Reklama

Żyżyński: Chcemy coś zrobić nie tylko dla turystów, ale dla tych, którzy tutaj żyją

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

15 lutego 2021, 12:20 • 19 min czytania 16 komentarzy

Żelisław Żyżyński to jeden z najpopularniejszych reporterów Canal+, lubiany przez widzów, lubiany w środowisku. Dlatego też ogromnym zaskoczeniem była jego zmiana barw, która nastąpiła w końcówce ubiegłego roku. Żelek przeniósł się ze zmrożonych muraw Ekstraklasy na słoneczne plaże Zanzibaru, gdzie stał się szefem działu sportu sieci hotelowej Pili Pili. Choć w Afryce przebywa dopiero od pięciu tygodniu, już stał się… dyrektorem sportowym jednego z klubów drugiej ligi Zanzibaru, a w międzyczasie zorganizował mini-igrzyska olimpijskie przy współudziale tamtejszego Ministerstwa Sportu. O wrażeniach z pierwszego etapu pracy w Afryce opowiedział w długiej rozmowie z Weszło.

Żyżyński: Chcemy coś zrobić nie tylko dla turystów, ale dla tych, którzy tutaj żyją
Przede wszystkim jako pierwszy w historii prezes KTS-u witam cię serdecznie w gronie ludzi tworzących futbol od tej drugiej strony. Możemy już się do siebie zwracać po imieniu?

Jeszcze nie, bo zajmuję jedynie stanowisko dyrektora sportowego, nie prezesa. Nie mogę więc z tobą rozmawiać jak równy z równym. Głównym sponsorem klubu jest Wojtek Żabiński, czyli właściciel Pili Pili. Prezesury z kolei nie chcę odbierać Abdulli, czyli człowiekowi, który stworzył klub Dulla Boys w 2008 roku. Wychowywał przez te 13 lat tych chłopaków, nie tylko, żeby wyrośli na dobrych piłkarzy, ale przede wszystkim na dobrych ludzi, Żeby odnaleźli właściwą drogę życiową. Ja po prostu zostałem oddelegowany, by pomóc Dulli odpowiednio zagospodarować pieniądze przeznaczane przez sponsora. Wspomóc w rozwoju tego klubu, nie tylko finansowo, ale też pod względem bardziej mentalnym, może też oceny zawodników przez pryzmat moich doświadczeń. Bardzo się w to wkręciłem, rozmawiam z Dullą właściwie codziennie, po godzinę, półtorej, ustalając, co możemy wspólnie zrobić.

Znam już doskonale wszystkich chłopaków, zresztą przed pierwszym meczem już starałem się nauczyć na pamięć ich imion i numerów, by od razu móc się przywitać, powiedzieć jakieś ciepłe słowo. Moją rolę określiłbym jako takiego dyrektora sportowego, zwłaszcza, że powoli zaczynamy skauting. Za dwa tygodnie będzie tu u nas przerwa pomiędzy rundami, potrzebujemy na pewno dwóch-trzech wzmocnień, więc jeździmy z Dullą po wyspie i oglądamy zawodników, którzy mogliby do nas trafić. Uważnie też zerkam na rywali, z którymi gramy, bo powoli możemy sobie pozwolić na zakup poszczególnych piłkarzy. To znaczy po prostu ściągnięcie ich do siebie, przede wszystkim dzięki temu, że jesteśmy w stanie im płacić za grę.

PSG.

To nie chodzi o to, żeby wejść z pieniędzmi i je rozrzucić, po prostu chcemy zostawić coś trwałego. Dać im możliwość skupienia się na piłce, żeby nie było tak, że wracają z treningu i rodzina ma pretensje, że nie byli w tym czasie w pracy, albo nie zajmowali się domem. Mamy już tabelę wypłat, uzależnioną przede wszystkim od liczby zaliczonych treningów, od sukcesów zespołu, od zaangażowania. Chcemy im wypłatami zagwarantować wewnętrzny spokój, sprawić, by piłka nożna miała naprawdę ważne miejsce w ich życiu. Tak samo zresztą myśląc o trenerze, od razu celujemy w takiego, który będzie w stanie przyuczyć do fachu dwóch, trzech lokalnych szkoleniowców, żeby to, co sobie tutaj zakładamy, przetrwało dłużej niż przez jedną kadencję.

