W ostatnim czasie Bartosz Białek dostaje coraz więcej szans gry w barwach Wolfsburga. Jasne, półroczny bilans 7 występów (łącznie 126 minut oraz gol) za naszą zachodnią granicą nikogo nie zwala z nóg. Natomiast jest to solidny kapitał na przyszłość. Dobry grunt pod interesy. Reprezentant Polski U-21 należy do grona beneficjentów wyrabianej przez lata marki piłkarza pochodzącego z kraju między Odrą, a Bugiem. O ile tacy zawodnicy, jak Andrzej Juskowiak czy Tomasz Wałdoch przetarli niemieckie szlaki dla naszych zdolnych młodzieżowców, tak Robert Lewandowski wyrównał teren, wylał powierzchnię asfaltową i na koniec postawił drogowskazy.
Niezwykle wartościowe, bo pokazujące, co należy robić, by bez przeszkód dojechać do celu. Wskoczyć na solidny ligowy poziom, który dla większości bardzo młodych polskich emigrantów okazał się nieosiągalny.
Nie tylko Lewandowski jest synonimem ogromnej jakości i profesjonalizmu. Łukasz Piszczek? Jego obecność w szerokiej kadrze BVB, mimo prawie 36 lat na karku, mówi samo za siebie. Jakub Błaszczykowski? Fani z Dortmudu po dziś dzień przy każdej możliwej okazji wspominają go. Wymowne. Obecnie polski piłkarz nie jest uważany za lenia, abnegata i upośledzonego w stopniu lekkim pod względem wyszkolenia technicznego oraz przygotowania fizycznego.
Czasy, gdy inni zawodnicy w szatni, zważywszy na obecność Polaków, zamykali szafki na cztery spusty, na zawsze odeszły do lamusa. Nikt z naszych już nie szmugluje fajek. Nie wymiotuje po pierwszym treningu w nowym klubie. Zdolności lingwistyczne nie kończą się na umiejętności przedstawienia się. No, od biedy zamówienia pizzy przez telefon, ale tylko poprzez coś na wzór języka Goethego.
Młodzi Polacy mają teraz zdecydowanie łatwiej niż poprzednie generacje produktów nadwiślańskiej myśli szkoleniowej.
– Nie ma co ukrywać, nasi mają dziś prostsze zadanie. Nie chcę, aby to zabrzmiało jako usprawiedliwienie, bo to, że mi nie udało się ostatecznie zaistnieć to kumulacja wielu czynników. Jednak muszę przyznać, że Polaków, ogólnie obcokrajowców, traktowano mniej ulgowo. Nawet może nie tyle, ile wytkano nam na siłę błędy, ale jak ja strzeliłem dajmy na to sześć bramek na treningu, a to samo zrobił kolega-Niemiec, to odpowiedź jest prosta, kto z nas znalazł się w kadrze meczowej. Zresztą, to chyba nic nadzwyczajnego – wspomina Przemysław Trytko, były gracz Energie Cottbus.
Zatem sprawdziliśmy, jak w przeszłości radzili sobie nasi młodzieżowcy na boiskach Bundesligi. Kryteria, którymi kierowaliśmy przy odgruzowywaniu ich występów to: debiut w pierwszej drużynie w wieku 21 lat (rocznikowo) lub niższym. Stąd nie będzie tu wielu naszych najbardziej znanych ambasadorów. Kolejny warunek – pierwsze kroki w futbolu postawili na polskiej ziemi.
Dzięki takiej systematyce unikniemy pytań w stylu – „a co z Boenischem?”. Nie można mylić dwóch odmiennych systemów walutowych. Zawodnicy wychowani w Niemczech nie przechodzili procesu asymilacji w nowym piłkarskim środowisku. Zasadniczo nie lubimy pojęcia mitycznej aklimatyzacji, ale w przypadku nastolatka taka zmiana otoczenia musi wpłynąć w pewnym stopniu na postawę boiskową. Wszak nie każdy w tym wieku jest Jarosławem Psikutą. Człowiekiem z miasta, mającym zajebiście silną psychikę.
