Reklama

Czy polski piłkarz jest za drogi? Dlaczego kluby sięgają po tylu obcokrajowców?

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

03 marca 2021, 14:04 • 37 min czytania 32 komentarzy

Jakub Kosecki będzie miał ułatwioną aklimatyzację w Cracovii, w końcu gra tam już kilku innych Polaków. Ten żart Cezarego Kowalskiego z Polsatu jest tak udany dlatego, że jest po prostu prawdziwy. Ale ta kalka o Cracovii, która jako jedyna w lidze korzysta z szerokiej ławy obcokrajowców z każdego kąta świata, jest dość krzywdząca. Z usług obcokrajowców bowiem faktycznie korzysta w tej lidze każdy, nie ma też klubu, który nie narzekałby na ceny i dostępność polskich zawodników, zwłaszcza młodych. Im młodszy, tym droższy, to logiczne na całym rynku transferowym, ale kolejne zera przy kwotach transferowych czy kontraktowych dopisuje się za posiadanie polskiego obywatelstwa.

Czy polski piłkarz jest za drogi? Dlaczego kluby sięgają po tylu obcokrajowców?

Jak to jest z tymi Polakami? Faktycznie mamy ich za mało? Są za drodzy? Produkujemy ich zbyt rzadko, a może po prostu nie chce nam się ich wyszukiwać? Porozmawialiśmy o tym z ludźmi, którzy właśnie w wyszukiwaniu Polaków się specjalizują. 

***

JAKIE SĄ PROPORCJE OBCOKRAJOWCÓW DO POLAKÓW W EKSTRAKLASIE?

Michał Probierz na jednej z ostatnich konferencji prasowej denerwował się, w gruncie rzeczy, na nazywanie Cracovii Obcokrajovią. Podkreślał, że jego zespól wcale nie jest ewenementem.

– To jest bardzo fajne dogadywanie i opowiadanie o Probierzu. Już to mnie zaczyna naprawdę irytować. Zaczynam się śmiać z tego wszystko. Bo jeśli teraz w innych klubach gra podobna liczba obcokrajowców, to jakoś nie słyszę narzekania. Tylko, że Probierz wystawia. Popatrzmy najpierw, że wszyscy szesnastolatkowie, siedemnastolatkowie wyjeżdżają zagranicę i nie ma skąd nagle tych chłopaków brać, dlatego swoich bierzemy.

Reklama

Statystyki pokazują jednak, że Cracovia pod względem liczby obcokrajowców jest wyjątkiem. Ilu cudzoziemców gra w Ekstraklasie? Za portalem EkstraStats, czas gry obcokrajowców w danych drużynach:

  • Cracovia 76.01%,
  • Jagiellonia 56.58%,
  • Górnik 54.86%,
  • Wisła Kraków 53.74%,
  • Lech 51.49%,
  • Raków 49.84%,
  • Śląsk 49.05%,
  • Legia 47.65%,
  • Pogoń 47.12%,
  • Zagłębie 45.67%,
  • Lechia 41.85%,
  • Wisła Płock 37.34%,
  • Piast 34.19%,
  • Podbeskidzie 34.03%,
  • Stal 18.05%,
  • Warta 6.89%.

Ligowa średnia to 44.15%. Generalnie trzeba powiedzieć, że proporcje pół na pół to taki standard. Należy pamiętać, że mogłoby to ciut inaczej wyglądać bez przepisu o młodzieżowcu, tak jednak pewien ułamek jest „pod ochroną”.

Wyraźna tendencja jest też widoczna, gdy spojrzymy na procentowy udział bramek obcokrajowców. Obcokrajowcy z największą liczbą goli:

  • Cracovia 89.47%,
  • Legia 80.65%,
  • Jagiellonia 76.92%,
  • Lech 76%,
  • Raków 75.86%,
  • Wisła Kraków 70.37%,
  • Zagłębie 68.42%,
  • Górnik 50%,
  • Śląsk 50%,
  • Lechia50%,
  • Pogoń 47.83%,
  • Wisła Płock 27.27%,
  • Stal 22.22%,
  • Podbeskidzie 16.67%,
  • Piast 13.04%,
  • Warta 0%.

Tylko jedna drużyna czołówki ma więcej niż 50% udziału Polaków w dorobku bramkowych. Drużyn, które w ogromnym stopniu bazują na bramkach stranieri, nie brakuje.

POLSCY PIŁKARZE SĄ ZA DRODZY?

Pierwsze i najważniejsze pytanie brzmi: czy polski piłkarz jest drogi? Jest to oczywiście pytanie z licznymi obwarowaniami. Jeśli bowiem zapytamy działaczy Brighton czy według nich polski piłkarz jest drogi, spojrzą wymownie na polski duet w swoich szeregach, a następnie na Neala Maupaya i Adama Webstera, którzy razem kosztowali 40 milionów funtów. Michał Karbownik i Jakub Moder to w angielskiej piłce piłkarze bardzo tani, których ewentualna obniżka formy nie będzie w żaden sposób odczuwalna dla klubowych księgowych.

Reklama

Ale nie musimy sięgać do tak ekstremalnych przykładów. Czy Krzysztof Piątek z perspektywy Cracovii był piłkarzem drogim? I tak, i nie, jego wykup z Zagłębia Lubin pochłonął sporą część funduszy przeznaczonych na wzmocnienia. Ale bardzo szybko okazało się, że to inwestycja z bardzo wysoką stopą zwrotu. Nikt nie ma wątpliwości, że półtora miliona euro, które Legia wyłożyła za Bartosza Slisza, to nie tylko wzmocnienie składu, ale też po prostu łatwy szmal – bo Slisz za mniej niż 1,5 bańki z Legii pewnie nie odejdzie.

Czy młody polski piłkarz ma pewną przewagę rynkową nad zagranicznym? Cóż… I tak, i nie. Na pewno ma ją w myśl przepisów, które wymuszają na klubach posiadanie na murawie młodzieżowca – a poniżej I ligi dwóch – mówi nam Marcin Matuszewski z I-N-I Agency, współpracującej m.in. z Danim Ramirezem czy Igorem Angulo. – Skoro regulaminy wymagają od ciebie jednego na boisku – w kadrze meczowej musisz mieć przynajmniej trzech, którzy nie zrobią wstydu. Jeśli przepis wymaga posiadania dwóch – no to w kadrze meczowej wypadałoby ich mieć pięciu lub sześciu. To bez wątpienia podbija wartość „niekulawych” zawodników objętych tym przepisem – a więc również ich cena i pozycja negocjacyjna w kwestii wynagrodzeń wędruje powyżej tej czysto-rynkowej.

– Jest też jasne, że „Młody Polak” będzie droższy niż przysłowiowy „Stary Słowak” ©, bo poza potencjałem piłkarskim ma on potencjał inwestycyjny – dodaje Matuszewski.

POTRZEBNY JEST SPRYT

Na młodych Polakach bowiem przede wszystkim się w polskiej piłce zarabia. Kluby mogą narzekać, że to piłkarze drodzy, że przepłacani, że zbyt mocno wierzą we własne umiejętności, przez co żądają kompletnie nierynkowych stawek. Ale potem sprawdzamy najświeższe transfery na 90minut.pl i widzimy, że fundusze do rodzimego futbolu trafiają przede wszystkim z trzech źródeł: od telewizji, od spółek skarbu państwa i samorządów oraz od zagranicznych klubów, które wykupują nasze talenty.

To nie jest fizyka kwantowa. Skoro nawet Łódzki Klub Sportowy, który spadł z hukiem z Ekstraklasy, jest w stanie w krótkim okresie dokonać dwóch dużych transferów wychodzących – Adama Ratajczyka do Zagłębia Lubin i Jana Sobocińskiego do Charlotte FC – to znaczy, że każdy może. Wystarczy trochę determinacji, zaufania dla młodych, a pewnie i trochę… sprytu.

