Reklama

Czy jakikolwiek polski trener może w tej chwili dotrzeć do reprezentantów i zdobyć u nich autorytet?

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2021, 08:37 • 10 min czytania 25 komentarzy

W poniedziałkowej prasie dalsze echa zmiany selekcjonera. Komentują ją m.in. Dariusz Dziekanowski i Marek Jóźwiak, są kulisy medialnej gry Zbigniewa Bońka, a Łukasz Olkowicz zastanawia się, czy dziś jakikolwiek polski trener mógłby zyskać autorytet u największych gwiazd reprezentacji. 

Czy jakikolwiek polski trener może w tej chwili dotrzeć do reprezentantów i zdobyć u nich autorytet?

PRZEGLĄD SPORTOWY

Dariusz Dziekanowski komentuje zmianę selekcjonera.

(…) Wracając do kwestii dymisji Jerzego Brzęczka. Prezes Boniek starał się pokazać z całych sił, że to zwolnienie wiele go kosztowało. Chciał to zrobić w jak najbardziej delikatny sposób. Nie chciał przekazać mu komunikatu wcześniej, bo grudzień, to święta, niezbyt dobry moment. Zrobił to więc inaczej, ale już chyba lepiej byłoby dla Brzęczka, żeby stało się to w listopadzie albo październiku po którymś ze słabszych meczów. A najlepiej – po udanych eliminacjach. Odchodziłby jako wygrany, powiedzmy, że na fali wznoszącej. Z ogromnym żalem, ale mimo wszystko jako zwycięzca. A tak, w tym chaosie komunikacyjnym, prezes zaczął plątać się w zeznaniach, aż wreszcie w jednym wystąpieniu powiedział, że do drużyny wkradł się marazm. W innym stwierdził zaś, że tak naprawdę to zwolnili go piłkarze, bo to oni nie grali na miarę możliwości, oni nie robili tego, czego wymagał od nich selekcjoner.

Jeśli spojrzymy w słowniku języka polskiego na termin „marazm”, to tak naprawdę trudno znaleźć gorszą obelgę (wyłączając przekleństwa) jako podsumowanie pracy. Marazm to według słownika „zastój, stan apatii i zobojętnienia; letarg”. Zamiast więc rozstać się z klasą, urządzić Jerzemu Brzęczkowi w miarę miękkie lądowanie, Zibi – świadomie lub nie – wypisał mu wilczy bilet. Zrobił to z gracją słonia w składzie porcelany. 

Reklama

Marek Jóźwiak o nowym selekcjonerze i zbliżającej się wiośnie w Ekstraklasie.

IZABELA KOPROWIAK: Czy nowy selekcjoner Paulo Sousa powinien jeździć na mecze polskiej ligi?

MAREK JÓŹWIAK (BYŁY OBROŃCA REPREZENTACJI POLSKI): Liczę, że zobaczę go na naszych stadionach. Ma tak rozbudowany sztab współpracowników, że to jest jego obowiązek. Jedni rozjadą się po Europie Zachodniej, inni po PKO BP Ekstraklasie. W Polsce jest kilku zawodników, którym warto się przyjrzeć.

Komu konkretnie?

Na pewno jednym z piłkarzy, których wciąż warto obserwować, jest Artur Jędrzejczyk. Pamiętajmy, że mamy do rozegrania mecze eliminacyjne mistrzostw świata, turniej finałowy mistrzostw Europy. W czasach epidemii potrzebujemy większej liczby zawodników. Dziś powołujemy 23–24 graczy, ale w każdej chwili może się okazać, że pięciu z nich ma koronawirusa. Zarządzanie kadrą musi być szersze, bo wiele spraw jest niezależnych od nas, począwszy od COVID-u. To on rozdaje karty. Dlatego warto spoglądać na Jędrzejczyka, są też Kuba Kamiński w Lechu Poznań, Przemek Wiśniewski w Górniku Zabrze. Byłoby dużym nietaktem, gdyby selekcjoner reprezentacji Polski nie oglądał uważnie, co się dzieje na naszych boiskach. Pamiętajmy, że 90 procent polskich piłkarzy, którzy grają na Zachodzie, przeszło przez naszą ekstraklasę. Robert Lewandowski nie urodził się w Niemczech, wyszedł z polskiej ligi. Trener Sousa musi o tym pamiętać. I choćby z szacunku odwiedzać nasze stadiony. Mam przekonanie, że zajrzy na polskie boiska, nawet z grzeczności. Choć szczerze mówiąc, to nie chcę ukłonów dla naszej ligi, ale solidną pracę. Ukłonem będą dobre wyniki kadry.

