Reklama

Trauma, elokwencja, cień brata i ochroniarz gwiazd. Opowieść o środku pola PSG

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

16 lutego 2021, 18:12 • 14 min czytania 5 komentarzy

Ander Herrera, który jest jednym z najbardziej elokwentnych, wygadanych i konkretnych piłkarzy w świecie wielkiego futbolu. Leandro Paredes, który wzorem hokeistów z NHL wziął sobie za punkt honoru zostanie prywatnym ochroniarzem największych gwiazd PSG. Rafinha, który wiecznie pozostaje w cieniu zdolniejszego brata. Danilo Pereiera, który swojego czasu wyleciał z boiska za absurdalny „faul” na arbitrze. Marco Verratti, który jest owładnięty obsesją kontroli na boisku i w życiu prywatnym, borykając się przy tym z traumą sprzed ponad dekady. Środek pola PSG obfituje w ciekawe postaci. 

Trauma, elokwencja, cień brata i ochroniarz gwiazd. Opowieść o środku pola PSG

Słowem wstępu: dużo słów krytyki spadało na środek pola PSG za kadencji Thomasa Tuchela. Pisaliśmy tak:

Jedynym pomocnikiem klasy światowej w tym gronie jest Marco Verratti, ale on w tym sezonie zagrał zaledwie osiem razy, z tego tylko dwa razy w pełnym wymiarze czasowym, więc absolutnie nie można rozpatrywać go w kategoriach pewnego zabezpieczenia środka pola. Reszta? Leandro Parades, Ander Herrera, Rafinha, Danilo Pereira, Idrissa Gueye to solidna klasa europejska, ale czy którekolwiek z tych nazwisk rzuca na kolana?

No nie.

 – To melodia, która od lat gra w drużynie PSG: brak klasowego środkowego pomocnika. Dobrze całość obsady tej pozycji oddaje postać Leandro Paredesa – bardzo przyzwoitego grajka, ale o ograniczonym potencjale. Tak samo wygląda Rafinha, tak samo Ander Herrera, tak samo Danilo Pereira. Wszystko to pomocnicy naprawdę porządni, ale daleko im do wybitności. Taki Idrissa Gueye jest non stop kontuzjowany. Jak przyszedł PSG, to był taki mecz z Realem Madryt i wtedy wydawało się, że Gueye będzie remedium na wszystkie bolączki PSG Bo zagrał fantastycznie. Ale okazał się szklany. Już nie jest takim czyścicielem środka pola, na jakiego zapowiadał się na początku paryskiej przygody. Dobrze wygląda to na papierze, na ligę wystarcza to w zupełności, ale na tle meczy z europejską czołówką, to na pewno nie jest klasowe rozwiązanie. I przez to, że Veratti bywa często kontuzjowany, często nie jest to dyspozycji Tuchela, to ten środek pola zawodzi – mówi nam Michał Bojanowski. 

Nie byliśmy więc wielce zdziwieni, kiedy jeszcze w styczniu L’Equipe pisało, że PSG szykuje się do wietrzenia szatni i zaraz z klubem pożegnają się Leandro Paredes, Idrissa Gueye i Ander Herrera. Zdaje się jednak, że sporo zmieniło Mauricio Pochettino. Środek pola trochę odżył, a już na pewno doszło do tego, że spora, jeśli nie kluczowa, będzie jego rola w meczu z Barceloną w 1/8 Ligi Mistrzów.

Reklama

ANDER HERRERA. ELOKWENCJA

Kiedy przegrywasz finał Ligi Mistrzów, masz prawo nie chcieć iść do mediów. A nawet jeśli już pójdziesz, to pewnie wszyscy zrozumieją, jeśli rzucisz coś na odczepnego, byle tylko szybko skończyć i się zmyć. Często to najważniejszy mecz sezonu, niepowtarzalna szansa na zrobienie czegoś ponadczasowego, więc porażka może podłamywać. Nie każdemu chce się paplać, narzekać, wylewać żale, a co dopiero analizować przyczyny swojej klęski. Ander Herrera wychodzi z innego założenia.