Jeśli bowiem przyjrzymy się dokładnie karierom paru głośnych nazwisk, dostrzeżemy serie bardzo mądrych ruchów. Można zaryzykować stwierdzenie, że Karol Niemczycki w bardzo krótkim okresie przyniesie wymierne korzyści dwóm polskim klubom. Wystarczyło wyciągnąć go z NAC Breda, by nie obijał się gdzieś po holenderskich drużynach młodzieżowych. Trafił do Niepołomic, gdzie – jak każdy młodzieżowiec – mógł z dala od kamer i powszechnego zainteresowania nabrać doświadczenia. Okrzepł w seniorskiej piłce, popełnił te błędy, które każdy młodziak popełnić powinien i od razu wyfrunął do Cracovii. W zespole Michała Probierza pokazał się na tyle korzystnie, że już dziś jest jasne – zarobi na nim Cracovia, zarobi na nim Puszcza.

Wcześniej podobnym przykładem mógł być Przemysław Płacheta. Wypluty przez maszynkę do szkolenia w RB Lipsk, odnalazł się w Siedlcach. Stamtąd szybko do Podbeskidzia, dalej do Śląska Wrocław i cyk – dwa i pół roku po pożegnalnym występie w Siedlcach, Płacheta zadebiutował w reprezentacji Polski jako piłkarz Norwich. Oczywiście przynosząc po drodze pieniądze trzem polskim klubom. Potrzeba trochę sprytu, trochę oka do zawodników, no i cierpliwości, gdy popełniają pierwsze błędy. Gdy uda się to przezwyciężyć – można godnie zarobić, niezależnie od ligi czy ambicji całego klubu. Czy to Pogoń Siedlce, czy Legia Warszawa – finalnie młody zawodnik nie jest kosztem, ale środkiem do generowania przychodu.

Ekstremalna sytuacja to zresztą GKS Bełchatów. Klub, który w pewnym momencie stanął nad przepaścią. Bez środków od sponsorów, bez środków z samorządu. Okazało się, że drużyna przez pewien czas jest w stanie finansować się wyłącznie z własnych osiągnięć piłkarskich. W II lidze GKS zdobył potężne środki z tytułu Pro Junior System, ale jednocześnie, grając m.in. Kocyłą czy Zdybowiczem, wylansował ich na tyle, że następnie przytulił ładne sumki z ich transferów. A biorąc pod uwagę, że za Kocyłą zaczynają chodzić poważne kluby z zagranicy – zaraz może się okazać, że klub znowu zostanie uratowany wyłącznie za sprawą faktu, że w pewnym momencie dał szeroko szansę młodzieży. A każda następna transakcja kreuje też markę.

Spójrzmy na Śląsk – skoro sprzedałeś Płachetę za 3 miliony, no to za Bejgera już byś chciał cztery. Pogoń Szczecin? Najpierw był Walukiewicz, potem Piotrowski, teraz za Kozłowskiego kwota będzie jeszcze wyższa. „Syndrom Dinama Zagrzeb” – słyszymy od znajomych menedżerów. Nie jest to zresztą tajemnica – Lech Poznań notuje rekordy transferowe nie tylko dlatego, że wypuszcza w świat coraz lepszych zawodników, ale też zyskuje reputację miejsca, skąd wyszli Linetty czy Bednarek. Zresztą, nie trzeba nawet mieć wybitnej akademii – w końcu Zagłębie sporo pieniędzy zarobiło jako pomost między Lechią Dzierżoniów a większą piłką.

Zdecydowanie jest przestrzeń, by po zakupie młodego zawodnika, potem sprzedać za kwotę wyższą niż ta za którą się go pozyskało, czasami po stokroć i bardziej, zdarza się, że już po roku. Przykłady szybkiego „wypromowania i wyeksportowania” młodego polskiego zawodnika z dużym zyskiem to choćby Przemek Płacheta, Kamil Piątkowski czy – jeśli wierzyć plotkom – Dawid Kocyła. Jest też jednak sporo „wewnątrzrynkowych” przykładów zysku na takiej transakcji. Spójrzmy choćby na Bytovię – Letniowski przyszedł z III ligi, spędził tam ledwie pół roku – i zapracował na gotówkowy transfer do Lecha, z punktu widzenia Bytovii stanowiący bardzo istotny wpływ do budżetu. Czubak przyszedł z czwartej ligi, i po roku powędrował do Widzewa – choć tu chyba przez jakieś wewnątrzklubowe zamieszanie Bytovia nie zyskała na tym tyle, ile powinna. Skibicki trafił do rezerw Grudziądza z A-klasy – i półtora roku później za solidną gotówkę powędrował do Legii – wylicza dla nas Matuszewski.

Nie są to oczywiście odosobnione przykłady. Zwłaszcza teraz, gdy przygasł rynek wypożyczeń.

Zamierają wypożyczenia do I czy II ligi z poziomu Ekstraklasy. Masz jednego młodzieżowca na boisku, więc trzech powinieneś mieć do grania w każdej chwili. To sprawia, że już nie wypożyczysz niżej trzech-czterech piłkarzy. Pomnóżmy to przez 16 klubów – to jest łącznie kilkudziesięciu piłkarzy, którzy wcześniej schodzili niżej, a dziś zostają w kadrach klubów Ekstraklasy – słyszymy od jednego ze znajomych menedżerów. – Majecki. Tomczyk. Gumny. Jóźwiak. Puchacz. Dziś takie ruchy, jak ich wypożyczenia, są nie do zrobienia. A trzeba też pamiętać, że ich wypożyczenia wynikały z tego samego przepisu! Wówczas to pierwszoligowcy szukali młodzieżowców, a Ekstraklasa ich chętnie wypożyczała do ogrania przez rundę czy dwie. Dzisiaj dochodzi do tego, że Warta Poznań wypożycza Macieja Żurawskiego od ligowego rywala.

Zabrzmi to brutalnie, ale przetrwają przez to najsilniejsi.

Zgadzam się ze Zbigniewem Bońkiem, że los tego drugiego czy trzeciego młodzieżowca do grania nie jest najbardziej istotny – istotny jest los tego pierwszego. On dostaje czas, miejsce, zaufanie i dzięki temu się rozwija, choć faktycznie, być może trochę kosztem tych, którzy nie mogą odejść na wypożyczenie. Ale spójrzmy nawet na kadrę. Kiedyś śmialiśmy się, że reprezentacja U-20 czy U-21, to jest reprezentacja wypożyczonych do I ligi. Teraz? Praktycznie cały skład to piłkarze regularnie występujący na poziomie Ekstraklasy – zauważają ludzie ze środowiska.

Do tego dochodzi jeszcze kolejny aspekt – przepis o młodzieżowcu premiuje nawet tych, którzy młodym piłkarzem grają z konieczności.

– Dziś nie ma w Ekstraklasie klubu, który nie miałby młodego piłkarza na sprzedaż. W końcu wystarczy, że jest młody i już doświadczony w Ekstraklasie, by na rynku chodzić w dobrej cenie. Grasz nim wprawdzie z konieczności, ale finalnie i tak jesteś w stanie na nim zarobić. 

TRUDNY RYNEK WEWNĘTRZNY

Jeśli jeden klub narzeka na to, że młody Polak jest za drogi, to zawsze po drugiej stronie stoi klub, który narzeka, że mocny chce mu wyrwać największy talent w drużynie. Legioniści narzekają, że co i rusz do klubu trafiają oferty na kolejnych Karbowników, a kupno byle dzieciaka z I ligi to gruby wydatek. Te same kluby z I ligi kręcą nosami, że Legia czy Lech wyjmują im diamenciki, a zastąpienie tych pereł zawodnikami z II czy III ligi to ogromny wydatek. Na końcu są właśnie te kluby z II i III ligi, które oddają talenty wyżej, ale samemu narzekają: w niższych ligach za drogo, panie, dużo za drogo.