Dlatego zabraknie graczy, którzy nagle zaczęli ogłaszać całemu światu, że w sumie to pierogi ruskie od zawsze były ich ulubioną potrawą. Albo na konferencjach prasowych łamaną polszczyzną używali słów powszechnie uznawanych za wulgarne, dopiero gdy zorientowali się, że to nie listonosz zgubił list z powołaniem, tylko są po prostu za słabi na niemiecką kadrę.
Wróćmy jednak do graczy wywodzących się z naszego podwórka. Niestety, okazuje się, że dla niewielu z nich Reich stał się ziemia obiecaną.
Zaledwie kilku na dłużej zadomowiło się w ojczyźnie słynnego malarza Caspara Davida Friedricha. Natomiast swoimi występami nie zostawili po sobie jakiegoś wspaniałego dziedzictwa. Trudno mówić, o jakimś wybitnym futbolowym kunszcie z ich strony. Kilka bazgrołów w postaci sporadycznych bramek i asyst. Słabo.
Co jest przyczyną takiego stanu rzeczy?
Tak jak wspomniał Przemysław Trytko – suma poszczególnych spraw. Ogólne braki w wyszkoleniu, zły mental. Czasami próżność. Niektórzy po prostu za szybko wyjechali z kraju. Co człowiek, to inna historia. Kilka z nich postaramy się wam przedstawić.
***
Tomasz Zdebel: debiut w wieku 19 lat, 201 występów w 1. Bundeslidze, 7 bramek. Kluby: FC Koeln, VFL Bochum, Bayer Leverkusen
Młodsi czytelnicy mogą nie pamiętać pomocnika znanego głównie z występów w ekipie z Bochum. Zanotował tam aż 136 meczów w 1. Bundeslidze. Nic dziwnego. 14-krotny reprezentant Polski w naszym kraju nie lądował zbyt często na okładkach gazet i czołówkach programów telewizyjnych. Wyjechał wraz z rodzicami u schyłku PRL-u. Pewnie w ówczesnym nowym miejscu zamieszkania, u niego w pokoju nie wisiał portret Józefa Piłsudskiego, ani nie czytał przed snem wielkich epopei narodowych. Testu na wszechpolaka by nie zaliczył. Swego czasu, gdy kadra bardzo potrzebowała go, ze względu na wcześniejsze zaszłości wyłożył na nią podwawelską i odmówił przyjazdu na zgrupowanie. Troszkę szerzej opisaliśmy ten wątek w naszym materiale o Polakach bardziej cenionych za granicą niż u nas
Dopiero gdy w marcu 2000 r., mając już na karku prawie 27 wiosen, zadebiutował w reprezentacji u Jerzego Engela, przebił się w Polsce nieco szerzej ze swoim nazwiskiem. Biało-czerwony rozdział okazał się niezbyt udany. Zawarł się w czternastu występach i utraconej z powodu kontuzji szansie wyjazdu na MŚ 2002. Paweł Janas potem jeszcze go na chwilę odkurzył, lecz dość szybko odstawił. Kiedy więc niespodziewanie próbował namówić tego pomocnika do powrotu przed meczami z Austrią i Walią w kwalifikacjach do niemieckiego mundialu, ten zwyczajnie odmówił. Wolał pojechać na wakacje.
Zdecydowany lider pod względem występów w naszym zestawieniu. Jest on, a potem długo, długo nikt. Jedyny polski zawodnik, który zadebiutował w niemieckiej najwyższej klasie rozgrywkowej poniżej 21 roku życia (sezon 1992/93) i uzbierał trzycyfrową liczbę gier. Na sam koniec, zresztą zasłużenie, zapracował na piłkarską emeryturę w Bayerze Leverkusen. Nawet trzy razy podniósł tam tyłek z ławki rezerwowych. Ostatni rozdział swoich futbolowych perypetii napisał na zapleczu Bundesligi, jako gracz Alemanni Aachen.
