Reklama

Puchary, korupcja i przekręcanie nazwisk. Raymond Goethals, rewolucjonista z Belgii

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

26 listopada 2020, 13:52 • 11 min czytania 5 komentarzy

Nie marudź, graj! – pokrzykiwał do swoich piłkarzy Raymond Goethals w szatni, na treningu oraz na meczu. Charakterystyczny, brukselski akcent wystarczał, żeby zawodnik brał się w garść i wracał do pracy. Bez znaczenia, czy był to Alen Boksić, Paul van Himst, Rob Rensenbrink, czy Arie Haan. Szacunek do trenera miał każdy. Ciężko było go nie mieć, skoro przemawiała za nim gablota, w której trzymał trofea za wygrane w Lidze Mistrzów, Pucharze Zdobywców Pucharów, Superpucharze Europy czy brąz EURO. Nie bez kozery nazwano go ojcem chrzestnym belgijskiego futbolu. A jednak, mimo pełnej gabloty i barwnej historii, niewiele się o nim mówi. A tego Goethals zawsze bał się najbardziej. Zapomnienia i zakurzenia.

Puchary, korupcja i przekręcanie nazwisk. Raymond Goethals, rewolucjonista z Belgii

Jego kariera to modelowy przykład “started from the bottom”. Piłkarz? Kiepski, w dodatku bramkarz. A ilu bramkarzy zrobiło karierę jako szkoleniowcy? No właśnie. Natomiast Goethals miał coś, co wróżyło mu sukces. Kompletnego świra na punkcie futbolu i własne spojrzenie na to, co można zrobić na boisku. W czasach, w których zaczynał, a więc w latach 60, ta druga cecha była bezcenna. Rewolucjoniści docierali na szczyt, byli rozchwytywani. Oczywiście tylko wtedy, kiedy ich rewolucja nie kończyła się szarżą z szablami na czołgi

A rewolucja Goethalsa zdecydowanie się udawała.

Sint-Truidense, kojarzycie w ogóle taki klub? Raczej nie ma ku temu wielu powodów. Ale w 1966 roku ciężko było belgijskich “Kanarków” nie kojarzyć. Nasz bohater doprowadził tę ekipę do wicemistrzostwa kraju. Jedynego w historii. Jak duży był to sukces? Cóż, od 1961 do 1972 roku mistrzostwa Belgii nie zdobył nikt poza Anderlechtem i Standardem Liege. Rozdzielenie tej dwójki to sztuka, która zasługiwała na docenienie. I je znalazła, bo Le Magicien, jak go później nazywano, trafił aż do reprezentacji kraju.

Pierwszy medal Belgów

Co to była za ekipa? Będziemy brutalni, ale szczerzy – mierna. Belgów nie było na trzech kolejnych mundialach. Mało tego, w tamtym momencie nie mieli na koncie nawet jednego zwycięstwa odniesionego na mistrzostwach świata. EURO? Też nie, ta sama historia. Zero wyjazdów, zero sukcesów. Co zrobił z nią Goethals? Po dwóch latach przyuczenia do zawodu w roli asystenta objął stanowisko pierwszego trenera i zaczął swoje czary.

Reklama
  • 1970 rok. Belgowie jadą na mistrzostwa świata. W grupie kwalifikacyjnej odpalają Jugosławię i Hiszpanię. Świata nie zawojowali, ale to miły, pierwszy krok.
  • 1972 rok. Belgia po raz pierwszy w historii awansowała na EURO. Zrobiła to kosztem Portugalii z Eusebio w składzie. Zrobiła to kosztem Włochów z Sandro Mazzolą i Luigim Rivą w składzie. To właśnie w tym meczu Belgowie odpalili na dobre. Goethals doskonale rozpracował rywala.

Włoski futbol, oparty na taktycznym oczekiwaniu na rywala, już nie wystarczał. Belgowie w obronie byli jak gęsta galaretka. Żeby się przez nią przebić, potrzeba było niebywałej energii” – wspomina ten mecz “Storie di Calcio”.

WŁOCHY – BELGIA, EURO 1972

Było brutalnie, bo Wilfried van Moer kończył to spotkanie ze złamaną nogą. Ale było także skutecznie. Jaki był pomysł Raymonda? Krycie strefowe i wysoki pressing. Atak na rywala wtedy, kiedy wchodzi z piłką na połowę Belgów. A także dopracowane do perfekcji pułapki ofsajdowe, które wykluczały możliwość posyłania długich podań. Pełne odcięcie, pełna kontrola.

Reprezentacja Belgii zdobyła wówczas brązowy medal, w dodatku przed własną publicznością. Co prawda przegrała z Niemcami, jednak rodacy Goethalsa byli wniebowzięci. Pierwszy wyjazd na EURO i od razu medal. Wyobrażacie sobie, co by działo się w Polsce, gdyby ekipa Leo Beenhakkera wróciła do domu z brązem? Ano właśnie.

