Do trzydziestego trzeciego roku życia mieszkał w akademiku, gnieżdżąc się z żoną i dwójką dzieci na osiemnastu metrach kwadratowych. Miał epizod, gdy pracował jako nocny stróż. Robił to na trzecim etacie, taka była akurat potrzeba zarobienia pieniędzy na rodzinę.

Historia Janusza Filipiaka, który startując od zera, zrobił wartą dziesiątki milionów dolarów firmę, działającą globalnie, powinna być kapitałem polskiej piłki. Bo to może być kawał dość inspirującej historii. W bydgoskiej Wyborczej Filipiak opowiadał, jak po przeprowadzce do Australii u schyłku lat osiemdziesiątych, poszli z żoną i dziećmi do sklepu, nakupili produktów, zrobili im zdjęcie, a potem wysłali to zdjęcie przez cały świat do Polski, by rodzina wiedziała, że nie biedują. Dziś to zdjęcie ma być w ich domu symbolem drogi, jaką przeszli.
Jak to się dzisiaj mówi: „success story”. Rozpoznawalne również na Zachodzie, bo o Comarchu w pozytywnym tonie pisała niemiecka prasa, a Corriere della Sera napisała kiedyś nawet – uwaga – o Filipiaku per o polskim Gatesie.
Mogłoby się wydawać, że ktoś, kto poradził sobie na tak innowacyjnym rynku, kto go w dużej mierze kreował, zmieniał, jest też w stanie wnosić nowe standardy w polskim futbolu. Kimś takim, patrząc po swoim CV, mógłby być. Ale aż tak bardzo nie jest, że tym samym jest dla mnie jedną z największych zagadek polskiego futbolu.
Filipiak zapisał się w latach 70-tych do PZPR, co pewnie ułatwiało pewne ścieżki, również wyjazdu na Zachód. Już w latach siedemdziesiątych pojechał choćby do Tokio, który to wypad miał mu uzmysłowić, że przyszłość należy do projektów globalnych, bo w zasadzie już wtedy należała, tylko nie wszędzie potentaci mogli dotrzeć. Niemniej to swoją pracą, swoimi publikacjami, miał zwrócić uwagę wielu zachodnich instytutów. W laboratoriach France Telekom nie pracuje się dlatego, że ktoś cię poleci. Nie dostaje się zaproszenia do wykładania na prywatnym australijskim uniwerku, czyli w zasadzie biletu do nowego życia, w dużo łatwiejszym niż posttransformacyjna Polska świecie.
Filipiak z Australii wrócił, choć czekało go tam spokojne życie. Wrócił, choć miał już wówczas na tyle sporą reputację w swojej branży, że mógł spokojnie znaleźć zatrudnienie w innych równie ciekawych, bezpieczniejszych i dostatniejszych miejscach globu. A jednak wrócił do zostawionego mieszkania i zielonkawego Poloneza. Wrócił nie dlatego, że zwietrzył tu interes. Czekała go praca akademicka. Wrócił, by tak rzec, dlatego, dlaczego Polacy wracają mieszkać w Polsce.
W pożegnaniu z Australią jest nawet piłkarski wątek, cytat za jego wspomnieniami:
Swoją drogą byłem rozczarowany, gdy na pożegnalnym przyjęciu Bill Henderson, reprezentujący Uniwersytet w Adelajdzie, dał mi upominkowy wazon za strzelenie bramki w meczu piłkarskim przeciwko Wydziałowi Chemii, a nie za przyciągnięcie na uczelnię kontraktów o wartości czterech milionów dolarów.
Miał wówczas, dzięki wyjazdom zagranicznym, unikalną na Polskę wiedzę z zakresu teleinformatyki, i ta wiedza była jego głównym kapitałem. Ale firmę zakładał nie z jakimś mitycznym wielkim kapitałem, tylko w pokoju 415 budynku B5 Wydziału Metalurgii na AGH, a dobre kilka lat jeszcze normalnie łączył to z pracą na uczelni. Pierwszych ludzi rekrutował ze studentów, zadając choćby na jednym z wykładów pytanie, czy ktoś chce razem z nim po godzinach tworzyć system informatyczny wykorzystujący relacyjne bazy danych. Dwóch ludzi, którzy się zgłosili, było potem akcjonariuszami Comarchu. Raczej nie żałowali.
