Reklama

PRASA. Majewski: Ekstraklasa mnie nie chciała. Nie było zainteresowania

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

29 września 2020, 08:41 • 14 min czytania 16 komentarzy

Co dziś słychać w prasie? Oprócz rzeczy poligowych, mamy ciekawą rozmowę z Radosławem Majewskim. – Bo ekstraklasa mnie nie chciała. Nie było żadnego zainteresowania. Miałem jedną konkretną i poważną ofertę, ale z klubu pierwszoligowego, liczącego się w tym sezonie w walce o awans. To był przełom czerwca i lipca. Uznałem, że jest jeszcze wcześnie na takie decyzje – mówi w „PS” piłkarz Wieczystej Kraków. Łapcie przegląd wtorkowej prasy!

PRASA. Majewski: Ekstraklasa mnie nie chciała. Nie było zainteresowania

Sport

Mateusz Mak, czyli były piłkarz Piasta Gliwice, pogrążył go w meczu ze Stalą Mielec. W Gliwicach alarm wyje coraz głośniej, bo drużynie uleciało już mnóstwo punktów.

W gliwickiej szatni musiało być „ostro”, mobilizacja podziałała, bo początek drugiej części był imponujący. Goście tak jednak ponieśli się radości z pierwszych trafień, że… chwilę po golu na 2:1 znów stracili bramkę i remisowali. Wtedy po raz pierwszy na listę strzelców wpisał się Mateusz Mak. „Maczek” to były gracz Piasta, który przy Okrzei zdobywał zarówno srebrny, jak i złoty medal. Po mistrzowskim sezonie został bez żalu pożegnany, gdyż uznano, iż już więcej drużynie nie da. Okazuje się, że jeszcze w ekstraklasie może dać sporo. A Mak jest ostatnio uskrzydlony, bo od niecałego miesiąca jest dumnym ojcem. Stal zagrała bardzo ambitnie i wykazała się wolą walki oraz skutecznością, Akcja na 3:2 była kwintesencją zespołowości. Obecnie zespołu nie przypomina Piast, który po zmianach pomiędzy sezonami i grze w europejskich pucharach jest cieniem drużyny sprzed roku. Kłopoty piętrzą się z każdym meczem, sfera psychiczna nadszarpywana jest kolejnymi niepowodzeniami, a świateł w tunelu aż tak dużo nie ma. Wszyscy przy Okrzei mają o czym myśleć, bo zespół musi się szybko pozbierać, inaczej czeka go powrót do przeszłości, czyli sezonów okupionych walką w dolnych rejonach tabeli…

Bogdan Nather w poligowym felietonie mocno o Pogoni Szczecin. A konkretniej o meczu „Portowców” z Lechem, który mógł pogrzebać starania „Kolejorza” o Ligę Europy.

Reklama

Każdy kij ma dwa końce. Przekonał sięo tym prezes szczecińskiej Pogoni Jarosław Mroczek, który pomstował, gdy przełożono mecz jego drużyny z Lechem Poznań. „Decyzję Ekstraklasy S.A. pozostaje nam przyjąć, natomiast nie zgadzamy się ze sposobem, procesem i czasem jej podejmowania” – napisał w specjalnym oświadczeniu sternik „portowców”. Nie będę teraz zgadywał, czy był to „protest” na pokaz, ale faktem jest, że już na początku tygodnia u jednego z „jego” piłkarzy stwierdzono zakażenie koronawirusem, a potem u czterech kolejnych. Do końca tygodnia okazało się, że ta przypadłość dosięgła 30 osób związanych z klubem ze Szczecina – 21 piłkarzy, 2 trenerów, 4 przedstawicieli sztabu i 3 pracowników administracyjnych. Załóżmy wariant pesymistyczny – dochodzi do skutku mecz ligowy Pogoni z Lechem, potem „Kolejorz” robi badania przed pucharową potyczką z belgijskim Charleroi i okazuje się, że co najmniej kilku zawodników wicemistrza Polski jest wyautowanych z tej potyczki. Złapaliby „koronę” dzięki – oczywiście nieświadomej – „przysłudze” ligowych konkurentów i „po ptokach”. A może nawet jeszcze gorzej – spotkanie w Lidze Europy nie doszłoby do skutku, a ekipa trenera Dariusza Żurawia odpadła wskutek walkoweru. Ładna perspektywa? Dlatego czasami nie warto rzucać się jak wesz na grzebieniu…

Kontrowersje wokół meczu Cracovii z Rakowem Częstochowa? Ocenia je Sławomir Stempniewski, ekspert Canal+.