Dlatego ten sukces, jeszcze przed nadejściem złotego pokolenia, na zawsze stał się belgijską dumą. Choć w zasadzie to inne osiągnięcie Le Magicien w kadrze przykuwa uwagę. Belgowie co prawda nie pojechali na mundial w 1974 roku, jednak eliminacje były w ich wykonaniu kosmiczne. W sześciu grupowych meczach nie stracili ani jednego gola, a dwukrotnie musieli mierzyć się z Holandią Johanna Cruyffa. Dlaczego więc nie wyszli z grupy?

Reklama

Bo w ostatniej minucie spotkania sędzia nie uznał prawidłowo zdobytego przez Belgów gola. Oba mecze zakończyły się więc remisami 0:0, a Oranje mieli lepszy bilans bramkowy, ugrany na pozostałych rywalach. Brutalne.

„Rensenbrink zrobiłby pierniczki z gówna”

Raymond Goethals był już jednak znany. Jego poczucie humoru i zmysł taktyczny sprawiały, że chcieli z nim pracować najlepsi piłkarze w Belgii. Jego zamiłowanie do papierosów sprawiało, że belgijskie PKB wystrzeliło w górę, bo szkoleniowiec, który po pracy z reprezentacją zajął się Anderlechtem, odpalał jedną fajkę od drugiej. Drużyna „Fiołków”, jak już wspomnieliśmy, była czołową w kraju, ale nie tylko. Wicemistrz świata i Europy Rob Rensenbrink prowadził zespół do sukcesów. Był także ulubionym piłkarzem charyzmatycznego Belga. – Daj mu gówno, a zrobi z niego pierniczki – skomplementował niegdyś Holendra w swoim specyficznym stylu.

Goethals był sprytny. Wiedział, że Holendrzy są najlepsi, więc traktował nas po przyjacielsku – mówił o nim gwiazdor Anderlechtu. To była dobra taktyka, bo belgijska drużyna wkrótce sięgnęła po Puchar Zdobywców Pucharów. Za kadencji Raymonda dwukrotnie grała zresztą w finale tych rozgrywek. Choć Le Magicien znany był ze stalowej defensywy, potrafił także rozbić Bayern Franza Beckenbauera 4:1, odwracając losy dwumeczu. W finale z kolei potwornie złoił Austrię Wiedeń, wygrywając 4:0. Nie potrafił go zatrzymać Liverpool, zwyciężał z Hamburgerem SV, Atletico Madryt (kapitalny powrót po porażce 1:3 w pierwszym meczu), zmiażdżył wręcz Galatasaray.

LECH WYGRA ZE STANDARDEM? KURS 2.65 W TOTALBET!

Ekipie z Brukseli w Europie każdy kłaniał się w pas. Ale Goethals miał pewien mankament. Pewien ból, który siedział w nim mocno i nie dawał mu spokoju. Mimo zdobywania pucharów na Starym Kontynencie nie potrafił wygrać mistrzostwa Belgii.

To drażniło jego ambicję.

Sukcesy w Liege przykryte korupcją

Dlatego kiedy nadarzyła się okazja, żeby po wojażach w Brazylii i Francji wrócić do ojczyzny, chętnie się tego wyzwania podjął. Tym razem wybrał jednak Standard Liege. Swoją drogą to także świadczyło o renomie, którą zdobył. Prowadził już jeden wielki belgijski klub? Nie ma sprawy, wziął drugi. Nic dziwnego, że rodacy wybrali go 38. najważniejszym Belgiem w historii. W Liege Goethals w końcu spełnił swoje marzenie i sięgnął po mistrzostwo. Ale sposób, w jaki to zrobił, pozostawił dużą rysę na jego wizerunku.

Goethals-Genk 500.000F/150.000F”. Krótka notatka, która zmieniła postrzeganie sukcesu „Czarodzieja”, wpadła w ręce śledczych podczas przeszukania w siedzibie klubu. Trener oraz zarząd Standardu w 1984 roku zostali objęci dochodzeniem w sprawie oszustw podatkowych i przyznali się do winy. Nie mieli jednak pojęcia, że to zaprowadzi policję na trop afery korupcyjnej. Ta krótka notka miała być bowiem dowodem na to, że Liege kupił ostatni mecz sezonu, żeby nie wyłożyć się na ostatniej prostej walki o tytuł.

W teorii Standard i tak był faworytem. Ale lepiej dmuchać na zimne.