Czy ta rozmowa, która zrobiła niemałą furorę w sieci, była specjalnie wyjątkowa? Nie. Czy Hiszpan powiedział coś wielce przełomowego? Nie. Czy to najlepszy wywiad w historii ściankowych rozmówek pomeczowych? Nie. Ale też dużo mówi to o Herrerze. Adam Crafton, dziennikarz The Athletic, napisał kiedyś o nim, że trudno w świecie wielkiej piłki znaleźć normalniejszego gościa. Kogoś, kto konkretniej odpowiadałby pytania, kto nie miałby problemów z językiem, kto elokwentniej, ale bez zbędnej dyplomacji rozświetlałby pewne sprawy.

Umiejętnie opowiada o piłce. Analizuje, wskazuje, podaje przyczyny. Nie ogranicza się do banałów i konkretów. Merytorycznie, bez żali i zbędnych zachwytów, oceniał współprace z Louisem van Gaalem, Jose Mourinho i Ole Gunnara Solskjaerem. Tłumaczył na czym w swoim piłkarskim talencie opierają się Paul Pogba, Marcus Rashford i Anthony Martial. Kiedy trzeba było opowiedzieć, co czyni PSG dominujące na rynku francuskim, nie miał z tym problemów. Weźmy parę przykładów (cytaty za Manutd.pl):

O Mourinho:

To najlepszy menedżer na świecie, gdy sprawy idą w dobrym kierunku. Wtedy ma doskonałe relacje z piłkarzami. Emanuje entuzjazmem, rzuca kolejne trafione pomysły. Świetnie traktuje wszystkich dookoła. Problem w tym, że źle przyjmuje porażki. I na początku mnie to martwiło. Bałem się, że to coś niezdrowego, aż zauważyłem, że on sam to akceptuje. Nie kryje się z tą wadą. 

O różnicach między Bielsą a Van Gaalem:

 Bielsa chce, aby piłkarze byli w ruchu przez cały czas, szukali wolnej przestrzeni, przełamywali defensywę rywali poprzez wbiegnięcie w wolną strefę. Z kolei Van Gaal chciał, aby wszystko było uporządkowane i kontrolowane poprzez pilnowanie swoich pozycji i kontrolowanie przestrzeni, jaka jest na boisku.

Reklama
O swojej przyszłości:

Nie chcę być menedżerem i już mówię dlaczego. Zawód menedżera to prawdopodobnie najbardziej niesprawiedliwa rola w piłce nożnej. Możesz pracować bardzo ciężko – poświęcać temu całe swoje życie, analizować przeciwnika, pracować 24 godziny na dobę – a na koniec, gdy piłka trafi w słupek i wyjdzie poza boisko, to prawdopodobnie zostaniesz wyrzucony z tej posady.

Występuje w środku pola. Grał i gra, trenował i trenuje z najlepszymi na świecie. Bardzo dużo widział, więc słuchanie go to czysta przyjemność. Właściwie trudno o tak spójny wizerunek człowieka na boisku i poza nim. Gra w hiszpańskim stylu, jest kreatywny, dużo widzi na murawie, ale nie jest w ścisłym topie rodaków ze swojej pozycji. Są lepsi. Cenili go i w Bilbao, i w Manchesterze, i w Paryżu, ale nigdzie nie był największą gwiazdą, choć ma zadatki na to, żeby się wyróżniać. I w czasie wystąpień medialnych też nie jest specjalnie kolorowy, specjalnie barwnie, specjalnie ekstrawagancki, ale za to niezwykle konkretny i rzeczowy. A to się ceni.

Tym bardziej, że swoje potrafi dorzucić też w sprawach pozapiłkarskich. Karę na Edinsonie Cavanim za rzekomo rasistowski wpis na Instagramie skwitował stwierdzeniem, że świat zmierza w gównianą stronę. Innym razem opowiadał, że na imprezie Neymara, na której Brazylijczyk wyznaczył strefy dla żonatych (góra klubu) i singli (dół klubu), żona nie pozwalała mu nawet schodzić do toalety. A jeszcze innym, że futbol bez kibiców nie istnieje, bo na murawie przestaje kumulować się energia i wszystko przymiera. Lubimy jak ktoś w pozytywny i bezpretensjonalny sposób wyróżnia się nie tylko na boisku.

