Reklama

“Gdy Celtic wyda 5 funtów, my wydamy 10”. Co doprowadziło do upadku Rangersów

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2020, 16:25 • 6 min czytania 0 komentarzy

Jeszcze w 2008 roku grali w finale Pucharu UEFA, w latach 2009 – 2011 zdobyli trzy mistrzostwa z rzędu. Tymczasem sezon 2012/2013 rozpoczęli na czwartym poziomie rozgrywkowym. Mowa oczywiście o Rangers FC, którzy są nie tylko najbardziej utytułowanym klubem w Szkocji, ale również w Europie. Jasne, że mistrzostwo Szkocji nie waży tyle co np. mistrzostwo Hiszpanii, ale nie umniejsza to ich osiągnięciom. Jakim cudem ten legendarny klub i jeden z dwóch motorów napędowych swojej ligi upadł tak nisko?

“Gdy Celtic wyda 5 funtów, my wydamy 10”. Co doprowadziło do upadku Rangersów

Nie ma się co czarować – liga szkocka to dwa zespoły. Reszta to tło. Na 124 edycje batalii o mistrzostwo Szkocji 105 razy tytuł trafiał do Rangersów lub Celticu. Jeśli w tej lidze jest w ogóle coś ciekawego to z pewnością jest to rywalizacja dwóch najlepszych szkockich klubów. Kiedy dochodzi do Old Firm Derby to piłkarska Europa spogląda na Glasgow. Zatem bez wątpienia sporym ciosem dla całej szkockiej piłki był upadek Rangersów. Po ich degradacji zniknęło Old Firm Derby, czyli jedyny czynnik, który sprawiał, że Scottish Premiership obchodziła kogokolwiek poza Szkocją.

Można by rzec, że to był nagły upadek. Byli na szczycie i nagle znaleźli się na samym dnie, cudem unikając całkowitej upadłości klubu. Wszystko to przypominało początek jakiegoś horroru, gdzie wszyscy są weseli, uśmiechnięci i generalnie nic nie zwiastuje niczego złego. To nie był upadek w stylu Ruchu Chorzów, który pomału krok po kroku spadał coraz niżej. Jednak wbrew pozorom rozkład Rangersów także nie nastąpił z dnia na dzień. Był on konsekwencją długotrwałej błędnej polityki zarządzania klubem.

Wielkie ambicje właściciela

Tych smutnych wydarzeń z 2012 roku nie byłoby gdyby nie sir David Murray. Nie jest to postać jednoznacznie zła. Wręcz przeciwnie. Dla kibiców Rangersów jest niemalże legendą. Jednak to właśnie jego rozrzutność doprowadziła do upadku klubu. Z jednej strony odpowiada za wiele wspaniałych triumfów Rangersów, ale z drugiej jest odpowiedzialny także za ten najtragiczniejszy moment w historii klubu.

Murray, który przejął klub w 1988 roku, miał europejskie aspiracje. Sama rywalizacja z Celticiem nie zaspokajała jego ambicji. Jednak w czasach, w których przejmował klub, Rangersi konsekwentnie trzymali się swojej tradycji, że w drużynie mogą grać jedynie protestanci. Nowy właściciel wiedział, że jeśli nic się nie zmieni to żadnego triumfu w Europie nie osiągnie.

Reklama

ZWYCIĘSTWO RANGERSÓW Z HANDICAPEM? 2,02 W TOTOLOTKU!

W związku z tym Murray zerwał z tradycją pozyskiwania wyłącznie protestantów. Oczywiście zrobił to dlatego, ponieważ za wszelką cenę chciał zbudować wielki klub, a wiedział, że nie ma aż tylu świetnych protestanckich piłkarzy, którzy byliby w stanie zapewnić ekipie „The Gers” sukces na arenie międzynarodowej. Zresztą nie trzeba było mieć umysłu Sherlocka Holmes’a, żeby do tego dojść.

Pierwszego katolika Murray ściągnął już w 1989 roku, czyli rok po przejęciu klubu. Był nim Maurice Johnston – były piłkarz Celticu. Kibice trochę kręcili nosami, ale szybko przekonali się do wizji właściciela. Zresztą trudno, żeby byli nieprzekonani, skoro gablota z trofeami zapełniała się co roku.

Rangersi zaczęli bawić się w lidze niczym gracz FM-a, który po każdym nieudanym meczu stosuje save and load. Po przejęciu klubu przez szkockiego biznesmena, „The Gers” wygrali ligę dziewięć razy z rzędu. Wciąż jednak nie było upragnionego sukcesu w Europie, mimo że tylko w ciągu pierwszych dziesięciu lat odkąd został właścicielem Rangers FC wydał 140 milionów funtów. Wygrywanie ligi robiło na nim mniej więcej takie wrażenie jak to gdy patrzył na niebo i widział, że jest niebieskie. Nie po to ściągał takich piłkarzy jak Brian Laudrup czy Paul Gascoigne, żeby zadowolić się dominacją w Szkocji.

W pewnym momencie stwierdził, że aby podbić Europę, należy zatrudnić trenera spoza Szkocji. W 1998 roku rozstał się z legendarnym Walterem Smithem, który sprawił, że Rangersi dominowali w lidze w latach 90., ale w europejskich pucharach nic nadzwyczajnego nie osiągnął. Misję wprowadzenia klubu na jeszcze wyższy poziom powierzono Dickowi Advocaatowi. Tym samym właściciel zerwał z kolejną tradycją i zatrudnił, pierwszego w historii klubu, zagranicznego trenera.