Bardzo przyzwoita – tak, nie boimy się użyć tego słowa – kariera.
Artur Sobiech: debiut w wieku 21 lat, 98 występów w 1. Bundeslidze, 18 bramek. Klub: Hannover 96
Napastnik opchnięty za bańkę przez Polonię Warszawa pokazał przyszłym polskim debiutantom, jak nie należy rozpoczynać przygody z niemieckimi boiskami. 2011 rok. 24 września. Miejsce: AWD-Arena. W 84. minucie meczu z BVB Sobiech wszedł tak naładowany na boisko, że nie minęło 360 sekund, a wyłapał asa kier za brutalny faul. Ładny prolog. Nie ma to tamto.
Na całe szczęście potem było już lepiej. W samej końcówce tamtej edycji rozgrywek ukłuł pierwszą bramkę. Natomiast nie stał się w żadnym wypadku gwiazdą tej ligi. Był cennym żołnierzem dla trenera Mirko Slomki. Typowy wyrobnik. Przez moment pełnił funkcję wicekapitana. W swoim najlepszym sezonie 7 razy trafił do bramki rywali. Tylko co z tego, skoro finalnie jego zespół pożegnał się z Bundesligą, a jemu już nigdy nie było dane wystąpić na tym poziomie.
– Zawsze zagadywali na mieście czy w restauracjach. Podczas przedostatniego meczu kibice przygotowali transparent, klub wręczył mi kwiaty i mały prezent w podziękowaniu za to, że zawsze zostawiałem zdrowie. Cały stadion pożegnał mnie oklaskami, skandowali moje imię, byłem podrzucany przez drużynę. Pod czas ostatniego meczu, który już decydował o awansie, znów zrobili dla mnie transparent „Koniec wieńczy dzieło”. Znów cały stadion skandował moje imię – wspomniał napastnik w rozmowie z Jakubem Białkiem.
Może nie błyszczał. Może nie zaliczał double – double. Pewnie nie znajdzie się w żadnym rankingu klubowym przy okazji jakiś ważnych dat lub rocznic. Tylko życzymy, aby każdy polski piłkarz na obczyźnie był tak szanowany za solidną postawę, a na rozchodniaczka otrzymał tyle ciepłych słów oraz gestów.
Janusz Dziwior vel Janosch Dziwior: debiut w wieku 21 lat, 67 występów w 1. Bundeslidze, 3 bramki. Klub: FC Koeln
Zastanawialiśmy się, czy w ogóle umieszczać go w naszym zestawienie, ale jednak z racji kronikarskiego obowiązku poktórce przedstawimy jego sylwetkę. Urodził się Knurowie w 1974 r. Przygodę z piłką nożną zaczynał w klubie Carbo Gliwice, a jako młody chłopak wyjechał wraz z rodzicami do Niemiec Zachodnich. Tak jak wielu innych Ślązaków. Ich masowy exodus to znak historii schyłku Polski Ludowej w latach osiemdziesiątych XX wieku. Bardzo enigmatyczna postać. Może dlatego, że jakoś specjalnie mocno nie czuł się związany z Polską i nie utrzymywał związków z naszym krajem. A już na pewno 11 listopada nie obchodził hucznie Święta Niepodległości i nie zajadał się rogalami świętomarcińskimi.
Z kolei trzeba oddać mu, że ma realatywnie niezłą kolekcję występów w Bundeslidze. Popykał także dość długo na drugim poziomie niemieckich rozgrywek w FC Gutersloh oraz Eintrachcie Brunszwik. Po zawieszeniu butów na kołku przez jakiś czas był kurierem.