RAFINHA. CIEŃ BRATA

Nie da się opowiadać o Rafinhy inaczej niż przez pryzmat Thiago. Obaj są synami słynnego Mazinho, o obu od początku ich karier mówiło się, że są niezwykle utalentowani, że mają w nogach niezwykły piłkarski dar. Sami nigdy nie rywalizowali, nigdy sobie nie zazdrościli. – Nasza braterska miłość jest najlepsza. Całkowicie częste uczucie. Thiago jest dla mnie ojcem, bratem, najlepszym kumplem. Wspaniałą osobą. Ma wielki serce, więc ja też staram się pokazywać jak bardzo go szanuję i uwielbiam. Mogę go zaufać. Fajnie mieć taką osobę, nie każdy ma na świecie kogoś, komu może powiedzieć wszystko, z kim może porozmawiać o wszystkim, zawsze i wszędzie. Jeśli czegoś potrzebuję, on mi pomoże, on będzie obok mnie – zachwalał Rafinha swojego starszego brata.

Dużo uczucia widać chociażby na tym filmie.

Albo tym.

Przy tym nietrudno się domyśleć, że osią ich braterskiej zażyłości jest futbol. Sami mówią, że „piłka nożna jest kluczowa do zrozumienia tego drugiego”. I to ładne, i to urocze. Ale trudno też nie odnieść wrażenia, że to historia przewrotna, nieoczywista, wcale nieidylliczna. Najlepiej obrazują to dwa fakty:

a) ani jeden, ani drugi nigdy nie został czołowym graczem Barcelony, choć niewątpliwie to najważniejszy klub w ich piłkarskim rozwoju,
b) jeden czuje się Brazylijczykiem, drugi Hiszpanem.

Przez całą dotychczasową karierę Thiago musiał zmagać się z problemem ciągłego wychodzenia z cienia Iniesty i Xaviego. Był oczywistym kandydatem, żeby wskoczyć w ich buty, ale kiedy wchodził do dużej piłki, oni nie myśleli jeszcze o końcu swoich wielkich karier i grali jeszcze genialnie, więc musiał opuścić Katalonię i przenieść się do Bayernu. Tam miewał mecze wielkie, miewał mecze słabsze, borykał się z urazami i długo pozostawał niedoceniony. Aż w końcu przyszedł sezon 2019/20, kiedy Bayern wygrał wszystko, a on – obok Neuera, Alaby, Kimmicha, Mullera i Lewandowskiego – był uznawany przez Hansiego Flicka za lidera zespołu. Moment glorii i chwały, po którym przyszedł transfer do Liverpoolu i zabijacie nas, ale dalej nie uważamy, że Thiago po latach będzie wspominany jako pomocnik równorzędny do Xaviego i Iniesty. Może w tym względzie zmieni coś ewentualny sukces na Euro, bo w reprezentacji też zaczął znaczyć cokolwiek już wtedy, kiedy przestała święcić ona wielkie sukcesy?

Zaraz, zaraz, rozpisaliśmy się o Thiago, a przecież to kawałek o Rafinhy. Nieprzypadkowo. Nawet kiedy latem PSG ogłaszało przenosiny 28-letniego pomocnika na Park Książąt, nie brakowało komentarzy, że nie tego Alcantarę ściąga Leonardo wraz z szejkami. Długo prześladowały go kontuzje. W Barcelonie grywał solidnie, ale poważniejszej szansy nigdy nie dostał. W Interze i w Celcie Vigo miał momenty bardzo dobrej gry, ale żeby kogoś porwać na większą skalę i stać się światowej klasy rozgrywającym, to nie, stanowczo to było za mało. Zresztą, w PSG też odgrywa drugorzędną rolę.

I tak toczy się jego kariera. W cieniu brata, który jest w cieniu innych.

