Reklama

Pożar w Legii, czyli tylko Vuković może być zadowolony

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

10 października 2020, 12:22 • 5 min czytania 67 komentarzy

Aleksandar Vuković ma ten klub w sercu. Tyle razy to powtarzał, tyle razy to manifestował, tyle razy to udowadniał, że naprawdę trudno mieć w tej kwestii jakieś broniące się wątpliwości. Ma i już, więc głupim byłoby wnioskowanie, że cieszy się, patrząc na niepowodzenia Legii po swoim odejściu. Że zaciera ręce na fatalny styl, na kompromitację w eliminacjach do Ligi Europy, na przegrany Superpuchar Polski. A jednak można odnieść wrażenie, że w tym całym bałaganie i pożarze, który wybuchł na Łazienkowskiej, to właśnie on jest największym wygranym. 

Pożar w Legii, czyli tylko Vuković może być zadowolony
Dlaczego?

Bo udowodnił, że bez niego na ławce trenerskiej, Legia wcale nie radzi sobie lepiej, a problemem tego klubu na starcie nowego sezonu wcale nie była potrzeba nowego impulsu i nowej miotły.

Na jego miejsce przyszedł szkoleniowiec sto razy bardziej doświadczony. Jeden z najlepszych w kraju. Maniak taktyki. Autorytet nie tylko, bo kiedyś prosto kopał piłkę, a raczej łapał, ale facet, który na swoje nazwisko zapracował w fachu trenerskim. Nie tak dawno pisaliśmy nawet, że Czesław Michniewicz to pierwszy przypadek trenera, od czasów Stanisława Czerczesowa, którego CV wskazuje na to, że powinien sobie w stołecznym klubie poradzić. Do tego trener reprezentacji U-21 ma opinię człowieka doskonale zarządzającego szatniowym ego, potrafiącym w sekundę stworzyć doskonałą atmosferę w grupie i kupić sobie wszystkich podopiecznych.

POLSKA POKONA WŁOCHÓW W NIEDZIELNY MECZU LIGI NARODÓW? KURS W EWINNER TO 4.17

Ot, wzór na ratowanie Legii.

Inna sprawa, że od razu jasne było, że Michniewicz nie będzie miał łatwo. Że będzie łączył pracę w Legii z pracą w młodzieżówce, że będzie miał mało czasu na wprowadzenie swojej koncepcji i od razu mecze, które będą warunkować cały sezon mistrza Polski. Efekt? Marny. Wygrana z kosowską Dritą była cholernym obowiązkiem. Legia, i bez trenera, musiała klepnąć tego rywala kilkoma bramkami, to było jasne, jak to, że niebo jest niebieskie. Tego meczu więc w żaden sposób nie zaliczamy ani na plus (wygrali), ani na minus (słaby styl) Michniewiczowi. Bilans na zero. Odbębnienie konieczności.

Reklama

Ale wtedy przyszły dwa kolejne mecze. Najpierw ten z Karabachem. Kompromitacja, na którą szkoda strzępić ryja. Wiadomo było, że rywal nie jest słabeuszem. Że będzie trzeba mieć pomysł i dobrze go zrealizować. Potencjał kadrowy, żeby to spotkanie wygrać i awansować do Ligi Europy jak najbardziej istniał. Tylko, że Legia zagrała żałośnie, zawieszając się w katastrofalnej próżni między defensywą a ofensywą, popełniając dziesiątki błędów w pierwszej z nich i waląc lagę w drugiej.

Tak grać mistrzowi Polski nie wypada.

Michniewicz nie dał impulsu. Nie znalazł sposobu na azerskiego rywala.

No i ten drugi mecz. Superpuchar Polski. Trofeum niewiele warte, ale do gabloty i na poprawę fatalnych nastrojów w sam raz. Michniewicz był wtedy na kadrze, więc nie mógł prowadzić Legii. Jego miejsce zajął Marek Saganowski. „Wojskowi” znów zagrali żałośnie, przegrali po karnych. Marazm trwa.

