Reklama

Pietrzak: Ten sezon nie jest stracony dla Lechii, 2-3 wygrane i jesteś wysoko

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

23 grudnia 2020, 16:41 • 11 min czytania 5 komentarzy

Rafał Pietrzak mocnym akcentem zakończył ten rok, w meczu z Cracovią strzelając gola z rzutu wolnego i asystując przy bramce Macieja Gajosa. Za Lechią Gdańsk niezbyt udane półrocze, ale akurat do 28-letniego obrońcy zbyt wielu zastrzeżeń mieć nie można. Przeważnie prezentował niezłą, równą formę i nawet udało mu się wrócić do reprezentacji Polski. Rozmawiamy z nim o ostatnich miesiącach. Dlaczego porażka z Wisłą Płock tak frustrowała? Czy słusznie domagano się od niego lepszych liczb? Za co on i koledzy chcieli zrewanżować się Cracovii? Na jakiej podstawie sądzi, że ten sezon nie jest jeszcze stracony? Dlaczego nie myśli już o kadrze tak jak kiedyś? W czym jest dużo lepszy po pobycie w Belgii? Zapraszamy. 

Pietrzak: Ten sezon nie jest stracony dla Lechii, 2-3 wygrane i jesteś wysoko
Po ostatniej kolejce definitywnie zamknąłeś sobie drzwi do ewentualnego przejścia do Cracovii w przyszłości i wcale nie chodzi mi o twój występ.

Chyba tak, ale sądzę, że sprawa jest jasna. Występowałem w Wiśle Kraków, więc przejście do Cracovii nie wchodzi w grę.

Powiedziałeś o „byciu Wiślakiem” ze świadomością, że te słowa się poniosą?

Nie wydaje mi się, żeby to była jakaś wielka wypowiedź. Każdy wie, że grałem w Wiśle, że derby z Cracovią zawsze były wyjątkowe. To po prostu dodatkowy smaczek, że jako były zawodnik Wisły strzeliłem gola „Pasom”, więc radość u mnie jest podwójna.

Niektórzy byli zaskoczeni, że aż tak mocno się z Wisłą identyfikujesz. Czytałem komentarze w stylu „trzy lata w klubie, z czego przez rok grał regularnie i mimo to musiał się w nim świetnie czuć, skoro mówi takie rzeczy”.

Chodzi o to, jakich ludzi ma się dookoła. W szatni Wisły powstała naprawdę fajna paczka, do dziś mam kontakt z wieloma zawodnikami, trenerami i pracownikami klubu. Poznałem tam dużo wartościowych osób i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że czułem się w Wiśle jak w domu.

Reklama

Ciężki kamień spadł wam z serca po wygranej przy Kałuży?

Zdecydowanie. Mimo że nie wszystkie nasze mecze wyglądały źle, to punktów nie było, mieliśmy już cztery porażki z rzędu. Teraz powtarzaliśmy sobie, że z Cracovią po prostu musimy wygrać i nic innego nas nie interesuje.

Z czego wzięły się wspomniane porażki? Okej, można było tłumaczyć, że Piast akurat się wtedy odrodził, potem były Lech i Legia, czyli zawsze groźni rywale, ale nie da się usprawiedliwić wpadki z Wisłą Płock.

Na pewno, zwłaszcza że wtedy również samą grą się nie obroniliśmy. Za mało było w nas agresji i zdecydowania. Wisła przyjechała z nastawieniem na walkę, a my jej nie podjęliśmy i zobaczyła, że można nas zdominować. Z Piastem źle zaczęliśmy, szybko przegrywaliśmy po rzucie karnym i było już znacznie trudniej. Z Lechem przegraliśmy, a uważam, że powinniśmy wygrać. Strzeliliśmy prawidłowego gola na 1:0 i gdyby go uznano, nie sądzę, żeby „Kolejorz” był w stanie nam zagrozić. Z Legią dostaliśmy 0:2, tu nie ma dyskusji. Najbardziej boli ta Wisła Płock, ale najważniejsze, że wykonaliśmy pierwszy krok, by wrócić na zwycięską ścieżkę. Taki jest nasz cel. Sytuacja w lidze jest taka, że wygrasz 2-3 mecze i już lądujesz w górze tabeli.

No właśnie, a propos starcia z „Nafciarzami”. Mówiłeś, że gdziekolwiek się pomyśli, że coś łatwo przyjdzie, to może być pod górkę – nawet w III czy IV lidze. I taki był ten mecz.

