Jakub Moder dziś podpisze kontrakt z Brighton. Anglicy zapłacą za niego jedenaście milionów euro, ale na rok wypożyczą go do Kolejorza. Jak podaje Tomasz Włodarczyk z meczyki.pl – dzisiaj też dojdzie do skutku na tych samych zasadach transfer Michała Karbownika do Brighton. Ale za połowę mniejszą kwotę. Wiele osób zachodzi w głowę – czy Karbownik jest dwukrotnie słabszy od lechity? Nie w tym rzecz. Na to, że Moder zostanie sprzedany dwukrotnie drożej wpłynęło wiele czynników.
Generalnie można ująć sprawę tak – Lech rozegrał ten transfer po mistrzowsku. Jasne, trzeba Kolejorzowi oddać to, że kilka lat temu wyszukał go w Warcie, wyszkolił, zainwestował w niego, ale to jest oczywiste. Chodzi tu jednak o poprowadzenie go przez ostatnich kilka miesięcy. Etap chowania go na ławce rezerwowych i wystawiania jego kosztem Karlo Muhara pomijamy, bo to w przypadku tego transferu mało istotne. Rozłóżmy te dwa transfery – Modera i Karbownika – na czynniki pierwsze. I spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – dlaczego lechita odejdzie za sumę dwukrotnie większą od legionisty?
Pozycja negocjacyjna Lecha była wymarzona
Lech Poznań tego lata mógł stawiać zaporowe warunki za piłkarzy, których sprzedawać nie musiał. Właściwie już w czerwcu pisaliśmy o tym, że numerem jeden do odejścia jest Kamil Jóźwiak. Nie dlatego, że w Poznaniu mieli go dość – nic z tych rzeczy. Po prostu i klub, i piłkarz, i jego agencja menadżerska doszli do porozumienia, że to już czas najwyższy, by Jóźwiak zrobił następny krok w swojej karierze. Wobec tego Kolejorz wiedział, że skrzydłowy w jakimś stopniu zabezpieczy budżet na kolejny sezon. Do tego doszła nie do końca planowana sprzedaż Roberta Gumnego do Augsburga. Te dwa transfery sprawiły, że Lech był już latem zarobiony – siedem milionów euro było rozplanowane w budżecie, około 30 milionów złotych to już połowa rocznego budżetu lechitów.
Za tę kasę można spokojnie żyć, dołożyłby do tego Lech kasę z praw telewizyjnych, z wpływów sponsorskich, z biletów i karnetów, to rok przeżyłby bez zaciskania pasa. Jak w tej internetowej paście – zero potrzeb. Dlatego przy Bułgarskiej sukcesywnie odrzucano oferty za Tymoteusza Puchacza (choć mógł odejść drożej niż Jóźwiak), dlatego też odrzucano wszystkie zaloty do Jakuba Kamińskiego (choć mógł odejść drożej niż Puchacz). Ale przede wszystkim ustalono bardzo wysoką kwotę bólu za Modera. Innymi słowy – Lech każdemu zainteresowanemu klubowi mówił “bez dziesięciu milionów euro nie podchodźcie”.
I to nie była tylko czcza gierka na podbicie ceny, ale realna postawa. Mało tego – Lech nawet cieszyłby się, gdyby oferta na taką kasę nie przyszła, bo nikt nie stawałby przed dylematem “odrzucić czy jednak pobić ten cholerny rekord Ekstraklasy?”. Ponadto w czwartek stało się jasne, że Kolejorz zarobi grube miliony euro na grze w fazie grupowej Ligi Europy. Znów – zero potrzeb, budżet zapewniony, spokój na cały rok, powtarzam “budżet zapewniony”.
Pozycja negocjacyjna Legii słabła
Tymczasem pozycja negocjacyjna Legii w rozmowach o Karbowniku słabła z tygodnia na tydzień. Jeszcze późną wiosną mistrzowie kraju mogli stawiać wysokie warunki w rozmowach z potencjalnymi nabywcami. To oni mieli karty w rękach – o Karbownika pytało pół Europy, on sam spisywał się świetnie. Ponadto legioniści mogli grać kartą występu w eliminacjach do Ligi Mistrzów, majaczącą gdzieś na horyzoncie kasą z fazy grupowej Ligi Europy. Generalnie jeszcze wtedy słowa “możemy poczekać ze sprzedażą Karbownika, nie mamy na to parcia” brzmiała wiarygodnie.
