Reklama

Dimitri Payet – gbur i geniusz z pustą gablotą

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2020, 15:59 • 12 min czytania 8 komentarzy

10 czerwca 2016 roku. Stade de France w podparyskim Saint-Denis. Francja rozpoczyna udział w organizowanym przez siebie EURO 2016. Celem jest oczywiście zdobycie mistrzostwa Europy na własnej ziemi, ale mecz otwarcia przeciwko Rumunom nie układa się po myśli „Trójkolorowych”. Za moment sędzia zagwiżdże po raz ostatni, a na tablicy wyników wciąż utrzymuje się 1:1. Wtedy sprawę załatwia pewien 29–latek, który bardzo długo musiał czekać na swój wielki moment w reprezentacji, ale tego wyjątkowego dnia w końcu został nagrodzony za nieustępliwość.

Dimitri Payet – gbur i geniusz z pustą gablotą

Dimitri Payet, bo o nim mowa, kropnął zza pola karnego tak, że lepiej się nie dało i dzięki niemu Francja wygrała. Tym cudownym strzałem dał wiele radości wszystkim Francuzom, także tym ludziom, którzy w niego nie wierzyli. Nie wiemy, jakie myśli kołatały się w głowie Payeta, ale całkiem możliwe, że kiedy piłka wpadła w okienko bramki Rumunów, obecny piłkarz Marsylii pomyślał sobie: „Nadal uważacie, że jestem za wątły na piłkarza? Gdzie teraz jesteście? Bo ja jestem na pieprzonym EURO i właśnie zapewniłem nam zwycięstwo”.

Francuz w swoim piłkarskim życiu otrzymał sporo ciosów i między Bogiem a prawdą, trudno w jego przypadku powiedzieć, że suma szczęścia i pecha jest równa zero. Payet jednak mimo wszystko trochę więcej przegrał niż wygrał w trakcie swojej kariery.

Skradzione marzenia

Dimitri Payet nie miał w sobie zbyt dużo determinacji, żeby stawiać czoła niepowodzeniom. Jako 14-latek bardzo mocno przeżył odrzucenie jakiego doświadczył w Le Havre. Trenerzy grup młodzieżowych tegoż klubu stwierdzili, że jest zbyt wątły i w ogóle nie ma odpowiedniej siły fizycznej, żeby grać w piłkę na poważnym poziomie w związku z czym najzwyczajniej w świecie go odpalili.

Żeby zrozumieć jak duży to był dla niego cios należy pochylić się nad tym, skąd on pochodzi. Payet wychował się na niewielkiej wyspie na Oceanie Indyjskim o nazwie Reunion. Formalnie ten teren należy do Francji, jednakże jest to wyspa położona 700 km na wschód od Madagaskaru, a od Francji dzieli ją ponad 9 tysięcy kilometrów. Dzieciaki grające w piłkę na Reunionie marzą o tym, żeby w ogóle kiedykolwiek trafić do Francji nie wspominając o grze w Ligue 1. Z całym szacunkiem dla tej wysepki, ale nie czarujmy się – to nie jest zbyt perspektywiczne miejsce.

Reklama

Payet został dostrzeżony, wyłowiony, ale kiedy już mu się wydawało, że wygrał szansę na lepsze życie, został brutalnie sprowadzony na ziemię. Wilczy bilet, który otrzymał w Le Havre to dla Payeta nie była kwestia typu: „Ehh… szkoda, że tu nie wyszło. Trudno, za miesiąc spróbuję w sąsiedniej miejscowości”. Musiał opuścić Francję, o której marzył i wracać na wyspę.

Inna sprawa, że decyzja o odrzuceniu Payeta nie wynikała wyłącznie z kwestii sportowych.

Uroki upragnionej Francji trochę wciągnęły młodego zawodnika. Nowe twarze, nowe miasto, nowy kraj – to było dla niego za dużo. Payet lubił dobrze się zabawić i skorzystać z uroków życia, o którym wcześniej tak wiele marzył. Nie miał zbyt dobrego wpływu na swoich kolegów z drużyny, niejednokrotnie namawiając ich na to, żeby do niego dołączyli. Dostrzegli to też przedstawiciele akademii Le Havre i postanowili ukrócić ten proceder pozbywając się niesfornego piłkarza.

Payet wrócił na wyspę zdruzgotany. Rodzice go pocieszali i powtarzali, że to nie musi być koniec, ale on zarzekał się, że ani myśli wracać do Francji. Nic mu się nie chciało, stwierdził, że rzuca piłkę i najchętniej założyłby pewnie słuchawki na uszy i puścił w zapętleniu „Jak zapomnieć” gdyby tylko znał tę piosenkę.