LEANDRO PAREDES. PRYWATNY OCHRONIARZ

Przypadek trochę jak z NHL przełomu wieków. W kanadyjsko-amerykańskiej lidze hokeja popularni byli wówczas zadymiarze, spece od bijatyk, ochroniarze gwiazd, nazywani tam wdzięcznie enforcer. Byli to hokeiści, którzy nie ogrywali głównej roli w drużynie – bramki, asysty, dryblingi i spektakularne akcje pozostawiając bardziej utalentowanym kolegom, ale kiedy trzeba było kogoś zwyzywać lub przylutować komuś w twarz, bardzo chętnie brali się do roboty. Stu Grimson, najsłynniejszy z nich, wziął udział w prawie trzystu walkach, zdobywając przy tym niecałe czterdzieści punktów złożonych z asyst i trafień. Znamienne.

I Leandro Paredes jest kimś takim w PSG. Oczywiście, nie jeden do jednego, niedosłownie, niedokładnie, bez zagalopowywania się. Spokojnie. PSG nigdy nie zapłaciłoby za niego 40 milionów euro, wykupując go w styczniu 2019 roku z Zenitu Sankt Petersburg, gdyby nie umiał grać w piłkę. Świat jeszcze nie oszalał. Leandro Paredes jest dobry technicznie, umie podać na kilkadziesiąt metrów, rozegrać pod presją, potężnie huknąć z dystansu, zrobić przewagę. Klasowy piłkarz. Ale przy tym wystarczy odpalić mecz PSG, żeby zobaczyć jak irytujący potrafi być. Boiskowy cwaniaczek. Pierwszy z łapy przy arbitrze. Krzyczy, wznosi ręce ku górze, awanturuje się, kiedy sędzia gwiżdże na niekorzyść paryżan. No i sam święty nie jest, a nawet wprost przeciwnie. Tu się komuś wetnie, tam nastąpi komuś na stopę, tu wejdzie łokciem, tam niepotrzebnie podostrzy przy linii bocznej w niegroźnej sytuacji.

OVER 4.5 FAULI NA MBAPPE I MESSIM – KURS 2.15 W EWINNER!

A wszystko to dlatego, że Paredes za punkt honoru wziął sobie stawanie w obronie gwiazd PSG. W sumie to nawet szlachetne. Tacy Neymar czy Mbappe dostają po nogach często i gęsto. Mecz w mecz, praktycznie tylko dlatego, że są lepsi i zdolniejsi niż grupa patałachów z ligi francuskiej, których jedynym piłkarskich argumentem w starciu z wyższym poziomem piłkarskim jest boiskowy bandytyzm. W konsekwencji praktycznie za każdym razem Neymarowi, Mbappe albo innej gwieździe PSG dostaje się w jakimś meczu, pierwszym do pretensji, pierwszym do bitki i pierwszym do odwetu jest Paredes.

Pierwszy przykład z brzegu? Słynny mecz z Marsylią z jesieni. Napięcie było takie, że 26-letni pomocnik wyleciał z boiska po dwóch żółtych kartkach zaledwie po 19 minutach gry.

Andy Delort, piłkarz, Montpellier, w rozmowie z RMC Sport: – Prowokowałem trochę Neymara. Podsycałem w nim irytację, ale bez jakiejś specjalnej zajadłości, a tu patrzę: podchodzi Paredes z pretensjami, rzuca się, krzyczy. Jakby był prywatnym ochroniarzem Brazylijczyka. Specyficzny koleś. Obraża, obraża wszystkich, kiedy tylko się pojawia. Nie rozumiem go. 

Przykład obrazowy.

Le Parisien opisywał inną sytuację z dwumeczu z BVB. W pierwszym meczu Paredes wyskoczył z pięściami do Emre Cana, po tym jak ten odepchnął Neymara i zaczął przepychać się z Marquinhosem, a przed drugim starciem Argentyńczyk miał oznajmić w szatni, że „osobiście zajmie się tym skurwysynem”. Pierwszorzędny bodyguard, choć z naszej perspektywy irytujący w swoich manierach. Inna sprawa, że zyskuje, kiedy radzi sobie też na murawie, co na początku jego paryskiej przygody wcale nie było takie oczywiste, a w systemie Mauricio Pochettino wypada bardzo przyzwoicie.