Comarch mógł dość szybko popisać się kontraktem z monopolistą, TP.SA. Ale też ten monopolista wkrótce zerwał z Comarchem, a dla Comarchu nie stanowiło to wyroku. Na własnych nogach tylko dostał skrzydeł, poszedł na Zachód, wygrał tę rywalizację w kluczowym momencie. Generalnie – poradzili sobie, poradzili sobie na grubo, będąc dzisiaj jedną z informatycznych wizytówek naszego kraju, działającą od Panamy po Malezję.
Jest to oczywiście historia opowiedziana powierzchownie. Pewnie w jej zakamarkach kryje się mniej lub więcej kurzu. Ale jednak szanuję to, że jego osiągnięcie jest oparte na pomyśle, na wiedzy, a nie na przykład – z całym szacunkiem – na koniunkturze na dżinsy czy uwolnieniu branży badylarzy. Filipiak też, jak pewien inny prezes, nie zmienia partnerek na coraz młodsze, jest statecznym facetem.
I z jednej strony mamy to wszytko, a z drugiej to, co ostatnio.
Bo jakkolwiek sędzia Stefański popełniał błędy i to duże, tak pójście w zaparte, tropienie spisków, z było nie było przyklepaniem absurdu o żonie Stefańskiego kibicującej Wiśle… Przecież to jest retoryka podstawówkowa. Z jednej strony mamy więc gościa, który zjeździł cały świat, odpowiedzialnie podchodził do rodziny, rządzi sensownie potężną firmą, a z drugiej składanie podpisu pod oświadczeniem o Karolinie Bojarskiej-Stefańskiej jako problemie dla jego klubu.
Klubu, którym rządzi nie jak chwilową zabawką, tak jak rządziło wielu bogaczy, tylko według ukutej przez siebie zasady ograniczonego wzrostu, którą kierował się w Comarchu, a którą tak tłumaczył w Forbesie:
„To znaczy, na pewno nie można odlecieć. Odpowiedzialność jest duża. Można mieć wizje i te wizje są. Natomiast te wizje muszą być sformatowane, aby były zgodne z rzeczywistością. Czyli wizja musi mieć finansowanie. Każda wizja, aby się zrealizowała potrzebuje bardzo wielu lat. Z tą wizją przez te lata trzeba przejść”.
Albo taki cytat, nabierający wymowy przez ostatnie dni:
„Osiągnięcie wysokiego poziomu sportowego jest uzależnione od odpowiedniego poziomu moralnego, intelektualnego”.
Najlepsze są wywiady z Filipiakiem, które pojawiają się właśnie poza prasą sportową – tam z jednej strony widać, jaką ma w innym środowisku inną reputację, a z drugiej jak inną twarz pokazuje w piłce.
Bo przecież i tam, do tamtego środowiska, chociaż w formie plotek, mógł się przebić jego pełen nieintecjonalnego komizmu wywiad w Canal+. Odbieranie telefonu od Michała Probierza na wizji, w dodatku z dyrektywami co ma mówić, brnięcie w narrację oblężonej twierdzy – to nie tylko nie wygląda dobrze. To wygląda niepoważnie. A patrząc na życiowe osiągnięcia Filipiaka, trudno go nazwać niepoważnym człowiekiem.
Najlepsze jest to, że w tych wywiadach pozasportowych zawsze pada pytanie: po co mu ta Cracovia. I nigdy nie pada przekonująca odpowiedź. Są jej próby. Ale nieudane. Często też przypomina się, że generalnie w Comarchu mało przychylnie patrzą na jego zaangażowanie w Pasy. On przecież nawet nie był jej kibicem, tak jak Michał Świerczewski chodzący na Raków w latach dziewięćdziesiątych. Filipiak w dzieciństwie chodził na żużlową Polonię Bydgoszcz.