ROBERT LEWANDOWSKI STRZELI GOLA WŁOCHOM W NIEDZIELNYM MECZU W LIDZE NARODÓW? KURS W TOTOLOTKU TO 2,40

Trudno winić za to Czesława Michniewicza. Przejmował zespół, który grał słabo, był rozbity po porażce z Omonią i Górnikiem Zabrze. Dostał kilka tygodni i najważniejsze mecze pierwszej części sezonu, w których i tak musiał bazować na pracy Aleksandara Vukovicia. No właśnie, wracamy do Vukovicia. Mamy wrażenie, że jeśli Michniewicz w mig odmieniłby Legię, awansując do Ligi Europy, to byłaby to przydzielona wcześniej świąteczna rózga dla Serba, bo świadczyłoby to o tym, że największy problem był w nim.

A tak, wyraźnie widać, że problem leży głębiej. Już przy zwolnieniu Vukovicia mieliśmy wątpliwości, czy aby na pewno Dariusz Mioduski nie powinien dać mu możliwość dokończenia europejskich eliminacji i dopiero wtedy ocenić, czy należy go zwolnić, czy nie. Mimo wszystko było parę argumentów, które za nim przemawiało. Choć Legia grała siermiężnie, to przecież nie zawsze tak było za jego kadencji. Co więcej, jesienią i na początku wiosny ekipa z Łazienkowskiej grała najlepszą piłkę od lat. Choć przez pierwszy miesiąc nowej kampanii nie potrafił obudzić potencjału drzemiącego w nowych nabytkach, to przecież wcześniej zbudował Antolicia, Vesovicia, Karbownika czy Majeckiego, więc rękę do ludzi miał. Do tego przetrwał już podobny kryzys rok temu, więc może zasługiwał na szansę?

Może.

A może nie, bo faktycznie – pamiętajmy – ani wielki trener, ani wielki taktyk nigdy to nie był, lepsi trenerzy stosunkowo łatwo go ogrywali, a Legia gdzieś zgubiła rozpęd z mistrzowskiej formy. Tylko, że od początku było też wiadomo, że nowy trener i tak ma za mało czasu, żeby poukładać zespół przed końcem eliminacji. Pisaliśmy o tym tak:

Reklama

Następca Serba tak naprawdę nie będzie miał czasu na poukładanie drużyny po swojemu. Nawet w przypadku planowego awansu „Wojskowych” nowy trener nie ma prawa zdziałać przy Łazienkowskiej nic więcej ponad wprowadzenie do szatni sławetnego „efektu nowej miotły”. Cudów nie ma – następca Vukovicia tak czy owak będzie bazował na pracy Serba. A jeżeli zacznie od klęski, co przecież nie jest wykluczone, jeżeli przypomnieć sobie popisy Legii w pucharach w ostatnich latach? Trudno będzie się z tego potem dźwignąć, ale też trudno będzie nowego szkoleniowca warszawskiej drużyny o cokolwiek w takich okolicznościach obwiniać.

KAMIL GROSICKI PÓJDZIE ZA CIOSEM I PO ROZSTRZELANIU FINLANDII, STRZELI TEŻ WŁOCHOM? KURS W TOTOLOTKU TO 5,00

Nie mamy zdolności profetycznych, choć sygnalizowaliśmy to tuż po zwolnieniu Vuko, ale to jest właśnie sens tej całej historii. Że nie ma w Legii wygranych. Dariusz Mioduski zagrał va banque. Zwolnił gorszego trenera. Zatrudnił lepszego. Ale zrobił to w takim momencie, że ta zmiana w żaden sposób nie mogła się zarysować i kogokolwiek przekonać. Czesław Michniewicz będzie miał w CV odpadnięcie z europejskich pucharów i przegrany Superpuchar Polski, co nie jest najlepszym startem dla żadnego szkoleniowca świata w kontekście budowania swojego wizerunku w szatni, i pewnie jeszcze trochę minie zanim Legia zagra w jego stylu.

Potrzeba czasu, a pożar jest tu i teraz.

No i w tej całej stajni Augiasza, w jaką przemieniła się Legia, bardziej zadowolony może być tylko ten, którego w Legii już nie ma. Nie jest żadnym wygrany. To jasne. Tego nie sugerujemy. Absolutnie. Wprost przeciwnie. Ale już na zawsze tajemnicą pozostanie, czy Vuko umiałby podnieść drużynę i poprowadzić ją do awansu do Ligi Europy. Z tym marzeniem, że tak, byłby w stanie, Serb może pozostać już na zawsze. Bo jedno wiadomo. Efekt nowej miotły i nowego impulsu w krótkoterminowej perspektywie nie zadziałał.

Fot. Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

67 komentarzy

Loading...