Już pierwsze minuty pokazały, że nie podjęliśmy walki. Przegrywaliśmy większość drugich piłek, przeciwnik miał też dużo stałych fragmentów i szybko poczuł, że jest w stanie z nami wygrać. Z Cracovią od pierwszego gwizdka sędziego wyglądaliśmy lepiej. To my zbieraliśmy drugie piłki i walczyliśmy. Widać było po drużynie wkurzenie całą sytuacją, tymi porażkami i na szczęście udało się przełamać.

Spotkanie w Krakowie ustawiła twoja bramka z rzutu wolnego. Wiesz, ile wcześniej przez całą jesień padło takich goli w Ekstraklasie?

Nie mam pojęcia.

Zaledwie trzy, twój był czwarty. Znalazłeś się w elitarnym gronie.

Cieszę się, bo cały czas ćwiczę stałe fragmenty, a tak naprawdę wcześniej brakowało okazji, żeby to spożytkować. Nie miałem rzutu wolnego z miejsca, z którego mógłbym uderzyć bezpośrednio. Piłki były ustawiane z boku i pozostawało dośrodkowywanie. Dopiero teraz mogłem pokazać, że te treningi nie idą na marne. Wiosną liczę na więcej takich okazji.

Reklama

Zaczynałeś odczuwać presję, żeby poprawić liczby w ofensywie? Komentatorzy meczu w Canal+ wspominali, że zaczęto cię już krytykować za brak konkretów z przodu, a w sobotę dołożyłeś i gola, i asystę.

Nie uważam, bym wcześniej miał słabe statystyki. Okej, bramki nie zdobyłem, ale miałem bodajże cztery asysty.

Według naszych wyliczeń, trzy asysty. Transfermarkt zaliczył ci też jedną po samobóju Komora z Podbeskidzia, ale tutaj zdania są podzielone, jak klasyfikować takie sytuacje. Powiedzmy, że kończysz rundę z golem i czterema asystami.

No to sądzę, że jest dobrze i nie mam się czego wstydzić, a ja i tak liczę sobie pięć asyst (śmiech). Co nie zmienia faktu, że mogło być jeszcze lepiej, ale nie wszystko zależy tylko ode mnie. Bodajże z Zagłębiem Lubin wypracowałem kolegom bardzo dużo sytuacji po stałych fragmentach i szczerze mówiąc, byłem na nich zły, że niczego nie wykorzystali. Nieuznany gol Łukasza Zwolińskiego z Lechem także padł po moim dośrodkowaniu. Kolejny pechowo zabrany konkret, także nie do końca rozumiem zaczepki ze strony dziennikarzy. Oczywiście to wszystko są wątki poboczne. Możemy je sobie na boku wyliczać, ale najważniejsze jest dobro drużyny. Wygrana z Cracovią była pierwszą od dłuższego czasu, to tylko jedno spotkanie, ale daje nadzieję, że częściej będziemy wyglądali tak, jak w ostatniej kolejce.

Z twoich słów wynika, że na razie nie macie przeświadczenia, że jesteście skazani na środek tabeli.

Jest zdecydowanie za wcześnie, aby uznać ten sezon za stracony. Tak jak mówiłem, kilka zwycięstw może szybko zmienić naszą sytuację w tabeli. Zaczynamy drugą rundę od meczu z Jagiellonią u siebie i jeśli wygramy, przeskoczymy ją, już będziemy wyżej. Kluczowe będą starcia z drużynami, które teraz są nad nami. Wszystko się może zdarzyć. Patrzymy na siebie i na pewno nie rozpoczniemy zimowych przygotowań z nastawieniem, że już o nic konkretnego nie gramy.

Jesienią byliście dość przewidywalną drużyną. Ograliście wszystkich beniaminków i pogrążoną w kryzysie Wisłę Kraków, a z zespołami notowanymi wyżej przegrywaliście, nie licząc Śląska Wrocław i Cracovii. Typowy średniak.

Tak mówią suche wyniki. Pamiętajmy jednak, w jakich okolicznościach przegraliśmy z Lechem, o tym nieuznanym golu. Z Pogonią straciliśmy kuriozalną bramkę, ale ogólnie nie graliśmy źle i nie powinniśmy przegrać. To już jednak tylko gdybanie, które niczego nie zmieni. W każdym razie, chcemy powalczyć o czołówkę, taki jest nasz cel.

Dla ciebie wisienką na torcie było powołanie do reprezentacji na mecz z Finlandią i półgodzinny występ. Liczyłeś jeszcze na powrót do kadry czy już byłeś pogodzony, że ta przygoda się nie powtórzy?

