– Cały czas uważam, że zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Nie ma związków idealnych. Ludzie się kłócą, mają gorsze momenty, myślą o rozstaniach. Grunt w tym, żeby nie robić sobie na złość. Niektórym moje słowa mogą się nie spodobać, ale gdyby panowie usiedli wtedy do stołu, pogodzili się i dogadali na nowo, prawdopodobnie Legia mogłaby zostać topowym klubem Europy – mówi nasz rozmówca, Bogusław Łobacz. Z byłym kierownikiem Legii Warszawa porozmawialiśmy m.in. o Dariuszu Mioduskim, trenerze Vukoviciu i ostatnich wpadkach na arenie europejskiej. Zapraszamy.
Kiedy taki kibic Legii jak pan patrzy dzisiaj na poczynania Lecha, pojawia się zazdrość?
Nigdy nikomu nie zazdrościłem, dlatego życzę im jak najlepiej. Praca w świecie piłki nauczyła mnie, że możemy sobie wkładać szpilki, prowadzić wojny czy szydzić w obrębie ligi, ale puchary to puchary. Niedawno to Legia nabijała punkty w rankingach, a teraz niech zajmie się tym Lech. Kiedy patrzę na rozgrywki klubowe, zastanawiam się, dlaczego w europejskich pucharach nie mogą szarpać trzy polskie zespoły, nie jeden. Wtedy rzeczywiście pojawia się zazdrość, bo szlag człowieka trafia, skoro inne kraje mogą, a my wciąż siedzimy w swojej piaskownicy.
W takim razie musiało się w panu gotować, kiedy Legia odpadła z eliminacji po mizernych występach.
W przypadku takich starych zgredów jak ja złość schodzi już na dalszy plan. Pojawia się jedynie apatia i myśli typu “Boże mój jedyny, znowu?”. Miarą wielkości klubu takiego jak Legia czy Lech nie jest gablota z krajowymi trofeami, tylko sukcesy na arenie międzynarodowej. To smutne, że znów ich nie będzie, ale niestety każda dobra passa kiedyś się kończy. Ze złymi seriami jest tak samo. Mam nadzieję, że jej dożyję.
Patrząc na poczynania niedawnych rywali Legii, negatywnych emocji może być jeszcze więcej.
Mogę zabrzmieć głupio, ale byłbym bardziej zły, gdyby Legia odnosiła sukcesy w europejskich pucharach przy pustych trybunach. Jeśli chodzi o grę innych, przez pandemię wiele meczów stało się nieobliczalnych. Niewiele zespołów potrafi utrzymać optymalny poziom przez dłuższy czas, dlatego nietrudno trafić w telewizji na padlinę. Moim zdaniem wpływa na to również fakt, że w obecnych czasach mamy nawał najrozmaitszych rozgrywek. W ciągu roku meczów jest tyle, że co rusz zdarzy się byle jakie widowisko.
Dochodzi jeszcze aspekt odwoływania meczów.
Wydawało mi się, że przeżyłem już wszystko. Od transformacji ustrojowych za komuny po masę różnych zmian aż do czasów obecnych, kiedy myślałem, że jest już dobrze i ciekawie. Okazuje się, że nie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek dożyję chwil, w których będę musiał nosić szmatę na twarzy. Nieważne, czy ktoś widzi w tym mniejsze lub większe zagrożenie. Pandemia zbiera swoje żniwo i zamiast cieszyć się mniejszymi lub większymi sukcesami, podświadomie wiemy, że nie żyjemy w normalnej rzeczywistości.
Legia zdążyła się o tym przekonać na własnej skórze, choć część tych nieszczęść wynika z braku profesjonalizmu piłkarzy.
Nie to, żebym Legię usprawiedliwiał, ale gdy coś zapowiadało się dobrze, nagle pojawiał się jakiś niespodziewany, negatywny czynnik. Jak nie kontuzja i sędziowie, to teraz ten wirus. Tegoroczna próba dobicia się do europejskich pucharów była naprawdę utrudniona. Swoją drogą wydaje mi się, że za dużo o tym gadamy. Skoro mało kto spogląda w lustro z pytaniem “co ja złego zrobiłem?”, krytyka i szerokie dyskusje tracą sens.
