Tradycja to ważna rzecz, a my mamy taką, że na początku każdego roku przyznajemy własne nagrody. Nie twierdzimy, że to najważniejsze wyróżnienia w Europie Środkowo-Wschodniej (no, przynajmniej na razie nie), ale skoro trochę interesujemy się polską piłką, to chętnie dorzucamy coś od siebie. Historię już jakąś mamy, bo Piłkarza, Trenera i Odkrycie Roku wybraliśmy po raz dziewiąty. Szmaciankę, a więc naszą antynagrodę, wręczamy po raz ósmy, ale to wiąże się z tym, że w poprzednim roku odpuściliśmy ze względu na nie do końca przekonujące kandydatury.
Zanim poznacie nazwiska, musimy podkreślić, że doceniamy fakt, iż w ogóle mieliśmy kogo oceniać. 2020 był tak szalony, że powinien wylądować w Tworkach. Z wiadomych względów zaliczyliśmy niespodziewaną przerwę od futbolu. Później piłka wyskoczyła poza ramy, które doskonale znamy. Nie wszędzie udało się dograć sezony, przełożono mistrzostwa Europy, zamknięto obiekty dla kibiców, koronawirus niektórych popchnął w ramiona absurdu (na przykład redakcję France Football, która nie wręczyła Złotej Piłki) i ciągle nie odpuszcza mieszania w piłkarskim kotle, bo choćby przez napięty terminarz liczba niespodzianek jest coraz większa.
Koniec końców był to dla polskiej piłki rok udany, ale to zasługa przede wszystkim tego pana.
PIŁKARZ ROKU
- 2012: Robert Lewandowski
- 2013: Robert Lewandowski
- 2014: Robert Lewandowski
- 2015: Robert Lewandowski
- 2016: Robert Lewandowski
- 2017: Kamil Glik
- 2018: Robert Lewandowski
- 2019: Robert Lewandowski
- 2020: Robert Lewandowski
Bezsprzecznie najlepszy piłkarz na świecie. W erze Cristiano Ronaldo, Leo Messiego i paru innych kozaków, którzy też mieli przecież kapitalny rok. BEZ-SPRZECZ-NIE.
Najlepszy polski sportowiec, biorąc pod uwagę wszystkie dyscypliny. W kraju, który może pochwalić się między innymi triumfatorką Roland Garros, żużlowym mistrzem świata, kozackimi skoczkami narciarskimi czy mistrzem UFC.
Tyle. Nikt się nawet do Lewandowskiego nie zbliżył. Dalsze argumentowanie tego wyboru to już prosta droga do całkowicie słusznych oskarżeń o kradzież czasu.
TRENER ROKU
- 2012: Adam Nawałka
- 2013: Ryszard Tarasiewicz
- 2014: Leszek Ojrzyński
- 2015: Jacek Zieliński
- 2016: Adam Nawałka
- 2017: Marcin Brosz
- 2018: Czesław Michniewicz
- 2019: Waldemar Fornalik
- 2020: Marek Papszun
Szczerze mówiąc, bardzo poważnie braliśmy pod uwagę scenariusz, w którym w tym roku tej nagrody nie przyznajemy. Powód? Przy prawie każdej poważniejszej kandydaturze pojawiło się jakieś dość ważne „ale”. Jerzy Brzęczek – wiadomo, selekcjonerem prawdopodobnie wciąż jest tylko dlatego, że mistrzostwa Europy przesunięto o rok. Czesław Michniewicz? Młodzieżówka bilety na Euro U-21 miała w ręku, ale tylko przez nieco ponad 20 minut, poza tym na konto byłego jej selekcjonera w pewnym stopniu spada też upokarzający mecz Legii Warszawa z Karabachem. Liderowanie na koniec rundy to też osiągnięcie, ale jeszcze nic szczególnego. Idźmy dalej. Dariusz Żuraw odczarował dla polskich klubów fazę grupową Ligi Europy i to w imponującym stylu, ale dalsza część rundy jesiennej w wykonaniu Kolejorza po prostu bolała – przede wszystkim ten odcinek ligowy. A i przecież za wiosnę Żurawiowi też można sporo zarzucić. Słaba jesień w Ekstraklasie i nie do końca udane podejście do pucharów przekreśliły obronę tytułu przez Waldemara Fornalika, który w poprzednim sezonie – mimo osłabień – potrafił utrzymać Piasta Gliwice w czołówce ligi i sięgnąć po brąz. Podobne zarzuty można wystosować w kierunku Michała Probierza, który zdobył z Cracovią Puchar Polski. I podeprzeć je brakiem stylu jego zespołu bądź – w łagodniejszej dla trenera wersji – stylem, który cholernie utrudnia oglądanie Pasów.
Uff, sporo tego. Dlaczego więc nagrodę ostatecznie przyznaliśmy? Ano dlatego, że brak wyróżnienia zbyt mocno sugerowałby stwierdzenie, pod którym podpisać byśmy się nie potrafili, a mianowicie – że polscy trenerzy to dno i dwa metry mułu.
Nagroda trafia do Marka Papszuna, który jest powiewem świeżości. Może trochę na wyrost, bo na razie nic ważnego nie wygrał. Może trochę za tzw. całokształt twórczości, bo nigdy nie ukrywaliśmy też, że doceniamy całą drogę, którą przebył trener Rakowa razem z klubem z Częstochowy.
Od bycia nołnejmem w skali kraju na poziomie drugiej ligi, na którym – jak się wydawało – Raków utknął na dobre, do drugiego miejsca w Ekstraklasie po rundzie jesiennej i miana trenerskiej rewelacji oraz najgorętszego nazwiska na rynku. To już jest coś, czym można się chwalić, bo po drodze było przecież mnóstwo zakrętów. Na razie Papszun bierze jest dość brawurowo. Utrzymanie beniaminka to nic oczywistego, a jesień w wykonaniu jego drużyny broni się sama.
