Reklama

Lech napiął muskuły i Piast się odbił

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2020, 20:30 • 4 min czytania 30 komentarzy

Lech Poznań się nie zatrzymuje i formę z europejskich pucharów zaczyna przenosić na ligę. Zobaczyliśmy dziś, co znaczy pewność siebie rozpędzonego zespołu. To wcale nie było tak, że „Kolejorz” kontrolował mecz z Piastem od pierwszej do ostatniej minuty, a rywale tylko się przyglądali. Na Lechu jednak lepsze momenty gliwiczan nie robiły żadnego wrażenia, konsekwentnie grał po swojemu i zadawał kolejne ciosy. 

Lech napiął muskuły i Piast się odbił

Jakby Piast miał mało problemów, to jeszcze problemy zdrowotne wykluczyły z tego spotkania Jakuba Czerwińskiego. Okej, on też z Kopenhagą i Stalą Mielec ostatnio nie prezentował się dobrze, ale sądzimy, że z nim w składzie kilka akcji gości zostałoby zawczasu skasowanych. Chociażby zamieszanie po rzucie rożnym Ramireza, które dało Lechowi prowadzenie.

Rzadko się zdarza, żeby bramka po kornerze miała nie tylko asystenta nie będącego dośrodkowującym, ale jeszcze zawodnika z kluczowym podaniem. A tak było tutaj. Malarczyk najpierw przegrał główkę z Kraweciem, potem Pyrka nie sięgnął piłki i pozwolił Satce na zgranie, a na koniec ponownie Malarczyk nie zdążył z zablokowaniem strzału Modera. O dziwo, Moder trafił do siatki w polu karnym, zapewne nie jest przyzwyczajony.

Malarczyk kiepski występ przypieczętował juniorską naiwnością przy wślizgu w Tymoteusza Puchacza, który był spóźniony i bezmyślny. Skończyło się to jedenastką i premierową bramką w poznańskich barwach dla Niki Kaczarawy. Dariusz Żuraw dość szybko zaczął wpuszczać zmienników i swojego gola wcześniej uzyskał także Filip Marchwiński. Sebastian Milewski prezentował się w miarę przyzwoicie w porównaniu do większości kolegów, ale tutaj w niedopuszczalny sposób stracił piłkę atakowany przez Modera. Ishak przyspieszył, a Moder wyłożył młodszemu koledze na strzał do pustaka. Bramka na 0:3 rozwiała wszelkie wątpliwości co do losów rywalizacji.

W Piaście pewnie będą wracali do sytuacji z końcówki pierwszej połowy.

Huk po starciu z Kraweciem upadł w polu karnym i wiadomo, czego się domagał. Powtórki pokazały, że faktycznie – był początkowo pociągany przez Ukraińca, ale później sam podskoczył i dużo dołożył od siebie. Trudna decyzja dla sędziego Frankowskiego, który wysłuchał uwag na słuchawce i zarządził wznowienie gry, do ekranu z powtórkami nawet nie podchodził. Po wznowieniu Piast źle rozegrał, Lech zaś wyprowadził wspaniałą kontrę. Ishak znakomicie uruchomił Kamińskiego, a ten wyłożył do Ramireza, który piękną podcinką nie dał szans Plachowi. To był bez wątpienia kluczowy moment meczu.

Reklama

Ramirez i Moder w obliczu trochę dyskretniejszego niż zwykle Pedro Tiby nadawali ton poczynaniom ofensywnym „Kolejorza”. Trochę szkoda, że Konczkowski zablokował strzał Ishaka, bo Hiszpan miałby niezwykle błyskotliwą asystę po zagraniu piętą. Co do Konczkowskiego, jego dośrodkowania i podania stanowiły najgroźniejszą broń Piasta. W ten sposób dobre pozycje strzałowe mieli Milewski, Sokołowski i Pyrka, ale dwóm pierwszym zdecydowanie brakowało precyzji, z kolei uderzenie głową gliwickiego młodzieżowca wyłapał Filip Bednarek.

Piast na osłodę dostał rzut karny. Tiago Alves dał ożywczą zmianę, zwiódł Satkę i został przez niego podcięty. Sprawiedliwość wymierzył Michał Żyro.

Jeżeli ktoś w Lechu może być niezadowolony mimo wysokiego zwycięstwa, to na pewno Michał Skóraś.

Wobec dalszej niedyspozycji Jana Sykory dostał szansę od początku i zdecydowanie jej nie wykorzystał. Nie chodzi tylko o zmarnowane sam na sam po znakomitym podaniu Krawecia (zamotał się, zwolnił i ostatecznie nic nie zrobił). Starał się, próbował, ale przeważnie w decydującej fazie podejmował złe decyzje. Przykład? Satka się podłączył, fajnie go obsłużył w polu karnym, a Skóraś zamiast strzelać, podawał wzdłuż bramki, mimo że nikogo w białej koszulce tam nie było.

„Kolejorz” rzecz jasna mógł wygrać jeszcze wyżej, że wspomnimy tylko o poprzeczce Muhara po uderzeniu zza szesnastki. Piłkę zdołał podbić Plach, który mógł się czuć bezradny. Nie zawalił przy golach, obronił osiem celnych strzałów, a patrząc na wynik, mógł zapłakać jak Gerard Badia. Uwielbiany przy Okrzei Hiszpan wrócił na boisko po kolejnej kontuzji, wszedł w przerwie i nie dokończył występu. Ponownie doznał urazu, musiał zejść i zapłakany siedział za linią boczną, gdy opatrywali go klubowi lekarze. Co tu gadać, smutne obrazki.

Smutne jest też położenie Piasta. Sześć meczów, jeden punkt, ostatnie miejsce, trzy gole strzelone, 11 straconych. Odejścia kolejnych kluczowych ogniw zostawiły większy ślad niż rok temu. Waldemar Fornalik potrzebuje czasu, żeby to wszystko poukładać i z pewnością cieszy się z przerwy reprezentacyjnej. Lech niekoniecznie, bo jak jesteś w takim gazie, to nic tylko grać i grać.

Reklama

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

30 komentarzy

Loading...