Arkadiusz Milik: debiut w wieku 19 lat, 24 występy w 1. Bundeslidze, 2 bramek. Kluby: Bayer Leverkusen, FC Augsburg
Cóż, wciąż jest to pewnego rodzaju zaskoczenie, że wychowanek Rozwoju Katowice nie poradził sobie na niemieckich boiskach. Głównie przez wzgląd na jego późniejsze losy w Holandii oraz Italii. Gdy zimą 2013 roku opuszczał Górnik Zabrze, był uważany za zdecydowanie największy polski talent. Wonderkida na miarę naszych możliwości. Przyjeżdżając do miasta aptekarzy, nie był jakimś tam juniorem wypatrzonym przez skautów na młodzieżowym turnieju o puchar pasztetowej na Wyspach Bahama, tylko już 4-krotnym reprezentantem Polski z bramką na koncie.
Pierwsze półrocze w Leverkusen najchętniej wymazałby z pamięci. Sześć bezbarwnych występów i wypożyczenie na następny sezon do Augsburga. W nieco mniej popularnej od Monachium bawarskiej miejscowości miał obiecujący początek. W swoim drugim meczu trafił w zremisowanym 2:2 spotkaniu z Borussią Moechengladbach. Na następnego gola musiał czekać kilka miesięcy. Znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Wpakował piłkę do pustej bramki. Nic wielkiego. Choć w przyszłości na boiskach Seria A zdarzało mu się marnować takie patelnie. Potem więcej się już nie wyróżnił i zawinął mandżur z Niemiec.
Na całe szczęście udało mu się dzięki pobytowi w Ajaxie wyjść z poważnego zakrętu kariery. Dobry przykład, że nie można kogoś zbyt szybko spisywać na straty.
Tomasz Bandrowski: debiut w wieku 22 lat, 12 występów w 1. Bundeslidze. Klub: Energie Cottbus
Jedyny uwzględniony przez nas zawodnik, który w chwili pierwszego powąchania murawy w Bundeslidze rok przekroczył 21 lat. Skąd ten wyjątek? Ano dlatego, że Bandrowski po prostu mozolnie wypracował sobie taką możliwość. Był czołową postacią drużyny z Łużyc, która awansowała w sezonie 2005/06 do Bundesligi. Sam sobie to wyrwał. W miejscowości położonej zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od polskiej granicy mieli o Polakach pozytywne zdanie. Nazwiska Andrzej Kobylański czy Andrzej Juskowiak wyrobiły w Chociebużu renomę naszym piłkarzom. Przygoda wychowanka LKS-u Zryw Pawłowiczki z najwyższą klasą rozgrywkową nie trwała długo, bo zaledwie jeden sezon. Z Chociebuża wyniósł się do Lecha Poznań i jako zawodnik “Kolejorza” zaliczył siedem występów w reprezentacji Polski.
W tamtym czasie w Energii była spora kolonia naszych graczy. Mariusz Kukiełka, Przemysław Trytko czy Łukasz Kanik. Nie licząc Kukiełki, tylko on jakoś wyraźniej zaznaczył w klubie swoją obecność.
Może wynikało to z jego odmiennego stylu oraz trybu życia. Kilka miesięcy temu w rankingu najbarwniejszych postaci XXI w naszej piłce jeden z jego kolegów opowiedział nam o nim to i owo: – Wiódł strasznie zdrowy tryb życia. Do tego stopnia, że nie akceptował wokół siebie żadnej elektroniki. Uważał, że fale źle wpływają na samopoczucie. Nie brał na wyjazdy telefonu ani laptopa, mnie też zabraniał korzystania z wszelkich sprzętów. Spaliśmy wtedy na trzydziestym piętrze w hotelu i bardzo się zdziwiłem, kiedy kazał mi… wystawić komórkę przez okno a komputer schować do łazienki. To i tak był kompromis, bo wcześniej proponował, żebyśmy oprócz tego spali przy otwartym oknie – a był luty – bo potrzebuje zdrowej energii. Laptopa schowałem, a telefon opatuliłem w ręczniki, przykleiłem taśmami i jakoś wytrzymał.