Obserwację można zacząć już w piątek, bo piłkarze wracają do gry po bardzo krótkiej przerwie.

Sama przerwa może nie była ekstremalnie krótka, bo okres przygotowawczy trwał tyle, co zazwyczaj, czyli cztery tygodnie. Krótkie były za to urlopy. Ale może dzięki temu będzie lepiej.

Co najważniejszego wydarzyło się przez ten czas w naszej lidze?

To bardzo spokojna przerwa, niewiele się dzieje, ani wychodzące, ani przychodzące transfery nie robią na nikim wrażenia.

Reklama

Czy reprezentacja i ekstraklasa to dziś dwie rzeczywistości? Czy ma to przełożenie na polskiego trenera w kadrze? Czy Jerzy Brzęczek stał się odgromnikiem dla piłkarzy? Rozważania Łukasza Olkowicza.

Po jego kadencji pojawia się jeszcze jeden wniosek. Czy jakikolwiek polski trener może w tej chwili dotrzeć do reprezentantów i zdobyć u nich autorytet? W ostatnich latach krajobraz polskiej piłki zmienił się do tego stopnia, jakiego jeszcze nie doświadczaliśmy: w kadrze jest już szczątkowa liczba zawodników z naszej ligi. A to przecież z niej wywodzili się selekcjonerzy. Piotr Zieliński, Grzegorz Krychowiak czy Wojciech Szczęsny nigdy w ekstraklasie nie zagrali, a Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika czy Łukasza Fabiańskiego nie widzimy w niej już od ponad dekady. Zważając na to, że z polskiej ligi wyjeżdżają coraz młodsi, ten trend raczej będzie się pogłębiać niż coś się zmieni. Reprezentacja i ekstraklasa stają się coraz bardziej odległymi światami, a rozwarstwienie może wpływać na kadrowe środowisko. Grozi nam, że trenerzy zamknięci w ekstraklasowej bańce mogą w przyszłości mieć coraz większe problemy z dotarciem do kadrowiczów.

Po dymisji Brzęczka warto się zastanowić, co zrobić, by różnice się nie pogłębiały. Najwidoczniej zdał sobie sprawę z nich Boniek, który w poprzednich latach uparcie bronił polskiej myśli szkoleniowej, a jednak teraz zdecydował się na zatrudnienie Portugalczyka. Wskazując Paulo Sousę wyłamał się z obowiązującego kierunku, bo przecież reprezentacje oddaje się przeważnie w ręce rodaków, a nie obcokrajowców. Tylko czterech z 24 selekcjonerów szykujących się do EURO to dla prowadzonych przez siebie piłkarzy cudzoziemcy.

W klubach reprezentanci pracowali lub pracują z Pepem Guardiolą, Jürgenem Kloppem, Maurizio Sarrim czy Marcelo Bielsą, trenerami ze światowej czołówki. Przyzwyczaili się do pewnych standardów, przyjeżdżają z zagranicy i oceniają naszych szkoleniowców według tego, co doświadczają w klubie. Istotne staje się pytanie, czy szkoleniowcy wyedukowani nad Wisłą są w stanie osiągnąć podobny poziom? Nad tym trzeba się zastanowić, nawet jeśli to będzie smutna i trudna do przyjęcia prawda, bo nikt takiej oceny nie lubi. Najlepsi piłkarze dawno już z Polski wyjechali, a my zostaliśmy w swoim grajdole z 30. ligą w Europie brutalnie weryfikowaną co rok w europejskich pucharach. Trudno, żeby nie dostrzegali tego reprezentanci.

SPORT

Kto obok Jakuba Czerwińskiego? To obecnie jedno z pytań nurtujących kibiców Piasta Gliwice. Trenerzy wybiorą między Piotrem Malarczykiem a Tomasem Hukiem.

