Drużyny piłki nożnej wykazują zazwyczaj niezwykłą pomysłowość w wymyślaniu sposobów na zasmucanie swoich kibiców – napisał Nick Hornby w “Futbolowej gorączce”. Nawet on, znawca bólu, jaki sprawia kibicowanie, uznałby z pewnością, że reguła regułą, uniwersalność maksymy uniwersalnością maksymy, ale Lech Poznań to jednak przesadza.
Największy problem z Kolejorzem polega chyba na tym, że w zasadzie za którą nitkę nie pociągnąć, natkniemy się na coś, co ma prawo kibica Kolejorza wpędzić w smutek. A może nawet w chęć zadzwonienia po szwagra w staropolskim celu zalania smutków.
Paradoks Lecha Poznań polega na tym, że nawet jak coś działa, to bez wysiłku, bez naciągania, można poczynić zarzut: no tak, działa. Ale powinno działać lepiej.
Lech Poznań, według najczęściej spotykanej wersji wydarzeń, nie tylko tej poznańskiej, był pierwszym klubem w Polsce, który potraktował skauting w sposób nowoczesny. Pamiętajmy, że wciąż do dziś są w górnej ósemce polskiej ligi kluby, które mają obecnie skauting… może nie teoretyczny, ale skrajnie niedofinansowany. Dwie osoby, zaciszna pakamerka, kawka, herbatka. W rogu pokoju szczotki i odkurzacz. I cóż, niejedna wielka rzecz miała swój początek w takiej pakamerze. Ale i niejedna swego początku tam nie miała. Albo: mogła mieć, ale brakło czasu, dofinansowania, ludzi. Miejsca w pakamerze na jeszcze jedno krzesło.
A Lech nie trzymał skautów w komórce pod schodami już dziesięć lat temu.
Przekonuje mnie Siergiej Chitrikow, gdy mówi, że Lech był prekursorem skautingu w Polsce, a swoimi ruchami zmusił Legię do inwestycji w ten sektor. I nawet jeśli ta wersja nie jest pełna, jeśli jest w jakimś stopniu lechocentryczna, to trudno dyskutować z tym, że Kolejorz większość konkurencji wyprzedził znacząco.
Lech dziś powinien mieć wyraźną przewagę w tym kluczowym elemencie nowoczesnej piłki. Dającym możliwość dostrzeżenia talentów przed innymi. Znalezienia okazji tam, gdzie inni ich nie widzą.
Z różnych przyczyn nic takiego nie ma miejsca. Lech częściej nie trafia niż trafia z transferami. W swoim skautingu kilkukrotnie zmieniał już koncepcję, nawet w czasach, gdy zasadniczo skauting działał. Za to “absolwenci” skautingowych działów Lecha, to marka, z którą łatwo znaleźć pracę w Polsce. Również na stanowisku bardziej wpływowym niż skaut.
Akademia Lecha Poznań jest podstawą ekonomiczną klubu. Jakby szukać inwestora, być zmuszonym robić tym razem nie w Excelu, a w Powerpoincie chcąc namówić kogoś w Indonezji czy innym Rijadzie, to jestem pewien, że sprzedaż graczy byłaby biznesowo elementem kluczowym. Lech, mając już lata temu do dyspozycji dobre obiekty we Wronkach, mając podstawy metodologiczne budowane przez Marka Śledzia, od lat idąc w ten projekt z wiarą, wyprzedził konkurencję jeśli chodzi o inwestycje w szkolenie. Już pięć lat temu w tym reportażu Kuby Olkiewicza widać było ambicję, rozmach, ale poparte konkretami. Na tym polu lata przewagi są widoczne, bo wychowanek Lecha to już marka.
Ale zacznijmy dodawać: Lech jako jeden z pierwszych, albo w ogóle pierwszy, miał skauting z prawdziwego zdarzenia i w niego wierzył. Lech jako jeden z pierwszych podszedł do szkolenia młodych tak, jakby to za chwilę miało stać się osią sił w futbolu naszego regionu. Dalej, Lech miał w tamtych czasach mocny ranking UEFA. Lech dekadę temu doczekał się nowoczesnego stadionu na Euro. Lech pokazał się w Europie i to na tle dużych marek.
Lech to, Lech tamto.
Jak nie spojrzeć, to naprawdę powinno się potoczyć inaczej.
Dochodzą narracje pomniejsze – zawodnicy, którzy nie odpalali w Lechu, a gdzie indziej i owszem. Względnie zawodnicy, których przyszłość pokazywała, jak poronionym pomysłem było wydanie na nich choćby złotówki. Karuzela z trenerami, gdzie szło się od ściany do ściany. I tak dalej, i tak dalej.
Z tych małych historii, szczególny dla mnie jest przypadek Łukasza Trałki. Przecież kim był Trałka pod koniec swojej przygody w Lechu Poznań? On uchodził za symbol minimalizmu Kolejorza.