Dziwne trzaski, ale pograł w Bundeslidze? Pograł.
Ariel Borysiuk: debiut w wieku 21 lat, 12 występów w 1. Bundeslidze. Kluby: FC Kaiserslautern
Choć w chwili wyjazdu z Legii Warszawa miał nieco ponad 20 lat, to wcześniej grał łącznie prawie cztery lata w Ekstraklasie. Duży talent, który w Polsce miał przypiętą łatkę przecinaka i brutala. Kibice-hejterzy nie pieścili się z nim, gdy jego wybryki pozaboiskowe ujrzały światło dzienne. Wyjazd za zachodnią granicę miał być dla niego swoistym katharsis oraz milowym krokiem pod względem czysto sportowym. Trafił jednak do klubu, któremu Bundesliga pokazała środkowy palec. Jego drużyna spadła z ligi i po zaledwie jednej rundzie musiał już biegać klasę niżej. Pograł jeszcze tam dwa sezony i wyjechał do Rosji.
Ponoć nie był z nowymi kolegami za pan brat. I to nie z powodu tego, że nie nauczył się jedenastki swojego klubu z meczu z Bayernem w mistrzowskim sezonie 1997/98. Z początku dochodziły głosy, że rzekomo ma problemy językowe i przez to znajduje się na uboczu.
Sam zaś na naszych łamach dementował te pogłoski.
– Nie no, typowy absurd. Bardzo dobrze się dogaduję. Może nie perfekt, ale nawet po angielsku daję sobie radę. Jeżeli ktoś zobaczy atmosferę w szatni i moją pozycję w drużynie. Kompletna bzdura. Nawet o tym nie wiedziałem. Dopiero teraz mi powiedziałeś. Zadzwoniłem w każdym razie do „Piekarza”, że drugi mecz na trybunach i trzeba coś robić, bo jeśli mam siedzieć na ławce lub trybunach do czerwca, to sorry, ale jestem w takim wieku, że muszę grać, nieważne gdzie. To była moja inicjatywa, żeby pójść na wypożyczenie do Wołgi.
W tamtej rozmowie z dumą przyznawał, że był zawodnikiem od rąbania. Okej. Nie każdy musi grać na fortepianie. Są także potrzebni ci, którzy go noszą. A może, gdyby tak strzelił jakąś bramkę z dystansu i Niemcy nabraliby się na jego mityczne atomowe uderzenie z dystansu, uzbierałby więcej niż tuzin występów?
Bartosz Kapustka: debiut w wieku 21 lat, 7 występów w 1. Bundeslidze. Klub: SC Freiburg
Nie ma sensu przypominać całej jego biografii, a zwłaszcza genezy tego, w jaki sposób Kapustka znalazł się w Leicester City. Cracovia zgarnęła za niego solidny hajs – 5 milionów euro, a Bartosz przez rok zwiedzał najskrytsze zakamarki King Power Stadium. Od biedy pobiegał w zespole U-23 i po roku wyjechał na wypożyczenie do SC Freiburg. Typowy średniak Bundesligi, częściej walczący o utrzymanie niż górną połowę tabeli. Wielka nadzieja naszej piłki brutalnie odbiła się od niemieckiej ligowej ściany. Raptem jeden promyczek szczęścia w postaci bramki w przegranym meczu z Wolfsburgiem.
W 2018 roku tak skomentowaliśmy jego fatalną sytuację w klubie.
Może chociaż gdyby nie był wypożyczony do Freiburga, tylko należał do niego na stałe, to Streich inaczej by go traktował, ale tak? Leicester City tylko wypożyczyło Kapustkę, więc dla drużyny nie jest on zawodnikiem przyszłościowym. Aby na Schwarzwald Stadion ktoś przejął się jego rozwojem, musiałby być piłkarzem na już, nie na jutro. Tymczasem wychowanek Tarnovii nie daje żadnych argumentów ku temu, by warto było wyłożyć za niego 6 milionów euro. Dokładnie tyle wynosi obecny rekord transferowy Freiburga, co tylko podkreśla skalę absurdu, jakim okazałoby się wykupienie go.