Mający spory dystans do siebie Malarczyk przedstawił się nawet gliwickiej szatni, że przychodzi z „rezerw Korony” i będzie chciał odbudować swoją pozycję. Huk z kolei w poprzednim sezonie był synonimem pecha, „czarnym kotem” ekstraklasy. Czerwone kartki, gole samobójcze, sprokurowane faule i niefortunne zagrania – tego wszystkiego doświadczył Słowak. Ostatecznie wykazał się jednak dużą odpornością psychiczną, bo zdołał się „ogarnąć”. Jesienią obaj rozegrali podobną liczbę meczów. Choć zdarzały im się słabsze momenty, to jednak więcej było tych solidniejszych.

Kto więc ma większe szanse na grę wiosną? Malarczyk zdobył dwie bramki i jest skuteczniejszy przy stałych fragmentach gry; po „covidowej” przerwie regularnie grał w wyjściowym składzie. Huk z kolei przy Okrzei jest dłużej, stąd lepiej zna oczekiwania sztabu; w dodatku jest zwinniejszy i szybszy od „Malara”. W sparingu z Zorią Ługańsk strzelił nawet gola.

Tim Hall ledwo został pozyskany przez Wisłę Kraków, a już są z nim problemy.

Do ustalenia wyjściowego składu na mecz z Piastem Peter Hyballa ma jeszcze kilka dni, ale sobotni mecz był pod tym względem bardzo ważny. Dlatego szybko została wyłapana nieobecność Yawa Yeboaha. – Nie wystąpił, ponieważ ucierpiał w środę podczas sparingu i nie chcieliśmy ryzykować, ale liczę na to, że będzie już gotowy na spotkanie ligowe – dodał trener Wisły. – Nie zagrał też pozyskany Tim Hall. Dołączył do nas w ubiegły piątek i został poddany testom, podobnie jak każdy inny piłkarz. Po dwóch dniach treningów zdecydowaliśmy, że powinien realizować indywidualny program treningowy w celu poprawy dyspozycji fizycznej. Dzień później nie przyjechał jednak do Myślenic, a podczas rozmowy usłyszałem, że ma problemy osobiste, które sprawiają, że musi wrócić do Luksemburga. To samo powtórzył zarządowi Wisły. Przykro mi, że tak się potoczyła sprawa z tym zawodnikiem, bo pokładałem w nim nadzieję. Czynimy już starania, żeby pozyskać obrońcę, który wzmocni konkurencję w linii obrony.

Nie brakowało emocji na rozgrywanym w Miechowicach sparingu między wiceliderem III ligi Polonią Bytom a najpopularniejszym w Polsce przedstawicielem „okręgówki”, czyli Wieczystą Kraków. Polonia prowadziła już 2:0, ale przegrała 2:3. Gole strzelali m.in. Radosław MajewskiSławomir Peszko.

Wzdłuż prowadzącej do stadionu Silesii ulicy Dzierżonia ciągnął się sznur zaparkowanych aut, kibice stali po różnych częściach ogrodzenia, a na sam obiekt wstęp miały media czy zaproszeni przez bytomian goście. Nie codziennie można przekonać się, jak poradzą sobie niebiesko-czerwoni w konfrontacji z drużyną mającą w składzie gwiazdy w postaci byłych reprezentantów Polski, Radosława Majewskiego czy Sławomira Peszkę, który przed pierwszym gwizdkiem serdecznie przywitał się z Jackiem Wiśniewskim, dawnym rywalem z ligowych boisk. Działacze podjeżdżający na obiekt lśniącym maybachem, błyskawicznie zorganizowany po ostatnim gwizdku catering dla zespołu, organizacja internetowej transmisji sparingu czy nawet… przygotowany na wymianę proporczyk – to wszystko świadczyło o gościach z Krakowa, którym miejscowi (kurtuazyjnie) nawet współczuli, że wskutek przedwczesnego zakończenia poprzedniego sezonu muszą „kisić” się o rok dłużej w „okręgówce”. – Ale za to rok dłużej płacą! – odparł w swoim stylu trener Przemysław Cecherz.

Polonia nie wystawiła najmocniejszego składu. W pierwszej jedenastce znaleźli się rezerwowy bramkarz, rezerwowy środkowy pomocnik czy dwóch testowanych ofensywnych zawodników. Mimo to, po niewiele ponad kwadransie prowadziła dwoma bramkami. Pierwsze skrzypce grał jeden z testowanych, Kamil Bętkowski. 26-latek występujący ostatnio w Gwarku Tarnowskie Góry najpierw zanotował asystę przy golu Filipa Żagla, a następnie trafił do siatki bezpośrednio z… rzutu rożnego.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego.