***

IDRISSA GUEYE I DANILO PEREIRA

Ciut mniej charakterystyczni od kolegów, co nie znaczy, że mniej istotni. I jeden, i drugi w tym sezonie dostali sporo szans. Najlepiej o charakterystyce Idrissa Gueye pojawia informacja, że przed przyjściem do PSG grał w Evertonie, w którym zaliczy 395 wślizgów i 218 odbiorów, czyli więcej niż jakikolwiek inny zawodnik Premier League od sierpnia 2016 roku do końca liverpoolskiej przygody Senegalczyka.

A o Danilo uraczymy was jedną ciekawostką. Otóż, ten sympatyczny 29-letni portugalski pomocnik swojego czasu wyleciał z boiska za „faul” na arbitrze. Zobaczcie sami jakie barbarzyństwo, normalnie dożywotnia dyskwalifikacja się należała.

– Widziałem to video ponad sto razy, głowiłem się nad tym milion razy i szczerze mówiąc, to naprawdę nie wiem z jakich powód sędzia podjął taką decyzję. Oglądałem wiele karykaturalnych momentów w futbolu, ale ten był najbardziej dziwaczny – napisał na Instagramie piłkarz.

Też oglądamy, też się głowimy i też nie wiemy, co tu w ogóle zaszło.

***

MARCO VERRATTI. TRAUMA

Twierdzi, że najlepszą radą, jaką kiedykolwiek usłyszał w futbolu były słowa, żeby grać w stylu, który się zna. Nie kombinować, nie eksperymentować, nie popisywać się. Sam mówi, że ceni sobie kontrolę, komfort i poczucie własnego bezpieczeństwa. Na boisku wychodzi mu to doskonale. Tam jest wirtuozem, który sam nadaje rytm sobie i swojej drużynie, odkąd operowania na kierownicy nauczył go Zdenek Zeman w Pescarze. Geniusz środka pola, przynajmniej wtedy, kiedy jest zdrowy i kiedy nie pauzuje za kartki – to w jego przypadku warunki wcale nie tak oczywiste, bo urazów większych i mniejszych trochę mu się już przydarzyło, a kartki łapie nagminnie.

2012/13 – 39 meczów, 13 żółtych kartek i 1 czerwona kartka
2013/14 – 43 mecze, 12 żółtych i 1 czerwona kartka
2014/15 – 48 meczów, 18 żółtych kartek
2015/16 – 28 meczów, 5 żółtych kartek
2016/17 – 43 mecze, 9 żółtych kartek i 1 czerwona kartka
2017/18 – 38 meczów, 11 żółtych kartek i 2 czerwone kartki
2018/19 – 38 meczów, 13 żółtych kartek
2019/20 – 37 meczów, 12 żółtych kartek
2020/21 – 19 meczów, 6 żółtych kartek

I to już zapala się lampka ostrzegawcza. Życie Marco Verrattiego składa się bowiem z paru faktów, zdarzeń i epizodów, w których lub po których wymykała mu się kontrola nad własnym losem. A to w jego przypadku – piłkarza często często podkreślającego istotę panowania nad sytuacją nie tylko na murawie – absolutnie kluczowe do zrozumienia charakterystyki tej postaci.

Budzi skandale. Mniejsze i większe. Od małego lubił i potrafił sprzedać kopniaka, bo frustrowało go to, że inni rosną szybciej. Sagi transferowe, wymuszania transferu do Barcelony i niekrygowanie się w mediach w tych sprawach, to mały pikuś. Swojego czasu paparazzi często nakrywali go podczas nocnych paryskich eskapad. W 2019 roku tłumaczył, że nieco się zmienił i odpuszcza imprezy, ale w czerwcu 2020,wraz z Neymarem i Lavezzim, nakryto go zabawie na Verde Beach Club w Saint Tropez. Pewnie nie wzbudziłoby to większej sensacji, gdyby nie fakt, że działo się to w środku reżimu sanitarnego we Francji spowodowanego wybuchem pandemii.

