Niedawno minęły trzy lata, odkąd Tomasz Kędziora przeniósł się do Dynama Kijów. Niektórzy wciąż mogą patrzeć na to tak – ech, to tylko wschód, liga dwóch drużyn. Natomiast faktem jest, że wychowanek Lecha jest podstawowym piłkarzem zespołu, który znów gra w pucharach – tym razem fazie grupowej Ligi Mistrzów. Po końcu reprezentacyjnej kariery Łukasza Piszczka wydawało się, że to Bartosz Bereszyński zastąpi go na prawej obronie. Tymczasem to właśnie piłkarz Dynama wyrasta na – a może po prostu już jest – następcę Piszczka w kadrze.
W lipcu 2017 roku stało się jasne, że Tomasz Kędziora zostanie pierwszy (i jak do tej pory jedynym) wychowankiem Kolejorza sprzedanym nie na zachód, a na wschód Europy. Ze strony lechity był to ruch odważny. W pewnym sensie poszedł śladem swojego przyjaciela – Łukasza Teodorczyka. Ale Kędziora nie narzekał na brak ofert. To nie były propozycje z czołowych klubów angielskich, włoskich czy niemieckich. Ale obrońca Lecha mógł trafić wówczas na zachód.
Polska będzie prowadziła do przerwy i wygra cały mecz? Kurs w eWinner – 2,31
Trzy lata później ma na koncie 127 występów w barwach Dynama – ze składu wypadał bardzo sporadycznie, maksymalnie na dwa mecze z rzędu. Kontuzje? Prawie wcale, ostatni raz opuścił więcej niż jeden mecz przez problemy zdrowotne trzy lata temu, gdy był przeziębiony. Do tego dorzućmy dziewięć meczów w eliminacjach do Ligi Mistrzów i udział w trzech edycjach Ligi Europy. Przez ten czas mierzył się chociażby z Willianem w barwach Chelsea czy Ziyechem po stronie Ajaksu. Generalnie od tych trzech lat Kędziora i jego Dynamo co roku grają w europejskich pucharach. Nie tylko w sierpniu i wrześniu, ale przez całą jesień.
Był na wylocie, zagra z Messim i Ronaldo
Oczywiście nie jest to osiągnięcie na miarę tego, by wciskać się między Lewandowskiego, Zmarzlika a Świątek na podium plebiscytu Sportowca Roku. Natomiast trudno odnieść wrażenia, że regularna i pewna gra Polaka w lidze ukraińskiej umyka nieco nam nieco w takim codziennym obserwowaniu kadrowiczów. I też nie ma co się dziwić – poza freakami i zapaleńcami nikt w Polsce ligi ukraińskiej nie śledzi. Może ktoś obejrzał, jak Kędziora zdobyła Puchar czy Superpuchar Ukrainy (trzykrotnie). Pewnie niektórzy śledzili jego poczynania w Lidze Europy czy w ostatnich fazach eliminacyjnych do Ligi Mistrzów. Ale żeby oglądać Dynamo na co dzień? No nie. Po prostu nie.
A przecież mówiło się, że jeszcze tego lata Kędziora jest na wylocie z klubu. Kamil Rogólski, ekspert od tamtejszej ligi, mówił u nas tak: – Presja na Kędziorze polegała na tym, że generalnie jakość obcokrajowców w Dynamie się pogorszyła. Skończyły się czasy, kiedy klub może wydać kilkadziesiąt milionów euro w jednym okienku. Tremoulinas, Veloso, Belhanda, Mbokani, Jermain Lens to piłkarze o bez porównania większej renomie niż solidny piłkarz Ekstraklasy i dlatego Kędziora na swój status musiał wytrwale pracować.
Finowie sprawią niespodziankę w Gdańsku? Kurs na zwycięstwo Finlandii w Totolotku – 4,83
– Do rewolucji ostatecznie nie doszło. Dla wtajemniczonych to nic odkrywczego, że Dynamo potrzebowało trenera z autorytetem. Filozofia klubu nakazywała zatrudnienie szkoleniowca z „dynamowskim sercem”, to znaczy byłego piłkarza, co na Ukrainie stało się elementem drwin. Surkis obrócił kurs o 180 stopni, zatrudnił Mirceę Lucescu. Mówiło się o dużych wzmocnieniach – m.in. o Marcao z Galatasaray, ale ostatecznie Lucescu pracował z tym, co miał. Awans jest efektem zmysłu taktycznego Lucescu, jego zdolności do wykrzesania potencjału poszczególnych piłkarzy i odwagi. Nie jest tajemnicą, że Ukraina ma falę talentów. 18-letni Ilja Zabarnyi pierwszy cały mecz w seniorach na stoperze zagrał z AZ Alkmaar i podołał. Przygaszeni nagle weszli na poziom, którego ludzie od dawna oczekiwali.
Ale fakty są takie, że Kędziora ma dziś niepodważalną pozycję w zespole, który zaraz wybiegnie na Barcelonę i Juventus. Który przez ostatnie trzy sezony zawsze bił się o mistrzostwo i czasami brakowało mu naprawdę niewiele. I który wyprzedził rywali po pałeczkę pierwszeństwa do zastąpienia Łukasza Piszczka w kadrze.
Pewniak w eliminacjach
Bo dziś też tak trzeba na to spojrzeć. Być może Kędziorze pomógł fakt, że to nie on, a Bereszyński był rzucany na lewą obronę za kadencji Brzęczka. Ale druga strona tego medalu jest taka, że Kędziora szansę wykorzystał. Trudno nawet przypomnieć sobie mecz, w który ewidentnie by zawalił. Taki, po którym robiliśmy sobie okłady z chłodnych ręczników, bo rywale hasający jego skrzydłem doprowadzali nas do białej gorączki.
Tu nawet można pokusić się o dalej idący wniosek – ex-lechita był jednym z wyraźniejszych wygranych eliminacji do Mistrzostw Europy. Przede wszystkim zobaczyliśmy jego lepszą, odważniejszą, bardziej wszechstronną twarz. Do tej pory postrzegaliśmy go raczej jakiego takiego konia do biegania. Silny, szybki, pewny w tyłach, ale z przodu dość ograniczony. Ale eliminacje pokazały, że stać go też na wrzutkę w pełnym biegu (choć i to sygnalizował momentami w Lechu – pamiętny mecz z Lechią i dwie asysty do Teodorczyka), przytomne płaskie wycofanie piłki spod linii końcowej, klepkę na jeden kontakt w fazie budowania ataku.
Bereszyński nie pomógł sobie formą
I gdy status Kędziory rósł, w tym samym czasie pozycja Bereszyńskiego spadała. Rzecz jasna nie pomagało mu to wystawianie go na lewej stronie defensywy w kadrze, ale i Bereszyński nie pomagał sobie sam. Zwłaszcza grą w klubie przez ostatni rok. A już zwłaszcza wiosną. Być może latem był dobry moment, by zmienić środowisko, bo w Sampdorii się już nieco zasiedział. Ale chyba czas odpuścić na jakiś czas łączenie go z czołowymi klubami włoskimi czy ekipami z Hiszpanii.
Z czternastu ostatnich meczów kadry Kędziora opuścił tylko jeden – z Macedonią Północną. Ze Słowenią zaczął mecz na ławce, ale tylko dlatego, że kibice żegnali wówczas Łukasza Piszczka. I może tamta zmiana jest w jakiś sposób symboliczna. Bo dzisiaj bliżej sukcesji gracza BVB jest w reprezentacji Kędziora, choć zapytani pewnie o to dwa lata temu zdecydowanie wskazywalibyśmy na Bereszyńskiego.
fot. 400mm.pl