A jednocześnie Papszun pozostaje wierny swojemu stylowi gry, który jest jego autorską koncepcją. Wymagający z perspektywy piłkarzy patrząc, ale też atrakcyjny dla kibiców. To też ma niebagatelne znaczenie, bo cierpimy na nadmiar „wynikowców”, czyli szkoleniowców, dla których liczy się tylko utrzymanie na powierzchni – niezależnie od tego, w jaki sposób ma do niego dojść. Szkoleniowiec Rakowa utarł nosa kilku starym wygom, a jednocześnie może stanowić inspirację dla wielu początkujących trenerów.
Nam pozostaje liczyć, że za rok nie stwierdzimy, iż na podstawie dostępnych przesłanek wyciągnęliśmy zbyt daleko idące wnioski. To przecież byłby cios w prestiż plebiscytu, którego moglibyśmy nie wytrzymać. No a jak! A co tam – zaryzykujemy.
ODKRYCIE ROKU
- 2012: Arkadiusz Milik
- 2013: Bartosz Bereszyński
- 2014: Bartłomiej Drągowski
- 2015: Bartosz Kapustka
- 2016: Jan Bednarek
- 2017: Szymon Żurkowski
- 2018: Sebastian Walukiewicz
- 2019: Michał Karbownik
- 2020: Jakub Moder
W karierze Jakuba Modera wydarzyło się w 2020 roku tak wiele, że czasami zapominamy, iż to ciągle tak świeża historia. Przecież głośna akcja #BiletdlaMuhara, która jednocześnie była wotum zaufania za strony kibiców dla młodego pomocnika, ma ledwie pół roku. Jasne, Moder w 2019 też grywał w Lechu (wcześniej ominął go młodzieżowy mundial, przed którym odstrzelił go Jacek Magiera), ale koniec końców więcej minut złapał w drugoligowych rezerwach Kolejorza niż w Ekstraklasie. Prawdziwa szansa pojawiła się dopiero w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy.
I Moder ją w sposób spektakularny wykorzystał. „Wiosną” nie rozegrał słabego meczu, był chyba głównym architektem udanej rundy Lecha Poznań i zakręcił się koło miana „odkrycia sezonu”. Ono ostatecznie – i dość zgodnie – wylądowało u miana Michała Karbownika, ale umówmy się – bardziej za rundę jesienną niż to, co działo się już w 2020 roku.
To, co było dalej, chyba wszyscy doskonale pamiętają. Awans z Lechem Poznań do fazy grupowej Ligi Europy. Transfer do Brighton za absolutnie rekordowe w skali ligi pieniądze, ponad 10 baniek zachodniej waluty to w naszych realiach przebicie sufitu. W końcu powołanie do dorosłej reprezentacji Polski, w której Moder zaprezentował się na tyle dobrze, że praktycznie z miejsca stał się bardzo mocnym kandydatem do wyjazdu na turniej, choć przecież konkurencja w środku pola jest obecnie bodaj najmocniejsza.
Bajka. Aż do drugiej części jesiennego grania, w której Moderowi wyraźnie zabrakło pary. Nie był już sobą, rzadko wyróżniał się nawet w naszej słabej Ekstraklasie. Zrzucamy to jednak na trudy grania w specyficznym 2020 roku, w którym były już piłkarz Lecha był bardzo mocno eksploatowany. Miał czym się zmęczyć wbrew populistycznym opiniom. Jednocześnie mamy nadzieję, że zawodnik, który lada moment będzie stawiał pierwsze kroki w klubie Premier League, nie zepsuje nam skuteczności. Na razie nasze odkrycia dają radę lub – w nieco gorszym układzie – wciąż mają spore szanse, by dać.
SZMACIANKA ROKU
- 2012: Franciszek Smuda
- 2013: Sylwester Cacek
- 2014: Sylwester Cacek
- 2015: Kazimierz Greń
- 2016: Józef Wojciechowski
- 2017: Dariusz Smagorowicz
- 2018: Marzena Sarapata
- 2019: wakat
- 2020: Michał Żewłakow
Gdybyśmy mieli na początku roku zrobić listę potencjalnych kandydatów do zgarnięcia naszej Szmacianki, to nazwisko nigdy nie przeszłoby nam przez głowę. Bardzo fajna kariera piłkarska, w tym ładna karta w roli reprezentanta. Udane „życie po życiu”, bo Michał Żewłakow zdążył już zapracować na opinię zarówno sprawnego dyrektora sportowego, jak i kompetentnego eksperta. Na swój sposób wzór i pewien autorytet.
Ale tym bardziej boli fakt, że ktoś taki wykazał się tak skrajną głupotą i brakiem wyobraźni. Nic, absolutnie nic nie tłumaczy jazdy po pijaku, a spójrzmy prawdzie w oczy – żeby mieć 1,6 promila, to trzeba się już trochę postarać. I to, że ucierpiał jedynie miejski autobus, a nie na przykład matka z dziećmi, oczywiście może uchodzić za okoliczność łagodzącą, ale nas to nie do końca przekonuje. Dobrze, że skończyło się tylko w ten sposób.
Większej kompromitacji nie dostrzegamy, więc nawet nie ma sensu mówić, kogo braliśmy pod uwagę. Niezależnie od tego, jak słabo ktoś kopał piłkę, niezależnie od tego, jakie głupoty opowiadał, czy jak nieudolnie wykonywał powierzone zadania – nikt nawet się do Żewłakowa nie zbliżył.
Zrehabilitowanie się łatwe nie będzie.
Fot. newspix.pl