A dyskusja o letnich transferach Legii?
Mam takie marzenie, żebyśmy konkretne transfery mogli robić zimą. Wtedy może byłoby ciekawiej, ale tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Jeśli nie masz odpowiedniego hajsu, robisz dobre transfery na ostatnią chwilę. Tak to niestety wygląda, ale czy ja wiem, czy letnie nabytki zawiodły? Na pewno ogromny wpływ na wszystko miała kontuzja Vesovicia. W wielu momentach miałem takie przeczucie, jakby ktoś ulepił laleczkę o imieniu Legia i co chwilę wbijał w nią szpilki, żeby, broń boże, się nie podniosła.
Transferami transferami, ale czy nie pojawia się w pana głowie myśl, że Dariusz Mioduski się trochę pogubił?
Myślę, że tutaj nie chodzi o pogubienie. Bywają tacy ludzie, którzy za wszelką cenę chcą odnieść sukces. Za co ojciec bił syna? Nie za to, że grał w karty, tylko za to, że chciał mu się odgrywać. W ten sposób jest skonstruowany światopogląd pana Darka. On cały czas chce pokazać, że osiągnie swój cel. Mam tylko nadzieję, że to nie będzie za dziesięć lat, kiedy do mnie zadzwonisz, a ja już będę się jąkał. Nie da się jednak ukryć, że ostatnie sukcesy europejskie były za czasów obecności Bogusia. W jednym z wywiadów przeczytałem, że pan Darek określił go jako hubę, która wysysa soki z drzewa. Nie mogę się z tym zgodzić.
Cały czas uważam, że zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Nie ma związków idealnych. Ludzie się kłócą, mają gorsze momenty, myślą o rozstaniach. Grunt w tym, żeby nie robić sobie na złość. Niektórym moje słowa mogą się nie spodobać, ale gdyby panowie usiedli wtedy do stołu, pogodzili się i dogadali na nowo, prawdopodobnie Legia mogłaby zostać topowym klubem Europy. Największym problemem jest fakt, że my ciągle żyjemy przeszłością i kiedy potrzebuję zobaczyć kawał dobrej piłki – włączam YouTube. Poza tym gadanie pana Darka, że ktoś się do niego przyczepił, bo przed przyjściem do Legii nie był znany, jest nie na miejscu. Żaden z prezesów przed objęciem tego klubu nie był znany z piłki. To dopiero Legia daje sławę! Ty do mnie zadzwoniłeś dlatego, że w niej pracowałem, a dziś jestem jej kibicem. Gdyby tak nie było, pies z kulawą nogą by się mną dzisiaj nie zainteresował. Oczywiście można rozsławiać Legię, ale generalnie okrywa się jej sławą dzięki dobrym wynikom. Nie masz ich? Przepadasz. Nie działa to w odwrotną stronę, chyba że zatrudnimy prezesa Barcelony czy magnata z trzema finałami Ligi Mistrzów na koncie.
Słysząc te słowa, na myśl przychodzi przerwana droga do sławy trenera Vukovicia.
Jestem pierdolnięty na punkcie Legii i zawsze będę bronił prawdziwych legionistów, ale gdy Vuko został mianowany na trenera, modliłem się, żeby prezes nie zafundował nam kolejnego wynalazku, mimo że dobrze mu życzyłem. Nie wiem, co u niego nie zagrało, ale było mi bardzo przykro na wieść o zwolnieniu. Trenera Michniewicza znam i wiem, że nie dybał na jego miejsce, dlatego muszę powiedzieć, że niepotrzebne były te wzajemne uszczypliwości obu panów na łamach mediów.