Jak to jest w istocie? Cóż, nie ma co się oszukiwać – dużo zależy od podejścia tego mniejszego. Na samym dole problemy są dość trywialne. Można to ująć nawet wprost: na pół-amatorskim poziomie, problemy są pół-amatorskie. Gdzieś młody piłkarz jest uwiązany deklaracją gry amatora. W innym miejscu podpisał jako nastolatek kontrakt, który wydawał się wyjątkowo atrakcyjny chłopakowi bez żadnego źródła dochodu, ale w świetle ofert z I ligi – jest wart frytki.

Środowisko menedżerów coraz głośniej zwraca na to uwagę.

20% kontraktów młody zawodników w niższych ligach ma fatalną konstrukcję. Ludzie, którzy podpisują te umowy po „uwolnieniu zawodu”, nie zabezpieczają się w żaden sposób, ani na drastyczny skok umiejętności zawodnika, ani na jego ewentualne potknięcia – słyszymy od znajomych menedżerów. Na porządku dziennym są groszowe umowy dla młodych wychowanków, za których następnie dyktuje się zaporowe ceny. Nadal nowością, na którą nie zawsze klub chce przystać, są kwoty odstępnego w wypadku oferty z wyższej ligi. A przecież w teorii to powinna być formalność – IV-ligowy prezes nie powinien czuć oporów przed wpisaniem 18-latkowi klauzuli odejścia w przypadku oferty z poziomu centralnego. Zwłaszcza, jeśli sam nie do końca wierzy w talent tegoż 18-latka.

Ale niestety – rynek zaczyna się psuć właśnie tam, właśnie na wysokości deklaracji gry amatora oraz kontraktów o wartości 500 złotych miesięcznie.

– Zgodnie z piłkarskim prawem, kiedy zawodnik podpisuje deklarację gry amatora, zobowiązuje się on do reprezentowania barw klubu za darmo. Istotniejsze jest jednak to, że kiedy zawodnik podpisuje deklarację amatora, wiąże się z klubem do końca sezonu – z niezrozumiałych przyczyn nie mając przy tym możliwości jednostronnego rozwiązania deklaracji w zimowym okienku. Prowadzi to do chorych sytuacji – zauważa Matuszewski. – Przypuśćmy, że deklarację gry amatora podpisał w lipcu zdolny 18-latek z klubu IV ligi. Ekwiwalent za wyszkolenie dla klubu Ekstraklasy wychodzi za niego na poziomie 40 tysięcy zł. Jesienią, grając za darmo w IV lidze, zalicza on dla swego klubu serię doskonałych występów – i wzbudza zainteresowanie zespołów wyższej ligi. Jego zespół walczy jednak o awans i ma skrajnie ambitnego i bogatego prezesa – więc w październiku odrzuca ofertę z Ekstraklasy na pięćdziesiąt tysięcy złotych – do czego ma pełne prawo. I miałby je również gdyby oferta ta opiewała na milion. A przypomnę, że mówimy o ewentualnej zamianie klubu przez „niewolnika wykonującego pracę za darmo”.

Historie niektórych piłkarzy mrożą krew w żyłach. Albo podpiszesz kontrakt na kilka lat bez kwoty odstępnego, albo do końca sezonu będziesz grał w juniorach, zamiast dalszego rozwoju w piłce seniorskiej. Oczywiście, zawsze możesz na 12 miesięcy zawiesić grę w piłkę i odejść za darmo, ale przecież nikt w XXI wieku nie pozwoli sobie na takie marnowanie czasu młodego zawodnika.

Jeśli skrajnie patologiczne zachowania na tle braku chęci przedłużenia umowy przez zawodnika na proponowanych warunkach zdarzają się w świetle kamer i pod lupą dziennikarzy w Ekstraklasie – to wyobraźcie sobie jakie rzeczy muszą się dziać w niższych ligach. Mój osobisty rekordzista – choć w nieco innym kontekście – to prezes z niższej ligi, który przy braku współpracy zagroził wyrzuceniem z pracy zawodnika i jego rodziny – bo tak się złożyło, że szereg jej członków pracował w jego fabryce. I co, nie przedłużysz w takiej sytuacji kontraktu? No właśnie… – opowiada nam znajomy reprezentujący kilku zawodników z niższych lig.

Ale to nie koniec. Częste jest na przykład napinanie muskułów na awans rezerw – na przykład z IV do III ligi. W takim wypadku młodzi piłkarze, którzy śmiało mogliby się sprawdzić nawet na poziomie centralnym, kopią się z półamatorami w imię dalekosiężnej wizji mocnych klubów z najwyższych lig. O ile w przypadku Lecha czy Śląska Wrocław II-ligowe rezerwy to już świetny poligon do ogrywania młodzieży (i argument na rynku transferowym!), o tyle czasem cały projekt polega na uwięzieniu piłkarza w lidze okręgowej na czas jego najbardziej dynamicznego rozwoju. Mało? Obrazu zniszczenia dopełnia oczywiście system ekwiwalentów.

– Seryjny łamacz karier – mówi Marcin Matuszewski. – Klub A-klasy wychował „od małego” zdolnego 17-latka, którego do IV-ligowych rezerw chce sprowadzić klub z poziomu centralnego. Ekstraklasowiec musi zapłacić wówczas 40 tysięcy złotych, I-ligowiec – 20 tysięcy. W wypadku 19-latka, te kwoty będą już dwukrotnie wyższe. Który klub zdecyduje się zainwestować 80 tysięcy złotych w zawodnika, który do tej pory grał w amatorskich rozgrywkach?

Ekwiwalenty jednak przede wszystkim psują te drobne ruchy, gdy IV-ligowiec mógłby trafić do III ligi, III-ligowiec o poziom wyżej. W każdym okienku setki tysięcy złotych są inwestowane przez rodziców czy menedżerów, byle pozwolić zawodnikowi na szansę w lepszym klubie i lepszych warunkach. Ile talentów przepadło, bo tata nie mógł wyłożyć 15 tysięcy złotych na wykup swojego syna?

– Aby to w dużej mierze naprawić wystarczyłby moim zdaniem jeden drobny zapis – że gdy młody zawodnik przychodzi do rezerw czy akademii klubu Ekstraklasy czy I ligi, to NAJPIERW ekwiwalent nalicza się jak za rezerwy czy akademię, a pełny ekwiwalent trzeba opłacić dopiero w momencie debiutu w „jedynce” danego klubu z wyższych lig. Ryzyko finansowe związane z pozyskiwaniem jakkolwiek obiecującej młodzieży byłoby wtedy znacznie niższe, i multum „zabitych przez finanse” ruchów tego typu mogłoby się odbyć. A jak widać po wspomnianym Skibickim czy Czubaku – czasem przejście w profesjonalny reżim treningowy potrafi wywołać eksplozję talentu, niekiedy młody zawodnik ma taką psychiczną konstrukcję i zestaw umiejętności, że nie robi mu różnicy czy strzela gole w A-klasie, czy w II lidze.

A i słabszy klub by nie stracił – bo gdy jego talenciak faktycznie by się rozwinął, kwoty byłyby o wiele wyższe.

Mało? Totalnym hitem okazuje się furtka, z której na razie korzystają nieliczni.

– Polskie kluby z I ligi i i każdej niższej są klubami IV kategorii FIFA. To oznacza, że pozyskując młodego zawodnika z zagranicznego klubu, nie płacą ekwiwalentu za wyszkolenie – tłumaczy nam Matuszewski. – Czyli przykładowa Puszcza Niepołomice znajdując na rynku wychowanka Manchesteru United i drugiego, z twojego Startu Łódź, pierwszego bierze za darmo, a drugiego za 20 tysięcy złotych. 