MARSYLIA WYGRA DZISIAJ Z FC PORTO – KURS 4.03 W TOTOLOTKU

Jednak po odbyciu wielu męskich rozmów z ojcem i wujkiem, Dimitri Payet zdecydował w końcu, że spróbuje ponownie znaleźć szczęście we Francji i skorzystać z oferty, którą złożyło za niego FC Nantes.

Payet aktorem? Chyba w Trudnych Sprawach

FC Nantes to zasłużony dla francuskiego futbolu klub, ośmiokrotny mistrz Francji. Nie jest to oczywiście tak medialny klub jak Lyon, Marsylia czy PSG, ale jest to zupełnie inny świat niż Le Havre. Mimo to Payet liczył na spokojny piłkarski rozwój, bez zbędnego szumu. Mając w pamięci wydarzenia z Le Havre nie chciał wzbudzać wokół siebie zbyt wiele uwagi czymkolwiek innym niż dobrą postawą na boisku.

Reklama

Miał jednak pecha. Akurat wtedy kiedy dołączył do Nantes, klub znad Loary zaangażował się w kręcenie dokumentu o swoich młodych talentach. Nazywał się on „L’academie du Foot”, a za jego kręcenie zabrał się Vincent Manniez. To była nie byle jaka produkcja. Jej premiera odbyła się w przeddzień rozpoczęcia mistrzostw świata 2006 i miała pokazać, że Francja ma ciekawe pokolenie piłkarzy.

PAYET STRZELI DZISIAJ GOLA W MECZU Z FC PORTO – KURS 4.03 W TOTOLOTKU

Dokument ukazywał codzienne życie czwórki młodych zawodników Nantes –  Francisco Donzelota, Vincenta Brianta, Frejusa Tchetgny i oczywiście Payeta. Można było zobaczyć jak cała czwórka trenuje i co robi po treningach. Na przykład Payet, będący daleko od domu, za czasów gry w młodzieżowych drużynach Nantes dorabiał jako sprzedawca ubrań w supermarkecie. Tak zarabiał na życie w swoich pierwszych chwilach po ponownym przyjeździe do Francji, gdy nie był w stanie jeszcze wyżyć z piłki.

I choć Payet ma krnąbrny charakter to wówczas przed kamerą był nieśmiały i skryty. Jego wypowiedzi były tak bełkotliwe, że producenci myśleli, że jest jakiś problem z jego mikrofonem. Jednak to bez znaczenia, Payet nie przyleciał do Nantes popisywać się swoimi umiejętnościami aktorskimi tylko piłkarskimi. A te już wkrótce miały dać o sobie znać.

Wszyscy nienawidzą Payeta

Nie brak opinii, że Payet mógł zrobić większą karierę, gdyby nie ciągnąca się za nim łatka bad boya i nieco gburowatego gościa, który może sprawiać problemy w szatni. Czy to sprawiedliwa ocena? No co tu kryć – nie wzięła się ona znikąd. Jego trudny charakter, o którym sporo mówiło się we Francji, zdecydowanie nie pomagał. Przykłady? Proszę bardzo!

Nantes. Środek sezonu. Trening strzelecki. Uderzenia kolegów z zespołu broni legendarny Fabian Barthez. Nikt specjalnie się nie napina. Kilka kolejek, aż w końcu przychodzi kolej na strzał pewnego chłopaka o ciemnej karnacji, który dopiero stawia pierwsze kroki w seniorskim futbolu. Barthez może nawet za bardzo nie wiedzieć, kto to i jakie ma umiejętności. Nieważne. Nie takich piłkarzy huknięcia już bronił.  Traf chciał, że tym razem piłka po uderzeniu chłopaka uderzyła w poprzeczkę, odbiła się od łysej glacy Bartheza i wpadła do bramki.

Wyglądało to zabawnie. Właściwie to naturalną reakcją byłby śmiech całego zespołu, ale to jednak inna sytuacja – ośmieszony został wielki bramkarz, a ośmieszył go jakiś junior.

Albo dobra, nie jakiś junior, tylko konkretnie Payet.

Payet, który zamiast przeprosić za to niefortunne zdarzenie albo chociaż powstrzymać się od jakiejkolwiek reakcji, zaczął się śmiać. Głośno śmiać. Cholerny bezczelny dzieciak śmieje się z legendy. No może nie z samej legendy, bo śmiałby się niezależnie od tego, kto stoi w bramce, tylko z w sumie zabawnej sytuacji, ale to wystarczyło do tego, żeby Barthez stracił nad sobą panowanie. Rozwścieczony były reprezentant Francji podbiegł do Payeta. zaczął się z nim szarpać, wyzywać, strofować.

Rozdzielili ich dopiero koledzy z zespołu.

Payet nie znał świętości.

