Patrząc na historię starć polsko-belgijskich w europejskich pucharach, trudno być optymistą przed meczem Lecha Poznań ze Standardem Liege, choć oczywiście mecz “Kolejorza” z Charleroi sprzed kilku tygodni zdecydowanie łagodzi pesymizm. Całościowo nie ulega jednak wątpliwości, że od wielu dekad mamy problemy z rywalami z tego kraju.
Dobre były tylko początki. W pierwszych pięciu dwumeczach ledwie raz odpadliśmy, a warto zaznaczyć, że belgijski futbol już wtedy stał dość wysoko w europejskiej hierarchii. Szlaki przecierała Legia Warszawa, która w 1968 roku wyeliminowała KSV Waregem, a dwa lata później… Standard Liege. W obu przypadkach “Wojskowi” przegrywali na wyjazdach 0:1 (w Waregem po wątpliwym rzucie karnym), za to w rewanżach z nawiązką odrabiali straty. Z Waregem Legia męczyła się długo, wreszcie jednak defensywę gości pięknym strzałem z daleka sforsował Kazimierz Deyna, później zaś o awansie przesądził Robert Gadocha. Ze Standardem było na odwrót: szybkie dwa gole i bronienie wyniku, co się udało.
Następnie w ślady Legii poszedł Śląsk Wrocław, który w swoim debiutanckim sezonie na międzynarodowej arenie wyrzucił za burtę Royal Antwerp. W składzie tej drużyny grał wówczas… Louis van Gaal, później jeden z największych holenderskich trenerów. WKS na terenie wroga zdołał zremisować, mimo że musiał sobie radzić bez Janusza Sybisa. Występ uniemożliwiła mu nietypowa kontuzja: podczas porządków przewróciła się szafka, a spadający kryształ rozciął nogę zawodnika (za: “Śląsk w europejskich pucharach” Jarosława Tomczyka i Daniela Bednarka). Jak widać, Santiago Canizares, który opuścił MŚ 2002 z powodu przeciętego ścięgna w palcu u stopy po rozbiciu flakonu perfum w łazience, Ameryki nie odkrywał. We Wrocławiu Sybis już zagrał i strzelił jednego z goli. Co ciekawe, lekarz Śląska, Piotr Ruśniok otrzymał wtedy czerwoną kartkę. Jeden z wrocławskich zawodników leżał nieprzytomny na boisku, a sędzia nie przerywał gry, więc od razu ruszył mu z pomocą, pomógł też medyk Royalu. – Z sędzią nie było żartów. Klub dostał karę, a ja długo jechałem na golutkiej pensyjce – opowiadał Ruśniok we wspomnianej książce.
Jako pierwsza z przedstawicielem Belgii odpadła Wisła Kraków. Dwa remisy z RWD Molenbeek doprowadziły do dogrywki. Szkoda pierwszego meczu, bo Antoni Szymanowski strzelił samobója po złym wyjściu z bramki Stanisława Goneta. Z kolei w rewanżu, już w dogrywce, czerwoną kartkę obejrzał Adam Musiał. – Zachowałem się wtedy jak sztubak. Byłem zawodnikiem bardzo impulsywnym. W pewnym momencie zawodnik z Molenbeeku mojego najlepszego kolegę Staszka Goneta sfaulował w polu karnym, przejechał mu korkami po żebrach. Natychmiast doskoczyłem do niego i sędzia zaczął nas rozdzielać. Tamten zawodnik w tym całym zamieszaniu nadepnął mi na nogę, ja nie wytrzymałem i z ręki strzeliłem go w pysk. Za moimi plecami stał sędzia boczny z chorągiewką podniesioną do góry, więc już nie czekałem na decyzję głównego sędziego, tylko wiedziałem, że dostanę czerwoną kartkę i schodziłem do szatni. To był mecz dla nas bardzo ważny, a osłabiłem drużynę, musieli chłopaki męczyć się w dziesiątkę do końca spotkania, przegraliśmy w karnych. To był niechlubny mecz – wspominał Adam Musiał w rozmowie z historiawisly.pl.
Wisła jednak bardzo szybko się odkuła i w 1978 roku wyrzuciła za burtę Club Brugge. Trudno było zakładać taki scenariusz przez większość pierwszego spotkania. Rywale prowadzili 2:0, ale w końcówce dał o sobie znać Zdzisław Kapka, szanse na awans się wyrównały. W Krakowie przy nadkomplecie publiczności aż do 82. minuty utrzymywał się remis 1:1 i znów “Biała Gwiazda” pokazała klasę. Gole Leszka Lipki i Janusza Krupińskiego wprawiły kibiców w euforię.
Jak się później okazało, przez następnych 35 lat żaden polski klub nie wyeliminował belgijskiego. Przegraliśmy w tym czasie siedem dwumeczów, z czego trzy z samym Anderlechtem. W 2003 roku, gdy spotkało to Wisłę Henryka Kasperczaka (Aruna Dindane i młodziutki Vincent Kompany) uważaliśmy to za duże rozczarowanie. Obecnie przeszlibyśmy nad tym do porządku dziennego.