Co ciekawe – czasem ta droga ucieczki przez zagranicę staje się wyborem na dłużej. Idziesz na pół roku czy na rok do klubu z piątego poziomu w Niemczech czy czwartego w Norwegii. Wracasz do Polski za darmo, albo… zostajesz. Bo często okazuje się, że spokojnie możesz zarobić tam tysiąc czy półtora tysiąca euro netto miesięcznie plus premie za granie. Do tego klub zapewnia Ci zakwaterowanie i wyżywienie.

– A to już są dla młodego zawodnika lepsze warunki niż w 70% klubów polskiej I ligi i niż w 90% klubów polskiej II ligi i niżej. Jednocześnie, taki ruch jest jednak zwykle niestety „zakopaniem się” w tych niższych zagranicznych ligach – i de facto końcem kariery na szczeblu centralnym, którą „na młodzieżowca” znacznie łatwiej byłoby przy odrobinie szczęścia zrobić w Polsce.

Ogólnie? Podejście zaczyna się jednak powoli zmieniać. Ostatnio złożyliśmy odwiedziny w IV-ligowym klubie, który oddaje juniorów do topowych polskich akademii, nie pobierając za to praktycznie żadnych opłat, za to zapisując sobie procent od ewentualnych przyszłych transakcji. Wystarczy jeden, który się przebije i odejdzie za 7-cyfrową kwotę, by solidny procent spłynął na sam dół, fundując szkolenie kolejnych piłkarzy. Tam jest pełna jasność – zamiast kłócić się teraz o 5 czy 10 tysięcy złotych ekwiwalentu, lepiej przytulić za pięć czy sześć lat kwotę liczoną w dziesiątkach tysięcy euro.

Tu jednak pojawia się od razu drugi problem. Załóżmy, że kluby z niższych lig już wiedzą, że opłaca się im oddać piłkarza wyżej. Że ten piłkarz ma poprawnie skonstruowany kontrakt, dzięki któremu jego III-ligowy pracodawca nie postawi weta przed jego transferem do Ekstraklasy. No i właśnie. Czy klub Ekstraklasy go znajdzie?

SKAUTING A NARZĘDZIA SKAUTINGOWE

Kluby bardzo niechętnie spoglądają w stronę III ligi i każdej niższej. I nie jest to wyłącznie kwestia lenistwa czy pójścia drogą na skróty – słyszymy od menedżerów. Przyczyny rzadkiego schodzenia te regiony są oczywiste. Po pierwsze – to nie są wcale ligi po brzegi napchane talentami. Często zawodnicy, którzy zaliczają tam całkiem przyzwoite występy, nie są ani fizycznie, ani technicznie, ani mentalnie gotowi na grę w jakiekolwiek wyższej lidze. – Część z nich po prostu nie wybiera się wyżej. Ma normalną pracę, mieszkanie, rodziców u boku, z piłki ma albo niezły bonus do pensji, albo wygodne życie. Przenosiny na drugi koniec Polski, gdzie zawsze jest ryzyko, że zarobki będą tylko na papierze, a nie na koncie, to dla nich podejmowanie zbędnego ryzyka.

Do tego dochodzi fakt, że żaden młody, który strzelił 25 goli w III lidze, nie jest gwarancją choćby i 10 trafień o ligę wyżej. No i trzeci argument, którego nie wolno lekceważyć. Dostępność.

Zwraca na to uwagę w rozmowie z nami Marcin Matuszewski.

– Jeśli chcę przeczesać za pomocą narzędzia typu InStat czy WyScout rozgrywki U-17 na Słowacji w poszukiwaniu utalentowanych dryblerów czy stoperów grających świetnie głową – w zasięgu kilku kliknięć mam kilkaset profili zawodników, u których mogę sprawdzić „pocięte i przeanalizowane” materiały wideo prezentujące poszczególne aspekty gry, jak również – w wypadku niektórych narzędzi – ujęcie ich w liczby – przyznaje menedżer, który właśnie za sprawą narzędzi skautingowych zwrócił uwagę na niektórych spośród swoich zawodników. – W Polsce taką analizą „od A do Z” objęte są obecnie Ekstraklasa, I liga i II liga – plus wyrywkowe spotkania CLJ U-18 i III ligi. Gdyby PZPN udało się wynegocjować z tym czy innym serwisem tego typu przesunięcie tej granicy nieco niżej, tak by analizowane były wszystkie mecze III lig i centralnych lig juniorskich – gwarantuję, że na przestrzeni 2-3 lat mielibyśmy wysyp transferów krajowych talentów z niższych poziomów i chór okrzyków „jak to możliwe, że go wcześniej nie zauważyliśmy”.

W skrócie – jeżeli chcesz z miejsca zobaczyć wszystkich lewonożnych stoperów powyżej 185 centymetrów wzrostu w lidze serbskiej, to kosztuje cię to kilka kliknięć. Ale jeśli chcesz tą grupę wyselekcjonować z niższych lig – czeka cię długi wieczór z telefonem w dłoni. Przez to zresztą dość szybko kluby, ale nawet i menedżerowie, zamykają się w dość hermetycznym gronie zawodników wyselekcjonowanych na wczesnym etapie. Albo w reprezentacjach młodzieżowych („hej, on grał w U-17, podjedźmy go obejrzeć”), albo w CLJ. Żeby odgrzebać tych z niższych lig, potrzeba tak naprawdę przynajmniej kilku podróży, a najlepiej też kilku telefonów. Przy czym jeśli już trafisz wymarzonego lewonożnego stopera, to może się okazać, że wcale nie ma ochoty na przeprowadzkę. Albo co gorsza – po dobrych występach w III lidze, w drugiej kompletnie się nie odnajdzie.

System polecanek, „tu warto wpaść, bo jest dobry skrzydłowy U17”. Jedziesz, oglądasz mecz, chłopak był po przeziębieniu, wszedł na 20 minut przy 0:3, na boisku-pastwisku, nic nie pokazał, temat zamknięty. Tymczasem w trzech innych meczach robił z rywali wiatraki. Ale zostanie „za stodołą” – bo szczegółowych statystyk brak, rozebranych na czynniki pierwsze materiałów video z całego sezonu brak, tych właśnie „narzędzi” po prostu nie ma – dodaje Matuszewski. – Wydaje mi się, że wszyscy bardzo by skorzystali, gdyby „systemowo” je zapewnić – jako system do preselekcji, do ukierunkowania „na czyje mecze warto jechać”. 

KTO KREUJE PODAŻ?

Ostatnia wątpliwość? Czy zawodników nie jest po prostu zbyt mało. Skoro młodzieżowcami trzeba obdzielić trzy ligi centralne oraz ławki rezerwowych, to czy jesteśmy w stanie rokrocznie dostarczać tyle talentu, by poziom nie spadał?

Narzekania na niską podaż młodych zawodników są dość kuriozalne. Jeśli chcesz mieć wysoką podaż, przyłóż rękę do tego żeby ją wykreować – słyszymy od kolejnych rozmówców. – Zainwestuj w skauting, także skauting młodzieżowy. Dofinansuj swoją akademię, jej kadrę szkoleniową oraz jej infrastrukturę. Zawsze słychać o milionach euro w kontekście transferów – natomiast rzadko, albo nawet bardzo rzadko, o podobnych kwotach zainwestowanych przez klub we własne obiekty. Tymczasem te za 10 lat mogą sprawić, że wyłożenie kolejnych kilkunastu worków gotówki na transfer i pensje zawodnika będzie zbyteczne, bo na miejscu będzie armia wychowanków, przynosząca jeszcze w dodatku zyski po ich sprzedaży. 

To zresztą najpoważniejszy zarzut środowiska wobec decyzyjnych. Mimo że trendy w futbolu są jasne od lat, niewielu było w stanie myśleć dalekosiężnie, tak jak Lech Poznań, Zagłębie Lubin czy Pogoń Szczecin. W efekcie dziś dopiero nadganiamy państwa, gdzie inwestycje w infrastrukturę treningową i szkolenie młodzieży miały miejsce X lat temu. Dopiero wyrabiamy markę, dopiero przed nami „syndrom Dinama Zagrzeb”.