Ale nie wtedy, gdy Legia Warszawa odpadła z Ligi Mistrzów. I też nie wtedy, gdy Karabach prał ją w Warszawie. Legia miała już wówczas napompowaną kadrę, niespinający się budżet (Legia zapisuje w planowanych przychodach udział w fazie grupowej europejskich pucharów) i piłkarza, który zjechał z formą. W rozmowach z klubami dyrektor sportowy Legii mógł robić groźną minę, ale realnych argumentów za pompowaniem ceny Karbownika nie miał żadnych. Zawsze mógł usłyszeć “słuchajcie, nie prężcie muskułów, tylko opuszczajcie wymagania, bo czym zepniecie budżet na nowy sezon?”.
Kluby zagraniczne nie są ślepe i głuche. Mają swoje źródła, potrafią liczyć, ich dyrektorzy techniczni czy finansowi są często po kursach negocjacyjnych. Im trudno nawinąć makaron na uszy. Legia ze swoją pozycją negocjacyjną nie była w stanie dłużej trzymać potencjalnej ceny za Karbownika tak wysoko, jak jeszcze wiosną.
Forma Modera rosła, Karbownika spadała
Michał Karbownik miał spektakularne wejście do Ekstraklasy. To nie podlega żadnej wątpliwości. I nawet najbardziej cięci na Legię kibice muszą to przyznać. Chłopak wjechał do ligi znikąd, wrzucono go na lewą obronę i z tym swoim świetnym ciągiem na bramkę notował asysty oraz kluczowe podania. Czy wiosnę miał słabą? Nie. Grał nieźle. Choć w rundzie finałowej był już wyraźnie zmęczony sezonem. Nieco osłabł, choć trudno powiedzieć, by był kulą u nogi w warszawskiej drużynie.
Moder jesienią był czternastym-piętnastym piłkarzem w Lechu. Dopiero w 2020 roku dowiedzieliśmy się co to jest za chłopak. Rok temu raz grał w rezerwach, raz w seniorskiej drużynie. Dzisiaj? Mówimy tu o piłkarzu, który tylko w tym roku strzelił siedem goli i zaliczył siedem asyst. Grając jako cofnięty pomocnik, nie żadna dziesiątka. I też przed pandemią nie był podstawowym piłkarzem Kolejorza.
Do tego dorzucił debiut w kadrze, bardzo dobrą formę w europejskich pucharach. Przede wszystkim rozwijał się z miesiąca na miesiąc. Poprawił motorykę, siłę, teraz dokłada do tego odbiory i przechwyty. Bardzo szybko wyszedł z ram piłkarza, który straszył głównie bombami z dystansu. Ma przerzut (asysta do Kamińskiego z Wisłą Płock), drybling, jest obunożny.
Skauci nie są ślepi. Widzieli, że Moder się rozwija i to błyskawicznie. To też windowało cenę. Zainteresowane kluby mogły rozumować tak – “cholera, a jeśli nie kupimy go teraz, to za pół roku trzeba będzie wyłożyć jeszcze dwójkę-trójkę baniek więcej”. Karbownik z kolei swoją grą ceny nie windował. Początek tego sezonu ma po prostu średni.
Niesprecyzowana pozycja Karbownika
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Legia pogmatwała sprawę rzucaniem Karbownika po pozycjach. W tym sezonie zdążył już zagrać: na lewej obronie, na prawej obronie i w środku pola. Z jednej strony to sygnał, że chłopak jest wszechstronny. Ale z drugiej w głowach skautów kiełkowała myśl – a może wystawiają go jako zapchajdziurę? W gruncie rzeczy tak trochę było. Choć to nie klasyczna zapchajdziura spod znaku “e, brakuje nam piłkarzy, niech tam zagra, ktoś musi”, a raczej “Karbo musi grać, mamy akurat lukę, poradzi sobie”.
Natomiast w ogólnym rozrachunku Legia korzystała z niego niewłaściwie. Po prostu nie dawała mu okazji do tego, by pokazał pełnię możliwości. Rzucany z pozycji na pozycję był coraz bardziej rozregulowany. I grał nieco gorzej. A jeśli grał gorzej, to nie pracował na cenę.
Moder? Cały czas ta sama pozycja, ciągle w tym samym otoczeniu Tiby i Ramireza. Co weekend wychodził na boisko i grał to samo. Czytelny sygnał – gra, bo jest dobry. Jest dobry, więc gra. Każdy kolejny mecz potwierdzał, że w jego dobrej formie nie ma przypadku. To nie był skrzydłowy, który wskakuje na konia młodości i sunie na fantazji pod bramkę. To był coraz dojrzalszy piłkarz krzepnący w roli lidera środka pola.