Nie wiem. Może za mało wiem o jego rządach w Comarchu, dlatego to jest niespójny wizerunek. A może futbol takie wywołuje emocje. Może to jest ta przestrzeń dla Filipiaka, gdzie może się wyżyć, złapać adrenalinę – to też często mówi wspomniany właściciel Rakowa, że pod względem emocjonalnym nie da się futbolu porównać do innego biznesu, to zupełnie inne przeżycia. Może w takiej formie ten żywioł futbolu daje mu najwięcej, ale wciąż mam poczucie, że jest tu coś marnowane, tak dla Filipiaka, jak Cracovii, jak całej polskiej piłki, którą znowu tak trudno zrozumieć.
***
Czas na zupełnie niecykliczny, arcysporadyczny kącik retro. Tak arcysporadyczny i niecykliczny, że i tak macie go dość, bo ile można, gdy tyle się dzieje wokół, a poza tym, Lechu, ile można o Berensztajnie i Agafonie.
Miałem dziś przyjemność rozmawiać z brązowym medalistą mundialu Espana 82. Tenże uczestnik trzy razy, na krótkiej przestrzeni, opowiedział mi o akcji Włodzimierza Smolarka przy pierwszej bramce z Peru. Był zdumiony jak to możliwe, że o tym, co zrobił w tej akcji Smolar, nie mówi się więcej. Że się o tym nie pamięta zupełnie. Że to blaknie, szarzeje.
Potem tę akcję puścił na dużym telewizorze. Smolarek, zawodnik ofensywny, robi trzy wślizgi pod bramką Peru przy próbach odbioru. No, może jeden z tych wślizgów taki sobie, może jakieś tam ale, a tak w ogóle to piłki nie wyłuskał żadnym z nich. Czyli już prawie pod prapolski scenariusz „PRZEGRAŁ, ALE JAK POWALCZYŁ”. Ale Smolarek idzie czwarty raz. Naciska obrońcę. Ten przez nacisk Smolarka podaje źle, Peru traci piłkę. Ta do Smolara i 1:0, Espana 82 wreszcie odbezpieczone, dopiero w drugiej połowie trzeciego meczu.
Sam mam przesyt mówienia o jeździe na dupie, ale tu się zgadzam: w tej akcji coś jest.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix
Historia ze zdjęciem zachodnich produktów idealnie oddaje głębokie kompleksy, które po dziś dzień targają panem Januszem. To dlatego mimo niewątpliwego sukcesu, dalej w środku jest sfrustrowanym prostakiem.
Pan Filipiak jak i Comarch w środowisku IT wbrew tem co w artykule też nie jest szczególnie poważany. Zasłynął takimi frazami jak „Każdego specjalistę da się zastąpić skończoną ilością studentów”. Comarch słynie też z wyzyskiwania pracowników i niskich płac przynajmniej na dole drabinki. Nikt w rozmowach raczej nie poleca pracy w tej firmie.
Potwierdzam, mam kilku znajomych, którzy tam pracowali, generalnie śmiech na sali jeśli chodzi o organizację i płace. W branży IT dobre miejsce dla stażystów, żeby zdobyć doświadczenie raczej nic więcej.
Z kolei „nowe wersje” ich systemów są najczęściej pisane od nowa, bo zespołu który pisał poprzednią już nie ma i nikt poprzedniego kodu nie rozumie.
A co do tej wczesnej współpracy z TPSA, to pewne jej elementy widziałem i do dziś nóż mi się w kieszeni otwiera. Nie mam już jak przedstawić dowodów, więc nie będę rozwijał.
KGB czuwa… Nie ma przypadku… PZPR… Co za kloaczna dziura, ta nasza umeczona Ojczyzna…
Akurat znam osobiście 2 osoby, u których w firmach pracuje się na oprogramowaniu Comarchu i strasznie na niego psioczą, że jest mało intuicyjny i praca na nim po prostu męczy, do tego wdrażanie go zajmuje sporo czasu, co z jednej strony wnika z jego złożoności i że wiele rzeczy można na nim zrobić bez konieczności instalowania większej ilości programów (to akurat te osoby chwalą), a z drugiej zrobiony jest pod informatyków, a często oferowany jest księgowym, którzy pewnych rzeczy po prostu nie ogarniają
Jak ktoś nie został odpowiednio przeszkolony to tak psioczy..
