – garną się piłkarze, którym już uciekł pierwszy pociąg. Pozwólcie, że zacytujemy trzy wypowiedzi ludzi Ekstraklasy:
Paweł Tomczyk, dyrektor sportowy Rakowa: – Obcokrajowcy patrzą na naszą ligę wręcz zaskakująco pozytywnie. Liga jest dla nich atrakcyjna, dobrze opakowana, i widać też po samym rynku, że można się pokazać i wyjechać. Myślę, że gdyby jeszcze, wzorem niektórych innych lig z naszego regionu, co roku jeden, a najlepiej dwa zespoły pokazywały się w pucharach, to byłby jeszcze większy skok do przodu. Ta reputacja poszłaby w górę, bo poza tym piłkarze widzą infrastrukturę, widzą, że jest to liga, którą ludzie żyją, która jest szeroko pokazywana i gdzie można się wypromować.
Paweł Magdoń, dyrektor sportowy Wisły Płock: – Polski rynek jest solidny. Piłkarze z krajów skandynawskich mówią, że w Polsce łatwiej się wypromować na Zachód czy na dobry kontrakt wschodni. Jesteśmy postrzegani jako fajny rynek do sprzedaży piłkarzy, okno wystawowe. Ostatnio rozmawialiśmy z piłkarzem reprezentacji pewnego kraju. Potwierdził, że zrobił sobie research o Ekstraklasie i doszedł do wniosku, że to dla niego dobra ścieżka promocji.
Bogdan Kłys, prezes Podbeskidzia: – Potwierdzam dobre opinie na temat polskiej ligi ze strony piłkarzy zagranicznych. Czy to są Czesi, Ukraińcy, Chorwaci, Serbowie, wiem, że na oferty z Polski patrzą przychylnie. My byliśmy w grudniu na ostatnim miejscu, więc patrzyli ostrożnie, natomiast gdy przychodzą i zaczynają tutaj funkcjonować… Podeprę się przykładem Hory, który powiedział, że już nie chce wracać do czeskiej Ekstraklasy. Uważa, że tutaj ma większe możliwości rozwoju niż w lidze czeskiej, gdzie są 3-4 mocne kluby. U nas ta liga jest bardziej wyrównana, gra się też na o wiele ładniejszych stadionach.
Zarazem jednak jest problem ze sprowadzaniem piłkarzy młodszych z innych krajów. Ci mają ciekawsze opcje niż Polska. Na nich jest też dużo większa konkurencja i tę, jeśli polskie kluby podejmują, to często przegrywają. Dlatego nasze kluby szukają, starają się być kreatywne. Nawet pierwszoligowcy znaleźli swoją niszę – niższe ligi w Portugalii, tak wypłynął już Tiago Alves.
Widzimy jak zmienił się obecnie polski rynek transferowy, jak łatwo stąd wyjechać, jak łatwo zarobić na młodym piłkarzu kilka milionów euro, nawet na bazie jednej udanej rundy. Polska liga jest pod tym względem ewenementem, mamy rynek, z którego inni czerpią o wiele chętniej, niż wskazywałaby na to nasza pozycja. Ale to nie znaczy zarazem, że gdzie indziej też się nie pozmieniało.
Przypomnijmy sobie modelowy transfer ostatnich lat, Ondrej Duda do Herthy Berlin. Przyszedł ze Słowacji jako młody talent na wznoszącej, czyli: była uzasadniona wiara, że odpali, nie był niewiadomą. W Polsce okrzepł, miał wahania formy, ale poradził sobie z nimi, poszedł dalej. Nie byle gdzie, ale do Bundesligi. I to jest bardzo istotny transfer, bo gdy Legia kupowała Dudę, mówiło się wręcz, że to może być początek trendu. Ekstraklasa jako liga tranzytowa dla – a jakże – młodych Słowaków. A kto wie, może potem i innych lig z naszego regionu.
No więc teraz żadnego polskiego klubu nie stać byłoby na następnego Ondreja Dudę. Wybijający się młodzi Słowacy nie potrzebują żadnych lig tranzytowych. Paweł Zimończyk, menadżer działający prężnie na tamtym rynku, mówił nam swego czasu:
Bayo szedł do Celticu za 2,5 miliona euro. David Hancko z Ziliny poszedł prosto do Fiorentiny za 3,5 miliona euro, Samuel Mraz do Empoli za 1,5 miliona, Laszlo Benesz za dwa miliony do Gladbach. W Lazio jest Vavro, który trafił tu via Kopenhaga, a z Ziliny odchodził też za ponad milion. Wszyscy niedawno byli w Fortuna Lidze, dziś są w topowych ligach. Słowacy dziś nie muszą, jak kiedyś Ondrej Duda, w drodze na Zachód iść przez Polskę.
Zakupy młodych obcokrajowców oczywiście są, ale często są to zawodnicy już na przykład 23-letni, co na rynku powoli przestaje oznaczać gracza młodego. Transfer gracza 22-letniego? W teorii młody piłkarz. Ale niech zagra ten sezon, dwa – po to został sprowadzony – a już rynkowo jest w innej puli. Już wiele rynków on nie interesuje.