Innym razem, już w barwach Saint-Etienne, Payet miał parszywy humor. Coś go ewidentnie drażniło. Cały tydzień, chodził struty, był opryskliwy, na pytania kolegów, zainteresowanych o co mu chodzi, odpowiadał tylko, że wszystko jest okej i żeby dali mu spokój. Na treningach Payet, adekwatnie do swojego humoru, poruszał się bez ładu i składu. Niby normalna rzecz, każdy ma prawo do kilku chwil słabości, ale sytuacja się przedłużała.

W końcu przełożyło się to na mecz ligowy z Toulouse. Payet grał beznadziejnie. Jeden z jego kolegów z zespołu nie wytrzymał i postanowił mu wygarnąć. Youhan Benalouane zaczął krzyczeć do kolegi, żeby ruszył dupę, ten oczywiście musiał odpowiedzieć i bynajmniej nie była to odpowiedź w stylu: „Masz rację, przyjacielu, powinienem dać z siebie więcej. Dziękuję za cenną radę”. Panowie zaczęli się szarpać, w to wszystko wmieszał się jeszcze dodatkowo Blaise Matuidi, który stanął po stronie Benalouane’a. To już kompletnie rozsierdziło i tak podminowanego Payeta, więc potraktował Matuidiego z Zidane’a, czyli po prostu uderzył go głową.

Głową, która buzowała pod wpływem emocji i niespokojnej krwi.

To, że ta cała awantura skończyła się bez czerwonych kartek to naprawdę cud. Co prawda mowa tu o konfrontacji kolegów z zespołu, a nie przeciwników, ale już był taki przypadek w Premier League kiedy dwóch piłkarzy Newcastle pobiło się na boisku i arbiter pokazał im obu czerwone kartki, więc historia zna takie przypadki.

Oczywiście w tych wszystkich sytuacjach koledzy z zespołu Payeta też nie byli święci, ale jakoś zawsze tak wychodziło, że to właśnie jemu dostawało się najwięcej w mediach. Każda scysja była ukazywana w ten sposób, że to Payet prowokował swoich kolegów. Nawet dyrektor sportowy Saint-Etienne, Damien Comolli wyznał na łamach prasy, że momentami ma dość zachowania tego piłkarza.

„Chcę takiego Payeta!”

Chcąc załapać się do kadry na mundial w 2014 roku, Payet przeszedł do Olympique Marsylia. Francuz trafił do miejsca, które wydaje się być idealne dla niego. Pisarz Henry Swinburne opisywał to miasto jako miejsce, gdzie w każdym domu jest nadmiar pasji i nadmiar wszystkiego innego. Pełno tam ludzi o różnym kolorze skóry, Marsylia jest domem dla Włochów czy Katalończyków. To miasto wręcz kipi możliwościami, jest złośliwe i łagodne jak sam Payet.

W Olympique Marsylia trafił na Marcelo Bielsę. Ależ to było spotkanie dwóch pięknych umysłów, z dwóch różnych światów. Starzejący się, spokojny, ale owładnięty manią wygrywania argentyński ideolog taktyczny oraz krnąbrny zawodnik z krótkim lontem i skłonnością do starć z kolegami.

Bielsa przybył do Marsylii z całym zestawem swoich taktycznych przekonań. Opowiadał Payetowi o tym, że w piłce nożnej są 24 systemy gry, 16 sposobów na rozegranie rzutu wolnego i tak dalej, i tak dalej… No, typowy Bielsa. Wielu piłkarzom pękał łeb od tych wszystkich wyliczeń, ale Payetowi to się podobało.

Bielsa mocno w niego wierzył i pracował nad jego pewnością siebie.

Nie, żeby Payet miał z tym jakiś problem, ale Argentyńczyk stwierdził, że warto go jeszcze dodatkowo podbudować. Po jednej z odpraw przedmeczowych kazał mu zostać z nim sam na sam, następnie puścił mu film z jednego z jego meczów i powiedział: „Chcę takiego Payeta! Ale nie chcę go za dwa czy trzy tygodnie. Nie chcę go za dwa miesiące. Chcę go cały czas, w każdym meczu”.

Natomiast argentyński trener lubił też wcielać się w rolę wymagającego ojca. Na jednym z treningów, asystent Bielsy pochwalił Payeta za ładne zagranie. Kiedy „El Loco” to usłyszał, aż podskoczył. Od razu krzyknął w kierunku swojego asystenta, ale na tyle głośno, żeby Payet to usłyszał: „Dlaczego mu gratulujesz? Przecież to, co on dziś pokazuje na tym treningu to jeden wielki bałagan. Od początku do końca”. Ależ ten Payet musiał mieć mętlik w głowie – jednego dnia Bielsa wychwalał go pod niebiosa, drugiego jechał z nim po całości. Ale Argentyńczykowi o ten mętlik właśnie chodziło.