Niewielka podaż połączona z dość skromnymi możliwościami skautingowymi zawężają pole widzenia. Do reprezentantów Polski U-17 ustawia się kolejka klubów i menedżerów, do reprezentantów U-19 już całe tabuny ludzi ze środowiska piłkarskiego, kadra U-21 to już najczęściej postacie znane z gazet. Nieprzypadkowo wiele transferów odbywa się już z poziomu Centralnej Ligi Juniorów – bo to właśnie tam w pierwszej kolejności skupia się najbardziej utalentowanych nastolatków. LAMO czy ZAMO, w gruncie rzeczy obozy dla utalentowanych dzieciaków, to dla wielu ludzi gotowiec, z którego będą korzystać przez następne kilka sezonów.

– Ale trzeba pamiętać – nie da się rzetelnie ocenić potencjału i wobec tego również ceny zawodnika, bez rozegranej minuty w seniorach – ostrzega nas znajomy agent. – Po prostu, przejście z juniora do seniora to tyle zmiennych, że w pewnym sensie błądzimy tutaj po omacku. Bardzo łatwo o pomyłkę w obie strony. Natomiast to sprawia, że jeszcze większą wagę przykłada się do reputacji. Zwróćcie uwagę na przykład na klub Progres Kraków, który poprzez CLJ dostarcza sobie kolejnych zawodników na centralny poziom ligowy. Po prostu robi swoje i robi to dobrze.

– Tego nam zresztą trochę brakuje – współpracy na rynku wewnętrznym – oceniają nasi rozmówcy.

Najkrócej opisać to na przykładzie Czech. Młody piłkarz po świetnej rundzie w Hradec Kralove ma tylko dwa wyjścia – albo do Sparty, albo do Slavii. Oczywiście, to uproszczenie, są jeszcze choćby Viktoria Pilzno, ale chodzi o pewną zasadę. Hradec Kralove korzysta – bo Slavia czy Sparta nie szczędzą grosza, a często zabierając talenty, oddają jednocześnie tych, którzy praskiego rytmu nie wytrzymali. Co więcej – w umowy wpisywany jest procent od kolejnego transferu, a Slavia i Sparta gwarantują swoją historią transferową, że nie będą to pierwsze lepsze kwoty, na które kluby łapczywie się rzucą.

– Tak naprawdę tam warunki są gorsze pod względem „szybkości” zarabiania. Bo Hradec Kralove na swój procent musi poczekać, aż Slavia swoje wygra za sprawą tego zawodnika. U nas? Chojniczanka może liczyć, że oddając zawodnika do Wisły Kraków dzisiaj, zarobi na nim już za 12 miesięcy. Albo i wcześniej.

Czego brakuje, by taka normalność stała się jednocześnie czymś powszednim? Cóż, po prostu długofalowego myślenia, przekonania, że jednak od wróbla w garści lepszy jest gołąb na dachu, że warto na talent poczekać, że warto patrzeć dalej, niż na pół roku do przodu. Ale jak, skoro i trenerów, i dyrektorów sportowych często rozliczamy na podstawie ostatniego półrocza?

I tu wracamy to prezesów i właścicieli. Którzy tak naprawdę wszystkie narzędzia trzymają w swoich rękach.

OPINIE LUDZI EKSTRAKLASY O SYTUACJI ZAGRANICZNYCH PIŁKARZY

PO PIERWSZE, PROFIL GRACZA

Zasadniczo przecież to nie jest tak, że polscy prezesi czy dyrektorzy sportowi stawiają chętnie na obcokrajowców, bo takie mają widzimisię. Nie. Muszą być konkretne powody.

Najpierw weźmy to na czystą logikę. Dziś, przy otwartych granicach rynkowych, przy braku limitów na obcokrajowców z Unii Europejskiej, rynek – nazwijmy to – kontynentalny jest po prostu znacznie większy. Konkurencja. Gdyby skupić się tylko na Polsce i Polakach, mówimy o wąskiej grupie ludzi. Można wierzyć, że w niższych ligach kryje się perła za perłą. Ale obok Nowaków i Kądziorów, są też Szymony Sobczaki i inni gracze, którzy sobie nie poradzili. To nie tak, że tam bije niewyczerpane źródło.

Poza tym załóżmy, że aktualna taktyka klubu wymaga znalezienia konkretnego profilu zawodnika. Powiedzmy, szybki skrzydłowy z dryblingiem. Albo piłkarz mający zdolność do gry kombinacyjnej w ofensywie, a przy tym potrafiący stwarzać REALNE zagrożenie z rzutów wolnych. Albo lewonożny środkowy obrońca, mający wyprowadzenie piłki.

Sami sobie postawcie pytanie: jaki jest wybór?

Ilu piłkarzy o takich profilach znajdziemy w kraju, dostępnych na budżet Ekstraklasy?

Dających tutaj gwarancję?

To nie tak, że nikogo nie ma. Ale kłopotów bogactwa na pewno też nie ma. Jak takich graczy szuka szereg ekstraklasowych klubów, robi się problem.

Robert Graf, dyrektor sportowy Warty Poznań: – Myślę o Makanie Baku i na pewno tak, ciężko byłoby pozyskać zawodnika o takim profilu w Polsce, oczywiście na budżet Warty Poznań. Szczególnie, że to zimowe okienko jest trudniejsze, możliwości pozyskania zawodników są mniejsze. Baku jest szybki, z dryblingiem, szukaliśmy kogoś takiego pod konkretną specyfikę wymagań zespołu Piotra Tworka. Poprzez pracę skautingu wytypowaliśmy Baku. W Polsce były kandydatury, które by nas zadowalały, ale finansowo byli nie do wyciągnięcia. Względnie nie było chęci piłkarza, żeby przyszedł do Warty.

Łukasz Masłowski, były dyrektor sportowy Wisły Płock: – Ja zawsze będę zwolennikiem szukania polskich zawodników, chcę, by stanowili kręgosłup szatni. Uważam, że proporcje w szatni powinny wynosić 60% do 40% na rzecz Polaków. Ale to nie zawsze było takie proste. Sam często korzystałem z obcokrajowców, którzy byli tańszą opcją, ale uważałem, że za cenę, którą płacimy, powinni podnieść poziom.

Bogdan Kłys, prezes Podbeskidzia: – Jest większy wybór zawodników. Proszę zauważyć, że rynek polski jest rynkiem ograniczonym. Jak weźmiemy dodatkowo kraje bałkańskie, Czechy, Słowację, Węgry, Białoruś, Litwę, Łotwę, słabsze kluby na Ukrainie… Ten rynek robi się o wiele większy. Jeśli chodzi o Polaków, to nie mamy szans zaproponowania warunków, które proponują topowe polskie kluby. Jeśli chodzi o zagranicznego zawodnika o szansach na zbliżony poziom, jesteśmy w stanie o niego rywalizować, bo w tych krajach pensje zawodników są niższe. My mieliśmy jeszcze ten problem zimą, że patrzono na tabelę, gdzie jesteśmy – ostatnie miejsce, fatalny futbol. Można rzec, nie byliśmy wiarygodni dla niektórych doświadczonych polskich zawodników, a mieliśmy zakusy, by postawić na jeszcze kilka mocnych charakterów.

Wyobraźmy sobie więc wszystkich szybkich skrzydłowych z dryblingiem, jakich ma polska piłka. Nie takich na rozwinięcie, na danie szansy, ale takich, którzy gwarantują przynajmniej przyzwoity ligowy poziom. Odsiejmy tych, którzy są poza zasięgiem finansowym Warty Poznań. Odsiejmy tych, którzy są w zasięgu finansowym, ale do Warty Poznań przyjść nie chcą. To już naprawdę robi się mocno ograniczony zbiór. A za granicą można kogoś znaleźć, bo przecież Baku, choć czeka na faktyczną ligową weryfikację w dłuższej perspektywie, tak CV, szczególnie jak na Wartę, ma obiecujące. A pamiętajmy, że bywało, iż przychodził do Polski zawodnik z umiarkowanymi papierami, a potem zostawał gwiazdą – by daleko nie szukać, Dante Stipica.