Los chciał, że we wszystkie te sytuacje był w jakimś stopniu zamieszany obrońca „Pasów”, Matej Rodin. Zaczęło się w 79 minucie, kiedy Chorwat został zahaczony przez Vladislavsa Gutkovskisa po tym, jak łotewski napastnik na skraju własnej „szesnastki” niezbyt dokładnie przyjął piłkę. Gdy futbolówka mu nieco uciekła i przejął ją Rodin, Gutkovskis – chcąc naprawić pomyłkę – trafi ł w przeciwnika. – To jest jego błąd, bo źle „zgasił” piłkę, uciekła mu. Do futbolówki doszedł przeciwnik i, jak to się mówi, kij w szprychy. Przewrócił go, karny! – stwierdził bez ogródek sędziowski ekspert telewizji Canal+ Sławomir Stempniewski, choć karnego nie podyktowano. Najwięcej zamieszania wokół Rodina było jednak w samej końcówce. Na początku 97 minuty Chorwat interweniował na własnej linii bramkowej po uderzeniu Sebastiana Musiolika. W pewnym stopniu pomagał sobie ręką, co można było uznać za paradę obronną, a ona powinna skutkować podyktowaniem jedenastki. Teoria jest jednak bardziej złożona… – Trudno jednoznacznie stwierdzić. Raczej odbiła mu się od uda i dopiero potem od ręki. Zresztą od ręki, którą ewidentnie próbuje cofnąć i uniknąć tego kontaktu. Na ostatnim szkoleniu mieliśmy tego typu sytuację i jeśli ręka jest ułożona naturalnie, a obrys nie jest zbyt mocno powiększony, to uznajemy, że gramy dalej – wybronił sędziego spokojnie Stempniewski, bo jedenastki nie gwizdnięto.

Kto pierwszy straci pracę na zapleczu Ekstraklasy? Zagłębie Sosnowiec gra dziś o pierwszą wygraną po serii czterech porażek. Serii, którą Krzysztof Dębek powinien jak najszybciej przerwać.

Reklama

Teraz to Zagłębie jedzie do Łodzi jako zespół , który liczy na przełamanie. Łatwo nie będzie bo rywale po falstarcie i trzech z rzędu porażkach wygrali dwa ostatnie mecze i będą chcieli podtrzymać zwycięską passę. – Nie ma co mówić, po prostu trzeba grać tak, aby w końcu zapunktować na wyjeździe – podkreśla Małecki. Po czterech ligowych porażkach nad głową trenera Krzysztofa Dębka gromadzą się ciemne chmury. Kibice najchętniej już pożegnaliby szkoleniowca, ale z naszych informacji wynika, że na razie na zmianę trenera w Sosnowcu się nie zanosi. Władze klubu cierpliwie czekają na przełamanie, które podobno musi i ma nadejść niebawem. W Zagłębiu w ostatnich latach trenerów wymieniali jak rękawiczki. Za kadencji prezesa Marcina Jaroszewskiego, który przejął stery wiosną 2013 roku, żaden ze szkoleniowców nie przepracował całego sezonu. Pełną rundę wytrzymał jedynie Artur Derbin, dziś trener GKS-u Tychy. W bieżącym sezonie prezes Jaroszewski nie musi być aż tak niecierpliwy, wyczekując lepszej gry Zagłębia, gdyż ligę opuszcza tylko jeden zespół. Każda cierpliwość ma jednak swoje granice…

O przełamanie walczy także GKS Jastrzębie. Zespół Pawła Ściebury nie zaliczył zwycięstwa już od 15 spotkań. Piłkarze są załamani, kibice także.