Potem było zdecydowanie gorzej. 2. liga belgijska, kontuzja. Coś się popsuło i nie było go słychać. Aż do czasu kilku udanych występów w Legii Warszawa.
Jakub Świerczok: debiut w wieku 20 lat, 6 występów w 1. Bundeslidze. Kluby: FC Kaiserslautern
Wyobraźcie sobie, że macie 19 lat i gracie w drużynie, w której wypłatę otrzymujecie w czekach. Prezes czekał, czeka i będzie czekał. Stadion jest straszną ruderą. Klub rozpaczliwie walczy o utrzymanie, a wy w 18 spotkaniach I ligi strzelacie 12 bramek i za 420 tysięcy euro wyjeżdżacie do Bundesligi. Mało tego, z miejsca lądujecie w wyjściowej jedenastce i zaliczacie debiut. Na trybunach zasiada ponad 40 tysięcy ludzi. Brzmi jak sen, prawda?
Dla Jakuba Świerczoka nagle otworzyła się furtka do wielkiej kariery. To, że miał papiery na granie, nie raz udowodnił. Niestety, nie w kraju nad Renem. Teraz możemy dywagować, ale kto wie, jak to, by się wszystko potoczyło, gdyby piłka po jego strzale w premierowym spotkaniu przeciwko Werderowi nie przeszła minimalnie obok słupka. Potem, wiosną 2012, zaliczył jeszcze się 5 gier i wrócił do Polski. Udał się na wypożyczenie do Piasta Gliwice, a tam po zaledwie jednym spotkaniu złapał uraz, który na dłuższy czas wykluczył go z gry. Powrót do Niemiec nie okazał się zbytnio udany. Nie znalazł uznania w oczach obecnego szkoleniowca Pogoni Szczecin – Kosty Runjaicia. Rok spędził w rezerwach i wyjechał do Zawiszy Bydgoszcz.
Akurat w przypadku wychowanka MOSiR-u Tychy fortuna nie sprzyjała. Co ciekawe, kilka lat później pięknie zagrał na nosie Runjaiciowi. W grudniu 2017 niemiecki trener był bliski odniesienia pierwszego zwycięstwa w roli sternika „Portowców”, a Świerczok nie dość, że wyrównał na 3:3 w doliczonym czasie, to summa summarum wpakował na Twardowskiego hattricka.
Zemsta najlepiej smakuje na chłodno.
Marek Saganowski: debiut w wieku 19 lat, 3 występy w 1.Bundeslidze. Klub: HSV Hamburg
Saganowski był jednym z największych nadwiślańskich talentów drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych. Wjazd buta do polskiej ligi. W wieku 18 lat miał już koncie 32 występy oraz 12 bramek w pierwszej drużynie ŁKS-u Łódź. Udało mu się jeszcze przed odbiorem dowodu osobistego zadebiutować w reprezentacji Polski. Zaraz po tym, jak obchodził osiemnastkę, wyjechał na zasadzie wypożyczenia do Feyenoordu Rotterdam. Tam się nie przebił i po kilku miesiącach trafił do HSV Hamburg.
Wpadł jak śliwka w kompot. Po latach często słychać opowieści polskich piłkarzy, o tym, jak wielki był przeskok w intensywności treningu pomiędzy polską ligą a zachodnimi rozgrywkami. Ekipę z portowego miasta szkolił Felix Magath. Niemiecki trener słynął z morderczych zajęć. Noga wypoczęta, a noga zmęczona, to dwie inne nogi. Magath aż za bardzo wziął sobie do serca tę elementarną zasadę piłkarskiego rzemiosła i wręcz zajeżdżał piłkarzy. Saganowski nie ukrywa, że po prostu nie wytrzymał trudów treningowych.
