Obiektywnie rzecz ujmując, bardzo fajny meczyk oglądaliśmy wczoraj we Wrocławiu. Niestety tak to już u nas bywa, że nawet gdy takie spotkanie się trafi, to później nie możemy się nim pocieszyć, tylko gadamy o kontrowersjach. Na szczęście tym razem to nie sędzia popełnił błąd, po którym musiał wylądować na grillu. Tym razem to drużyna Lecha Poznań do tego stopnia nie mogła się pogodzić z tym, że nie wygrała ze Śląskiem, że aż nie dostrzegała, iż jej pretensje są groteskowe.
Chodzi oczywiście o rzut karny, który został podyktowany za faul Tymoteusza Puchacza na Lubambo Musondzie w 50. minucie. Dość oczywisty. Nawet jeśli obrońca Lecha najpierw trącił lekko piłkę, to nie można usprawiedliwiać tym późniejszego wycięcia przeciwnika niemal równo z trawą. To, co dzieje się po kontakcie z futbolówką, po prostu również ma znaczenie, a w tym wypadku był to faul (to wątek poboczny i kwestia interpretacji, ale warto też zwrócić uwagę na to, że akurat w tej sytuacji Musonda wykazywał się sporą determinacją, by akcję kontynuować, bo kopnięty przez Puchacza był już wcześniej).
I niby nie trzeba takich podstaw nikomu tłumaczyć, ale potem wychodzi na wywiad z reportem Canalu+ Tymoteusz Puchacz i zarzeka się, że faulu nie było. Okej, ferwor emocji, nie widział nagrania tej sytuacji, więc może inaczej pewne rzeczy zapamiętał. Chcielibyśmy, by tak właśnie było, no ale po obejrzeniu tej sytuacji lechita dalej swoje (zapis wypowiedzi slasknet.com).
– No co, no ja trafiam w piłkę, a on się kładzie. On się cały czas kładł, co akcję leżał. Dla mnie to nie jest rzut karny. Mamy VAR, mamy sędziów. To nie jest rzut karny. Ja trafiam w piłkę, piłka wychodzi na piątkę, on się kładzie, dla mnie to nie jest rzut karny.
I w głosie słychać, że jest absolutnie wstrząśnięty tym, że sędzia miał czelność zwrócić uwagę na to, co wydarzyło się po jego kontakcie z piłką. Tymku złoty, chcemy ci pomóc zrozumieć absurd twojego rozumowania, dlatego wyobraź sobie, że wygarniasz komuś piłkę, a następnie powodujesz groźną kontuzję, na przykład łamiesz rywalowi nogę. Jak myślisz, czy sędzia powinien puścić grę i przymknąć na to oko? Czy uda ci się uniknąć czerwonej kartki i zawieszenia?
Pół biedy, gdyby na tym skończyły się dywagacje dotyczące tej sytuacji. No ale niestety musieliśmy brnąć w to dalej, skręcając w coraz to dziwniejsze zaułki.
Filip Bednarek (dla Canal+): – Nie spotkałem się jeszcze z czymś takim w piłce nożnej, więc wielkie brawa dla niego [Musondy – red.] i uznanie, bo podszedł do sędziego i powiedział, że karnego nie ma. Zachował się bardzo fair play i powiedział, że oczywiście w każdym wślizgu zawodnik zostanie dotknięty i to jest logiczne, ale najpierw została trafiona piłka. Według mnie jeśli zawodnik podchodzi i mówi, że “fair play, okej, nie ma karnego, bo nie zostałem wystarczająco mocno dotknięty”, to jako sędzia musisz też pewną ludzkość zachować i nie zawsze taką skrupulatność, jeśli chodzi o VAR. Oczywiście VAR i wideo pokaże swoje i z tym też nie można się kłócić, ale jeśli zawodnik sam podchodzi, to też bądźmy ludźmi, a nie cyborgami, którzy tylko patrzą na VAR.
Dariusz Żuraw: – Po zmianie stron wydarzyło się coś, czego nie mogę przemilczeć, bo dla mnie jest to przykre, że po raz kolejny taka sytuacja decyduje o losach meczu. Byłem przekonany, że kiedy mamy trzech sędziów na boisku i trzech kolejnych na VARze, to takie sytuacje da się dobrze rozstrzygnąć. Najbardziej przykre jest to, że zawodnicy w szatni mówili mi, że Musonda sam podszedł do sędziego i powiedział do arbitra: “Panie sędzio, fair play, nie było karnego”. Nie jest to jednak ważne dla sędziów, ważne, że gdzieś był drobny kontakt i trzeba gwizdnąć karnego. To nie jest pierwsza taka sytuacja, dlatego o tym mówię. Mój zawodnik wybił piłkę, trafił nią w nogi rywala i później nastąpił kontakt. Sam grałem w piłkę, wiem, jak to wygląda i wiem, że trudno jest się zatrzymać w miejscu, robiąc wślizg.
Zacznijmy może od tego, że zweryfikowaliśmy tę wersję o szlachetnym geście Musondy i według osób z szatni Śląska Wrocław do niczego podobnego nie doszło, a cała historyjka powstała tylko po to, by podważyć decyzję sędziego (jej autorem miał być albo Filip Bednarek, albo Pedro Tiba). Piotr Potępa z portalu polskapilka.pl dotarł też do samego Musondy, który również zdementował rewelacje dostarczane przez obóz Lecha.
Tak naprawdę jednak roztrząsanie tego wszystkiego nie ma żadnego sensu. Bo nawet jeśli Musonda rzeczywiście powiedziałby komukolwiek (przez chwilę krążyła również wersja, że przyznał to rywalom, a nie sędziemu), że karny się jego drużynie nie należał, to znaczyłoby to tyle, że przepisów nie ogarnął zarówno gracz faulujący, jak i faulowany. Podpieranie się taką wypowiedzią (niezależnie od tego, czy zmyśloną, czy nie), do czego uciekł się i bramkarz Lecha, i trener Kolejorza, jest co najmniej nie na miejscu. Parafrazując Dariusza Żurawia: najbardziej przykre jest to, że zawodnicy i trenerzy nie znają reguł gry, z której żyją.
I tak – brak tej wiedzy szkodzi. Ale na miejscu obu panów skupilibyśmy się na ważniejszych rzeczach. Na przykład na tym, jak Lech broni przy stałych fragmentach gry, bo poznańskiej drużynie punkty prędzej uciekają przez to niż przez sędziów.
Fot. newspix.pl