Oczywiście wciąż nie przestawał przeznaczać zawrotnej kasy na wzmocnienia. W ciągu trzech lat, które Advocaat spędził w Glasgow, Murray wydał 83 miliony funtów sięgając po kolejnych uznanych w Europie piłkarzy jak Andriej Kanczelskis, Tore Andre Flo czy Ronald de Boer. Wszystko w myśl słynnego powiedzenia Murray’a: „Za każdym razem, kiedy Celtic wyda 5 funtów, my wydamy 10”.

Kłopoty, kłopoty Rangersów

Komin płacowy robił się coraz większy z roku na rok. Sytuacja finansowa robiła się nieciekawa, a spektakularnego występu w Europie wciąż brakowało. Miał on miejsce dopiero w 2008 roku kiedy Rangers FC awansował do finału Pucharu UEFA, gdzie musiał uznać wyższość Zenitu Petersburg. Co ciekawe do tego finału zespół doprowadził Walter Smith. Tak, ten sam Walter Smith, który wcześniej budował potęgę Rangersów w latach 90. Po kilku latach pracy w Premier League i prowadzenia reprezentacji Szkocji wrócił do swojego ukochanego klubu i dopełnił dzieła, choć do pełni szczęścia zabrakło zwycięstwa nad Rosjanami.

Reklama

LECH SPRAWI NIESPODZIANKĘ W SZKOCJI? X2 PO 3,05 W TOTOLOTKU!

Jednak kiedy Rangersi w końcu osiągnęli coś w Europie to już byli w niemałych tarapatach. Po raz pierwszy znaleźli się na celowniku brytyjskiej skarbówki w roku 2004. Wtedy jeszcze uciekli katu spod topora, ponieważ sir David Murray kupił zadłużenie klubu. Jednak tych prawniczych uników nie dało się stosować w nieskończoność. W 2008 roku firma Murray’a zanotowała spore straty i właściciel nie był w stanie pomóc. Szkocki biznesmen stracił blisko 80% majątku, a zadłużenie klubu sięgało już wówczas kilkadziesiąt milionów funtów i nie miał kto tego spłacić.

Piłkarze grali tak jakby jutra miało nie być. Klub upadał, ale oni nic sobie z tego nie robili i w latach 2009 – 2011 sięgnęli po trzy mistrzostwa z rzędu. Jednak Murray wiedział, że jest źle. W trakcie ostatniego mistrzowskiego sezonu (2010/2011) zdecydował się na desperacki ruch i sprzedał klub za symbolicznego jednego funta.

Nie udało się oszukać przeznaczenia

Niestety nowy właściciel – Craig Whyte – okazał się zwykłym hochsztaplerem, a jego zapewnienia, że uratuje klub okazały się nic nie warte. Do tego dziennikarze ujawnili, że nowy właściciel Rangersów to oszust podatkowy.

Whyte musiał odejść, a zadłużenie nadal rosło niczym dzienny przyrost zarażeń wiadomo czym w Polsce. W najgorszym momencie wynosiło ono 150 milionów funtów. W 2012 roku do klubu wszedł zarząd komisaryczny.

Klub od Whyte’a, po jego krótkich rządach, przejął Charles Green, który jest nieporównywalnie bardziej kompetentną osobą od swojego poprzednika. Sęk w tym, że Green w zasadzie nic już nie mógł zrobić. Kiedy przejął klub, wyrok na Rangersów praktycznie już zapadł. Mimo to podjął jeszcze ostatnią próbę ratowania drużyny przed degradacją.

Nowy właściciel stworzył spółkę, która przejęła kontrolę nad klubem. Do tego zaproponował wierzycielom ugodę, ale ci nie przystali na tę propozycję. Green dwoił się i troił, żeby mimo wszystko Rangers FC zostało dopuszczone do dalszego uczestnictwa w Scottish Premiership, ale na to z kolei nie wyraziły zgody inne szkockie kluby.

To już był gwóźdź do trumny. Wówczas stało się jasne, że Rangersi sezon 2012/2013 rozpoczną w Third Division. Jednak nie dajcie się zmylić nazwie – tak naprawdę to czwarty poziom rozgrywkowy.

Odbudowa Rangers FC nastąpiła bardzo szybko. Już w sezonie 2016/2017 byli z powrotem tam gdzie ich miejsce – w Scottish Premiership. Pod wodzą byłego świetnego piłkarza Liverpoolu – Stevena Gerrarda – ustabilizowali swoją pozycję na drugim miejscu za plecami Celticu, a w tym sezonie mają spore szanse nawet na zdetronizowanie odwiecznego rywala. Do tego trzy lata z rzędu awansowali do fazy grupowej Ligi Europy, a w poprzednim sezonie zaszli aż do 1/8 finału. Miło patrzy się na to jak „The Gers” stanęli na nogi, ale mamy nadzieję, że dziś Lech Poznań nie pozwoli napisać im kolejnego pięknego rozdziału ich historii po zmartwychwstaniu.

MICHAŁ NIKLAS

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...