Nie pogodziłem się z brakiem powołań. Chcę grać jak najlepiej w Lechii i jeśli to pozwoli na otrzymanie kolejnych szans od selekcjonera, będę bardzo szczęśliwy. Na dziś nie jestem potrzebny, ale robię swoje i zobaczymy.

Czułeś, że wycisnąłeś sto procent z tych trzydziestu minut? Oceniliśmy cię na piątkę z zastrzeżeniem, że zagrałeś bardzo asekuracyjnie. Niczego nie zepsułeś, ale nic ponad minimum przyzwoitości nie pokazałeś, a akurat w tamtym spotkaniu chyba można było się bardziej wykazać.

Zawsze może być lepiej, ale oceniałem ten występ na plus. Spokojnie do tego podszedłem, nie podpalałem się. Wszedłem, chciałem zagrać przede wszystkim poprawnie i to się udało. Najważniejsze jest regularne pokazywanie jakości w klubie i to chcę robić. A potem w razie czego będę się starał pokazać na zgrupowaniu. Na co dzień jednak aż tak bardzo o tym nie myślę. Reprezentację traktuję jako lekko zamknięty temat, w przypadku którego w sprzyjających okolicznościach może jeszcze wydarzyć się coś fajnego.

Nie odpowiedziałeś, czy powołanie na Finlandię potraktowałeś jako na swój sposób oczywiste, bo forma się zgadzała czy jednak było trochę „wow, super, że ponownie się udało”?

Wiadomo, że pomógł mi pech innych zawodników. W reprezentacji pojawiły się kontuzje i koronawirus, dlatego zostałem dowołany. To było miłe uczucie, ale naprawdę nie myślę już o tym. W Belgii cały czas grałem dla Mouscron, znajdowałem się w jedenastkach kolejki, a powołania nie nadchodziły. Może jakoś mocno tego nie przeżywałem, ale znacznie więcej myślałem, czemu tak się dzieje. Wyjazd do Belgii miał mi pomóc wrócić do reprezentacji i nic z tego nie wyszło. Wróciłem do Polski i dopiero wtedy zostałem odkurzony, dlatego wolę nie dokładać sobie dodatkowej presji i nie rozbudzać w głowie niepotrzebnych oczekiwań. Chcę robić swoje, być w formie, a reszta zależy od selekcjonera.

Ale nie miałeś poczucia, że wezwano cię głównie dlatego, że byłeś na miejscu w Gdańsku?

To pewnie też miało znaczenie, nie oszukujmy się. Ale jednocześnie dawałem jakieś argumenty w lidze, miałem asysty i połączyło się to z tym, że byłem pod ręką. Nie będę czarował, że chodziło wyłącznie o super formę. Nie zaliczyłem dziesięciu asyst i nie kiwałem wszystkich.

Jak reagowaliście po przegranym finale Pucharu Polski z Cracovią? Mam wrażenie, że on was potem trochę wyhamował mentalnie.

Zaraz po meczu było dużo wściekłości. Grając 11 na 11, wygralibyśmy ten finał. Po mojej kontuzji i czerwonej kartce Mario Malocy wszystko się posypało, Cracovia uwierzyła, że może nam coś zrobić. Do początku drugiej połowy nie potrafiła stworzyć jakiegoś zagrożenia i właśnie tak wyglądał teraz mecz ligowy. Obraz gry był dokładnie taki sam. Gdybyśmy do końca mieli normalny skład, to my świętowalibyśmy zdobycie pucharu. Przed sobotą mówiliśmy sobie, że to będzie rewanż za finał.

Czyli ciągle o nim pamiętaliście.

Pojawiła się podwójna mobilizacja. Ta porażka bolała, bo uważaliśmy, że Cracovia nie była od nas na tyle lepsza, żeby wygrać.

Jesień rozegrałeś praktycznie od deski do deski. Tym większy pech, że akurat w finale zszedłeś przedwcześnie.

Jeden z zawodników Cracovii mnie nadepnął, pojawiło się bardzo duże rozcięcie. Od razu byłem szyty i jednocześnie przeżywałem w szatni kolejne minuty, ciągle nasłuchiwałem. Końcówkę obejrzałem już z boku z resztą drużyny. Powtórzę: gdybyśmy do końca grali tym składem, który zaczął, Cracovia nie miałaby z nami szans.

Czujesz, że dopiero w tej rundzie wróciłeś do optymalnej formy? Wiosną zdawałeś się dopiero szukać odpowiedniego rytmu.