Ta współpraca trwała jedynie rok. Po tym czasie Payet odszedł do West Hamu, a Bielsa zrezygnował z funkcji trenera Marsylii. Jednak ilekroć Francuz jest pytany o obecnego menedżera Leeds United, zawsze wypowiada się o nim z wielkim uznaniem. Podkreśla, że pomysł Bielsy, aby zrobić z niego rozgrywającego, zamiast skrzydłowego był momentem zwrotnym w jego karierze.

Ucieczka z Anglii

Krótki romans jaki Dimitri Payet miał z angielskim futbolem pokazał jak niejednoznaczna jest to postać. Zdążyliśmy już go powiem poznać jako świra czy imprezowicza, ale Payet to także niezwykle rodzinny człowiek. Najważniejsze jest dla niego szczęście jego najbliższych – żony i trójki dzieci (aktualnie jego żona spodziewa się ich czwartego wspólnego dziecka).

W ciągu osiemnastu miesięcy stał się jedną z gwiazd Premier League, w sezonie 2015/2016 poprowadził West Ham do europejskich pucharów (czy, jak kto woli, eliminacji do europejskich pucharów). To jak dobrze wprowadził się do ligi angielskiej w ogóle nie może dziwić, ponieważ jest świetnym piłkarzem.

Aczkolwiek priorytetem pozostaje dla niego rodzina.

Skoro więc żona nie potrafiła odnaleźć się w Londynie, jego dzieci były niezadowolone, gdyż nie znały języka i nie miały w stolicy Anglii żadnych znajomych, nie było to dla niego bez znaczenia.

Dimitri Payet swoją przyszłą żonę poznał na samym początku przygody w Nantes w 2004 roku. Nie miał wtedy nic, nawet pieniędzy. Dorabiał w supermarkecie i nie znał nikogo. Był bliski rzucenia tego wszystkiego w cholerę. Wielkie oparcie miał wówczas w nowo poznanej Ludivine, która później została jego żoną. Dlatego poprzysiągł sobie, że już zawsze będzie dla niej takim oparciem, jakim ona była dla niego wtedy.

W związku z tym kiedy spostrzegł, że jego ukochana nie jest szczęśliwa w Londynie to stwierdził, że nie ma innego wyboru – trzeba wymusić transfer. Najpierw zaczęło się niewinnie, od wywiadów, w których wspominał życie w Marsylii i twierdził, że tęskni za nim.

Później wytoczył najmocniejsze działa. Odmówił trenowania i przyznał wprost Slavenowi Biliciowi, że nie chce już grać w West Hamie. Do tego wykręcał się rzekomą kontuzją, a na łamach francuskiej prasy jechał już całkowicie po bandzie mówiąc: „Wiem, jak być dupkiem. To jedna z moich specjalności. To moja gra. Kiedy chcę wszystkich wkurzyć, robię to”.

MARSYLIA ZREMISUJE Z FC PORTO – KURS 3.55 W TOTOLOTKU

Payet oczywiście dopiął swego, ale niesmak pozostał. Rozumiemy motywy jego działania – wracał do miasta i kraju, które kocha, wracał do zespołu, który ma spore ambicje, do tego sprawił tym wszystkim radość najbliższym. Jednak brzydko to wszystko rozegrał.

On jeszcze żyje

Gdyby Payet naprawdę miał ciśnienie na zrobienie poważniejszej kariery zagranicznej, to na pewno by ją zrobił, bo miał ku temu wszelkie predyspozycje. On tego ciśnienia jednak nie miał i mimo faktu, iż jego kariera będzie po latach kojarzyć się z pewnym niespełnieniem, to jesteśmy więcej niż pewni, że Payet niczego nie żałuje. Jasne, koniec końców za kilka lat spojrzy na półkę z trofeami i pewnie trochę zrobi mu się przykro, że znajduje się na niej jedynie kurz.

Pewnie nie będzie długo z tego powodu rozpaczała, ale fakt faktem, konkretów w CV mu brakuje. Oczywiście bierzemy poprawkę na to, że jeszcze do końca kariery spokojnie może sięgnąć po jakiś Puchar Francji czy inny Puchar Ligi, ale póki co najważniejsze momenty jego kariery kojarzą mu się z porażką. Finał Euro 2016, na którym był w życiowej formie? Porażka z Portugalią. Finał Ligi Europy 2018? Porażka z Atletico Madryt, a on sam schodzi z boiska w pierwszej połowie z kontuzją. Mundial 2018, który Francja wygrała? Nie było go na nim, bo wyeliminowała go kontuzja odniesiona we wspomnianym finale Ligi Europy.

Jednak Dimitri Payet nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Francuz nawet nie chce słyszeć o zmęczeniu, odejściu czy starości. Dopóki wszystko w jego głowie jest w porządku, a on sam jest szczęśliwy na boisku i poza nim, wciąż może wiele pokazać. Również dziś w meczu Ligi Mistrzów z FC Porto.

MICHAŁ NIKLAS

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...