Takich dalekosiężnych planów jest zresztą więcej, budujemy na przykład boisko ze sztuczną murawą, które będzie dopiero trzecim na całym Zanzibarze. Prawdopodobnie to będzie zresztą się działo równolegle z rozwojem budowanego przez Pili Pili centrum edukacyjnego – to część szeroko zakrojonej akcji Pili Pili Pomaga, gdzie chcemy zafundować możliwość kształcenia i doskonalenia się również poza szkołą mieszkańcom Zanzibaru. Jako że wychowanie fizyczne jest ważną częścią kształcenia, to dokładamy do tego boisko. Gra też będzie tutaj inna, niż na takim hasioku, gdzie łódzka Sahara z naszych czasów jawi się jako równa murawa.

Reklama
Właśnie. Co cię tam zastało, jest gdzie kopnąć piłkę, czy raczej zaczynacie od zera?

Dulla, założyciel Dulla Boys, stworzył taki camp dla dzieciaków, coś na kształt świetlicy. Oni tam mogli przyjść i pograć, czasem też zjeść. To zresztą jest moim zdaniem przyczyna porażki w dwóch pierwszych meczach, to był okres, gdy zespół nie miał pieniędzy na jedzenie i picie… Na treningach każdy w luźnych koszulkach, więc tych potrzeb sprzętowych też trochę było. Dostaliśmy tutaj już zresztą pomoc od trzech klubów z Polski, LKS-u Rudnik, Pasjonata Dankowice i Bronowianki Kraków, niebawem oficjalnie to zaprezentujemy. Nawet trochę koszulek to jest już dla nas duża pomóc, a to w dodatku była niespodzianka, bo nikt nam tego nie zapowiadał. Jeden z naszych menedżerów po prostu przywiózł z Polski wielką torbę z piłkarskimi trykotami.

A od trzech tygodni na przykład nie możemy kupić butów, popularnych „lanek”. Byłem nawet na kontynencie, w dawnej stolicy Tanzanii, w Dar es Salaam, zwiedziłem pięć największych sklepów sportowych. Jestem przerażony. Nie było właściwie niczego. Wybór piłek spory, ale buty bardzo kiepskiej jakości, koszulki kiepskiej jakości, sprzęt treningowy bardzo drogi. Dwa dolary za plastikową czapeczkę do slalomów… Butów piłkarskich nie ma sensu kupować, bo wystarczyłyby na dwa-trzy mecze. Mamy pieniądze, ale nie ma czego kupić. Wczoraj w przerwie chłopaki musieli się wymieniać butami. Prawdopodobnie skończy się na tym, że sprowadzimy trochę butów z Kenii, do tego znajomy piłkarz przywiezie zebrane po znajomych obuwie z Polski.

Chcemy zresztą jak najszybciej odpalić duży projekt YouTube’owy, żeby móc to wszystko pokazać. Przybliżymy postacie zawodników, ich historię, by kibice z Polski, a może i nie tylko z Polski, mogli zobaczyć jak się rozwijają Dulla Boys, no i też jak to wszystko wygląda na Zanzibarze. Afrykańskie kartofliska, raz w tygodniu 15-20 minut o życiu drużyny.

Wywołałeś sam ten temat – jak z poziomem czysto piłkarskim?

Widzę dużo talentu, jestem zbudowany tym, co zobaczyłem na treningach Dulla Boys. Zwłaszcza, że wcześniej byłem na finale Pucharu Rewolucji, gdzie grały dwa najlepsze tanzańskie zespoły, Young Africans i Simba Boys. 20 tysięcy ludzi na trybunach, a poziom bardzo słaby. Tutaj te mecze są bardziej emocjonujące, na innym poziomie, ale widać potencjał. Poza tym większość chłopaków jest wciąż młoda, średnia wieku u nas to pewnie jakieś 22 lata, obecni u Dully od 2008 roku, od początku istnienia szkółki. On zresztą zakładał ją z jasnym celem: by nie pozwolić im na skręt w złą uliczkę, na rozpoczęcie życia „beach boya”, który na plaży umila życie turystkom z Europy. Dulla zna tych chłopców od lat, można z całym przekonaniem powiedzieć, że on zmienił im życie.