Succes story buduje kolejne transfery Lecha Poznań
Niezwykle ważnym, choć często niedocenianym aspektem transferowym, jest marka. Tak samo, jak za torebkę z logiem Louis Vitton płaci się więcej, bo ma na sobie znany znaczek, tak samo często płaci się więcej za piłkarzy, bo pochodzą z tej konkretnej akademii/klubu. Czasami wyśmiewany jest gabinet prezesów Lecha – w tle wiszą koszulki Linettego w Sampdorii, Kownackiego też w Sampdorii, Bednarka w Southampton, Kędziory w Dynamie Kijów i tak dalej. Ale to buduje wiarygodność.
Lech krok po kroku buduje sobie w Europie markę. Wciąż daleko mu do statusu – dajmy na to – Dinama Zagrzeb. Wciąż Lech nie sprzedaje piłkarzy za 20 baniek euro. Ale powoli sprzedaje coraz drożej. Sprzedał Linettego za cztery bańki? Okej, Linetty sprawdził się w Serie A, więc Bednarek szedł do Anglii z opinią, że Lech potrafi wychowywać. Zatem poszedł już za sześć milionów. I tak jak Linetty zapracował na lepszą cenę za Bednarka, tak Bednarek zapracował na lepszą cenę za Modera. A zaraz Moder może zapracować na lepszą cenę za Kamińskiego czy Puchacza.
Tak działa ten rynek. Lech powoli buduje swoje succes story. Dlatego nie chce rzucać swoich klejnotów rodowych byle gdzie. Tu też rola menadżerów, z którymi współpracuje. Bo i Linetty, i Bednarek, i teraz Moder są związani z Fabryką Futbolu. Agencją, która ogromną wagę przykłada do tego, by ich piłkarze trafiali do klubów, gdzie mogą się rozwijać i promować dalej. Dla Tomasza Magdziarza i spółki taki Linetty czy Moder to prawie jak chrześniacy, o których trzeba dbać jak o rodzinę.
Legia succes story wciąż nie ma. Wolski? Przepadł na Zachodzie, wrócił do Polski, teraz jest w Wiśle Płock. Furman? Nie zagrzał miejsca we Francji i Włoszech. Borysiuk czy Łukasik? Nie ma o czym gadać. Szymański? Póki co nie wziął szturmem Rosji, choć tu są jakieś widoki, że będzie dobrze. Majecki w Monaco jest za krótko. Od odejścia Fabiańskiego minęła już ponad dekada.
Być może Majecki i Karbownik zapracują na to, by i Legia w przyszłości sprzedawała swoich wychowanków drożej. Ale to póki co “być może” i “w przyszłości”. Lech już to ma. Dlatego dziś zarabia więcej.
Czyli Legia spieprzyła sprawę, a Lech rozegrał to genialnie?
Takie postawienie sprawy byłoby dużym uproszczeniem, ale… coś w tym jest. Jeszcze w sierpniu Karbownik był droższy. Nie od Modera, ale od samego siebie teraz. Natomiast Legia skiepściła sprawę przede wszystkim na boisku. Czym? Tym, że nie zgarnęła kasy z pucharów i że uzależniła się od sprzedaży swojego piłkarza. Legia była na musiku finansowym. A na rynku już jest tak, że gdy ktoś czegoś chce, to kontrahent tą kartą gra. Gdy na rynku nie było maseczek, to ceny poszły w górę, prawda? Analogicznie było w tym przypadku. Legia potrzebowała pieniędzy na już i nie mogła silić się w negocjacjach na przeciąganie struny.
A Lech miał komfort. Sprzedał dobrze Jóźwiaka i Gumnego, nic nie musiał. Mógł pozwolić na sukcesywne odrzucanie ofert za Modera, podbił stawkę wejściem do pucharów, sprawdził swojego piłkarza w boju. Do ostatnich dni okienek Lech na każde zapytanie mógł mówić “dycha, albo i więcej. Nie? No to nie, nara”. I ostatecznie wynegocjował znakomite warunki.
Bo Lech zjadł ciasteczko i ma ciasteczko. Czyli – ma jedenaście baniek euro, ma Modera na pół roku lub rok, ma bonusy na przyszłość. Czy można było to rozegrać lepiej? Chyba nie.
Czy Legia mogła rozegrać transfer Karbownika lepiej? Zdecydowanie tak.
fot. FotoPyk