Zastanówmy się ponownie: ilu w Polsce jest graczy, którzy potrafią uderzać z rzutu wolnego z taką regularnością co Ivi Lopez? A przy tym nie będąc gościem, który po wykonaniu wolnego powinien zejść z boiska, bo jego przydatność się na tym kończy? Raków Częstochowa uchodzi jednak za klub, który poza tym, że umie znaleźć ciekawego zawodnika za granicą, potrafi się też mądrze poruszać po polskim rynku. Jak to więc z nimi jest?

Paweł Tomczyk, dyrektor sportowy Rakowa Częstochowa: – Szukasz zawodnika o pewnym profilu i oni są w lidze, ale nieosiągalni. Po prostu za drodzy, za dużo warci dla tych klubów, w których grają. Są piłkarze w lidze, którzy spełniają nasz profil, ale nie ma szans ich wyciągnąć, bo w swoim zespole pełnią dominującą rolę. Była taka historia jakiś czas temu w lidze, że pewien zawodnik pasował do nas idealnie. Dokładnie nasz profil. Jemu kończył się kontrakt. Ale nie było nawet punktu zaczepienia do rozmów, nie był zainteresowany. Inna sprawa, że wraz z naszymi wynikami to się zmienia, piłkarze patrzą na nas inaczej.

Paweł Magdoń, dyrektor sportowy Wisły Płock: – My też szukaliśmy piłkarza kreatywnego, z odpowiednią szybkością, który zrobiłby różnicę. Ale trudno było kogoś takiego w Polsce wskazać, jeśli mówimy o piłkarza dostępnych dla Wisły. Takich nie ma za wielu. Kluby zabezpieczają się dłuższymi kontraktami. Z reguły odbywa się to tak, że jeśli zawodnik gra, to jest za niego bardzo wysoka kwota za transfer. A jeśli nie gra, to jest dostępny, no ale cóż – nie grał. Widać jest jakiś problem. A w nowym klubie musi się dopiero odbudować. Mogę powiedzieć też wprost, że chcieliśmy Rafała Kurzawę, rozmawialiśmy nim już w grudniu. Jak na Wisłę Płock proponowaliśmy bardzo dobre pieniądze. Ale miał szereg ofert.

Łukasz Masłowski: – Doświadczeni piłkarze, którzy są za granicą, nie chcą wracać do Polski. Wolą jeszcze gdzieś zostać, pograć rok w Serie B, niż wrócić. Polskę wybierają jako ostatni krok. Póki mogą próbować sił na Zachodzie, to będą próbować. Oczywiście udało się nam przekonać Dominika Furmana, udało się ściągnąć Siergieja Kriwca z Nantes. Ale wielu odmawiało. W pewnym momencie odmówili nam Przybyłko, Parzyszek. Próbowałem też ściągnąć z Francji Obraniaka, żeby jeszcze przyszedł do Polski, ale nie był zainteresowany.

Jest w zasadzie prozą życia ligowego dyrektora sportowego, że ma pewien upatrzony profil gracza, ale nieliczne grono polskich kandydatów. A nawet, jeśli ten kandydat jest, byłby zainteresowany, nie musi się także odbudowywać, to zarazem prawie na pewno ma więcej ofert. Bierze się to paradoksalnie stąd, że… prezesi i dyrektorzy sportowi widzą wartość w stawianiu na Polaków. Chcą ich w szatni, chcą by stanowili o zespole. Ale tym samym podaż na średniego ligowca rośnie. Obok umiejętności, wartość dodatkową stanowi narodowość.

Powiedzmy brutalnie, że gracz przeciętny, który jest w lidze bo jest, ot, gra choć bez błysku, może być wręcz rozchwytywany, szczególnie, jeśli jest w odpowiednim wieku.

Cezary Kulesza, prezes Jagiellonii Białystok: – Bywa tak, że ciężko w Polsce o zawodnika mającego profil, jakiego poszukujemy. Przykładowo ciężko jest ze znalezieniem w Polsce środkowego obrońcy. Załóżmy, że na rynku jest dostępny polski piłkarz, już z pewnym doświadczeniem, który gwarantuje określony ligowy poziom. W związku z tym, że w lidze każdy chciałby, aby taki polski piłkarz budował kręgosłup jego zespołu, ale też jego szatni, stara się o niego od razu kilka klubów. Menadżer prowadzi tak te rozmowy, aby cena była dosyć wysoka, bo później ma z tego prowizję. Piłkarz zagraniczny, o przewidywanym porównywalnym poziomie, nie będzie aż tak rozchwytywany. Aby wypełnić tą lukę, posiłkujemy się tańszymi piłkarzami z innych krajów. Nie ukrywajmy, te proporcje są dziś zachwiane. Proszę jednak zauważyć, że to nie jest tak, że my nie robimy nic, aby te proporcje zmienić. Jagiellonia, a tak samo wiele innych klubów w Polsce, mocno poszły w budowanie bazy. Ta baza i akademia to najlepszy sposób, żeby zapełnić kadrę jakościowymi Polakami. Staramy się, z kolejnych roczników tych zdolnych piłkarzy jest coraz więcej. Natomiast młodzi potrzebują czasu, aby wdrożyć się w arkana wyższego futbolu.

Michał Kusiński, były szef skautów Rakowa, dziś menadżer: – Niech każdy sam sobie odpowie. Co jakby ligowy klub chciał pozyskać Szymczaka z Lecha? A niech nawet go wypożyczy. Co da ogrywanie obcego chłopaka, skoro ogrywając swoich, ma szansę później na duży zysk? Można zerknąć niżej w poszukiwaniu graczy, ale wiem, że nawet w I lidze potrafią się pojawić ceny zaporowe. Nikt ci zdolnego piłkarza nie odda za darmo, za czapkę gruszek.

Marcin Kuźba, były skaut Wisły Kraków: – Robiliśmy swego czasu podchody pod Patryka Szysza. Gdzieś staraliśmy się go pozyskać wcześniej. Ta kwota na niego była dosyć wysoka, w granicach pół miliona złotych wtedy, a wiadomo, że był to zakup pewnego projektu. Wisła nie miała dużo pieniędzy na transfery. Raczej braliśmy za darmo. Albo przykłady graczy takich jak Savicević, który kosztował nas 50 tysięcy euro.

Można sobie wyobrazić co dzieje się, gdy polski piłkarz prezentuje pewien wiarygodny poziom, a przy tym kończy mu się kontrakt.

PO DRUGIE, POPYT NA POLAKÓW

My możemy mówić, że polski piłkarz jest przeceniany. Dostaje za wiele. Nie zasługuje na tyle. Że polska liga jest finansowym szaleństwem.

A potem patrzymy i ci ligowcy wyjeżdżają. I wcale nie mówimy tutaj o młodzieży, o projektach dla zachodnich klubów, które wierzą, że ulepią piłkarza na swoją modłę, robiąc z niego następnego Lewandowskiego, Zielińskiego, Szczęsnego. Mówimy też o średnich lub solidnych polskich ligowcach, którzy mają oferty z Turcji czy Serie B. Taras Romanczuk wczoraj w naszym wywiadzie przyznał, że w Turcji zarobiłby kilka razy więcej, choć przecież i w Jadze doceniono go kontraktem. Oczywiście Taras to postać w lidze, ale spójrzmy jacy piłkarze wyjechali.