Występujecie na drugim poziomie ligi zanzibarskiej czy tanzańskiej?

To jest drugi szczebel rozgrywkowy na Zanzibarze. Organizacja rozgrywek wygląda tak, że na szczycie jest Zanzibar Premier League, czyli miejsce, do którego chcemy się jak najszybciej dostać. Są tu już transmisje telewizyjne i porządny poziom. My gramy na zapleczu tej ligi, ale gdy występowaliśmy w Dar es Salaam, to na spotkaniu pojawiły się kamery, można było potem obejrzeć skrót i bramki w lokalnej telewizji. Zaczynamy zresztą wzbudzać zainteresowanie mediów, bo widać, że chcemy coś zorganizować typowo dla ludzi stąd. Jeśli chodzi o wyniki – zostały nam dwa mecze do końca rundy, ale czekamy jeszcze na rozstrzygnięcie administracyjne. Dostaliśmy obustronnego walkowera za mecz, w którym sędzia w 89. minucie zszedł z boiska. My stoimy na stanowisku, że to nie nasi kibice i zawodnicy uczestniczyli w szamotaninie, więc się odwołaliśmy. W naszej lidze jest dwanaście zespołów, trwa do kwietnia. Liga tanzańska to zupełnie co innego, natomiast są też puchary.

Afrykańska Liga Mistrzów? Tam chyba można awansować jedynie z ligi tanzańskiej, przynajmniej tak by wskazywali uczestnicy z ostatnich lat na Wikipedii.

Tak wysoko się jeszcze nie orientowałem, ale na pewno jeśli istnieje jakakolwiek szansa – to my celujemy, żeby się tam zakwalifikować. Natomiast tutaj bardzo istotne są lokalne puchary. Nawet ten mecz, na którym byłem – finał Pucharu Rewolucji – był rozgrywany na Zanzibarze, ale brały w nim udział dwie najlepsze tanzańskie drużyny, które potraktowały całość bardzo poważnie. Natomiast już teraz słyszałem, że może być ciężko pewien poziom przeskoczyć z powodów, które już jakiś czas temu w Polsce przerabialiśmy. Są tutaj kluby wojskowe. Można w nich nie tylko odrobić służbę, ale też na etacie sporo zarobić, trudno będzie złamać ich monopol. Dulla mówił też, że dwa lata temu w meczu o awans sędzia nie był do końca uczciwy. Być może traktowałbym te wypowiedzi z przymrużeniem oka, ale to sam arbiter zwierzał się, że miał pewne zobowiązania, które musiał „spłacić” odpowiednim sędziowaniem.

Reklama
To gdzie jest wasz sufit, tak czysto piłkarsko?

Możemy oczywiście mieć plany a’la Bogusław Cupiał w Wiśle, ale po pierwsze nie jesteśmy jeszcze tak mocni, a po drugie – zupełnie nie o to chodzi. Naszym celem jest, żeby wywalczyć awans nie jedenastką najemników, ściągniętych z całego świata, ale żeby większość drużyny tworzyli wciąż Dulla Boys. Dlatego planujemy trzy, cztery wzmocnienia i liczymy, że w takich warunkach chłopaki rozwiną się na tyle, by awansować do Premier League i się w niej utrzymać. Potem zobaczymy co dalej. Zwłaszcza, że chcemy skupiać też chłopców z okolicznych miejscowości, bo tutaj będą mieć najlepsze boisko, najlepszych trenerów i najlepsze możliwości rozwoju. A gdyby się udało przez puchar awansować do afrykańskich pucharów, zagrać na kontynencie, nawet przegrać jak Bangor City z Widzewem… To byłaby kapitalna przygoda.

Przez te lokalne puchary też można wejść wyżej, prawda?