Obecne rozgrywki drużyna z Jastrzębia Zdroju rozpoczęła fatalnie. Zero punktów w pięciu spotkaniach i przedostatnia lokata w tabeli, tylko dlatego, że Sandecja ma gorszy bilans bramkowy. – Na pewno nie tak to sobie wyobrażaliśmy przed sezonem, nawet po pierwszych meczach nie spodziewaliśmy się, że przytrafi się taka seria – przyznał szczerze napastnik GKS-u 1962, Daniel Rumin. – Co mogę teraz powiedzieć… Na pewno trzeba podziękować kibicom za wsparcie w meczu z Widzewem, bo naprawdę było ich widać i słychać. I za to należą im się ogromne brawa. Porażka z łodzianami na pewno nie podniosła morale zawodników GKS-u 1962. – Do meczu byliśmy dobrze przygotowani, chociaż warunki atmosferyczne nie sprzyjały dobrej grze – wyjaśnił Rumin. – Ale z drugiej strony oba zespoły miały je takie same. Widzew raczej nas niczym nie zaskoczył. Stworzył kilka sytuacji i niestety znowu straciliśmy bramkę, po której ciężko nam było grać. Uważam jednak, że po straconej bramce zaczęliśmy lepiej wyglądać, ale, niestety, zabrakło tego czegoś… Cały mecz staraliśmy się grać konsekwentnie. Mimo niekorzystnego wyniku nie chcieliśmy się za bardzo otwierać, próbowaliśmy cały czas grać swoje. W II połowie chcieliśmy wyjść trochę wyżej, lecz niestety nie udało się doprowadzić do remisu.

Super Express

Rozmówka z Jarosławem Mroczkiem, który tłumaczy sytuację w Pogoni Szczecin. Chodzi rzecz jasna o zakażenia wirusem oraz mecz z Lechem Poznań.

– W gronie zakażonych jest trzech pracowników administracji. Jak do tego doszło?

– Gdybym ja albo pan znał odpowiedź na to pytanie, pewnie dostalibyśmy Nobla. Z tym COVID-em jest tak, że człowiek, który jest w grupie izolowanej i trafi na zakażonego, siedzi z nim przez dobę, a nawet śpi i nie zachoruje. A ten sam zakażony otrze się albo nawet przechodzi obok zdrowego i ta zdrowa osoba zachoruje.

– W środę naciskaliście na nieprzekładanie meczu z Lechem, o co wystąpił klub z Poznania. Czy wówczas mieliście pewność, że w Pogoni nikt nie jest zakażony wirusem?

– Tylko jedna osoba narzekała na objawy przeziębienia, dopiero następnego dnia inni poczuli się gorzej. I nie naciskaliśmy, tylko powiedzieliśmy, że z powodów, które przedstawił Lech, nie chcemy przekładać meczu. Uważaliśmy, że cztery dni wolnego, które Lech miał po i przed następnym meczem, są wystarczające na regenerację. Argumenty drugiej strony były niezrozumiałe. Jak słyszałem, że próbuje się wejść na nutkę „dziwnego patriotyzmu”, bo to dla dobra polskiej piłki, brzmiało to jak emocjonalny szantaż.

Przegląd Sportowy

Czy Legia ma zbyt wielu piłkarzy drugiej linii w kadrze zespołu? Ośmiu zawodników, a tylko trzy pozycje do obstawienia. Ktoś będzie niezadowolony.

Ośmiu wspaniałych – tak można nazwać zawodników, których sylwetki prezentujemy powyżej. Tyle że wszyscy oni wspaniali mają szansę być głównie w środku pola. Bo gdzie najlepiej czuje się Michał Karbownik? Oczywiście, że na „ósemce”, o czym sam głośno mówi. Na jakiej pozycji widzi Bartosza Kapustkę nowy trener Legii Czesław Michniewicz? Na „dziesiątce”. Czyli w tym samym miejscu, w którym wyśmienicie prezentował się Joel Valencia, kiedy Piast Gliwice zdobył mistrzostwo Polski, a on został wybrany na najlepszego piłkarza ligi. Brazylijczyk Luquinhas od samego początku, niemal w każdej akcji schodzi do środka (i w środku prezentował się najlepiej, gdy niekiedy wystawiał go tam były już szkoleniowiec Aleksandar Vuković), to także strefa dla Waleriana Gwilii. Jeśli do tego dodamy oczywistych centralnych pomocników, czyli Bartosza Slisza, Domagoja Antolicia i Andre Martinsa, to okaże się, że mistrzowie Polski mają aż ośmiu środkowych pomocników, którzy walczą o trzy miejsca w składzie. Lekka przesada?