RZECZPOSPOLITA

Arkadiusz Milik wreszcie wrócił do gry. Już wkrótce przekona się, że Olympique Marsylia to nie jest zwykły klub. Za dwa tygodnie mecz z Paris Saint-Germain.

Milik ma być lekiem na nieskuteczność drużyny, ale już spotkanie z Monaco pokazało, że pozbawiony wsparcia, nie będzie w stanie zbawić Olympique. Musiał walczyć sam, koledzy nie stwarzali mu okazji, choć kreatywnych pomocników w zespole nie brakuje. Na skrzydłach grają doświadczeni reprezentanci Francji Dimitri Payet i Florian Thauvin, a w środku pola wypożyczony z Bayernu 21-letni Michael Cuisance. – Arkowi trzeba dać trochę czasu. Jego obecność nam pomogła, jest aktywny i dynamiczny, ale musi dostawać więcej piłek – uważa trener Andre Villas-Boas, nad którym zbierają się czarne chmury. Pochodzący z bogatej arystokratycznej rodziny Portugalczyk podążał śladami swojego mistrza Jose Mourinho. Z Porto wygrał w 2011 roku Ligę Europy, ale z Chelsea wyleciał z hukiem, skłócony z największymi gwiazdami. Lepiej wiodło mu się w Tottenhamie, jednak po pierwszym udanym sezonie w kolejnym nie uniknął zwolnienia. Wyjechał do Rosji (Zenit Sankt Petersburg), a potem do Chin (Szanghaj SIPG), aż wreszcie zrobił sobie prawie dwuletnią przerwę, w trakcie której wystartował m.in. w Rajdzie Dakar.

Oferta z Marsylii miała być jego powrotem do wielkiego futbolu. Wicemistrzostwo Francji, choć wywalczone w niepełnym sezonie, dawało nadzieję, że kariera Villasa-Boasa wychodzi na prostą. Katastrofą okazał się jednak występ drużyny w Champions League w grupie z Manchesterem City, Porto i Olympiakosem (pięć porażek i jedno zwycięstwo). Na krajowym podwórku w ostatnich ośmiu meczach Olympique zdobył tylko pięć punktów i coraz głośniej mówi się, że posada Villasa-Boasa wisi na włosku. Według dziennika „AS” mógłby go zastąpić Ernesto Valverde, bezrobotny od roku po zwolnieniu z Barcelony.

GAZETA WYBORCZA

Rafał Stec o zabawie Zbigniewa Bońka z mediami.

Nazajutrz po ogłoszeniu nazwiska nowego trenera reprezentacji kraju Zbigniew Boniek przechwalał się współpracownikom, jak wyrolował – to jego terminologia – „dziennikarskich celebrytów”.

Informację o zatrudnieniu Paulo Sousy najpierw podali bowiem nie oni, lecz Włoch Gianluca Di Marzio. Szef PZPN zdołał utrzymać pertraktacje w tajemnicy przed rodakami i rozchichrany rozpowiadał w siedzibie związku o desperackich próbach sfrustrowanego gwiazdora wielu telewizji, od którego nie odebrał telefonu 17 razy. Jak mi relacjonowano, Boniek zachowywał się, jakby wyciął komuś porządnego psikusa, trochę się ze swoich ofiar natrząsał, miał ewidentną uciechę. Scenę łatwo sobie zwizualizować, bo wkomponowuje się w utrwalany sezon w sezon wizerunek wyrośniętego rozrabiaki, a zarazem nadpobudliwca, który lubi robić na widzach wrażenie. Już za młodu był czupurny, dzisiaj potrafi ni stąd, ni zowąd narobić rabanu na Twitterze (niekoniecznie związanego ze sportem) albo znienacka, wyrywając nasze piłkarstwo z głębokiego, zimowego snu, wykopać z reprezentacji bronionego wcześniej trenera. Boniek pozostaje jedyną w polskim futbolu osobowością od ponad czterech dekad zawsze słyszalną – aż do przesady, czasami pękają bębenki – i wpływającą na rzeczywistość. Najpierw jako niepokorny piłkarz, potem jako intensywnie promowany w mediach kandydat na prezesa PZPN, wiceprezes PZPN, pociesznie beznadziejny selekcjoner kadry, prezes PZPN.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
2
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Komentarze

25 komentarzy

Loading...