Dziś zapewne nie doszłoby do takiej sytuacji. Coraz rzadziej słyszmy, żeby polski piłkarz po pierwszym treningu chciał wzywać karetkę do szpitala.
Michał Janicki: debiut w wieku 20 lat, 2 występy w 1. Bundeslidze. Kluby: VFL Wolfsburg
Najbardziej randomowa postać z całej przypominajki. Kim on właściwie jest i jakim cudem zagrał na poziomie 1. Bundesligi? Cytując klasyka – „też chciałbym to wiedzieć, Stefan”. Przecież przed niemieckim epizodem nie dostał nawet minuty w barwach Pogoni Szczecin. Po zakończeniu zachodnich wojaży również. A tak na serio, ot po prostu dobrze prezentował się rezerwach „Wilków”. Według 90minut.pl w 12 spotkaniach załadował 26 bramek i w nagrodę dostał dwa występy w pierwszym zespole.
Na boiskach niemieckich nie miał potem żadnych spektakularnych osiągnięć. Nawet w drugiej drużynie nie zaliczał, aż tylu trafień. Zaliczał natomiast inne bazy.
Michał Janicki w ostatnich latach zamiast bramek zdobywał… żony. Były piłkarz Vfl Wolfsburg dwukrotnie zawierał, jak najbardziej legalne, związki małżeńskie (od sierpnia 2005 do marca 2007). W Niemczech i w Polsce. Kilka tygodni temu sąd w Krakowie wydał w jego sprawie wyrok skazujący. Bigamista Janicki, który nagle zniknął, ścigany jest dziś przez obie żony, które solidarnie chcą wystąpić o rozwód – tak opisywał sprawę w 2008 r. portal sport.dziennik.pl
Jak widać, niemieckie powietrze dobrze wypływało na jego jurność. To się dopiero nazywa powodzenie u kobiet.
Jarosław Ciarczyński vel Jarosław Linder: debiut w wieku 21 lat, 1 występ w 1. Bundeslidze. Klub: Hannover 96.
Zupełnie przypadkowo tutaj trafił. Praktycznie całe życie spędził u naszych zachodnich sąsiadów. Jako młodzian musnął murawy w Bundeslidze, a umieściliśmy go w zestawieniu, ponieważ pasował do wszystkich kryteriów. Zgadza się wiek oraz to, że pierwszy trening w życiu zaliczył w Jantarze Pruszcz Gdański. Dla fanów 2. Bundesligi dobrze znana postać, dla innych miłośników futbolu pochodzących z naszego kraju już niekoniecznie. Piłkarz – typowa ciekawostka.
Przemysław Trytko: debiut w wieku 19 lat, 1 występ 1. Bundeslidze. Klub: Energie Cottbus
Do polskiej kolonii w Chociebużu trafił z Gwarka Zabrze, który współpracował z Niemacami. A poprawniej rzecz ujmując, transferował do nich swoich najbardziej zdolnych dzieciaków. Wspominał w rozmowie z nami, że w sumie pod względem intensywności treningów nie odczuwał wielkiej różnicy. Za to organizacyjnie już tak.
– W Cottbus była zasada taka: im więcej dajesz od siebie, tym więcej otrzymujesz od klubu. Mieliśmy tam wszystko zapewnione. W Niemczech nie było problemów ze sprzętem. Chcieliśmy klubowy samochód na użytek własny. Proszę bardzo, nie ma sprawy. Chcieliśmy iść przypakować na siłce? Ależ oczywiście, można. W klubie był masażysta z prawdziwego zdarzenia. Profesjonalna odnowa biologiczna. Dosłownie wszystko, czego potrzebowaliśmy. To było jednak prawie 15 lat temu. Dziś już nie ma takiej różnicy, ale wtedy to był dla mnie inny świat, zdecydowanie lepszy – opowiada Trytko.