Jakub Moder mocno się rozwinął pod względem postawy w defensywie. To już czołowy odbierający ligi, a przecież niedawno miał z tym spory problem.

W ostatnich miesiącach Moder rozwija się wyjątkowo, co najlepiej widać po grze w obronie, która była jedną z jego największych (o ile nie największą) wadą w momencie wypożyczenia do Odry Opole w lipcu 2018. „Kuba, żebyś czasem nie wchodził wślizgiem, bo sobie krzywdę zrobisz!” – żartował na początku tamtego sezonu Araszkiewicz. Pięciokrotny mistrz kraju z Lechem śledził postawę pomocnika na zapleczu ekstraklasy, wielokrotnie jeździł na jego mecze, przede wszystkim z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami i podkreśla postęp Modera w aspekcie defensywnym. – Pod tym względem bardzo się rozwinął. Odbiera piłkę inteligentnie. Wie, jak się obrócić i gdzie ustawić z przeciwnikiem. Nie musi się kopać i walczyć. Podobnie gra Robert Gumny – mówi nam Araszkiewicz. – Progres jest widoczny – dodaje inny dawny zawodnik Lecha Maciej Murawski, obecnie ekspert Canal+. Potwierdzają to statystyki z pierwszych kolejek. W starciu z Wisłą Płock (2:2) oraz Wartą Poznań (1:0) Moder zanotował najwięcej odbiorów w Lechu (5 i 6), a w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław (3:3) był drugi w zespole (4). Ponadto w rywalizacji z Zielonymi oraz drużyną z Dolnego Śląska (3:3) wygrał najwięcej pojedynków w Kolejorzu (15 i 19), natomiast w potyczce z Nafciarzami znów był drugi w tej klasyfi kacji (15). Liczby nie kłamią, 21-latek znacznie poprawił umiejętności obronne.

Radosław Majewski opowiada o tym, jak to jest grać w lidze okręgowej. Mówi też wprost – Ekstraklasa go nie chciała, więc wyboru nie miał.

JAROSŁAW KOLIŃSKI: Jak się gra w lidze okręgowej?

RADOSŁAW MAJEWSKI: Już się przekonałem, że czasami nie warto robić zwodów. Pamiętam jedną sytuację: biegnę z piłką, mam przed sobą rywala. „Zawinę go na prawo”, pomyślałem. Schodzę do środka, a ten nic! Stanął. W ogóle nie zareagował. Aż mnie wryło. Pytam go potem: „Ty, a ty nie powinieneś w lewo pobiec?”. Nic nie odpowiedział, spojrzał tylko na mnie jak na dziwaka. Tak więc jest wesoło. Dramatycznych doświadczeń – odpukać – na razie nie miałem. Ale również dlatego, że staram się unikać poważniejszych zwarć. Do „stykówek” nie startuję. Niedawno graliśmy w Grębałowie. Leciała do mnie górna piłka i chciałem o nią powalczyć. Ale jak usłyszałem za sobą sapanie takiego dużego gościa, odpuściłem, żeby mnie nie zrównał z ziemią.

„W sytuacji, gdzie sobie myślisz, że jeszcze byś powalczył, pograł w ekstraklasie, gdzieś gdzie się czujesz chciany… Lecz rzeczywistość okazuje się inna” – napisał pan na Facebooku po podpisaniu kontraktu. Wyczuwam żal, że wylądował pan tak nisko.

Post był głównie dla kibiców Pogoni Szczecin. W ostatnich miesiącach dostawałem od nich niesamowite ilości wiadomości, że w Pogoni zawsze jest dla mnie miejsce, że fajnie, gdybym wrócił, że brakuje im takiego gościa jak ja. Było to strasznie miłe, więc należały im się wyjaśnienia, dlaczego nie zagram ani dla nich, ani dla żadnego innego klubu z ekstraklasy.

