Nie będziemy was czarować – Liga Europy nie wyzwala w nas wielkich emocji. Nie ma nawet sensu na siłę szukać analogii do Ligi Mistrzów. Po prostu, tak jak większość kibiców, traktujemy ją jako dodatek do tygodniowego rozkładu jazdy. Natomiast całkowite deprecjonowanie tych rozgrywek byłoby zupełnie nie na miejscu. Czasem trafi się mecz-perełka, bo akurat jakieś uznane marki wpadły na siebie w losowaniu. Przede wszystkim jednak praktycznie w każdej edycji możemy być świadkami wielkich niespodzianek z udziałem drużyn z lig o zdecydowanie mniejszym prestiżu i popularności. Sięgniemy teraz pamięcią do ostatnich lat i nieco odkurzymy najfajniejsze historie z udziałem „Kopciuszków”.
Dnipro Dniepropietrowsk – finał LE 2014/15
Wprawdzie nie ułożyliśmy tego zastawienia hierarchicznie, ale obowiązkowo na pierwszy rzut musi iść historia ukraińskiej rewelacji. Jest to jednak słodko-gorzka opowieść. Słodka, bo jej głównym motywem jest niespodziewany awans do finału rozgrywanego na Stadionie Narodowym w Warszawie. Gorzka, ponieważ był to łabędzi śpiew tamtej ekipy. Zaledwie dwanaście miesięcy później piłkarze uciekli z zawładniętej wojną Ukrainy. Strumień gotówki przestał płynąć do klubu. A kilka lat później formalnie zniknął z piłkarskiej mapy naszych wschodnich sąsiadów.
Ktoś spyta się: jakim cudem taki zespół zaszedł tak daleko w tych rozgrywkach? Już odpowiadamy. Otóż Dnipro było oczkiem w głowie, fanaberią wielkiego oligarchy Igora Kołomyjskiego. Potrafił on zapewnić swoim graczom takie wynagrodzenia, że nie mieli potrzeby opuszczania Ukrainy. Dla największej gwiazdy zespołu – Jewhena Konoplanki – była to wręcz złota klatka. Oprócz niego siłę rażenia tamtejszej paczki stanowili między innymi Nikola Kalinić, Rusłan Rotań czy Jewhen Selezniow. Niezła paka, ale nikt nie stawiał na to, że będą dosłownie krok od głównego trofeum. Trenerem zespołu był Myron Markiewicz, który w języku polskim potrafi wypowiedzieć się poprawniej niż Franciszek Smuda.
Z tym że to nie była jego jedyna zaleta. Wschodni zespół grał ofensywnie, bez kompleksów w stosunku do teoretycznie silniejszych rywali. W pierwszym półfinałowym meczu rozgrywanym na wyjeździe niespodziewanie zremisował 1:1 z Napoli. Z kolei w rewanżu w 58. minucie objął prowadzenie po trafieniu Selezniowa. Markiewicz nie kazał swoim zawodnikom murować bramki, tylko wciąż napierać na włoskiego przeciwnika. Ostatecznie więcej goli już nie padło w tym spotkanku i sensacja stała się faktem – Dnipro wyeliminowało faworyta. Co ciekawe, w pierwszym spotkaniu z neapolitańczykami sędzia nie dopatrzył się kilometrowego spalonego.
Wcześniej zawodnicy Dnipro wyrzucili za burtę Club Brugge oraz Ajax Amsterdam.
W warszawskim finale, mimo że już na samym początku objęli prowadzenie, szybko wyrównał Grzegorz Krychowiak, a potem musieli jednak uznać wyższość Sevilli, przegrywając 2:3. Niemniej i tak ekipa Markiewicza napisała piękną kartę ukraińskiego futbolu.
Sparta Praga – ćwierćfinał LE 2015/2016
Na nasze ostatnie wiosenne potyczki w europejskich pucharach najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Zresztą, dla polskich drużyn ogromnym problemem jest samo uzyskanie awansu do fazy grupowej, a co dopiero możliwość rywalizacji w 1/16 finału. Więc o czym tu rozmawiać? Z kolei Czesi nie mają takich zmartwień. Nie dość, że ich zespoły regularnie występują w fazie pucharowej, to na dodatek potrafią na tym etapie rywalizacji odprawić z kwitkiem faworytów.
Nasi kibice wciąż wspominają słynny dwumecz Wisły Kraków z rzymskim Lazio. Rozważają, co by było, gdyby Angelo Hugues nie wpuszczał szmat albo Żurawski podał do Kuźby. A nasi południowi sąsiedzi mogli zasmakować triumfu 3:0 na Stadio Olimpico! Już wynik pierwszego spotkania 1/8 finału był dość sensacyjny. Niby remis 1:1 na wyjeździe i tak urządzał Włochów, ale fakty są takie, że mieli oni przewagę, górowali we wszelkich statystykach, więc mogli sobie pluć w brodę, że nie wywalczyli większej zaliczki.