Pamiętacie, że jest pierwszy w historii laureat złotej piłki przyznanej przez Weszło? Otrzymał ją z tytułu dwóch strzelonych bramek przeciwko Jagiellonii w sezonie 2013/14, kiedy to reprezentował barwy Korony Kielce. Osobiście odebrał ją, a dziś z uśmiechem wspomina nagrodę oraz jedyny występ w Bundeslidze.
– To był tylko występik, ale dla mnie to aż jeden mecz w Bundeslidze. Jestem zadowolony, że mi się to udało. Ostatecznie nie zrobiłem żadnej tam wielkiej kariery, a będę miał na starość, co wspominać. Ten występ wpłynął na większą liczbę ofert. Było mi troszkę łatwiej z takim wpisem do CV. Kto wie, jakbym nie zaliczył tego jednego meczu, to moja przygoda z futbolem zupełnie inaczej mogła się potoczyć. Może nie wystąpiłbym w Ekstraklasie i nie wygrał u Was złotej piłki (śmiech) – z dużym dystansem do siebie dodaje były gracz Energie Cottbus.
***
Na sam koniec przedstawiamy wam kilku członków tzw. grupy zero, czyli graczy u-21, którzy pojechali do Niemiec tylko i wyłącznie na wycieczkę lub obóz adaptacyjny.
- Mariusz Stępiński: wyjazd w wieku 18 lat do 1. FC Nurnberg.
- Mateusz Klich: wyjazd w wiek 21 lat do VFL Wolfsburg. Kolejny „zajechany” przez Felixa Magatha.
- Tomasz Kuszczak: wyjazd wieku 18 lat do KFC Uerdingen, potem 4 sezony siedział na ławie w Herthcie BSC. Przynajmniej zahartował tam ducha. Stąd pewnie nie przeszkadzało mu bycie rezerwowym w Manchesterze United.
- Tomasz Wełnicki: w wieku 17 lat wylądował w juniorach VFL Bochum. Następnie rezerwy Nurnberg. Ostatecznie nie było dane mu zagrać w pierwszym zespole.
- Łukasz Kanik: nie miał tyle szczęścia, co Przemysław Trytko. Zresztą, po powrocie do Polski szybko przepadł. 19 występów w I lidze w Podbeskidziu Bielsko-Biała i amatorskie granie w niższych ligach.
- Kamil Wojtkowski: mając 17 lat, połasił się na wielką przygodę w RB Lipsk, choć wszyscy dookoła w Pogoni Szczecin mu ją odradzali. Poza kilkoma meczami na ławce nic nie osiągnął. Po dwóch latach wrócił z podkulonym ogonem do Wisły Kraków.
***
Sami widzicie – polscy młodzieżowcy wcale nie mieli w Niemczech drogi usłanej różami. Zdecydowana większość graczy, która zadebiutowała w wieku 21 lat lub niżej zaliczyła tylko jakieś tam epizodziki na boiskach Bundesligi. Nie ma co wysnuwać wniosków, że niemieccy szkoleniowcy za karę wystawiali Polaków albo mieliśmy zbyt słabych zdolnych dzieciaków.
Wielu zawodników troszeczkę bardziej dojrzałych wiekowo i piłkarsko zrobiło bardzo przyzwoite kariery w Bundeslidze. Niektórzy wręcz rewelacyjne. Dawniej najbardziej zdolni gracze wyjeżdżali z różnych przyczyn nieco później niż teraz. Nie będzie to odkrycie na miarę nagrody Nobla – w znakomitej większości, nasi młodzieżowcy po prostu zbyt szybko spakowali torby i opuścili ojczyznę. Nierzadko porywali się z motyką na słońce. Miejmy nadzieję, że Bartosz Białek na dobre przełamie klątwę na polskich piłkarzy o statusie u-21.
PIOTR STOLARCZYK
Fot. newspix.pl