I dlaczego?

Bo ekstraklasa mnie nie chciała. Nie było żadnego zainteresowania. Miałem jedną konkretną i poważną ofertę, ale z klubu pierwszoligowego, liczącego się w tym sezonie w walce o awans. To był przełom czerwca i lipca. Uznałem, że jest jeszcze wcześnie na takie decyzje. Po pierwsze – kontrakt w Australii miałem wciąż ważny do końca sierpnia, więc musiałem wstrzymać się z wszelkimi negocjacjami. Po drugie – zanim wrócę do gry, chciałem spokojnie przepracować dziewięć miesięcy po operacji kolana, bo po takim czasie ryzyko odnowienia kontuzji spada o pięćdziesiąt procent. I dopiero w połowie sierpnia dostałem od lekarzy zielone światło, że mogę powoli być przygotowywany pod obciążenia meczowe. Po trzecie – nie czułem się gotowy na grę w pierwszej lidze, uważałem, że to nie dla mnie, że stać mnie na więcej. Odpowiedziałem więc, że nie jestem w stanie jeszcze się zdeklarować, przeciągałem sprawę i ten klub pozyskał innych piłkarzy. Ale to mnie nie zmartwiło, ciągle miałem nadzieję – a może wręcz oczekiwałem – że zadzwoni ktoś z ekstraklasy. No i skończył się jeden sezon, zaczął drugi, a ja pozostawałem bez klubu.

Felieton Kamila Kosowskiego. Były reprezentant Polski zastanawia się nad jakością zawodników Lecha Poznań oraz Legii Warszawa.

Zgadzam się z Radkiem Majdanem i Tomkiem Wieszczyckim, że czas aby nasza liga była na odpowiednim miejscu, ale to nie jest kwestia odpoczynku, ale tego, że nie mamy dobrych piłkarzy. Na polską ligę zawodnicy Legii i Lecha są wystarczająco dobrzy, ale niekoniecznie na Europę. Nie przewiduję, by młodzież Lecha grała tam dłużej niż 12 miesięcy, mam tu na myśli Jakuba Modera czy Jakuba Kamińskiego. A Kamila Jóźwiaka i Roberta Gumnego już w Poznaniu nie ma. Mam nadzieję, że Lech dzięki pucharom będzie mógł sprzedać Modera i Kamińskiego o 50 czy nawet 100 procent drożej, podobnie jak Legia Michała Karbownika. To od jakości piłkarzy zależy poziom, a nie od tego, że mieli przerwy. Z tego przekładania meczów wyszła trochę farsa. Chodziło o pokazanie, że Lech jest bardziej zmęczony niż Stal Mielec? Inna sprawa, że spotkanie Kolejorza i tak nie mogłoby się odbyć. Pogoń podnosiła larum po przełożeniu starcia, bo chciała grać, a okazało się, że zespół siedzi na kwarantannie i kolejny jego mecz także został przełożony. Miejmy nadzieję, że u żadnej z zarażonych osób choroba nie pozostawi śladów w płucach i sercu, bo wiemy, co potrafi zrobić ten wirus. Oby wszyscy się wyleczyli i mogli wystąpić w kolejnej serii spotkań. Pytanie, co dalej. Zbawienna może okazać się przerwa na kadrę, bo wyjść z kwarantanny na boisko nie jest łatwo. Piłkarze byliby bardziej narażeni na kontuzje. Zostaje im rower stacjonarny i bieżnia. Trudna to sytuacja dla Pogoni i jej trenera.

Gazeta Wyborcza

Pep Guardiola ma dziwne hobby, wciąż skupuje obrońców. Do Manchesteru City za moment przeniesie się Ruben Dias, jednak istnieją obawy, że i on okaże się niewypałem.