– Dziś też mieli przewagę w statystykach – Klose i spółka zabawili się w Zagłębie z ostatniego meczu z Pogonią i oddali 30 strzałów na bramkę Bicika. Ale nie strzelili ani jednej bramki. A Sparta – trzy razy mniej prób – strzeliła aż trzy! Na Stadio Olimpico, wszystkie w pierwszej połowie! Może i Lazio różnie się wiedzie w Serie A, ale to i tak ciężki szok. Niemal całkowicie czeski team, bo w pierwszym składzie z obcokrajowców pojawił się dziś tylko – podobnie jak przed tygodniem – Costa Nhamoinesu, ograł dużą firmę. Można? Oj, można… – fragment naszej relacji z tamtego spotkania.
W najlepszej ósemce piękny sen Sparty zakończył Villarreal. Hiszpanie zwyciężyli w dwumeczu 6:3.
Bardzo lubimy takie historie, ale są one dla polskiej piłki wielkim wyrzutem sumienia. Czeskie ekipy, jeśli chodzi o europejskie puchary, po dziś dzień stanowią dla nas niedościgniony wzór. Wciąż możemy tylko przyglądać się z nieukrywaną zazdrością na ich poczynania w Europie.
Slavia Praga – ćwierćfinał LE 2018/19
Skoro jesteśmy przy czeskim wątku, to pociągniemy temat i przypomnimy niedawne wojaże drugiego klubu ze stolicy Czech. To już nie jest aż tak bardzo romantyczna historia, jak w przypadku rywala zza miedzy. Skład Slavii bowiem nie był już oparty w zdecydowanej większości na rodzimych zawodnikach. Tylko jakie to ma znaczenie? Ćwierćfinał i wyeliminowanie w 1/8 finału Sevilli, która nie przegrała czternastu ostatnich dwumeczów w fazie pucharowej Europa League, jest przeogromnym sukcesem. Nawet, jakby zespół miał być oparty praktycznie na samych stranierich, i tak jest to osiągnięcie, o którym w przypadku polskich drużyn możemy co najwyżej pomarzyć. Nie no, nawet marzyć nie ma co, bo to po prostu byłoby niezdrowe dla naszej psychiki.
Już po pierwszym spotkaniu można było poczuć powiew wielkiej sensacji. Remis 2:2 w stolicy Andaluzji stawiał Slavię w bardzo dobrej pozycji wyjściowej przed rewanżem. Drugi mecz tej rywalizacji dostarczył ogromnych emocji. Bez wątpienia Czesi będą jeszcze latami wspominać tamten dzień.
Zwycięstwo Slavii z Leicester – kurs 3,75 w TOTALBET
Wynik 2:2 oznaczał dogrywkę, którą niesamowitym wolejem z dystansu uratował dla Hiszpanów Munir El Haddadi. Gdy Sevilla trafiła na 3:2 za sprawą Franco Vazqueza, wydawało się, że jest po zabawie. Jednak Slavia nie odpuszczała, szybko kapitalnie poklepała przed polem karnym Sevilli i wyrównała. Wciąż nieubłagana zasada bramek na wyjeździe dawała awans Hiszpanom. Aż nadeszła 120. minuta. Potężne zamieszanie po rzucie wolnym, trochę bilardu i piłka znalazła się w siatce, co dawało awans gospodarzom. Początkowo nie wiadomo było, kto tak naprawdę jest autorem gola – czy Ibrahim Traore, czy Michal Frydrych, czy to samobój Kjaera. Natomiast Prażanie mieli w tym meczu zdecydowanie większe problemy na głowie, by przejmować się taką drobnostką (ostatecznie UEFA zaliczyła gola Frydrychowi).
Tak, cały czas mowa o Michale Frydrychu, który obecnie występuje w zespole Wisły Kraków. Jedną z czołowych postaci czeskiej ekipy był wówczas także Miroslav Stoch, który próbuje się odbudować w Zagłębiu Lubin.
W następnej rundzie ich przeciwnikiem była Chelsea. Tanio skóry nie sprzedali, lecz finalnie Slavia musiała uznać wyższość angielskiej drużyny – porażka u siebie 0:1 i 3:4 na wyjeździe (późniejszego triumfatora). Domowe spotkanie było określane przez naszych sąsiadów jako „mecz dekady”.