W Hiszpani brazowy medal otrzymala Francja.
Wracajac do tej calej gownoburzy wobec Filipaka…ilez mozna. Przeciez takim jezykiem posluguje sie polska elyta – wystarczy posluchac „tasm” politykow, czy nawalonego skromnego redaktora z Debicy.
Artur
No właśnie, bardzo fajny komentarz. Jeszcze kilka lat temu byłbym oburzony takim zachowaniem, ale ostatnie powiedzmy 10 lat, a szczególnie parę ostatnich miesięcy utwierdziło mnie w przekonaniu, że w tym kraju nie ma czegoś takiego jak elity . Nawet niektórzy dziekani/rektorzy poważnych uczelni wykazali swoje wieśniactwo, więc to zachowanie Filipiaka jakoś bardzo mnie nie zniesmaczyło. Jeszcze to medialne przyzwolenie na bezmyślne fluganie na lewo i prawo całkiem mnie dobiło (i to media, które teoretycznie nigdy nie powinny poniżej pewnego poziomu nie schodzić). A co do prezesa Cracovii – ot, chłopek się dorobił. Gratulacje za to, ale drobnomieszczańskiej natury w żaden sposób się nie wyzbędzie.
NIE STARTOWAŁ OD ZERA, OJCIEC WYSOKO POSTAWIONY UBEK POMPOWAŁ GO PAŃSTWOWYMI PIENIĘDZMI.
Mała poprawka, wtedy za 3. miejsce dawali srebrny medal, a za czwarte brązowy. Zmiany zrobili chyba dopiero w 1998
Widzę, że jest zlecenie na rozbieranie Filipiaka na czynniki pierwsze i grzanie tematu. Tydzień po meczu derbowym. Ciekawym komu Cracovia Filipiaka przeszkadza aż tak bardzo. Jednocześnie bagatelizuje się i pomija SYSTEMOWĄ nieuczciwość w polskiej piłce, sprowadzając to do rzekomo „nienajlepszego” meczu Stefańskiego. Przecież, abstrahując od formy, jest dokładnie tak jak mówi Filipiak i przeciw czemu protestuje. Cała Polska to widzi. Normalny kibic widzi kto i gdzie grzeje temat. Nie wie dlaczego, ale, że coś tu śmierdzi widać jak na dłoni. Mądrej głowie dość dwie słowie…
Oczywiście Panie Leszku że w tzw jeżdżeniu na dupie coś jest. Wydaje mi się że piłka nożna to przede wszystkim gra błędów, i jeżeli naciśnie się przeciwnika, da mu szansę ten błąd zrobić, to prędzej czy później on ten błąd zrobi. Dlatego najlepsze drużyny agresywnie presują na całym boisku, nastawiają się na szybki odbiór piłki, podwajają i potrajają, czy zamykają ewentualne korytarze. To jest według mnie jazda na dupach roku 2020. Smolarek może archaicznie, może jak dzik, ale wywiera presję zapierdalając do tych Peruwiańczyków jak samochodzik. Bieganie zawsze będzie najważniejszą częścią tego sportu.