Liege wygrał to spotkanie, a ich rywale zgarnęli premię. W tym samym okresie Standard dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. W nim lepsza okazała się Barcelona, jednak Belgowie napędzili jej strachu, obejmując prowadzenie już w ósmej minucie gry. Dlatego fakt kupienia meczu o mistrzostwo był szczególnie bolesny. Dwa lata po historycznym triumfie, na który Liege czekał dekadę, święto zamieniło się w wielką ucieczkę. Raymond Goethals został zmuszony do rezygnacji, a czołowi piłkarze Standardu zostali zawieszeni na pół roku. Eric Gerets otrzymał najsurowszą karę – rok zawieszenia, bo to on był pośrednikiem całej transakcji.

Piłkarze i trenerzy uciekali z kraju, próbując wymiksować się z całej sprawy i uratować resztki honoru. Goethals jakoś się z tego wybronił. Już po trzech latach pracował jako trener Anderlechtu. Całkiem miękkie lądowanie, jak na tak wielką aferę. Początkowo chciano mu zakazać trenowania w ojczyźnie do końca życia.

Jak oni się nazywali?

Maradona był najlepszy – zaczął wywód na temat czołowych piłkarzy świata Goethals. – Lepszy niż Gullik, van Batsen, Romanio, Babalero i Kluveirs – wyliczał belgijski trener.

Zaraz, lepszy niż kto?

Nad Wisłą mieliśmy Franza Smudę i jego od A do O, czy ‘rzutami rożnyma’, a w Beneluksie mieli poczciwego Raymonda, który potrafił przekręcić dosłownie każde nazwisko. Nie pamiętał nawet, kogo ma w kadrze. Bramkarza Marsylii, Pascala Olmeta, nazywał uparcie Omletem. Alena Boksicia – Boszikiem. Jeana Tiganę – Cyganą.

Nie do końca wiadomo, skąd wzięła się ta przypadłość. Goethals był uważany za inteligentnego, oczytanego człowieka. Filozofa. Według osób, które były blisko szkoleniowca, miał także niebywałą pamięć. Lepiej było nie próbować mu wmówić, że coś powiedział, gdy tak naprawdę taka rzecz w rozmowie nie padła – i na odwrót. Dlaczego więc nie mógł zapamiętać, jak nazywa się gość, z którym dzień w dzień pracuje i którego nazwisko tydzień w tydzień zapisuje na tablicy ze składem?

Opcje są dwie. Le magicien był pierwszego sortu żartownisiem, więc być może po prostu uznał za świetny dowcip przekręcenie tego, czy innego nazwiska. Bardziej prawdopodobne jednak, że… mieszały mu się języki. Miał francuskie korzenie, pracował w Belgii, do tego przesiąknął do reszty brukselskim akcentem, który mocno utrudniał zrozumienie tego, co mówi. Gdy więc wpadał w słowotok, wszystkie te rzeczy tworzyły zabójczą mieszankę.

Mieszankę pełną Gullików, van Batsenów i Babalerów.

Marsylia na szczycie świata

Za barwny język wielbiono go także we Francji, w której kończył trenerską karierę. W 1990 roku trafił do Marsylii. – Wybrałem to miasto, bo mieszkają tu tacy szaleńcy, jak ja! – rzucił na wejściu.

Goethals, Bernard Tapie, Eric Cantona. Name more iconic trio. Tego pierwszego Le Magicien niezwykle szanował, choć nie unikał z nim sporów. – Jeśli coś panu nie pasuje, proszę powiedzieć. Mam pociąg o 9:30 – kłócił się z prezydentem, gdy ich wizje się rozmijały. Tapie nigdy nie wysłał go na dworzec, choć trener żartował, że kilka razy w tygodniu wyrzucał go za drzwi gabinetu. Ale mimo to Tapie go szanował. – To niesamowite, jaką miał charyzmę. Przez cały czas żartował z piłkarzy, z szatni słychać było tylko śmiech. A mimo to wszyscy go szanowali. Musisz być naprawdę dobry, żeby nie stracić respektu, gdy dzień w dzień zadzierasz z tymi gnojkami – mówił o swoim trenerze sławny prezydent OM. Gdy sam zainteresowany zobaczył, jakie mieszkanie przygotował mu Tapie, żeby tylko zachwycić go Marsylią, był zdziwiony. – Na cholerę mi dwa telewizory i dwie łazienki, skoro w jednym momencie mogę używać maksymalnie jednego?

O Cantonie Goethals powiedział, że nie chciał go więcej oglądać, więc nie przeszkadzało mu, że odszedł. Zresztą niemożliwe było utrzymanie dwóch tak silnych charakterów w jednej szatni. Słynna historia mówi o tym, jak Cantona obraził się na to, że Le Magicien posadził go na ławce. Kiedy Eric zapowiedział, że na niej nie usiądzie, Raymond odpowiedział, że może wziąć krzesło i usiąść obok, jeśli coś mu się nie podoba. Przez ten spór Cantona obejrzał w telewizji finał Pucharu Europy w Bari. Po latach opowiadał z kolei dziennikarzom o tym, że Goethals stosował dziwne metody i podejrzane zastrzyki. – Wolałem brać sok z domu na trening, niż pić to, co nam podawał.