RB Salzburg – półfinał LE 2017/18
Austriacki team od 2006 roku nie był w stanie przebić szklanego sufitu, jakim była dla niego Liga Mistrzów. Ścieżka eliminacyjna do Champions League stanowiła dla „Byków” koszmar. Wcześniej drogę do raju zamknęło im między innymi Maccabi Tel Aviv czy Dinamo Zagrzeb, a w tamtym pamiętnym sezonie wyłożyli się na HNK Rijeka. Po prostu wisiało nad nimi fatum.
Za karę lądowali u progu ubogiej kuzynki zwanej Liga Europy. Ale potraktowali te rozgrywki niezwykle poważnie. Ich ówczesny szkoleniowiec Marco Rose – który dopiero co objął stery, przechodząc z zespołu U-19 – zaskakiwał całą Europę swoimi pomysłami taktycznymi. W trakcie spotkań potrafił nagle przejść z diamentowego ustawienia 4-4-2 na 4-3-3. Trzeba przyznać, że jego podopieczni niesamowicie wychodzili z wszelkich opresji. Wyglądało to tak, jakby los w znacznej mierze wynagrodził Salzburgowi upokorzenia, których doznał w bojach o Ligę Mistrzów.
-
1/16 finału – remis 2:2 z wyjeździe z Realem Sociedad, wygrana 2:1 u siebie
-
1/8 finału – wygrana 2:1 na wyjeździe z BVB, remis u siebie 0:0
-
1/4 finału – przegrana na wyjeździe 4:2 z Lazio, wygrana u siebie 4:1
Wygrana RB Salzburg z Villarreal – kurs 2,55 w SUPERBET
Dopiero Maryslia zatrzymała podopiecznych Marco Rose. Już pierwszym meczu „Byki” wpakowały się w tarapaty. Porażka 0:2 stawiała ich w bardzo nieciekawym położeniu przed rewanżem. Ale w tamtej edycji Red Bull był najbardziej efektownie grającą drużyną. Ekipą, która potrafiła wyjść z prawie każdych tarapatów. Zawodnicy z Salzburga wyrównali stan rywalizacji w dwumeczu, jednak w dogrywce skarcił ich Rolando. Boiskowy zegar wskazywał wówczas 116. minutę gry. Gdyby nie strata bramki, o wszystkim zadecydowałby rzuty karne.
Dzięki nabitemu współczynnikowi w tamtej edycji Ligi Europy, Austriacy nie musieli potem przechodzić drogi przez męki – eliminacji do Champions League.
FC Kopenhaga – ćwierćfinał LE 2019/20
Zespół sponsorowany przez Carlsberg był rewelacją poprzedniej edycji. Wraz ze szwedzkimi sąsiadami z Malmoe wyszedł z grupy, w której zostawił w tyle Dynamo Kijów i Lugano, a następnie w 1/16 finału czekał na niego Celtic Glasgow. Szkoci nie okazali się dla mistrzów Danii przeszkodą nie do pokonania, w dwumeczu bowiem ograli ich 4:2. W kolejnej rundzie czekał na nich Basaksehir. Tu można było spodziewać się, że piłkarze FC Kopenhaga będą mieli większe ciężary. Turecki klub, będący oczkiem w głowie prezydenta Erdogana, był naszpikowany starymi wyjadaczami europejskich boisk (Demba Ba, Robinho, Martin Skrtel, Gael Clichy).
Premierowe spotkanie zakończyło się przegraną 0:1. W kontekście drugiego meczu nie był to najgorszy rezultat. Wprawdzie nie udało się strzelić bramki na wyjeździe, ale wystarczyło szybko trafić u siebie, by znów powrócić do gry. Na rewanż Duńczycy musieli czekać prawie pięć miesięcy – z wiadomych przyczyn.
No, i udało się trafić do siatki już w 4. minucie. Jonas Wind okazał się strzelcem pierwszego gola, potem w 53. minucie dołożył bramkę z karnego, a Ramus Falk ostatecznie przypieczętował awans do ćwierćfinału. W 1/4 finału – turnieju rozgrywanego w Niemczech – nie dali już rady Manchesterowi United. Ba, nie mieli nic do powiedzenia. Tylko w kategoriach cudu można traktować zaledwie jedną bramkę zdobytą przez MU przez bite dwie godziny meczu z FC Kopenhaga. Duńczycy wisieli na włosku przez większą część spotkania, ale ten włosek okazał się wyjątkowo wytrzymały. Kapitulacja nastąpiła dopiero po rzucie karnym.
Natomiast obecność ekipy z Danii w gronie najlepszych ośmiu drużyn Ligi Europy i tak była sporą niespodzianką. Swego rodzaju elementem różnorodności tych rozgrywek, za który jesteśmy nawet w stanie je polubić. Szkoda tylko, że nasi przedstawiciele się do tej różnorodności nie zaliczają.
Fot. Newspix