Przede wszystkim musiałem poznać nową drużynę, przekonać się, kto jak się zachowuje w określonych sytuacjach na boisku. To musiało chwilę potrwać. Teraz czuję się dobrze i mam nadzieję, że następna runda będzie jeszcze lepsza.

Gdy rozmawialiśmy we wrześniu 2018 po twoim reprezentacyjnym debiucie, powiedziałeś, że z sumą szczęścia i pecha wyszedłeś na zero. Jak ten bilans wygląda obecnie?

Sądzę, że jestem na plusie. Odpukać, od tamtej pory nie doznałem żadnej poważniejszej kontuzji, wszystko znajduje się też na dobrej drodze w życiu prywatnym. Wcześniej na nadmiar szczęścia nie narzekałem. Najpierw poważna kontuzja w Wiśle, po kontuzji ławka, nie udało się też wypożyczenie do Zagłębia Lubin, w którym nawet występowałem dla trzecioligowych rezerw. Po powrocie do Krakowa usłyszałem od trenera, że nie jestem potrzebny, ale później trener się zmienił, moja sytuacja się odwróciła i po chwili byłem w reprezentacji. Wierzę, że już tym tropem to pójdzie.

Mówiłeś wówczas, że z jednej strony bardzo się cieszysz ostatnimi wydarzeniami, a z drugiej, że ciągle masz świadomość, że karta może się odwrócić. Nadal żyjesz w przekonaniu, że te ostatnie dwa i pół roku to bajka czy już się oswoiłeś ze zmianą swojego statusu?

Bajką bym tego nie nazwał. Nic mi z nieba nie spadło. Przez lata ciężko trenowałem, żeby być tu, gdzie jestem. Miałem wzloty i upadki, przeszedłem próby charakteru. Cieszę się, że musiałem pokonać sporo trudności, bo każda taka historia czegoś mnie nauczyła. Zebrałem doświadczenie, na wiele rzeczy patrzę inaczej. Można natomiast powiedzieć, że my jako piłkarze żyjemy w pewnej bańce. Wokół koronawirus, ludzie mają większe problemy. Nikt jednak za rączkę nas nie poprowadził, każdy musiał sporo poświęcić, żeby znaleźć się w takim miejscu. Mam świadomość, jaki status sobie wywalczyłem, ale wiem również, że zawsze może się to zmienić, że nic nie jest dane na zawsze. Robię swoje, cieszę się tym co mam i oby trwało to jak najdłużej.

Czyli mówiąc górnolotnie, jest fajnie, ale nie pokładasz w tym całej nadziei, w razie czego świat ci się nie zawali?

Tak jak mówiłem, wielu ludzi ma poważniejsze zmartwienia, a jednak umie cieszyć się życiem. Można czerpać z takich obserwacji. Nawet gdybym znów, nie daj Boże, musiał dłużej pauzować, to nie załamię się i nie zacznę rozpaczać.

Ostatnia kwestia z tamtego wywiadu. Przyznawałeś, że paradoksalnie gra w obronie to twoja pięta achillesowa. Wyrównałeś proporcje?

Myślę, że jest zdecydowanie lepiej. Po wyjeździe do Belgii zrozumiałem, że muszę się poprawić w grze defensywnej. Wiele pracowałem nad tym z trenerem z Berndem Hollerbachem, który jako zawodnik był właśnie lewym obrońcą. Zaszczepił we mnie może nie chamstwo, ale skłonność do ostrzejszej gry. Pokazał mi kilka szczegółów, na które nie zwracałem wcześniej uwagi, a które bardzo mi pomogły.

Na przykład?

Na przykład, żeby dużo pracować rękami w pojedynkach czy nawet wcześniej, gdy rywal wbiega na moją pozycję. W ten sposób można go sobie „ustawić”. Jest skoncentrowany na piłce, a jak to mówił trener, dostanie takiego lekkiego „bara” w plecy czy bok i nagle skupia się na tym, że ktoś go uderzył. Przestaje koncentrować się na piłce i zaczyna patrzeć na mnie, że co ja robię. Hollerbach rozegrał ponad 200 meczów w 1. Bundeslidze, więc wiedział, co mówi.

Krótko mówiąc, wcześniej bywałeś za grzeczny i elegancki w swoich interwencjach?

Trener ujął to tak, że byłem za łagodny. Zwracał uwagę, że nawet na treningach cały czas jestem uśmiechnięty, wszystko super. Podkreślał, że na boisku nie ma kolegów i trzeba być ostrym. Poprawiłem te szczegóły i myślę, że teraz w obronie gram dużo lepiej.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK 

Fot. FotoPyK

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...