Nad Bosfor do Turcji na dobry kontrakt wyjechał Daniel Łukasik. Konrad Michalak żadną ligową gwiazdą nie był, gdy szedł do Achmatu, a potem zaczepił się w Turcji. Bartłomiej Pawłowski to na polskie warunki dobry piłkarz, ale przecież on nie wciągał ligi nosem. Z Sobiechem w Lechii różnie bywało. Serie B posmakował Musiolik z Rakowa, który był przydatnym zawodnikiem, ale przecież nie kimś, kto się wybija. Listkowski miewał przebłyski, szło mu ostatnio raczej lepiej niż gorzej, ale też trudno go było nazwać kimś, kto robił show. Rafał Augustyniak po sezonie w Miedzi Legnica dostał ofertę z Uralu Jekaterynburg i tylko potwierdził, że jest w stanie taki transfer udźwignąć. A weźmy nawet Michała Helika. Helik był dobrym ligowcem, nie da się ukryć. Ale też jego transfer do Championship nie stanowił żadnej oczywistości. A jednak poszedł tam i świetnie sobie radzi.

Z rynkowej perspektywy oznacza to tyle, że po polskich piłkarzy z jakąś renomą, z jakąś gwarancją jakości w lidze, Ekstraklasa rywalizuje już z bogatszymi ligami. A w zasadzie żadnej rywalizacji nie ma, bo choć płaci się u nas coraz więcej, tak wciąż jest bardzo wiele klubów, które może przyjechać i przykryć polski klub finansowo.

Paweł Magdoń: – Zawsze lepiej jest mieć Polaka, który jest związany z klubem, z krajem, trochę bardziej integruje się z szatnią. To jest ważne dla mnie, żeby były zachowane odpowiednie proporcje. Ale trzeba mieć świadomość, że Polak, który jest młody, coś zagrał w Ekstraklasie, rokuje, kluby chcą za niego duże pieniądze.

Paweł Tomczyk: – Jeśli Polak zacznie dobrze grać, to już najczęściej myśli o tym, żeby wyjechać za granicę, a nie przemieszczać się wewnątrz ligi. Agenci też proponują takie rozwiązania, a tam, nie oszukujmy się, piłkarze mogą podpisać jeszcze lepszy kontrakt niż w Polsce, nawet jeśli aktualnie, po pandemii, widać pewną korektę kontraktów na rynku. Zaletą Rakowa jest to, że rozrysowujemy ścieżkę rozwoju zawodników, konkretny plan. Oni to widzą. Pokłosiem tego jest to, że ci Polacy zaczynają wybierać nasz zespół, z czego się cieszymy. Nie mówię tutaj stricte tylko o młodych zawodnikach, ogółem zaczęto patrzeć na nas przyjaźniej.

Cezary Kulesza: – Proszę mi wierzyć, że marzeniem każdego prezesa klubu w Ekstraklasie jest to, aby jak najwięcej polskich piłkarzy składało się na mocną drużynę w jego klubie. Natomiast jest problem na rynku i narasta, jeśli piłkarz jest graczem kreatywnym. Pojawiają się dwie, trzy oferty zza granicy, których my jako kluby nie jesteśmy w stanie przebić. Nie jesteśmy w stanie zapewnić podobnego wynagrodzenia dla piłkarza. Spójrzmy na Patryka Klimalę czy Karola Świderskiego. Nie strzelili nie wiadomo ilu bramek. A zgłosiły się po nich kluby, w których dostali kilkukrotnie większe pieniądze. Czy można się dziwić, że chcieli tam pójść? Nie, absolutnie. Dopóki u nas nie będzie budżetów, które potrafią z takimi kierunkami rywalizować, tak to będzie wyglądać. Swoisty łańcuch pokarmowy. My szukamy w II, III lidze, Zachód szuka u nas. Co do niższych lig, my je penetrujemy, szukamy talentów. Ale bywa po prostu, że komuś damy szansę, a on zderzy się ze ścianą. Pewnego pułapu nie przeskoczy.

Na młodych piłkarzy jest aktualnie bezprecedensowy popyt. Wystarczy pograć trochę, złapać minuty, a już pojawiają się zagraniczne oferty, na pewno nie tylko na oczywiste talenty. W pewnym sensie więc ucieka z Polski nawet ta młoda „klasa średnia”.

Źródełko znowu się kurczy. Na pewno są okazje w niższych ligach, są talenty. Ale tu też potrafią pojawić się zaporowe ceny, szczególnie, że kluby szukają tam zawodników perspektywicznych. To jest system naczyń powiązanych, tak jak ESA nie chce puścić swoich graczy za czapkę gruszek, tak samo przyjazd wysłanników klubów ESA do niższych lig nie jest sytuacją, w której w tym klubie strzelają z tej okazji szampany.

Paweł Magdoń: – Chcieliśmy pozyskać dwóch młodych piłkarzy. Jednego z I ligi, który jeszcze na tym poziomie nie zagrał. Kwota jednak naprawdę była bardzo wysoka. Drugiego chcieliśmy pozyskać z III ligi, gdzie zawodnik ma dłuższy kontrakt. Ale mówimy o czwartym poziomie rozgrywkowym. Natomiast w ogóle nie doszło do rozmów, bo klub zażądał takie pieniądze, że trudno było sprostać wymaganiom finansowym.

Łukasz Masłowski: – Koniunktura nie jest na tyle rozkręcona, by kluby ESA od czwartego miejsca w dół było stać na łatwe wyciąganie najlepszych z I, II ligi. Spójrzmy jaką walkę Wisła stoczyła o Wachowiaka. Udało się, ale rozmowy trwały bardzo długo. Życzyłbym sobie takich transferów wewnętrznych, ale trzeba mieć świadomość, że oczekiwania klubów są stosunkowo wysokie. Nas w Wiśle Płock, przykładowo, nie było stać na transfery gotówkowe piłkarzy z tego poziomu na poziomie 150-200 tysięcy euro. Niestety. Jeżeli udało się kogoś wypromować, sprzedać jak Szymańskiego, Recę, to z tych pieniędzy uważam, że pewne środki powinny być przeznaczone na 4-5 młodych zdolnych, którzy mają duże prawdopodobieństwo, że też wystrzelą. My natomiast mieliśmy olbrzymie problemy jeśli chodzi o transfery gotówkowe.

Robert Graf: – Myślę, że to jest indywidualne, wszystko zależy od sytuacji, od tego w jakim miejscu kariery ktoś jest. Żyjemy w stosunkowo trudnych czasach, kluby szukają środków. Może kwoty nie są zaporowe, ale te rozmowy bywają różne. Ale można znaleźć – są w lidze przykłady Pyrki w Piaście, Kocyły w Wiśle Płock. To nie jest łatwy kierunek, ale to nie jest coś, co jest niemożliwe.

Nie szczędził natomiast ostatnio na młodzież pierwszoligową Raków. Paweł Tomczyk tłumaczy: – Młodzi zawodnicy to inwestycja. I Raków chętnie w nich inwestuje, bo wie, że to droga, która w przyszłości pozwoli zarobić. Również transfer Kamila Piątkowskiego pokazał w pewnym sensie, że można odejść z Rakowa w ciekawym kierunku i za dobre pieniądze. Więc to też jest takie success story, które może nam pomóc pójść do przodu jeśli chodzi o sprowadzanie młodych zawodników.

PO TRZECIE, OBCOKRAJOWCY SIĘ GARNĄ

Obcokrajowcy są często łatwym kozłem ofiarnym. By nie powiedzieć: wręcz populistycznym. Zawsze łatwiej przywalić w obcokrajowca. Wielu obrońców się nie znajdzie, od razu można wyjąć z kieszeni wyświechtany frazes o tym, że zajmują miejsca młodym Polakom.

I wciąż, czasem tak się zdarza. Bywa, że jest w drużynie junior, który jest niedoceniany. Największa zasługa Karlo Muhara w Lechu, to tak zła gra, że aż zrobił miejsce Moderowi. Jest zupełnie realne, że gdyby zamiast Muhara przyszedł ktoś lepszy, to Moder tak szybko by nie wskoczył do składu, tak szybko by się nie rozwinął. Taki przewrotny bywa futbol.