Tak. Całość zaczyna się jeszcze w marcu od takiego ogólnokrajowego pucharu, którego zwycięzca wchodzi do pucharów wschodnioafrykańskich. To oczywiście nasze duże marzenie, zwłaszcza, jeśli zdążymy się do tego czasu wzmocnić. Potem będzie jednak też cykl turniejów, które są bardzo ważne i prestiżowe dla lokalnych kibiców. Można wygrać trochę pieniędzy, one wzbudzają też sporo emocji, pozwalają poza tym zapełnić lukę w kalendarzu, bo z tego co zrozumiałem – sezon kończy się w kwietniu, a kolejny rozpoczyna dopiero na przełomie listopada i grudnia. Ogólnie na Zanzibarze jest pięć poziomów rozgrywkowych, ale ten czwarty i piąty szczebel to już bardziej zabawa, tylko nie na plaży, ale na duże bramki.

Beach soccer jest dość popularny?

Inny sposób grania. Ustawia się na plaży dwie małe bramki, ale takie naprawdę małe, mniej więcej na dwie stopy. Dzieci czasami grają na trochę szersze bramki, ale starsi zawsze te dwie, maksymalnie trzy stopy szerokości. Gra się w tyle osób, ile akurat się zbierze – czasem dziesięciu na dziesięciu, ale bywa że i dwudziestu na dwudziestu. Bramki padają więc bardzo rzadko, ale nikt nie narzeka, uczestnicy bardziej się bawią, dryblingi, jakieś podanka, rozgrywanie. Gierka na utrzymanie, bez napinki. Oczywiście to wszystko dzieje się, jak jest odpływ. Bo jak jest przypływ, to nie ma boiska i tyle.

W takich warunkach ta wasza sztuczna murawa może stanowić pewien atut.

Jasne, Dulla twierdzi, że pewnie będziemy ją wynajmować nawet klubom z Premier League i wtedy uda się też na tym zarabiać.

Lokalni kibice nie będą protestować? „Nowe logo dla nikogo” i tak dalej?

Ja tu jestem dopiero półtora miesiąca, jeszcze nie wszystko rozumiem i wiem. Ludzie jednak przede wszystkim trzymają za nas kciuki, bo to inwestycja dla nich, wymierna korzyść dla całej społeczności. W lidze na pewno są różne antagonizmy, największe boje są na pewno ze spadkowiczami z Premier League i z drużynami ze Stonetown. To właśnie podczas jednego z tych meczów doszło do przepychanki, przeciwnicy mocno podostrzyli grę, nasi chłopcy nie pozostawali dłużni i skończyło się przedwczesnym zakończeniem meczu. Natomiast najczęściej nic się nie dzieje, mecze są rozgrywane w miłej atmosferze.

Co do zmiany logo – podpytałem Dulli, czy to w ogóle wchodzi w grę, a on stwierdził, że naturalnie – bo to obecne logo projektował kolega stąd, zupełnie amatorsko, bez graficznych wodotrysków. Nowe kolory koszulek też przyjęto z zadowoleniem. Ciekawie było z nazwą, bo Dulla w ogóle chciał, żebyśmy nazywali się po prostu Pili Pili Jambiani. Powiedziałem mu jednak – Dulla, to jest twój zespół, twoi chłopcy, nie ma mowy. Zostało Pili Pili DB Jambiani, czyli Pili Pili Dulla Boys Jambiani.

Ładna, dźwięczna nazwa.

Swahili to w ogóle taki język, ja się go staram uczyć od pierwszego dnia. Na razie dość nieudolnie, umiem liczyć i poprowadzić jakiś small talk, ale mam tu jeszcze dużo pracy do wykonania.

Cisnąłeś wiele razy zagranicznych trenerów o to, kiedy nauczą się polskiego, więc nie jestem zaskoczony, że sam od razu się zacząłeś uczyć swahili!

Ostatnio kupiłem rozmówki angielsko-swahili, staram się też zapamiętywać zwroty ludzi, z którymi rozmawiam. To sprawia im dużą przyjemność, gdy potem zwracam się do nich w ich rodzimym języku.

Ale jako dyrektorowi sportowemu jednak byłoby ci łatwiej, gdyby w szatni był jakiś Polak. Kogo tam masz na celowniku, najlepiej od razu nazwiska i widełki płacowe.