Coraz częściej pada więc pytanie, czy kataloński trener nie ma problemu strukturalnego – organizuje grę obronną w sposób daleki od ideału. Inaczej trzeba by uznać, że każdy z kupionych za fortunę piłkarzy niedomaga, że Man City za każdym razem finansuje grubą transferową pomyłkę. Obrońcy u Guardioli albo się nie rozwijają, albo rozwijają się wolno, co razi szczególnie mocno przy edukacyjnych sukcesach Jürgena Kloppa. Niemiec wylansował w Liverpoolu na gwiazdy i arcydrogiego Virgila van Dijka, i taniutkiego Andy’ego Robertsona, i klubowego wychowanka Trenta Alexandra Arnolda. On rzeźbi na fachurę prawie każdego (wśród specjalistów od destrukcji), jego przeciwnik z City – prawie nikogo. W niedzielę Guardiola zleciał w swój prywatny dołek, bo w żadnym z 686 meczów, w których wziął w życiu udział jako trener, jego zespół nie stracił aż pięciu goli. Statystyka niezbyt zaskakująca, w końcu pracował wyłącznie z gigantami – najpierw po mistrzowsku przemodelował Barcelonę z rozbłyskującym Leo Messim, potem przejął Bayern Monachium, aż wreszcie przyleciał do Manchesteru. Wszędzie zastawał warunki komfortowe, zobowiązujące do kolekcjonowania trofeów. Poprzedni sezon miał krytyczny, jego broniący mistrzostwa kraju piłkarze przegrali w lidze angielskiej aż dziewięć meczów, czyli niemal co czwarty. I wielokrotnie padali wskutek wątłej defensywy. Dlatego szefowie Manchesteru City znów posłusznie spełnią prośbę trenera, wykosztowując się na kolejnego obrońcę. Za Rubéna Diasa zapłacą lizbońskiej Benfice rekordowe w dziejach klubów 70 mln z okładem, sfinalizowanie transferu jest kwestią dni lub wręcz godzin. Ich zsumowane wydatki na piłkarzy z defensywy za kadencji Guardioli dotkną bariery pół miliarda euro. 

Dariusz Wołowski zastanawia się – gdzie jest sufit Ansu Fatiego? Młodziak z Barcelony znów zachwyca.

– Dzieciaku, a ty nie powinieneś być w szkole o tej porze? – żartował Luis Suárez. Dwa razy młodszy piłkarz zajął w Barcelonie miejsce Urugwajczyka. I błyszczy z nowym zespołem. „Jego talent jest w głowie, nie w nogach” – mówi jeden z trenerów barcelońskiej szkółki La Masia. W niedzielę w pierwszym meczu nowego sezonu 17­letni Fati odsunął w cień nawet Leo Messiego. Wbił dwa gole Villarrealowi, a potem wywalczył karnego zamienionego przez Argentyńczyka na trzecią bramkę. Do przerwy drużyna Ronalda Koemana prowadziła 4:0 i można było ogłosić, że z nowym trenerem Barcelona wkracza na drogę ku odrodzeniu. Fati równa do wielkich „Gdzie jest kres twoich możliwości” – wykrzyczał po meczu reporter telewizji do Fatiego. 17­latek nie dał się ponieść fali entuzjazmu, opowiadał o tym, jak krok po kroku urzeczywistnia swój sen, by grać u boku Messiego. – Kiedyś patrzyłem na niego w zachwycie, dziś on mi doradza: tłumaczy, co muszę poprawić, by nie stać w miejscu. Otaczają mnie sami wielcy piłkarze, więc robię wszystko, by im dorównać – mówił. Kilkanaście dni temu syn imigrantów z Gwinei Bissau został najmłodszym strzelcem gola dla reprezentacji Hiszpanii. Już wcześniej pobił rekordy Barcelony: najmłodszy, który w niej zadebiutował i zdobył bramki w La Liga i Lidze Mistrzów. Ogłoszono narodziny fenomenu. Manchester United był gotowy zapłacić za niego 150 mln euro. Barcelona odrzuciła ofertę, chce wokół Fatiego budować przyszłość. Prasa hiszpańska już alarmuje, że kontrakt Ansu z Barceloną kończy się w 2022 roku. Na przedłużenie o kolejne dwa lata musi zgodzić się piłkarz. Fati ma nowego agenta, jednego z najpotężniejszych na rynku – Jorge Mendesa, który pracuje dla Cristiano Ronaldo.

Fot. 

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
4
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
11
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

16 komentarzy

Loading...