LIEGE WYGRA Z LECHEM – KURS 2.55 W TOTALBET!

Media kochały Raymonda, bo zawsze dostarczał im soczystych anegdot. Uwielbiał opowiadać o pobycie w Brazylii, gdzie trenował Sao Paolo. No i te przekręcone nazwiska. Ale potrafił także krytykować prasę. Tak jak wtedy, gdy Basile Boli został objechany za występ w reprezentacji Francji. – Zniszczyli mojego Base. Tak się nie robi, on jest nietykalny. Nie będę go puszczał na zgrupowania kadry, jeśli będą go tak traktować.

Bernard Tapie nie ściągnął go jednak dla barwnych historii i anegdot. Cel był prosty. OM po dominacji we Francji, miała sięgnąć po Puchar Europy. A w Marsylii nie zawsze bywało łatwo. W pewnym momencie Le Magicien był bliski zwolnienia, a w meczu ligowym sędzia nie zauważył ewidentnego spalonego po stronie rywala. Co zrobił trener? Ruszył do niego, wyrwał mu chorągiewkę z ręki i machał nią ostentacyjnie, instruując go, co powinien zrobić. Co zrobili kibice? Z miejsca zaczęli skandować jego nazwisko, ratując mu posadę.

I słusznie. To właśnie Goethals stoi za największym sukcesem w historii klubu. Jego Marsylia dwukrotnie dotarła do finału rozgrywek, to on siedział na ławce gdy Francuzi rozgrywali mecze doskonale nam znane:

A w końcu także finał z Milanem Fabio Capello. Fantastycznym Milanem, który Goethals przechytrzył tak, jak wykiwał Włochów w 1972 roku. Nic dziwnego, że ci tworząc nagrodę dla najlepszego trenera roku, jako pierwszego triumfatora wyznaczyli właśnie „Czarodzieja”.

Zasłużenie, proszę pana, zasłużenie.

Felietonista na emeryturze

Oczywiście niedługo potem i ten triumf mu zabrano. To znaczy – nie tak dosłownie, bo przecież tytuł najstarszego zwycięzcy Ligi Mistrzów oraz człowieka, który po raz pierwszy zaprowadził francuski klub do triumfu w tych rozgrywkach, pozostały z Goethalsem na zawsze. Jednak skandal korupcyjny, który pogrzebał Bernarda Tapie i jego Marsylię, mocno zabolał sławnego trenera. Tym razem nie był bezpośrednio zamieszany w sprawę, ale wydźwięk był, jaki był. Gdzie Le Magicien nie odnosił sukcesów, tam pojawiała się korupcja.

Jego trenerska kariera się urwała, choć od piłki nigdy nie odpoczął. Nie chciał. To był jego tlen. Rodzina wspominała, że podczas wakacji potrafił całymi dniami ględzić o futbolu. – Ojciec zawsze skupiał się na piłce. W domu nigdy nie złapał za miotłę, nie podlał kwiatka. Nawet jajek nie potrafił sobie ugotować, liczyła się tylko piłka.

Dzięki przyjaźni z dziennikarzem Alainem Ronssem pozostał przy sporcie, prowadząc własną kolumnę w jednej z gazet. To był strzał w dziesiątkę. Wtorkowe wydanie, w którym zamieszczane były felietony Goethalsa, biło rekordy sprzedaży, a ludzie domagali się nawet częstszych wystąpień trenera. Mimo że jego specyficzny styl mowy przekładał się także na pismo. Ale nawet sukces gazety nie sprawił, że Le Magicien był spokojny o swoje dziedzictwo. Wspomniany na początku strach przed zapomnieniem mocno go prześladował.

Przed startem każdego sezonu dzwonił do mnie i pytał: przyjacielu, wszystko w porządku? Nadal mnie chcecie? – opowiadał Ronss, który po śmierci Goethalsa wydał jego biografię. To o tyle ciekawe, że Raymond rzekomo nie chciał za swoje felietony pieniędzy. Robił to z pasji. Jedyne o co poprosił to… wygodniejszy fotel. A kiedy redakcja bez wahania zgodziła się spełnić te „żądania”, trener przez ponad miesiąc negocjował ze sklepem meblowym cenę, żeby nie nadwyrężać budżetu swojego pracodawcy.

Humor zachował aż do końca. Kiedy pytano go o to, czy w wolnym czasie lubi chodzić do kina, odparł: – Widziałem w swoim życiu wystarczająco kina, pracując od rana do nocy z 22 kowbojami. 

Świetny trener i złoty człowiek.

SZYMON JANCZYK

Fot. Wikipedia

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

5 komentarzy

Loading...