Pierwsza wielka walka w karierze Ewy Brodnickiej (19-1, 2 KO) zakończyła się porażką. Mistrzyni świata federacji WBO w kategorii superpiórkowej tytuł straciła dzień wcześniej, nie mieszcząc się w limicie swojej kategorii wagowej. Z okazji skorzystała Mikaela Mayer (14-0, 5 KO), która pewnie wypunktowała Polkę na dystansie dziesięciu rund i sięgnęła po pas.
Problemy zaczęły się już w piątek. Na oficjalnej ceremonii ważenia „Kleo” zanotowała 130,9 funta – nieco ponad 400 gramów więcej niż wynosi dozwolony limit. Mistrzyni dostała godzinę na pozbycie się nadwyżki, ale mimo usilnych prób waga za drugim razem pokazała 130,1 funta. W akcie desperacji trener Gus Curren próbował obcinać zawodniczce włosy, ale zabieg nie zakończył się sukcesem.
Brodnicka w jakimś sensie nie miała wyjścia – Mayer została wyznaczona przez federację WBO jako oficjalna pretendentka. To oznaczało, że mistrzyni musiała dać jej szansę – w przeciwnym wypadku mogłaby stracić tytuł bez walki. Warto dodać, że Polka pierwszy raz walczyła poza ojczyzną. W żadnej poprzedniej walce mistrzowskiej nie spotkała rywalki tej klasy. Inna sprawa, że niepokonana Amerykanka to wschodząca gwiazda żeńskiego boksu, która długo czekała na taką okazję.
W sobotę od pierwszej rundy stało się jasne, że zawodniczki dzieli duża różnica poziomów. Mayer była szybsza i dokładniejsza. Trafiała jak chciała i właściwie czym chciała – na głowę i na korpus. Z czasem „Kleo” coraz częściej próbowała sięgać po brudny boks. W szóstej i siódmej rundzie sędzia tracił cierpliwość i odejmował Polce punkty za uporczywe klinczowanie. W kolejnych minutach Brodnicka pokazała serce do walki i odważniej wchodziła w wymiany. Długimi fragmentami wciąż skuteczniej biła jednak Amerykanka.
Ostatecznie pojedynek rozstrzygnął się na pełnym dystansie. Żadna zawodniczka nie była blisko rzucenia drugiej na deski, ale Mayer wygrywała rundę za rundą na kartach sędziowskich. Ostatecznie tercet sędziowski punktował jednogłośnie i zdecydowanie na jej korzyść (100:88, 100:88, 99:89). Taka punktacja oznacza, że tylko jeden arbiter widział dominację Polki w pojedynczej rundzie.
Jak odebrać ten występ? Nie da się ukryć, że zestawienie suchych faktów nie wygląda zbyt korzystnie. W końcu Ewa Brodnicka straciła tytuł jeszcze przed walką i przed najważniejszym występem w życiu nie zmieściła się w limicie. W ringu dwukrotnie odbierano jej punkt i była na skraju przegranej przez dyskwalifikację, nie wygrywając przy tym żadnej rundy.
Mimo wszystko są pewne pozytywy. Po latach pojedynków ze słabymi rywalkami długoletnia mistrzyni wreszcie spróbowała rywalizacji na najwyższym poziomie. Na drodze spotkała jednak po prostu lepszą od siebie zawodniczkę. Za występ zarobiła naprawdę godne pieniądze, a boks kobiet ostatnio jest fali, na czym może jeszcze skorzystać. Niewykluczone, że wkrótce znów zobaczymy Brodnicką w dużej walce – z grupą Matchroom Boxing związała się na więcej niż jeden występ.
W międzyczasie mogą się pojawić ciekawe wyzwania także na scenie krajowej. W tym samym limicie boksuje Laura Grzyb (4-0, 3 KO) – najbardziej obiecująca zawodniczka młodego pokolenia. Za to w kategorii lekkiej – tuż ponad dotychczasowym limitem „Kleo” – w tytuł mistrzyni Europy celuje Sasza Sidorenko (9-0, 1 KO).
Sobotnia noc dostarczyła jednak także dużo mocniejszych wrażeń. Boksujący na tej samej gali Naoya Inoue (20-0, 17 KO) udanie wrócił na amerykańskie ringi po długoletniej przerwie. Mistrz świata federacji WBA i IBF w kategorii koguciej efektownie znokautował w siódmej rundzie wysoko notowanego w rankingach Jasona Moloneya (21-2, 18 KO).
Gervonta Davis catches a knockout in the 6th round against Leo Santa Cruz 😳🤯 pic.twitter.com/On6C73HV8k
— 2Cool2Blog (@2Cool2BIog) November 1, 2020
Potwornym nokautem zakończyła się za to walka wieczoru na gali w San Antonio. Zapowiadany jako kolejna wielka gwiazda amerykańskiego boksu Gervonta Davis (24-0, 23 KO) w wielkim stylu zadebiutował jako główna atrakcja gali pokazywanej w Pay-Per-View. W ringu spotkał Leo Santa Cruza (37-2-1, 19 KO) – doświadczonego mistrza świata czterech kategorii wagowych.
Po pięciu rundach ringowej wojny, w szóstej amerykański „Czołg” nawiązał do swojej przydomka i potwornym lewym podbródkowym odłączył przeciwnika od świadomości. Wyglądało to brutalnie, ale po kilku minutach Santa Cruz na szczęście doszedł do siebie i ring opuszczał o własnych siłach. W tłumie szalał zwłaszcza Floyd Mayweather (50-0) – mentor i promotor Davisa. Do końca roku jeszcze dwa pełne miesiące, ale już dziś chyba wiadomo, że „Nokautem Roku” będzie lewy podbródkowy Amerykanina lub Aleksandra Powietkina (36-2-1, 25 KO).
Fot. Newspix.pl