Ale też trzeba zwrócić uwagę, że do polskiej ligi przychodzi coraz więcej obcokrajowców, którzy coś tej lidze dają. Pojawiają się ciekawe nazwiska wcale nie w wieku emerytalnym. Obcokrajowcy stają się kapitanami zespołów, nie malowanymi, tylko realnymi liderami szatni. Obcokrajowcy stają się klubowymi legendami, nie mówiąc o tym, że potrafią być kluczowymi elementami swoich drużyn.

W ostatnim czasie stała się rzecz dość zaskakująca: obcokrajowcy chcą do Polski przychodzić. Oczywiście nie top ani szeroko pojęta druga liga. Wielu nigdy nie spojrzy na Polskę z przyczyn finansowych. Jest znana historia, gdy kiedyś średni polski klub chciało wypożyczyć zdolnego juniora z dużego klubu, a tam postawiono veto. Nie dlatego, że gra w polskim klubie nie mogłaby go rozwinąć. Ale dla młodego piłkarza wpis „Ekstraklasa” w młodym wieku był czymś, co… źle wyglądało. To ciekawe zagadnienie: żyjemy w dobie wnikliwego skautingu, ale takie coś miało wtedy psuć narrację o talencie. Niemniej to historia sprzed paru lat, nie dajemy głowy, że sytuacja się nie zmieniła.

I tak, zasadniczo możemy zauważyć, że do polski trafia niewielu obcokrajowców w młodym wieku, z łatkami dużych talentów. Zdarzają się tacy, obecnie za takiego może uchodzić choćby Muci, ale to jednak rzadkość. Ale poza piłkarzami najzdolniejszymi – lub takimi jak Tudor, którzy uchodzili za bardzo zdolnych, ale coś w ich ścieżce kariery się poplątało – jest jeszcze cała rzesza stanów średnich, które na Polskę mogą być więcej niż dobre.

Paweł Tomczyk: – Obcokrajowcy patrzą na naszą ligę wręcz zaskakująco pozytywnie. Liga jest dla nich atrakcyjna, dobrze opakowana, i widać też po samym rynku, że można się pokazać i wyjechać. Myślę, że gdyby jeszcze, wzorem niektórych innych lig z naszego regionu, co roku jeden, a najlepiej dwa zespoły pokazywały się w pucharach, to byłby jeszcze większy skok do przodu. Ta reputacja poszłaby w górę, bo poza tym piłkarze widzą infrastrukturę, widzą, że jest to liga, którą ludzie żyją, która jest szeroko pokazywana i gdzie można się wypromować.

Paweł Magdoń: – Polski rynek jest solidny. Piłkarze z krajów skandynawskich mówią, że w Polsce łatwiej się wypromować na Zachód czy na dobry kontrakt wschodni. Jesteśmy postrzegani jako fajny rynek do sprzedaży piłkarzy, okno wystawowe. Ostatnio rozmawialiśmy z piłkarzem reprezentacji pewnego kraju. Potwierdził, że zrobił sobie research o Ekstraklasie i doszedł do wniosku, że to dla niego dobra ścieżka promocji.

Bogdan Kłys: – Potwierdzam dobre opinie na temat polskiej ligi ze strony piłkarzy zagranicznych. Czy to są Czesi, Ukraińcy, Chorwaci, Serbowie, wiem, że na oferty z Polski patrzą przychylnie. My byliśmy w grudniu na ostatnim miejscu, więc patrzyli ostrożnie, natomiast gdy przychodzą i zaczynają tutaj funkcjonować… Podeprę się przykładem Hory, który powiedział, że już nie chce wracać do czeskiej Ekstraklasy. Uważa, że tutaj ma większe możliwości rozwoju niż w lidze czeskiej, gdzie są 3-4 mocne kluby. U nas ta liga jest bardziej wyrównana, gra się też na o wiele ładniejszych stadionach.

Ciekawa jest sytuacja na rynku hiszpańskim, z którego chętnie biorą polskie kluby. Jakub Fila jest reprezentantem hiszpańskiej grupy menadżerskiej Promoesport. Mówił nam, że w ostatnim czasie i tutaj zmieniło się postrzeganie ESA: – Czy polska liga jest dla Hiszpanów atrakcyjna? Powiem tak: w Promoesport jestem 1.5 roku. Dziś mam zgodę, żeby ściągać tutaj piłkarzy z wyższej półki, takich którzy od razu zrobią różnicę. Wcześniej bywało różnie. Był brak zaufania do polskiego rynku. Brało się to z jednej strony z pewnych zaszłości, gdy lata temu pewien pośrednik po prostu Promoesport oszukał. Poza tym Polska była odległa. Musiałem przekonywać, że warto wysłać Erika czy Chucę do Polski. To był dla firmy nowy rynek, wymagał ciągłej pracy, wielu spotkań, przekonywania. Pokazywałem success story: zobaczcie na Imaza, Carlitosa. Ich przykłady pomagały. Kluczowe, że znaleźliśmy wspólny język, jest ta bezpośrednia, oparta na zaufaniu relacja. W firmie patrzą też, że nasi zawodnicy grają w Ekstraklasie, a z Domingueza są zadowoleni w ŁKS-ie. To najważniejsze. Nikt nie utonął. Przekonali się do rynku.

***

Podsumowując więc ligowe realia, mówimy o sytuacji, w której najmłodsi polscy piłkarze mają wyjątkową łatwość wyjazdu. Nawet średni polscy piłkarze mają często ciekawe opcje z bogatszych rynków. Dla doświadczonych Polaków powrót do Ekstraklasy jest ostatnią opcją, bo to jak przyznanie się do porażki. Zarazem obcokrajowcy jakby zazdrości Polakom tej łatwości opcji, którą można zyskać dobrze grając w ESA, i garną się do ligi. Nie ci z najwyższych półek rzecz jasna, ale z coraz bardziej przyzwoitych.

Czy to oznacza, że czeka nas raczej zalew obcokrajowców w najbliższych latach? Jeśli miałby oznaczać zalew dobrych obcokrajowców, to nie byłoby to takie najgorsze. Ale perspektywy rysują się raczej inne.

Michał Kusiński: – Zobaczmy jak kluby w Polsce rozwijają akademie. Zobaczmy jaki komfort ma dziś pod względem młodzieżowca Pogoń Szczecin, a zaczynali nie tak wcale dawno temu ją rozkręcać i to praktycznie od zera. Z tego co się słyszy, następne roczniki – choćby 2004 – Pogoń te ma bardzo mocne. Jest przykład akademii Rakowa. Raków musiał młodzieżowców wypożyczać. Jeszcze ci chłopcy z akademii nie odgrywają roli. Ale plan jest taki, by rokrocznie zasilali drużynę, a część z nich odgrywała istotne role. Tak jest w wielu miejscach w Polsce. Te wszystkie akademie „produkują” talenty. I z czasem coraz mniej będzie zapotrzebowania na obcokrajowców.

To jest faktycznie wiarygodne. Jest w Ekstraklasie przepis młodzieżowca, jest i naturalna presja, by młodzieżowcami grać, bo dobry młodzieżowiec przynosi miliony. Polska liga jest 30 w Europie pod względem poziomu, ale pod względem zysków ze sprzedaży młodzieżowców jesteśmy dużo, dużo wyżej, na nastych miejscach.

Jest jednak prawdopodobne, że ten rynek w pewnym momencie, dzięki mnogości akademii, w pewnym sensie się nasyci. Młodzi z akademii będą szli taką ławą, że wszyscy nagle nie wyjadą. A i zostanie ta klasa średnia, która na tym tle będzie rzetelna, ale nie tak dobra, by zaraz złapać kontrakt.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Fot. FotoPyK/Fot główne NewsPix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem

Bartek Wylęgała
5
Ścisk na zapleczu Ekstraklasy. Minimalne różnice między trzecim a dziewiątym zespołem
Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Komentarze

32 komentarzy

Loading...