Patrząc na rozwój wypadków, nie zwolniłbym Vuko. Wszedłbym do szatni i powiedział “kurwa jego mać, chuj mnie obchodzi, jak to zrobicie, ale macie wejść do pucharów. Nie wejdziecie – rozpierdolę to wszystko”. Jestem prostym człowiekiem, ale pamiętam kilku trenerów, którzy potrafili pierdolnąć w stół, dać kopa w bidony i powiedzieć coś tego typu. Tak wyglądała ich odprawa. Wiem, że panowały inne czasy, ale jeżeli chcesz osiągać sukces, czasami proste środki są tymi najlepszymi. Chciałbym też odnieść się do innej rzeczy. Kiedy chodzisz ciągle do tego samego sprzedawcy, budujesz z nim jakąś nić relacji. Dzięki niej czujesz, że on nie oszuka ciebie, a ty jego. To analogia do pracy Jacka Magiery, którego zwolnienie z klubu było w mojej opinii ogromnym błędem. Pan Mioduski chce stworzyć wielką Legię, ale skoro ten proces trwa już cztery lata, nie lepiej było dać ten czas Magierze? Zobaczyć, co potrafi zbudować? Oczywiście ze świadomością, że zanim wejdziesz na wyżyny, kilka razy dostaniesz w pysk, ale inaczej się przecież nie da. Nie ma lepszej recepty na sukces. Jeśli fachowiec nie jest jeszcze najlepszym w swojej dziedzinie, trzeba dać mu czas, żeby stał się tym najlepszym.
Nie wydaje się panu, że Czesław Michniewicz został za szybko skreślony przez kibiców?
Ależ oczywiście, że tak. Jest nawet takie powiedzenie “naród wspaniały, ale ludzie kurwy”. Coś w tym jest. Zobacz, że niezależnie od podejmowanego tematu każdy się wymądrza, mając jakieś rozwiązanie. Oszaleć z tym można. Wszystko potrafimy najlepiej, ale gdyby ktoś się w tym miejscu znalazł, zapewne by się zesrał. Raz, że nie szanujemy tego, co mamy, a dwa – wydaje nam się, że inni mają lepiej. Dożyłem bardzo dziwnych czasów. Myślałem, że na stare lata będę żył w kraju, w którym wszyscy będą się szanować, a ja będę mógł chodzić na mecze pucharowe Legii. Bóg śmieje się teraz z naszych planów.
Trudno się z tym nie zgodzić. Kończąc, myśli pan, że dzisiejsze mecze Legii z Lechem moglibyśmy uznać za swego rodzaju zastępstwo za derby Warszawy?
Osobiście wychowałem się na meczach Legii z Górnikiem, o których nikt nigdy nie napisał, że są to derby Polski. Potem doszły mecze z Widzewem, choć wciąż powtarzam, że Widzew po jajkach skakał, kiedy ŁKS grał w Ekstraklasie. Teraz mamy wielkie mecze z Lechem, ale nie czuję wobec nich czegoś wyjątkowego. To trzy punkty do zebrania jak każde inne.
Oczywiście mówimy o starciu dwóch najlepszych klubów w Polsce, które zasługują na najlepszych prezesów i piłkarzy oraz mają zajebistych kibiców, ale bez żadnego dodatkowego kontekstu. Chciałbym jednak, żebyśmy wygrali, bo wtedy mógłbym napisać jakiegoś tweeta z iskierką jadu! W rywalizacji właśnie o to chodzi, powiedzmy sobie szczerze. Byle tylko kibicowskie przepychanki nie kończyły się na chamstwie i prostactwie.
Czyli zwycięstwo Legii?
Na spokojnie. Wydaje mi się również, że nie zobaczymy betonowania. Gdybym miał postawić zakład, wybrałbym Legię i +2,5 bramki w całym meczu. Żal mi tylko, że musimy grać ligę przy pustych trybunach. Kiedy na to patrzę, widzę internetową gierkę. Możesz odpalić sobie Play Station i podkład z meczu, czym tak naprawdę udajesz, że go oglądasz.
ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA
Fot.FotoPyK