Można odnieść wrażenie, że im więcej piszemy o patologicznych zachowaniach na peryferiach polskiego futbolu, tym częściej dochodzą nas słuchy o kolejnych skandalach. Każdy inny, ale wrażenie niezmienne niczym brak szacunku do sędziego, który w tej historii wszedł w buty ofiary kroczącej przez piekło. Mecz A-klasy, wioskowe derby. Ot, niby nic szczególnego, ale nasz rozmówca przekonał się, że miejscowa gawiedź potrafi posunąć się do czegoś więcej niż programowych bluzgów.
Ligowa sobota, wieś niedaleko Wrocławia, Zieloni Rakoszyce kontra LKS Osiek. Proszę państwa, trafiliśmy do Serie A. Zapinamy pasy i startujemy. Piotr Chmurzyński, sędzia najniższych lig piłkarskich, zaprasza do lotu nad oceanem chamstwa pod hashtagiem #SzacunekDlaArbitra.
“Nigdy wcześniej nie byłem ofiarą tak skrajnej patologii”
Zanim przejdziemy do konkretów, na początek tło wydarzeń. Bo, jak się okazuje, to nie byle jaki mecz na pastwisku, a starcie, które ma określoną opinię wśród arbitrów z wrocławskiego okręgu. – Po czterech latach sędziowania, w pięćdziesiątym meczu tej rundy, pierwszy raz w „karierze sędziowskiej” dostąpiłem zaszczytu prowadzenia meczu na poziomie A-klasy jako B-klasowiec. Czułem się zaszczycony obsadą w „El Clasico”, to znaczy spotkania podwyższonego ryzyka chamstwa między Zielonymi Rakoszyce a LKS-em Osiek. Nie boję się trudnych wyzwań, a w naszym lokalnym światku obie drużyny mają złą opinię, ale, szczerze mówiąc, czegoś takiego się nie spodziewałem. Nigdy wcześniej nie byłem ofiarą tak skrajnej patologii, jaka miała tam miejsce. Na dodatek organizatorzy meczu oczywiście bagatelizują problem, pytając w wypowiedziach na łamach mediów społecznościowych, dlaczego nie wezwałem policji, skoro działo się coś złego – zaczyna swą opowieść sędzia.
Brzmi to jak cotygodniowa młócka na poziomie A-klasy. Co dalej? Cóż złego się zadziało?
– Ludzie związani z zespołem gospodarzy krzyczeli, że nie wyjdę stamtąd cały, że mnie zaraz zajebią, że długo nie pożyję. Najgorsze jest to, że organizatorzy meczu nie zwracali na to uwagi, wręcz przyzwalając służbom porządkowym na włączanie się do koncertu bluzgów. Wymaga się od nas, żeby w protokole zapisywać dokładne cytaty, za które ktoś został ukarany. W którymś momencie odechciewa się to robić. Przelewanie steku takiej wulgarności na papier nie jest rzeczą miłą – z żalem dodaje nasz rozmówca.
Jakkolwiek brutalnie to nie zabrzmi, obraza sędziego w najniższych klasach rozgrywkowych jest normą, dlatego nie byłoby nad czym się specjalnie pochylać, gdyby nie dalsza część historii, konkretnie jej finał.
“Co ty tam zj*bie pierd*lony wypisujesz!?”
– W 83. minucie meczu podyktowałem rzut karny dla drużyny gości po ewidentnym kopnięciu zawodnika Rakoszyc od tyłu. Wcześniej byłem zmuszony pokazać cztery żółte kartki za faule oraz trzy za zlinczowanie słowne i prawie fizyczne przez zawodników gospodarzy. W nagrodę miejscowi działacze wraz z kibicami skopali mój samochód z dwóch stron, spuścili powietrze w kole samochodu, doprowadzając do jego późniejszego uszkodzenia, opluli i oblali piwem ze wszystkich stron – opowiada sędzia.
Fragment meczowego protokołu:
I właśnie tutaj kończy się wcześniej wspomniana “norma”. Skala incydentu podchodzi już pod kilka paragrafów, a jako że nasz rozmówca postanowił ten incydent uwiecznić od stóp do głów, mamy okazję zobaczyć materiał dowodowy.
