Andrea Pirlo może nie wszedł do środowiska trenerskiego razem z drzwiami i futryną, ale na pewno nie zasiał ziarna wątpliwości, czy nadaje się do tego zawodu. Udanie zadebiutował jako szkoleniowiec Juventusu, który nie miał najmniejszych problemów z pokonaniem Sampdorii. Niestety, swoją cegiełkę do tej porażki dołożył Bartosz Bereszyński.
Polski obrońca długo – w porównaniu do kilku innych kolegów – prezentował się w miarę przyzwoicie, lecz całkowicie zatarł to wrażenie w 78. minucie. McKennie i Bonucci przeszkodzili sobie skacząc jednocześnie do główki po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Niebezpieczeństwo powinien zażegnać “Bereś”, ale z niezrozumiałych względów nie trafił w piłkę. Z niezrozumiałych, bo ta ani się jakoś dziwnie nie odbiła, ani nie nabrała wyjątkowo zaskakującej rotacji. Interwencja, jakich obrońcy mają dziesiątki w każdym meczu. A tu taki kiks. W efekcie McKennie wreszcie strzelił, Audero jeszcze to obronił, ale przy dobitce Bonucciego był już bezradny.
Bereszyński od dłuższego czasu nie imponuje formą, trudno nie zauważyć tego zjazdu.
Coraz bardziej skłaniamy się ku tezie, że jemu też przydałaby się zmiana otoczenia i nowe wyzwania. Najlepszy moment na transfer już chyba przespał, ale nadal jest co ratować.
Juve dopiero tym golem zamknęło mecz, który w praktyce od początku do końca kontrolowało. Gospodarze szybko objęli prowadzenie za sprawą debiutującego Dejana Kulusevskiego. Idealnie przymierzył w dalszy róg, gdy piłka spadła pod jego nogi. Młody Szwed poprzedni sezon spędził w Parmie. Czasu nie zmarnował – 10 bramek i 9 asyst w Serie A. Dziś udowodnił, że jest nietuzinkowym talentem, o którym jeszcze nie raz i nie dwa będzie głośno. Oby tylko nie dotyczyło to meczu grupowego Szwecji z Polską podczas przyszłorocznego EURO. Bereszyński będzie mógł przekazać innym reprezentantom, że chłopak naprawdę nie jest w ciemię bity.
„Stara Dama” miała ekspansywny początek i wydawało się, że kolejne gole są kwestią najbliższych minut. Z czasem jednak gra wyhamowała. Gospodarze rzadziej stwarzali zagrożenie, a Sampdoria nie potrafiła niczego ciekawszego wykreować. Wojciech Szczęsny głównie się nudził. Dopiero w końcówce po mocnym dośrodkowaniu i rykoszecie od… twarzy Bonucciego został zmuszony do większego wysiłku. Potwierdził, że z jego refleksem wszystko w porządku. Chwilę później Quagliarella posłał piłkę tuż obok słupka, tutaj Szczęsny miał trochę szczęścia.
Jeśli chodzi o Juventus, po trafieniu Kulusevskiego ciągle swojego trafienia szukał Cristiano Ronaldo.
-
strzał w bliższy róg obroniony przez Audero
-
bomba w poprzeczkę
-
niecelne uderzenie przy wbiegnięciu w pole karne
-
uderzenie z rzutu wolnego w sam środek bramki
Wreszcie się udało. Podanie Ramseya, perfekcyjny strzał przy słupku i Portugalczyk mógł odbierać gratulacje. O krok od swojego gola był także McKennie, ale Audero wybił piłkę nogami z linii bramkowej. Powtórki z goal-line technology pokazały, że decydowały centymetry, jeśli nie milimetry. Pozyskany z Schalke 22-letni Amerykanin zaprezentował się z niezłej strony, choć nie ustrzegł się paru niefrasobliwych strat w środku pola. Nie zawiódł również lewy obrońca Gianluca Frabotta. W Serie A zadebiutował w ostatniej kolejce sezonu 2019/20, wcześniej jego doświadczenie w seniorskim futbolu ograniczało się do trzeciej ligi włoskiej.
Pirlo pierwszy krok ma odhaczony, dostał kopa do dalszej pracy. Juventus mimo wielu osłabień spokojnie zrobił swoje. Sampdoria natomiast z taką grą znów będzie się broniła przed spadkiem.
Juventus – Samdporia 3:0 (1:0)
1:0 – Kulusevski 13’
2:0 – Bonucci 78’
3:0 – Ronaldo 88’
Fot. Newspix