To nie jest takie proste. W Tanzanii jest spore bezrobocie, więc żeby zatrudnić obcokrajowca, to trzeba to naprawdę dobrze uzasadnić. Koszty pracy obcokrajowca są też duże z uwagi na wizę pracowniczą, wymóg opłacenia podatku od zatrudnienia obcokrajowca i tak dalej. Na pewno chciałbym jednego wiodącego zawodnika do środka pola, który mocno pomógłby w grze. Poza tym jednak celujemy głównie w kluczowych zawodników innych zanzibarskich drużyn, którzy nie mają u siebie stałej pensji.

Chętnie ściągnąłbym jeszcze z Polski stopera, a najlepiej stopera-grającego trenera, ale domyślam się, że nie będzie łatwo, albo dobry trener, albo dobry stoper.

Jak nie szukasz skrzydłowego, to nie mamy o czym rozmawiać, cześć.

Dałbyś sobie radę, ale mamy inny cel transferowy z Polski, taki, że napiszecie na Weszło o tym tekst.

Nazwisko?

Pomidor.

Z Łodzi? Emeryt czy czynny?

Pomidor!

Okej, i tak się dowiemy. Powiedz, jaki był w ogóle odzew na twoje poszukiwania trenera?

Przerósł moje oczekiwania. Przyszło ponad 70 CV, niektóre nazwiska naprawdę poważne, trenerzy, którzy mają pracę na szczeblu centralnym. Musimy jednak patrzeć na szerszy obraz, zapewne ceniony trener chciałby tutaj przyjechać z rodziną, utrzymywać ją z pensji szkoleniowca. Będę na pewno informował, gdy już podejmiemy jakieś decyzje, w grę wchodzi jeszcze dokończenie sezonu z obecnym sztabem, a finalne werdykty podejmiemy, jak skończy się też sezon w Polsce.

Czyli jak Cracovia skończy sezon!

Rozmawiałem z Michałem, ale na razie nie o pracy.

Pewnie o rynku transferowym. To teraz jeszcze zdradźmy czytelnikom – czy naprawdę pojechałeś na Zanzibar tylko po to, by zdobywać doświadczenie jako dyrektor sportowy.

Nie! To jest jedna z aktywności, jakich ja w ogóle nie zakładałem wsiadając w samolot. Moim zadaniem od początku miało być zapewnienie sportowej rozrywki gościom, ściąganie znanych polskich sportowców, by dobrze się tutaj bawili z naszymi klientami, prowadzenie Pili Pili TV. Natomiast czuję, że klub to będzie absolutny przebój tej telewizji. Jest tutaj masa świetnych rzeczy do zrobienia, wczoraj chociażby nagrywałem program kulinarny z jednym z jurorów MasterChefa, Josephem Seeletso. Od 3 stycznia miałem może jeden zupełnie wolny dzień, gdy faktycznie pojechaliśmy z żoną i dziećmi 30 kilometrów dalej, by trochę odsapnąć. Oglądaliśmy gigantyczne kraby, wpatrywaliśmy się w unoszące się i opadające morze… Ale to był jeden dzień. W pozostałe – cały czas coś było do zrobienia.

To nie jest tak, że Żelek ma zajebiste wakacje na Zanzibarze, ja naprawdę czuję, że tu ciężko pracuję, choć oczywiście – świetnie się przy tym bawiąc.

Wiele razy już powtarzałem – ciągle nam tłoczą do głów, że „uczyń z pasji pracę, to nie przepracujesz ani jednego dnia”. A tam małym druczkiem jest dopisane – „uczyń z pasji pracę, a nie będziesz miał wolnego ani jednego dnia”.

Coś w tym jest! Ale wiesz co, ja naprawdę chciałbym mieć wolne! Dzieci właśnie zaczęły tygodniową przerwą w angielskiej szkole, mamy w planach wyskoczyć na Chumbę, jedną z sąsiednich wysp, ale znów – tylko na dwa dni. Chcielibyśmy wypoczywać więcej, ale po prostu tutaj pracujemy.