– Moja żona w końcu zrozumiała, czemu na takie mecze jeżdżę tylko siedemnastoletnim Seicento. Prawda jest taka, że jesteśmy skazani sami na siebie. Łamanych jest wiele przepisów, których jako pojedyncze jednostki stojące naprzeciw miejscowej gawiedzi nie jesteśmy w stanie egzekwować. Po meczu trzeba zejść do szatni, wypełnić sprawozdanie i uciekać. Najgorsze są wioskowe derby. Miałem okazję takie sędziować, gdzie w połowie meczu gospodarze potrafili odpalić dużego grilla w sąsiedztwie boiska. Do tego alkohol, spora grupa kibiców i oczywiście sędzia wrogiem nr 1. Nie jest to śmieszne. Z takich miejsc trzeba wyjeżdżać jak najszybciej się da – przedstawia panującą rzeczywistość wrocławski sędzia.
Smutną i niepokojącą, bo panuje bezkarność.
“Liczył się dla mnie fakt, że cały i zdrowy wróciłem do domu”
Szczęśliwie dla naszego rozmówcy ten patologiczny incydent nie skończył się uszczerbkiem na zdrowiu, a śmiało możemy założyć, że mógłby. Sędzia nie chciał jednak ryzykować i nietrudno to zrozumieć, skoro z opisu wydarzeń jasno wynika, że prawdopodobieństwo podzielenia losu Seicento było wysokie.
– Mam świadomość, że moje oddalenie się autem, nie czekanie na rozwój wypadków oraz ewentualny przyjazd patrolu policji zminimalizował zebranie materiałów dowodowych, ale dla mnie liczył się fakt, że cały i zdrowy wróciłem do domu. To było dla mnie i mojej rodziny priorytetem. Z doświadczenia mieszkańca wsi wiem, że patrol policji na terenach wiejskich dojeżdża średnio w 20-30 minut do miejsca zdarzenia (jeżeli dojedzie). Około godz. 17.00 robiło się już ciemno i, nie mając pewności czy dotrwam cały w zdrowiu do tego czasu, postanowiłem oddalić się jak najszybciej. Poprosiłem osobę odpowiedzialną za obsadzanie meczów, żeby już nigdy nie delegowała mnie na mecze w Rakoszycach z realnej obawy nawet o własne życie – przyznaje sędzia.
Zapytaliśmy również, czy, patrząc na przebieg meczu, Piotr Chmurzyński ma sobie coś do zarzucenia. Można by przecież pomyśleć, że sędzia zrobił jakiś błąd, na przykład podsycając gorącą atmosferę, ale najwyraźniej nic takiego nie miało miejsca. Było wręcz odwrotnie.
– Możliwe, że pokazałem za mało napomnień lub wręcz wykluczeń za wulgarne i agresywne zachowanie zawodników gospodarzy. Potwierdzeniem mojego wrażenia były słowa kierownika drużyny LKS Osiek, które zasłyszałem po meczu. „Cieszcie się, że dostaliście tak mało kartek, bo gdyby tak zachowywali się nasi zawodnicy i kibice, to już pisaliby o nas w gazetach…” Niestety musiałem minimalizować karanie zawodników z wcześniej opisanych powodów. Widziałem brak pohamowania w agresji gospodarzy, a nawet jej eskalację. Od zawodników, po działaczy i kibiców – kończy ten wątek Piotr Chmurzyński.
“Jesteśmy bezbronni. Obrażanie nas wynika ze społecznego przyzwolenia”
Jak stwierdza nasz rozmówca, zderzenie z takimi realiami rodem ze średniowiecza potrafi złamać wiele jednostek. Mówiąc wprost, kariery sędziowskie kończą się, zanim na dobre się rozpoczną. – Dzisiaj w okręgu wrocławskim sędziów jest coraz mniej. Rezygnują, kiedy zderzają się z wszechstronną agresją w swoim kierunku. Mimo że z biegiem lat lokalnych drużyn w najniższych ligach jest coraz mniej, zdarzają się problemy z obstawą sędziowską. Osobiście jestem twardym człowiekiem, swoje przeżyłem, ale wielu po prostu nie daje rady, dlatego obawiam się o tę profesję w niższych ligach w perspektywie dalszych lat – mówi zaniepokojony sędzia.