– Piłkarze prowadzą normalne życie, niewiele różnimy się od innych. Ja również mogę wyjść wieczorem na miasto, tak jak każda inna osoba. Jeśli mam dzień wolny, wtedy wychodzę – tłumaczył swojego czasu, ale i za tą wypowiedź mu się dostało, bo w 2018 roku wykazał się kompletną głupotą, jeżdżąc w stanie nietrzeźwości autem po Paryżu. Pal licho, że był pijany. Mógł być, choć to był środek sezonu, potem zagrał nawet w meczu z Lille. Ale dlaczego nie wziął taksówki? Albo nie skołował sobie innego transportu? Bóg jedne wie. Stracił prawo jazdy.

PSG Z DOKŁADNIE 1 GOLEM NA CAMP NOU – KURS 2.35 W SUPERBET!

Przypięto mu łatkę imprezowicza, może nie największego w branży, ale na pewno takiego, który lubi przychylić (nie)jeden kieliszek więcej niż wypada.

I już samo to czyni go postacią niebanalną, ale dla budowy jego konstrukcji psychicznej najważniejsza jest trauma po wydarzeniach z kwietnia 2009 roku. To wtedy trzęsienie ziemi o sile 6,3 stopnia w skali Richtera uderzyło we włoską L’Aquilę. 40 tysięcy osób straciło dach nad głową, 1500 odniosło obrażenia, a 309 zginęło. Kataklizm. Katastrofa. Dramat, który na własne oczy widział Marco Verratti. To co wtedy przeżył włoski pomocnik nie da się pewnie w żaden sposób opisać. Sam opowiadał o tym w kilku wywiadach, ale za każdym razem podkreślał, że nigdy-przenigdy nie da rady opowiedzieć o tym tak, żeby oddać skalę tego, jak bardzo się wówczas bał.

Wspomina coraz silniejszy strumień powietrza na swoich plecach i włosach. Huk. Ruszające się meble. Trzeszczącą podłogę. Paraliżujący strach. Bezsilność i bezradność. Poczucie bycia małym wobec wielkiego niszczycielskiego żywiołu. Wówczas wspierali go rodzice i przyjaciele – ojciec wyprowadził go z budynku, kiedy trwało epicentrum trzęsienia ziemi, a zaprzyjaźniony właściciel restauracji nieopodal mieszkania rodziny Verrattich udzielił schronienia w swoim przybytku. Ale mimo to młody piłkarz się bał. – Śmierć była wszędzie. Gdy jej doświadczasz, twoje życie zmienia się na dobre – mówił.

***

Pisaliśmy jakiś czas temu tak:

Do opuszczonego w popłochu domu rodzina Verrattich nie wróciła zbyt prędko. Przez pojawiające się wstrząsy wtórne na ponad tydzień zamieszkali w samochodzie. Nawet gdy służby zapewniały, że już po wszystkim, sceptycznie podchodzili do powrotu. Opel Vectra, zaparkowany jak najdalej od wysokich budynków, był schronieniem na wypadek ponownego trzęsienia.

Fizycznie Marco wyszedł z tego bez szwanku, co innego psychicznie. Jego głowa długo była pełna złych myśli. Przez cztery miesiące nie pojawił się na żadnym treningu. Niewykluczone było, że już nie wróci. Podobno do dziś potrafi spanikować, gdy wydaje mu się, że lada moment może wydarzyć się podobnego.

***

Nie mógł wiecznie ukrywać się w samochodzie na parkingu, nie mógł wiecznie żyć w obawie przed najgorszym. Tym bardziej, że miał wielki talent, żeby być kimś wielkim. Do powrotu do treningów dał się przekonać dopiero z czasem. Dopiero, kiedy sam przekonał się, że wszystko jest już w porządku i nie wisi nad nim widmo nawrotu koszmaru. Ale ślad traumy został na zawsze. Zdarzyło mu się panikować jeszcze w Serie B, zdarzyło mu się panikować na zgrupowaniu reprezentacji Włoch, kiedy w środku nocy przyszedł do Gianluigiego Buffon, pytając go czy też słyszy odgłosy trzęsienia ziemi, zdarzyło mu się też panikować w PSG. Nigdy jednak nie przełożyło się to na jego grę. Każdy ma jakąś tajemnicę.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Komentarze

5 komentarzy

Loading...