Filipiak to idealny wzór polskiego byznesmena który powoduje że nie ceni się miliarderów w tym kraju. W USA miliarder to na ogół bardzo poważny gość który zachowuje się w miarę normalnie a nie zgrywa pierwszego cwaniaka ze wsi, robi coś konkretnego dla lokalnej społeczności, zostawi po sobie parę teatrów czy bibliotek, przejmie jakiś klub i wsadzi go do MLS czy NBA i wydaje na to poważne pieniądze a nie jakieś orzeszki za które każe się całować jeszcze w dupę jak te nasze Filipiaki. Życiorys typowego hejtowanego polskiego byznesmena:
Zacznijmy od tego że to nie jest żadna historyjka od pucybuta do milionera a facet nosi się jak paw. Został miliarderem wyłącznie dlatego że rektor AGH dał mu uczelniany kontrakt z TP SA. Pewnie wielu z Was pracujących w korpo też by takim zostało gdyby prezes w Waszej firmie albo partner w kancy oddał Wam od tak klienta płacącego miliony rocznie żebyście sami obsługiwali na swój rachunek bo się już na tym znacie. Tym bardziej że było to w czasach kiedy rynek nie był tak nasycony (dzis jak nie Wasza korpo to 20 innych). Nie twierdzę że każdy by tak ładnie pociągnął ale nie róbmy z niego takiego boga bo jednak mało komu tak los się kiedyś uśmiechnie i każdy na jego miejscu wyskoczyłby na zupełnie inny poziom finansowy, niekoniecznie taki, ale byłoby to i tak parę długości. Nie oszukujmy się gdyby nie ten rektor to by Filipiak w ogóle działalności nie założył i byłby jednym z wielu profesorów dorabiających sobie do etatu na kilku uczelniach. Miał niesamowitego farta więc mógłby mieć trochę pokory i skromności a nie traktować mniej zamożnych od siebie jak śmieci. Na butę to sobie może pozwalać Lewandowski bo jemu nikt nic nie dał, wszystko co ma to wyszarpane zębami jest
Do tego jest zwykłym bucem i wieśniakiem. Kto normalny wyjeżdza z gadkami że ma tanie buty za 1,5k euro albo że kupił sobie samolot żeby sie nie zarazić koronawirusem. To poziom jakichś jopków chwalących się gaciami od CK, jakichś gastarbeiterów czy wujków co wyjeżdżali na budowę do USA i szpanowali na spotkaniu rodzinnym pierścionkami na rękach i zegarkami, podkreślając cenę. Urocze było tłumaczenie się z zachowania na stadionie, że emocje i w ogóle, ale nawet już po ochłonięciu pokazał że emocje go nie tłumaczą, on już taki jest, wystarczyło przecież zaprosić go do TV – siedział spokojnie u siebie, a i tak pozwala sobie na to żeby odbierać telefon na wizji i sobie gadać w trakcie programu z Probierzem. No kto tak się zachowuje w ogóle, do korpo by takiego buraka nawet nie przyjęli.
No i jak na standardowego byznesmena-buraka przystało, gardzi ludźmi sugerując że taki Królewski to zero i śmieć niegodne siedzieć z nim przy stole. Jaki trzeba mieć tupet w ogóle żeby coś takiego do mediów powiedzieć
Do tego oczywiście lubi rozpowiadać wszem i wobec jaki to hojny dla klubu a w rzeczywistości ma węża w kieszeni. Zainwestował 150 mln zł w uwaga: 17 lat…. No to sie wysilił bardzo, firma tylko w 2019 ma 230 mln zł EBITDA, sama amortyzacja (która nie jest wypływem środków przecież) to 85 mln, a facet każe całować się w dupę bo wydawał mniej niż śmieszne nawet w Ekstraklasie 9 mln zł rocznie, 2 mln ojro, kupić za to można gówno a gada coś o pierwszej trójce. Co to jest, tym bardziej że przecież ile skasował od C+ w tym czasie (tylko ostatni sezon to 12 baniek od samej Ekstraklasy), minimum 1/3 z tego to na samych transferach zarobił, a Cracovia ma budżet w okolicach 30 mln zł (czyli o 10 więcej niż taki Raków). A tak wypomina jakby po 50 mln zł rocznie wkładał
najbardziej zastanawiające w tym wszystkim, że jest profesorem czyli formalnie inteligentem
Inteligencje ma się wrodzoną, lub się ją ,,nabywa”
To jest tak – nie może być głupi ktoś, kto zbudował taką firmę i jest tam, gdzie jest. Jednocześnie mamy te akcje z meczu, krzywe wywiady i wcale nie tak pochlebną reputację w branży – trudny przypadek do analizy.