[tutaj musieliśmy przerwać na chwilę wywiad, bo Żelek poszedł odebrać dzieci ze szkoły i przenieść je do basenu, to nie żart]

Widziałem, że wznowiłeś też karierę piłkarską.

I skończyłem z kontuzją! To był bardzo zacięty mecz, nasza reprezentacja mierzyła się z zanzibarską komisją turystyki, czyli czymś na kształt ministerstwa. Potwornie ostro grali. U nas z kontuzjami też i Mezo, i Boguś Saganowski. Mezo na marginesie świetnie gra w piłkę. Grała też nasza menedżerka Agnieszka Kopka, licencjonowana sędzia piłkarska, która czasem prowadzi mecze naszym chłopakom, do tego medalistka Mistrzostw Polski w beach soccerze. Patryk Bieda, nasz fizjoterapeuta, też chwilę pograł, do tego towarzyszyli nam nasi goście. Skończyło się 8:8. Cały ten mecz beachsoccerowy był częścią większej całości – naszej sportowej imprezy, która trwała dwa dni i była organizowana właśnie do spółki ze wspomnianą komisją turystyki.

Hitem było starcie dziewczyn z Pili Pili, które uczestniczyły w zawodach przeciągania liny z kobietami z ministerstwa. Wygraliśmy 2:0, nie będę się tutaj przesadnie chwalił, ale dużą rolę odegrała moja taktyka rytmicznego przeciągania i odpuszczania! Jako zwyciężczynie dostały szansę rywalizacji z kobietami z Jambiani, w swoich kolorowych sukienkach, to już było większe wyzwanie. Ten festiwal sportu i turystyki trwał łącznie trzy dni, poza tymi atrakcjami i turniejem beach soccera z udziałem sześciu drużyn, były jeszcze regaty ngalawa, czyli tych pięknych łodzi z trzema kadłubami. Dwa wyścigi kolarskie, seniorów i juniorów, które zostały rozpisany na 67 kilometrów, a ostatnie 700 metrów trzeba było przebiec, żeby finisz odbył się na plaży. Mieliśmy też półmaraton. Sporo brało w tym udział regularnych sportowców, niektórzy dotarli nawet z kontynentu, specjalnie na te zawody. Na Zanzibar Broadcast Channel była 30-minutowa relacja, miałem przyjemność otwierać turniej razem z panią minister.

Fot. Sławomir Drapiński

To dla nas fantastyczna sprawa, bo traktujemy to trochę jako misję. Nie tylko stwarzać atrakcje dla polskich turystów, ale też mocno zaznaczać się w świadomości mieszkańców Zanzibaru, organizując coś dla nich. Poza tym tu korzyści czerpią wszystkie strony – Boguś Saganowski najlepszym przykładem. Wziął udział w meczu beach soccera, ale prowadził też zajęcia – i to nie tylko dla naszych hotelowych klientów, ale też dla lokalnych dzieciaków z miejscowych klubów.

Dość dziwnie się tego słucha z mojej perspektywy. Wiesz, u nas ludzie zapisują się do Polskiego Związku Przeciągania Liny, żeby móc chodzić na siłownię, a u was to miły przerywnik festiwalu sportowego.

Ech, mamy cały czas świadomość tego, co się dzieje. Wspominałem o Saganowskim – jemu na przykład wlepiono kwarantannę. Był u nas w pracy, dostał specjalny list z podziękowaniami od ministerstwa turystyki rządu rewolucyjnego, miał od nas zaświadczenie, że to nie był żaden wyjazd turystyczny. Pan z sanepidu powiedział, że nie uważa „kopania piłki za pracę”. Pozdrawiam go serdecznie, ale nie powiem, co o nim myślę. Mezo za to, bez podziękowań od ministerstwa, tylko z zaświadczeniem, że koncertował, kwarantanny nie dostał.

To swoją drogą było show. Mezo przez rok nie grał, więc czuć było nawet po jego zachowaniu na scenie, że mocno tęsknił za koncertowaniem. Sam powiedział, że to jego TOP 3 koncertów w życiu, po roku przerwy, nad brzegiem oceanu, przy kapitalnych reakcjach ludzi. Pojawiały się głosy, że robimy tutaj drugie Mielno, ale chciałem przypomnieć – to był dodatek do koncertów lokalnych artystów. Ali Kiba był gwiazdą wieczoru, a to artysta na punkcie którego szaleje cała Tanzania.

Gdy tak siedzisz sobie na brzegu oceanu, słuchasz tanzańskich gwiazd sceny estradowej, to nie myślisz sobie, że fajnie byłoby się przejechać do Mielca, by usłyszeć, że mecz Stali z Wisłą jednak jest odwołany?

Słuchaj, przecież ja ciągle jestem na bieżąco, oglądałem Wisłę Kraków z Jagiellonią, oglądałem Ligę +. To mnie nie omija, może nie oglądam tyle, ile bym chciał, ale cały czas zerkam. ŁKS z Legią też oglądałem!

Wybacz, muszę kończyć.

Przecież dobrze grali!

Jak spadaliśmy, to też dobrze grali. Ale chciałem zapytać o coś innego – jak patrzysz na te puste trybuny, maseczki, wywiady robione z odległości paru metrów, nie czujesz, że to inna planeta?

Czuję. To zresztą jest też istotny argument w rozmowach z ludźmi w Polsce, którzy mogliby tu przyjechać dla nas pracować czy grać. Taka wolność jest ważna, widzę to nawet po komentarzach pod moimi tweetami. Dla polskich turystów to coś wręcz niewyobrażalnego, że odbywają się tutaj normalne festiwale muzyczne czy sportowe. Czy COVID-u nie ma na wyspie? Moim zdaniem musi być, ale ma tutaj bardzo trudne warunki do rozwijania się, jeszcze trudniejsze, niż w Polsce latem, gdy – jak pamiętamy – tych zachorowań było wówczas dość mało. Tutaj życie toczy się normalnie, gdy zobaczyłem turystę w maseczce, to wręcz przyłapałem się na tym, że to był dla mnie szok. A jestem tutaj dopiero półtora miesiąca.

Odpukać – miejmy nadzieję, że tak to u nas pozostanie. Jeśli ktoś obawia się, że problem jest poważny, ale maskowany – to tak nie działa. Znajomy był w zanzibarskim szpitalu, ani śladu jakiegoś przeciążenia czy zwiększonego ruchu. Zdaje się, że w tych temperaturach po prostu wirus działa inaczej. Nie jestem uprawniony do wyciągania wniosków z tych obserwacji, mogę jedynie samemu odczytywać pewne fakty – a faktem jest, że u nas nie zdarzają się zachorowania. Wojtek zresztą wymaga testów dla turystów, by nie przyjechał tutaj nikt zarażony. Wartość tych płatnych testów jest potem zwracana w formie vouchera do wykorzystania u nas. Wojtek dokłada kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie, ale dzięki temu i turyści, i miejscowi czują się bezpiecznie. Turyści – że nie zakażą się w samolocie od innego pasażera. Miejscowi – że nikt z Europy ich nie zarazi.

A śledzisz trochę afery z udziałem celebrytek na Zanzibarze?

Kompletnie nie.

Nie wiem, czy masz czego żałować, ale w skrócie – chodzi o to, że polscy turyści zachowują się trochę jak kolonizatorzy.

Ech… Zaprosiłbym ludzi, którzy tak sądzą, do przyjazdu tutaj i sprawdzenia na własnej skórze, jak wyglądają te stosunki. Wiadomo, że lokalne dzieciaki na plaży lgną do turystów, ale obie strony po prostu przyjemnie spędzają ze sobą czas. Mój Żywek chodzi na plażę, zaczyna sobie kopać piłkę i od razu ma towarzystwo kilkunastu miejscowych chłopców. Nikt nie rozróżnia tutaj kolorów skóry, wszyscy dobrze się ze sobą bawią. Czy pamiątkowe zdjęcia mogą być czymś złym? Moim zdaniem nie, bo większość to pewnie zwyczajnie sfotografowanie się z nowo poznanymi znajomymi.

Poza tym świadomość jest spora. My zawsze uczulamy, żeby nie rozdawać prezentów na plaży i nie uczyć dzieciaków, że od turysty można sobie coś za darmo załatwić. Ludziom, którzy faktycznie chcą poprawić jakość życia lokalnych szkrabów, zalecamy przywiezienie ze sobą zeszytów, przyborów szkolnych i innych tego typu rzeczy, które my regularnie przekazujemy lokalnym placówkom edukacyjnym. Prezentów jest tak dużo, że odwiedzamy je właściwie co tydzień. Natomiast ja, gdy to obserwuję, to jednak najwięcej radości obu stronom sprawia po prostu wspólna zabawa. Nie widzę tutaj pola do jakiejś afery.

Jeśli chodzi o Barbarę Kurdej-Szatan, to po prostu zachowała się jak słoń w składzie porcelany, wrzucając dość niestosowną fotkę z kompletnie niestosownym opisem, ale nie ciągnijmy tego.

O, tu poruszasz ciekawy temat, stosownego zachowania. My staramy się bardzo mocno uczulać turystów, by zachowywali się z poszanowaniem zasad, które tutaj panują. Prosty przykład – bardzo niemile widziane jest chodzenie bez koszulki do miast i nasi turyści właściwie tego nie robią. Ale poza tym – wielu Polaków u nas pracuje i wielu ludzi stąd również jest zatrudnionych w Pili Pili. Siłą rzeczy uczymy się obyczajów, języka, stajemy się częścią tej społeczności. Ostatnio nawet uciąłem sobie pogawędką z panem, którego codziennie mijam pod tą samą palmą, on w zamian mnie poczęstował mango, normalne, życiowe sytuacje, które pokazują, że zaczynamy być tutaj elementem krajobrazu. To bardziej symbioza. Oni dzięki nam mają pracę czy atrakcje, które organizujemy, my możemy dzięki nim poznać nową kulturę, nauczyć się czegoś od nich. Nikt nikogo nie ma zamiaru zmieniać, a na pierwszym miejscu jest szacunek do miejsca, w którym to my jesteśmy gośćmi.

Generalnie ostatnio dostrzegam taką tendencję do przejaskrawiania pewnych kwestii. Choćby pod moimi tweetami, gdzie ludzie wypominają mi, że w Polsce namawiałem, by zostać w domu, a na Zanzibarze chodzę bez maseczki. No takie są realia! Gdybym był w Polsce, to pewnie dalej bym chodził w maseczce i omijał zbiegowiska. Tutaj COVID-u po prostu nie widać, nie ma on konsekwencji dla mieszkańców Zanzibaru, więc żyjemy normalnie.

W wielu momentach tej rozmowy miałem ochotę się rozłączyć, zwłaszcza, jak ci tam szumiał ocean w tle, ale teraz to już przesadziłeś.

Ale dzięki temu będę mógł odsyłać do tego tekstu ludzi, którzy mnie podpytują, jak to wszystko wygląda na Zanzibarze. Dzwońcie na rezerwację i przylatujcie. Jedyny problem tak właściwie to liczba wolnych miejsc, w tej chwili mamy już końcówkę miejsc na kwiecień, maj, czerwiec i lipiec. Na pewno będzie okazja się spotkać i porozmawiać. A to dla mnie swoją drogą ogromna przyjemność, ostatnio było u nas małżeństwo z niepełnosprawnym synem, którzy powiedzieli, że wybrali Zanzibar, bo usłyszeli, że ja tutaj przyleciałem i pracuję. Bardzo się tym wzruszyłem.

Żałuję jedynie, że będzie trudno wrócić do Polski, chociaż na święta wielkanocne. Jeśli nie zmienią się zasady koronawirusowe, mogłoby się okazać, że będziemy uziemieni na kwarantannie, co byłoby dość problematyczne z uwagi na fakt, że wynajęliśmy dom i sprzedaliśmy auto. Zdaje się, że wrócimy niestety dopiero, gdy będzie okazja się w miarę szybko zaszczepić.

Rozmawiał Jakub Olkiewicz

Fot. Sławomir Drapiński

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...