Wizja rozgrywek piłkarskich na peryferiach bez obstawy sędziowskiej nie jest czymś, o czym myślimy z wypiekiem na ustach. Ten, kto widział, doskonale wie, że brak arbitra, a tym samym wyznaczenie do prowadzenia meczu “osoby zastępczej” jest zapalnikiem do tworzenia się kolejnych skandali.
Tych, jak słyszymy, mamy na tyle, że sędziowanie nawet dla czystego hobby stoi pod dużym znakiem zapytania. Wyjaśnień, dlaczego tak jest, nie trzeba szukać daleko.
– Zauważam od jakiegoś czasu, że wokół obrażania nas stworzyła się aura społecznego przyzwolenia. Ludzie to wykorzystują przy każdej okazji, a że na wioskach panuje bezkarność, czasami nie muszę nawet wychodzić z szatni, żeby usłyszeć “ty łysy, gruby ch*ju, wypierd*laj!”. Atakuje nas również młodzież, która bierze przykład z rodziców i trenerów. Moim zdaniem to problem złożony. Patologia wychodzi od futbolu młodzieżowego, na co niebagatelny wpływ ma presja robienia wyników. Szaleją trenerzy, szaleją rodzice. Są kraje, w których do 16. roku życia gra się bez systemu ligowego, punktów i trofeów, a publikowanie wyników z turniejów dziecięcych bywa zakazane – podkreśla sędzia.
“Szkoda, że nie ma przyzwolenia do nagrywania takich ekscesów”
Poza najświeższą historią z boisk seniorów nasz rozmówca podzielił się przeżyciem z turnieju dla młodzików. Tam co prawda nikt do zniszczenia mienia się nie dopuścił, ale wrażenie podobne. Ba, może nawet bardziej niepokojące, zważywszy na fakt, że mowa o futbolu młodzieżowym.
– Nie zapomnę pewnego wyjazdu do Środy Śląskiej, kiedy stwierdziłem, że trochę posędziuję mecz młodzików i przy okazji zabiorę swoją córkę, której za godzinę czekania w aucie obiecałem wypad do sąsiadującego z boiskiem aquaparku. Miejscowa drużyna wygrała 5:1, różnica klas była wyraźnie widoczna. Trener gości, pewnej drużyny z Wrocławia, zaczął mnie jednak oskarżać o stronniczość. W jego ślady poszli rodzice, którzy po meczu trącali mnie, gdy szedłem do auta. Utrudniali mi wyjazd z parkingu, walili ręką w dach, krzycząc i wyzywając. Nie zważali, że było ze mną przestraszone dziecko – opowiada nasz rozmówca.
Brzmi znajomo, prawda? O podobnej patologii pisaliśmy w zeszłym tygodniu, ale akurat tam sędzia miał to szczęście, że mecz był nagrywany. Wtedy łatwiej wyciągać konsekwencje.
Cóż natomiast zrobić w sytuacjach, które opisuje nasz rozmówca? No, dostępnych opcji prewencyjnych nie ma zbyt wiele, jeśli w ogóle. W najniższych ligach arbitrzy nie mogą nagrywać spotkań, a zgodnie przyznamy, że taka metoda do walki z patologią mogłaby stać się czymś zdecydowanie więcej niż tylko walką z wiatrakami. W tym drzemie jakiś potencjał.
– Szkoda, że nie ma przyzwolenia do nagrywania takich ekscesów, ale niestety takie są przepisy. Nie wolno sędziom używać żadnych urządzeń rejestrujących, a nawet gdybym takowe miał, ono byłoby do podważenia. Coś takiego dałoby nam możliwość pokazania, na jakim poziomie wulgarności są ataki zawodników i kibiców, rozmowy z trenerami czy działaczami. Coś takiego warto byłoby pokazać światu. Żonom, dzieciom, rodzinom. Taka nowinka mogłaby nam pomóc – apeluje sędzia.
Czy ów apel spotka się z odzewem? Śmiemy wątpić, ale próbować zawsze można. Jeśli nie da się wychować wiejskich gawiedzi, a raczej nie da, bo to zadanie pokroju wysprzątania stajni Augiasza, to warto chociaż szukać możliwości do srogiego karania delikwentów. W tym światku brak reakcji na chamstwo i mniejsze zbrodnie jest niejako przyzwoleniem, a to może doprowadzić do tendencji, którą nakreślił nasz rozmówca.
Słowem: gatunek sędziów w najniższych ligach będzie zmierzał ku wymarciu.