Kapitan, który spędził w Lechu siedem lat, wzbudzał niemal jednoznacznie antypatyczne reakcje. Dla niektórych stanowił zogniskowanie DNA lechowego przegrywu.
Damian Smyk w momencie odejścia Trałki z Lecha pisał nawet, uwaga, cytat:
Za to, że kojarzy im się ze Stjarnenem czy Żalgirisem, za to że grał we wszystkich trzech przegranych finałach Pucharu Polski. Że był podstawowym zawodnikiem podczas każdej przegranej walki o mistrzostwo kraju. Za to, że powiedział do pały walącej w autobus, by nie waliła w ten autobus. Że po każdym ochrzanie pod płotem to on tego płota stał najbliżej. Za to, że przez lata to na jego ramieniu widniała czerwona opaska z literką „C”.
Z każdą kolejną porażką – tą w skali jednego meczu czy w skali całego sezonu – na popularności przybierała teza, że Lech niczego nie wygra dopóki, dopóty podstawowym piłkarzem poznaniaków będzie Trałka. Bo to on był nielicznym elementem łączącym każdą wtopę. Bo „czasy się zmieniały, a on ciągle w komisjach”.
Dziś Warta Poznań z 36-letnim Trałką na – bez mała – kierownicy jest przed Lechem Poznań w tabeli. Na ten moment Trałka ma więcej asyst ligowych niż jakikolwiek piłkarz Lecha Poznań. Dwa gole, cztery asysty, dwa kluczowe podania – żaden pomocnik Lecha nie może się równać z Trałką w kanadyjce. Stałe fragmenty? Jakby miał je tak bić, jak bije w Warcie, to biłby je dziś wchodząc do szatni Lecha Poznań. Można nawet żartować, że dobijający do końca kariery Trałka, w przeciągu roku zrobił większy rozwój niż niejeden młodzieżowiec Lecha.
Ta kolejka to znowu strzał w twarz – Lech męczy się z Wisłą Płock, męczy się straszliwie, kaleczy sport, oddaje jeden celny strzał. W tym samym czasie Trałka prowadzi Wartę do zwycięstwa, strzela pięknego gola, a jeszcze uruchomił tę akcję.
Tego już naprawdę może być za wiele.
Nie sugeruję żadnych karkołomnych kwestii, typu: Lech nie powinien z Trałki rezygnować. To nie jest tak, że Trałka nagle, przez grę teraz w Warcie, ma wybielone wszystkie błędy, wszystkie porażki w barwach Lecha, choćby pucharowe. Lech miał od czasu jego odejścia lepszych od Trałki piłkarzy na tej pozycji, nawet zdecydowanie lepszych.
Ale jest to pewien symbol, że w momencie, gdy Lech pisze chyba najgorszą w tym momencie ligową historię, to właśnie Trałka pisze osobiście jedną z bardziej pozytywnych.
***
A teraz umiarkowanie ciekawa ciekawostka statystyczna.
Drużyny, które po jesieni zajmowały miejsca 1-8, wiosną zdobyły łącznie 23 punkty.
Zespoły, które po jesieni zajmowały miejsca 9-16, wiosną zdobyły 38 punktów.
Ja wiem, że to tylko początek, że ten casus nie bierze pod uwagę różnorodnej skali trudności terminarza, że ma charakter stricte ciekawostkowy. Ale – cytując klasyka – ludzie kochani. To nie jest jakaś minimalna różnica.
Argument na pewno nie z gatunku najtwardszych, ale dający pewne kolejne podparcie cechy, która dla Ekstraklasy jest kluczowa. Liga jest jakościowo płaska. Tu nie ma mocarzy, słabeuszy. Jest tylko klasa średnia. To znaczy: tak być nie powinno, bo rozrzut potencjału szeroko pojętego zaplecza jest spory. Dla niektórych przynależenie do klasy średniej jest powodem do dumy, dla innych powodem do zmian.
***
Zupełnie bez związku z niczym tabela ligowa od czasu, gdy Artur Płatek objął stery dyrektora sportowego Górnika Zabrze.
Artur Płatek, który ostatnio u Kuby Białka mówił, że pieniędzy Górnik nie ma, z jedynek, dwójek i piątek na liście trzeba rezygnować, a tylko można polować na okazje.
I ciekawe jest oczywiście, co dalej Płatek mógłby budować w Górniku. Bo fajnie buduje i szkoda tak mu tę robotę przerywać. Ale trudno się zarazem nie zastanawiać, co mógłby zbudować, gdyby miał ligowy budżet.
Na rynku, na którym w zasadzie dyrektorów sportowych z zapleczem, z wiedzą wyciągniętą z poważnego klubu, praktycznie nie ma, ktoś taki jak Płatek jest na wagę złota. Jeśli chodzi o nazwiska ligowe, pewnie ciekawość ogniskuje przyszłość młodych piłkarzy – za ile, gdzie, jak im tam pójdzie. Ale to przyszłość Płatka dla mnie jest jedną z najciekawszych pytań, jakie dostrzegam na planszy.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK