Reklama

Dziadostwo Schalke, „Dzika Młodzież”, feta wszech czasów – mistrzowski sezon VfB Stuttgart

Piotr Stolarczyk

Autor:Piotr Stolarczyk

28 stycznia 2021, 18:51 • 11 min czytania 8 komentarzy

Był 12 maja 2007 roku. W Gelsenkirchen od rana panowało ogromne napięcie. Całe miasto już prawie 50 lat czekało na mistrzostwo. Główny cel znajdował się na wyciągnięcie ręki. Mimo że na finiszu Schalke zboczyło z autostrady do tytułu, wciąż wszystko zależało od piłkarzy „Die Koenigblauen”. Pozostały im jeszcze tylko dwie przeszkody do pokonania. Tylko albo aż, bo tamtego dnia czekała ich derbowa rywalizacja z BVB. Wystarczyło pokonać przeciwnika zza miedzy i już wtedy mogli wynająć autokar na fetę mistrzowską. W następnej serii gier bowiem mierzyli się z Arminią Bielefeld, a więc teoretycznie nic nie mogło się wysypać. Jednak pamiętna sobota po dziś dzień jest dla nich koszmarem. Sytuacja w lidze zmieniła się o 180 stopni. Schalke poległo w Dortmundzie, a nieoczekiwanie na fotel lidera wskoczył VfB Stuttgart. Ekipa „Szwabów” zaczęła rozdawać karty, a tydzień później to oni grzali się w blasku końcowego triumfu. 

Dziadostwo Schalke, „Dzika Młodzież”, feta wszech czasów – mistrzowski sezon VfB Stuttgart

Jeszcze kilkanaście lat temu Bayern Monachium nie miał abonamentu premium na mistrzostwo Niemiec.

Raz na dwa/trzy sezonu ktoś zrzucił go z piedestału. W 2004 r. Werder Brema z bramkostrzelnym Ailtonem na świeczniku świętował zwycięstwo Bundesligi. Przed brazylijskim mundialem to Borussia Dortmund zgarnęła podwójną koronę. Z kolei ciężkim grzechem byłoby zapomnieć o mistrzowskiej ekipie FC Kaiserslautern z sezonu 1997/98. Bawarczycy nie byli absolutnym dominatorem, a grupa pościgowa nie naśladowała żółwi.

Mimo wszystko wywalczenie patery mistrzowskiej przez drużynę ze Stuttgartu było ogromną niespodzianką. To nie miało prawa się wydarzyć. W poprzedniej edycji rozgrywek zajęli dziewiąte miejsce. Przed sezonem nastąpiła zmiana na ławce trenerskiej. Stery objął Armin Veh – człowiek z dużymi ambicjami, za to bez sukcesów na koncie. Transfery przeprowadzane na zasadzie – łatamy dziury, jakoś to będzie. Stan kadry? Sama młodzież plus kilka starych wyg. Średnia wieku jego zespołu wynosiła 25 lat, podczas gdy ligowa oscylowała w okolicach 30. No, przecież nikt się nie spodziewał, że 21-letni Mario Gomez zacznie ładować bramki w najważniejszych meczach, a 20-letni Sami Khedira będzie liderem drugiej linii i to on przybije końcowy stempel na wagę tytułu.

*
Reklama

A jednak. Niemożliwe nie istnieje.

Choć wstęp tej historii brzmi jak z filmu, a cały sezon był thrillerem z nagłymi zwrotami akcji, to niewiele brakowało, aby o Stuttgarcie opowiadano jako o największym przegranym tamtej edycji rozgrywek. Ostatni mecz z Energie Cottbus okazał się drogą przez mękę. Brak wygranej sprawiłby, że zamówione hektolitry złocistego trunku posłużyłyby co najwyżej do utopienia smutków.

Zatem, co takiego wydarzyło się, zanim jeszcze nastąpił punkt kulminacyjny i rozwiązanie akcji?

Potrzeba jest matką wynalazków

Niemieckie kluby w tamtym czasie trapił kryzys finansowy. Kontrakt telewizyjny z KirchMedia wylądował w śmietniku, więc wyschło główne źródełko przychodów. Znamiennym przykładem było to, że Bayern Monachium musiał pożyczyć forsę BVB , bo w innym przypadku włodarze z Dortmundu zgasiliby światło i wyprowadzili sztandar. Księgowa VfB Stuttgart również miała ból głowy, jak pospinać budżet. Może i nie było aż tak dramatycznej sytuacji, ale tamtejsi działacze o luksusach i głośnych transferach mogli tylko pomarzyć.

– Nasi wychowankowie zdecydowanie byli największymi beneficjentami finansowego kryzysu ligi. Przez osiemnaście miesięcy nie było środków na dokonywanie transferów gotówkowych i nagle tacy piłkarze jak Hildebrand, Hinkel czy Kuranyi  stali się najlepszą opcją do załatania braków kadrowych. Po dwóch latach znaleźliśmy się już z tymi chłopakami w Lidze Mistrzów. Wraz z upływem lat kolejne kluby zdały sobie sprawę, że inwestycja w młodzież po prostu się opłaca – przyznał Thomas Albeck, jeden z dyrektorów akademii Stuttgartu.

Akurat „Szwaby” z odważnego stawiania na młodzież uczyniły wtedy sztukę, ale ligowa młócka z niedoświadczonym składem mogła mieć dramatyczne skutki. Zespół trzeba było koniecznie wzmocnić. Tylko skąd mieli wziąć na to środki? Przed sezonem pożegnano legendarnego włoskiego szkoleniowca Giovanniego Trapattoniego, a nowy sternik, Armin Veh stał przed nie lada wyzwaniem. No, bo jak tu teraz pospinać zespół?

Reklama

Młodzież niby zdolna, niby ma potencjał, ale to zabawa z zapałkami i kanistrem benzyny.

*

Veh i menadżer Horst Heldt wykazali się dobrą czutką. Choć trzeba przyznać, że ściągnięcie dwóch poczciwych Meksykanów – Ricardo Osorio i Pavla Pardo – z tamtejszej ligi oraz Roberto Hilberta, zawodnika drugoligowego SpVgg Greuther Fürth, nie zapowiadało walki o statuetki. Iworczyjka Artura Boke czy Szweda Alexander Farneruda na lotnisku nikt nie witał z kwiatami. Letnie transfery były wielką niewiadomą.

Z bardziej znanych nazwisk, nie licząc przyszłych gwiazd, w drużynie znajdowali się:

  • Timo Hildebrand – bardzo solidny golkiper
  • Jon Dahl Tomasson – były napastnik AC Milan
  • Thomas Hitzlsperger – były zawodnik Aston Villi
  • Cacau – koledzy żartobliwie nazywali go „Helmut”
  • Fernando Meira – obrońca reprezentacji Portugalii

Żadna tam wybitna paczka. Materiał przyzwoity, ale uszyć z niego sukces? To już wyższa szkoła krawiectwa trenerskiego.

Obiecujący start sezonu

Pierwszy mecz w łeb. Porażka 0:3 z 1. FC Nürnberg nie wróżyła niczego dobrego. Ale w drugiej kolejce VfB pokonał Arminie Bielefeld i odniósł premierowe zwycięstwo w sezonie. Po siedmiu punktach w pierwszych pięciu seriach gier „Dzika Młodzież” zajmowała drugie miejsce w tabeli.

Niezły początek jak na zespół, który został sklepany w pośpiechu. Na pewno ekipa Veha miała solidny kapitał, aby włączyć się na stałe w walkę o europejskie puchary. W 12. kolejce, po wygranym 2: 1 meczu z Hanowerem nieoczekiwanie wskoczyli na fotel lidera. Sielanka nie potrwała długo, bo za tydzień Bayern pokazał im miejsce w szeregu. W dalszej części sezonu zespół z południa Niemiec kręcił się w okolicy trzeciego lub czwartego miejsca. Bardzo dobrze prezentował się w grze defensywnej. Z kolei z przodu straszył przeciwników duetem napastników – Cacau oraz bardzo młodym wówczas Mario Gomezem. Strzelili oni łącznie 27 bramek na koniec sezonu.

Przez długi czas wyglądało na to, że Werder Brema i Schalke 04 między sobą rozstrzygną sprawę mistrzostwa. Nikt nie przypuszczał, że drużyna ze Stuttgartu będzie deptać po piętach czołowej dwójce. Nie wspominając już nawet o głównej nagrodzie.

Zwłaszcza po 26. kolejce, kiedy to zmierzyła się z „Die Koenigblauen”.

*

Mecz z kategorii 'make or break’. W tamtym momencie wydawało się, że tylko wygrana z liderem pozwoli Stuttgartowi wrócić do gry o mistrzostwo. Ewentualna przegrana oznaczała, że ekipa z Zagłębia Ruhry odskoczy na siedem punktów, podbuduje mental zwycięzcy i na fali entuzjazmu dopcha wózek do mety. To ostatecznie, jakim rezultatem skończyła się ta kluczowa dla układu tabeli rywalizacja?

Veh i spółka dostali 0:1 w czapę i sami piłkarze zdawali sobie sprawę, że było już pozamiatane. – Po meczu z Schalke sprawa została dla nas zakończona. Po prostu chcieliśmy godnie dograć ten sezon i nie wypaść ze strefy premiowanej grą w europejskich pucharach – wspomina Sami Khedira. Na domiar złego, Mario Gomez był wyłączony z gry na co najmniej kilka tygodni.

Aby mogli wdrapać się na sam wierzchołek szczytu, potrzebny był niemal cud i kumulacja sprzyjających okoliczności. Nawet najwięksi optymiści nie przewidzieli, iż Schalke nie dość, że w potrzebie wyciągnie pomocną dłoń, to jeszcze przekaże akt darowizny i podpisze mistrzowski testament dla swojego rywala.

Polak-rodak jednym z architektów sukcesu

Żeby było jasne, żaden Polak wtedy nie występował w ekipie przyszłych zwycięzców Bundesligi, ale trzeba oddać, co cesarskie Ebiemu Smolarkowi, że w kulminacyjnym momencie sezonu dołożył sporą cegiełkę do końcowego triumfu „Szwabów”.

Tak więc, o co tu chodzi?

Nasz reprezentant występował wtedy w barwach BVB. W 33. kolejce odbyły się wspomniane na samym początku derby Zagłębia Ruhry. Borussia nie była wówczas przewodnią siłą Bundesligi, ale słynny oklepany frazes – derby rządzą się swoimi prawami –  w najbardziej brutalny sposób uwidocznił się dla fanów Schalke. Już przed spotkaniem przewaga ich ulubieńców drastycznie stopniała. Dortmundczycy, mimo zbliżających się wakacji, nie mieli zamiaru wylać fundamentu pod sukces odwiecznego rywala. Najpierw Alexander Frei ukłuł go, a następnie Smolarek dokonał dzieła zniszczenia. Tym samym lider w koncertowy sposób roztrwonił zaliczkę.

 

Włodarze miasta już wcześniej szykowali główny plac pod świętowanie, sponsorzy na zaś włożyli premie w koperty. Gastronomicy z kolei szybciej obmyślili plan zamówień prowiantu na fetę.

A tu klops.

*

Ostatnia nadzieja to porażka Stuttgartu w Bochum. Szybkie telefony: Halo Bochum! Co tam się dzieje na stadionie w Bochum? Bochum, jesteście cali?

Pierwsza połowa oznaczała względny spokój dla sympatyków z Gelsenkirchen. Ich sojusznik wygrywał 2:1. W drugiej odsłonie bańka prysła, balonik pękł. Mario Gomez wykorzystał świetne podanie Pavlo Prado. Było już 2:2. W 73. minucie tego spotkania całe miasto zamarło. Cacau trafił na 3:2. W tym momencie „Szwaby” zepchnęły ich najwyższego stopnia i wskoczyły na ich miejsce.

Pierwszy sygnał, że sezon może zakończyć happy endem, pojawił się w 30. kolejce, kiedy to po dwóch trafieniach niezawodnego Cacau pokonały Bayern Monachium. Strata do drugiego Werderu wynosiła zaledwie dwa punkty, a Schalke miało cztery „oczka” przewagi.  W Stuttgarcie po cichu mogli marzyć o największych laurach.

*

Tabela na szczycie przed ostatnią kolejką prezentowała się następująco:

  1. Stuttgart: 67 punktów, bilans bramkowy – 57:35;
  2. Schalke: 65 punktów,  bilans bramkowy – 51-30;
  3. Werder: 63 punkty, bilans bramkowy – 74-40;
  4. Bayern: 57 punktów, blians bramkowy – 50-38;

„Szwabom” pozostało już wykonać tylko jeden krok, aby mistrzostwo niespodziewanie, po 15 latach ponownie zawitało do ich miasta. A przecież jeszcze nieco ponad miesiąc temu wydawało się to nierealną bajką.

Nerwowy finisz

Sobota, 19 maja 2007 r. Ówczesny Gottilieb-Dailmer-Stadion pęka w szwach. Kibice szczelnie wypełnili obiekt, zabierając ze sobą papierowe patery mistrzowskie. Wielkie oczekiwanie na pierwszy gwizdek sędziego, choć w głowie fanów rodziły się różne myśli. Tak niedoświadczona ekipa mogła nie unieść psychicznie ciężaru gatunkowego tego spotkania. Ponad dekadę czekali na ten dzień, a teraz miałoby się to nie udać? Teraz, na ostatniej prostej? Być może przez najbliższe lata nie będzie takiej okazji, a jeszcze fortuna ostatnio tak sprzyjała.

Za nieco ponad dwie godziny wszystko miało być jasne.

–  Jadąc na stadion, było już widać u wszystkich ogromne napięcie  ale z drugiej strony odczuwaliśmy też podniecenie i radość z tego, że zagramy dla tych kibiców, że możemy ich zaraz uszczęśliwić – opowiedział dla Stuttgarter Zeitung Sami Khedira.

*

I słusznie kibice mieli obawy. Schalke już po 16 minutach prowadziło 2: 0 na Veltins Arena, a Sergiu Radu strzelił gola dla Energie Cottbus i VFB w 19. minucie przegrywał 0:1. Schalke w tamtym momencie wróciło na tron! Na trybunach konsternacja. Currywursty stanęły w przełyku, kubki z browarem ze złości wylądowały na ziemi. Cisza…

Na szczęście dla nich tuż przed przerwą kapitalnym uderzeniem z woleja wyrównał Thomas Hitzlsperger. W takim momencie, takie uderzenie. Wśród publiczności znowu zapanowała radość, ale na prawdziwy stan euforii musiała jeszcze trochę poczekać.

Dzięki wygranej z Bochum byliśmy pewni siebie. Czuliśmy się zasłużonym liderem i w dodatku graliśmy u siebie. Jednak byliśmy trochę zdenerwowani. Widać to było po nas. Ale po mojej bramce zeszło z nas ciśnienie. Wiedzieliśmy, że kolejna z rzędu wygrana padnie naszym łupem. Mieliśmy dużo jakości pod względem indywidualnym oraz zespołowym. W drużynie była fantastyczna atmosfera, wręcz przyjacielska. Nigdy później już nie doświadczyłem takiej koleżeńskiej szatni – wspominał strzelec wyrównującej bramki

W 63. minucie cały stadion odleciał – 20-letni Sami Khedira strzelił bramkę na wagę mistrzostwa. Ostatecznie VfB Stuttgart wygrał 2:1 i po raz piąty w historii został mistrzem Niemiec. Zawodnicy i sztab trenerski odebrali trofeum. Zaczęły się rundy honorowe dookoła stadiony i przemówienia bohaterów całego miasta. Timo Hildebrand ogłosił, że odchodzi z klubu, ale i tak nie zmąciło to imprezowego nastroju.

 

To i tak było bez znaczenia w tamtym momencie. Liczyło się tylko i wyłącznie celebrowanie sukcesu.  Przegrany z Norymbergą finał DFB Pokal też wybaczono piłkarzom. Sezon i tak okazał się bajecznie udany.

Największa miejska impreza w historii Stuttgartu

Z obiektu sportowego świętowanie przeniosło się na ulice miasta.

Tłumy mieszkańców wyszły z domów, a w hucznym opijaniu trofeum wzięło udział około 250 tysięcy ludzi. Przez Stuttgart przejechał ogromny sznurek aut z klubowymi barwami. Nigdy wcześniej nie było takiego zbiorowego poruszenia w stolicy Badenii-Wirtembergii. Sukces połączył ludzi, a złocisty trunek lał się po prostu strumieniami. Piłkarze w stanie lekkiej nieważkości udzielali telewizyjnych wywiadów. Po prostu: śpiewy, tańce i hulańce. W poniedziałek wszystkie zakłady pracy w mieście były puste. Szefowie musieli przyjmować tzw. 'en-żetki”, ale na dobrą sprawę, to sami nie byli dyspozycyjni. Praktycznie każdy świętował tam sukces, do którego potem już VFB się nawet nie zbliżył.

– Wszystko było już przygotowane. Schlossplatz czekał na nas. Zorganizowano imprezę z pracownikami klubu. Nie mogliśmy tego zepsuć – dodał Sami Khedira.

 

*

Następny sezon był już zdecydowanie słabszy w ich wykonaniu. Może nie okazał się wielkim rozczarowaniem, ale, zarówno piłkarze, trenerzy oraz kibice mieli apetyty na większą dawkę pozytywnych emocji. „Szwaby” odpadły już w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a nową edycję Bundesligi zakończyli na – dość przyzwoitym – szóstym miejscu.

Dziś fani Stuttgartu z pocałowaniem ręki przyjęliby miejsce w pierwszej szóstce. W późniejszym czasie klub popadł w przeciętność. W sezonie 2013/14 oraz 2014/15 ledwo, co uniknął spadku, aż wreszcie w 2016 r. zleciał z najwyższej klasy rozgrywkowej. Edycja 2017/18 i siódma lokata na koniec sezonu była powiewem lepszych czasów, ale już za rok kibice kolejny raz dostali po twarzy mokrą ścierką – VfB przerżnął baraże o utrzymanie z Unionem Berlin. Okazało się 2. Bundesliga nie jest przeznaczona dla piłkarzy ze Stuttgartu. Znów błyskawicznie wrócili do krajowej elity. Obecnie zajmują bezpieczne dziesiąte miejsce w lidze. Co ciekawe, wciąż czekają na pierwsze domowe zwycięstwo w tym sezonie.

Zapewne mistrzostwo VFB Stuttgart z sezonu 2006/07 nie jest najbardziej sensacyjną historią od początku istnienia Bundesligi. Raczej byli już bardziej zaskakujący zwycięzcy tych rozgrywek. Natomiast, biorąc pod uwagę obecny monopol Bayernu Monachium oraz spektakularne marnowanie szans innych drużyn na odbicie patery mistrzowskiej, próżno liczyć, że w najbliższym czasie jakiś zespół nawiąże do sukcesu „Dzikiej Młodzieży” Armina Veha.

Zresztą, już samo czwarte miejsce Bawarczyków i brak awansu do Champions League to aktualnie abstrakcja.

PIOTR STOLARCZYK

fot. Newspix

źródło 90min.de, abseits.at, Stuttgarter Zeitung & Stuttgarter Nachrichten

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

1
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Niemcy

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

1
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real
Niemcy

Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Antoni Figlewicz
1
Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Komentarze

8 komentarzy

Loading...