Względnie są to gracze tacy jak Lederman – tak, pamiętamy, że ma polski paszport – którzy są młodzi tak, że mogą zagrać sezon, dwa, a wciąż być w najbardziej pożądanym przez rynek wieku, ale też na pewno daleko im do bycia pewniakami. To danie szansy, a nie historia, która jak nie wypali, to będzie zaskoczeniem.
INWESTOWAĆ W MŁODZIEŻ? NO PRZECIEŻ INWESTUJĄ
Jest jeszcze inna kwestia, być może w tym układzie kluczowa. Otóż – znowu oczywistość – polskie kluby zarabiają krocie na młodych Polakach. To im działa, a biorąc pod uwagę jakim priorytetem stały się akademie i szkolenie młodzieży, może działać jeszcze lepiej. Taki jest trend. A skoro zarabiają na swoich, skoro przypływ polskich talentów jest coraz większy, skoro – po prostu – można, bo jest narybek, który potem trzeba tylko wyszkolić, oszlifować, to po co się szarpać w innych ligach? Dlaczego nie skupić się na jak najlepszym zagospodarowywaniu własnego poletka?
Na pewno nie doszliśmy do ściany, w sensie: nie no, już tak przebrany jest ten rynek młodych polskich piłkarzy, że nie ma gdzie talentów szukać. Nie, polskie kluby tej ściany jeszcze nawet nie widzą. Lata zaniedbań sprawiły, że jesteśmy na etapie nadrabiania strat, byliśmy mistrzami marnowania potencjału. Innymi słowy: powinno być jeszcze lepiej. Choć już, można się rozejrzeć po lidze, jest lepiej.
Nie twierdzimy, że należy olać rynki – przykładowo – innych krajów Europy Wschodniej pod kątem poszukiwania najmłodszych talentów. Ale gdyby sprowadzać stamtąd kogoś zapowiadającego się nawet średnio dobrze, to takich średnio dobrych będzie… wielu i u nas. A jak ktoś faktycznie się wybija tak, że warto, bo mógłby zrobić różnicę, no to cóż, prawie na pewno nie uszedł uwadze tych, którzy są w stanie dać więcej za jego potencjał. A polskie kluby średnio stać na to, by znaleźć się po drugiej stronie tego hazardu z potencjałem, czyli płacić za obietnicę piłkarza, niż za obietnicę piłkarza zgarniać kokosy. Być może dałoby się znaleźć takiego gracza przed innymi, ale to wymagałoby potężnego nakładu na skauting – przykładowo – nastoletnich Słoweńców. Może w tym jest potencjał. Ale może to nie jest na to moment, skoro jeszcze nie jest wydobyty potencjał z nastoletnich Polaków.
Reasumując:
Zarabia się wśród lig takich jak nasza na młodych piłkarzach.
A polskie kluby stawiają na młodych, tylko Polaków. Z tym mają dostatecznie dużo roboty.
Oczywiście zdarzają się strzały wśród młodzieży zagranicznej, ale raczej po okazji. Na ten moment systemowego przeczesywania innych krajów nie udźwigniemy, nie w tym momencie, nie przy takiej konkurencji.
Obcokrajowców sprowadza się w wieku takim, że najmocniejsze ligi już się nimi nie interesują, więc jeśli ktoś nie wystrzeli w sposób niesamowity, to nawet jak gra dobrze, za parę milionów do Serie A nie pójdzie.
Ale nie transfer za parę milionów jest miernikiem jego sukcesu. Bo powiedzmy na konkretnym przykładzie, przykładzie Pedro Tiby.
Czy Pedro Tiba odejdzie z Lecha za duże pieniądze? Innymi słowy, czy jest na niego „jakiś popyt”? Nie. Piłkarze w jego wieku za duże pieniądze nie idą. Na piłkarzy w jego wieku popytu nie ma. Jakikolwiek transfer w zanadrzu miałby Tiba, to na pewno nie byłby kierunek na szczególnie większe granie, raczej na większe pieniądze.
A przecież ten Tiba, na którego nie ma popytu – nie ma najmniejszych wątpliwości, że to był jeden z najlepszych transferów ostatnich lat. Obcokrajowiec, który odciska na lidze swoje piętno. Podnosi jej poziom. Utożsamia się z klubem, który reprezentuje, próbuje go ciągnąć w trudnych chwilach. Jest wzorowym transferem, takich obcokrajowców tylko sobie życzyć.
Ale przy kwantyfikatorze, jaki przyjął Boniek, Tiba się nie liczy. Jest wyrzutem dla polskich klubów.
Dlatego za każdym razem, gdy ktoś, na jakikolwiek temat, wypowiada się jadąc tylko po powierzchni, mam wątpliwość. Szkoda tylko, że tak po powierzchni wypowiada się ktoś, kto w tym temacie powinien widzieć głębiej.
Leszek Milewski