Najbardziej zacięte boje przez te trzy i pół dekady dotyczyły Stali Mielec z Lokeren i Club Brugge z Lechem Poznań. Stal mierzyła się z Lokeren już po odejściu z tego klubu Włodzimierza Lubańskiego i Grzegorza Laty, lecz i tak nie dała rady. U siebie w końcówce uratowała remis po znakomitym uderzeniu Kazimierza Budy na oczach czterdziestu tysięcy widzów. W Belgii niestety nic się nie udało strzelić i to przeciwnikowi wystarczyło.
Lech nawet pokonał Brugię u siebie (jedyna pojedyncza wygrana polskiej drużyny z belgijską przez tych 35 lat) po szczęśliwym golu Sławomira Peszki w samej końcówce, ale potem nie obronił zaliczki i poległ po rzutach karnych.
Niemoc naszych klubów przełamał dopiero Śląsk Wrocław Stanislava Levego. Sebino Plaku generalnie był słaby i przepłacony, na dodatek odsunięcie go od treningów sprawiło, że po latach WKS musiał mu dużo zapłacić. Albańczyk jednak jeden pozytyw po sobie zostawił. To on we Wrocławiu wykorzystał sytuację sam na sam po dograniu Przemysława Kaźmierczaka i Śląsk jechał na rewanż z minimalną przewagą. W nim popis dał m.in. Waldemar Sobota, a tamto 3:3 to jeden z najlepszych pucharowych występów przedstawiciela Ekstraklasy w tej dekadzie. Nie minęło wiele czasu i Sobota został piłkarzem… Club Brugge.
Następne lata nie przyniosły trwałej zmiany trendu. Nadal częściej byliśmy bici niż sami biliśmy. O tym, ile dzieli obie ligi przekonaliśmy się w 2018 roku, gdy Lech nie miał żadnych szans z Racingiem Genk, a Jagiellonia też przegrała oba mecze z Gentem. Ona akurat mogła wycisnąć więcej. W Białymstoku fatalnie na przedpolu spisywał się Colin Coosemans, po strzale Bartosza Kwietnia piłka była nawet wybijana przed linią bramkową. Wreszcie goście szybko skontrowali i na raty trafił Jonathan David. W Gandawie “Jaga” powalczyła, przy stanie 1:1 świetną sytuację zmarnował Roman Bezjak, co przy takim wyniku oznaczałoby awans. Nie wpadło, a na koniec gospodarze wcisnęli jeszcze dwie sztuki.
Czytaj także: Standard Liege, czyli ostatni świadek pucharowej Wisły Kraków
Tym bardziej trzeba docenić zwycięstwo Lecha w Charleroi, bo to dopiero drugi belgijski klub, który wyeliminowaliśmy w XXI wieku. Nawet bilanse grupowe były albo na remis (Legia z Lokeren) albo na minus (remis i przegrana Legii z Club Brugge). Czas więc na poprawianie tych statystyk, “Kolejorz” ma dziś dobrą okazję.
Mecze polskich drużyn z belgijskimi w europejskich pucharach:
1968/69 (Puchar Miast Targowych): KSV Waregem – Legia Warszawa (1:0, 0:2)
1970/71 (Puchar Mistrzów): Standard Liege – Legia Warszawa (1:0, 0:2)
1975/76 (Puchar UEFA): Royal Antwerp – Śląsk Wrocław (1:1, 1:2)
1976/77 (Puchar UEFA): RWD Molenbeek – Wisła Kraków (1:1, 1:1, karne 5:4)
1978/79 (Puchar Mistrzów): Club Brugge – Wisła Kraków (2:1, 1:3)
1981/82 (Puchar Mistrzów): Anderlecht – Widzew Łódź (2:1, 4:1)
1982/83 (Puchar UEFA): Lokeren – Stal Mielec (0:0, 1:1)
1986/87 (Puchar Mistrzów): Anderlecht – Górnik Zabrze (2:0, 1:1)
1991/92 (Puchar Zdobywców Pucharów): Club Brugge – GKS Katowice (3:0, 1:0)
2003/04 (el. Ligi Mistrzów): Anderlecht – Wisła Kraków (3:1, 1:0)
2009/10 (el. Ligi Europy): Club Brugge – Lech Poznań (0:1, 1:0, karne 4:3)
2011/12 (Liga Europy): Standard Liege – Wisła Kraków (1:1, 0:0)
2013/14 (el. Ligi Europy): Club Brugge – Śląsk Wrocław (0:1, 3:3)
2014/15 (el. Ligi Europy): Zulte Waregem – Zawisza Bydgoszcz (3:1, 2:1)
2014/15 (faza grupowa Ligi Europy): Lokeren – Legia Warszawa (1:0, 0:1)
2015/16 (faza grupowa Ligi Europy): Club Brugge – Legia Warszawa (1:0, 1:1)
2018/19 (el. Ligi Europy): Lech Poznań – Racing Genk (0:2, 1:2)
2018/19 (el. Ligi Europy): KAA Gent – Jagiellonia Białystok (1:0, 3:1)
2020/21 (el. Ligi Europy): Charleroi – Lech Poznań 1:2
Fot. Newspix