Reklama

D. Górski: „Pamiętam finał igrzysk, ale najbardziej utkwiło mi w pamięci zwycięstwo nad ZSRR”

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2020, 12:17 • 5 min czytania 1 komentarz

Dokładnie 48 lat temu reprezentacja Polski zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium, pokonując w finale turnieju Węgrów 2:1. Na antenie radia Weszło FM w rozmowie z Marcinem Ryszką ten niezapomniany sukces powspominał syn legendarnego Kazimierza Górskiego, Dariusz.

D. Górski: „Pamiętam finał igrzysk, ale najbardziej utkwiło mi w pamięci zwycięstwo nad ZSRR”
Kiedy pan słyszy „Monachium 1972”, to jakie myśli w pierwszej kolejności pojawiają się w pana głowie?

To była taka trochę… Może nie dziwna, zaskakująca olimpiada. Pierwsze wrażenie – oczywiście pozasportowe. Atak na ekipę izraelską, co groziło przerwaniem igrzysk. I to akurat w dniu meczu Polska – Związek Radziecki, którego stawką był tak naprawdę awans do finału. Poza tym, jeszcze przed tym spotkaniem, wielki sukces odniósł Władek Komar. Janek Szczepański zdobył złoty medal w boksie. Oczywiście finał też zapamiętałem, to był radosny dzień. Zakończył się sukcesem. Ale w pamięci najbardziej mi utkwiło spotkanie ze Związkiem Radzieckim. Z tym meczem były związane największe emocje. Dużo znaków zapytania. No a samą grę moje pokolenie na pewno doskonale pamięta. Przegrywaliśmy 0:1, Rosjanie grali bardzo dobrą piłkę. W pierwszej połowie nie mieliśmy nic do powiedzenia.

O ataku terrorystycznym dowiedział się pan od razu czy dopiero po czasie?

Po czasie, po meczu Polska – Związek Radziecki. Dopiero w ostatniej chwil zapadła decyzja, żeby to spotkanie jednak rozegrać.

Jak pan wspomina finał, atmosferę kibicowania?

Ja ten mecz oglądałem u kolegi. To był 1972 rok, ja miałem dziewiętnaście lat. Ciekawostka jest taka, że tam gdzie ja mieszkałem z ojcem, mieszkał również Jacek Gmoch. No i mieszkał Kaziu Deyna. Plus Lucjan Brychczy, ale on akurat w Igrzyskach udziału nie brał. Moja mama oglądała mecz finałowy u Marioli Deynowej. Ja byłem w gronie kolegów. Na ulicach była cisza, wszyscy oglądali finał. Dla nas sam udział w nim to już był sukces, a jeszcze po drodze pokonaliśmy Związek Radziecki. Euforia była podwójna.

Mówi się, że niektórzy zawodnicy odmówili gry przeciwko ZSRR.

To się wiązało z czym innym, znam tę sytuację z opowieści. Przy stanie 1:1 ojciec chciał wzmocnić atak. Zwrócił się do Andrzeja Jarosika, bardzo dobrego napastnika Zagłębia Sosnowiec. Król strzelców polskiej ligi. Ojciec mówi: „Andrzej, wchodzisz”. Na co Andrzej odpowiedział: „Teeeeraz?”. No i tu pana Kazimierza krew zalała. Mówi: „Dobra, siedź. „Mały”, ty zagrasz” – do Zygi Szołtysika. No i pamiętna akcja Lubański – Szołtysik, Polska strzeliła gola na 2:1. Czasami los sprzyja i opatrzność czuwa.

Reklama

Medale zdobywane przez tatę miały specjalne miejsce w waszym domu?

Z tym medalem to była dziwna sprawa. Dostali je tylko zawodnicy, którzy wystąpili w finale. Przygotowano tylko trzynaście oryginalnych krążków. Pojawiło się więc pytanie: co z resztą? Antek Szymanowski grał przez cały turniej, ale doznał kontuzji i miał nogę w gipsie, więc finał mu przepadł. Już nie mówię o sztabie szkoleniowym. Po powrocie do kraju ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić duplikaty. Ale to nie było takie proste, sprawę trzeba było zgłosić do MKOl-u. Jak to się dalej potoczyło, jakimi kanałami, kto to załatwiał – nie wiem. Wiem tylko, że ojciec po czasie dostał jedynie duplikat medalu, a nie oryginał.

Wszyscy powtarzają, że za udanymi karierami sportowców stoi często kobieta. Mama lubiła oglądać mecze piłkarskie?

Nie miała specjalnego wyboru! Mąż – trener. Ja – jak każdy chłopak, też coś kopałem. Wtedy w piłkę grali wszyscy. Podwórko na podwórko, szkoła na szkołę. Dopóki było widno, szło się kopać piłkę.

Pana tata zapytany o swoje największe odkrycie – w domyśle, o najlepszego piłkarza, jakie odkrył – odpowiedział: „Marysia”. Czyli jego żona. Piękne zdanie.

Mama dawała mu wolną rękę. Zajmowała się domem. Tata miał czas żeby jeździć na obserwacje, konsultować się z trenerami ligowymi. Wtedy nie było środków masowego przekazu, nie mówię o Internecie. Zdobywanie informacji było bardzo trudne. Potem rozpracowywaniem rywali zajął się trener Gmoch, robił to bardzo dobrze.

Jaka pana tata był odbierany przez kibiców, kiedy – dajmy na to – szliście razem przez Warszawę?

Ja chodziłem do technikum – wszyscy moi znajomi wiedzieli więc, że mój tata jest selekcjonerem reprezentacji Polski. Ale nikt się tym w sumie specjalnie nie ekscytował. Reprezentacja wcześniej miała wielu trenerów, którym nic nie wychodziło. A tu nagle wyszło. Ojciec wówczas rzeczywiście zyskał rozpoznawalność.

Pan mocno przeżywał mecze kadry?

Oczywiście. Wtedy większość spotkań transmitowana była tylko w radiu. To dopiero są emocje. Jak człowiek widzi przebieg spotkania, aż tak mocno się nie denerwuje. Relacja radiowa pobudza wyobraźnię, napięcie rośnie z każdą minutą. Mieliśmy świetnych sprawozdawców.

Reklama
Miał pan taki moment, gdy nazwisko „Górski” trochę panu ciążyło?

Ja się zająłem tym, co potrafiłem najlepiej. Fotografią. Robiłem zdjęcia podczas mistrzostw świata we Włoszech. To był po prostu mój wyuczony zawód, byłem też przez jakiś czas w szkole filmowej. Jak mi ktoś mówił, że nigdy nie będę wielkim trenerem jak mój ojciec, to w samoobronie mogłem odpowiedzieć, że mój ojciec nigdy nie będzie takim dobrym fotografem jak ja. Ale możliwe, że trochę mi to pomogło w fotografowaniu, że od małego piłka była wokół mnie. Pewne rzeczy potrafiłem przewidzieć, domyślić się. Kto jak zagra, kiedy straci.

Ojciec lubił oglądać pana prace?

Nigdy go o to nie pytałem, ale chyba miał z tego jakąś satysfakcję. Siłą rzeczy moje zdjęcia oglądać musiał, jeżeli czytał „Piłkę Nożną”. A dobrze wiem, że czytał!

fot. FotoPyk

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

1 komentarz

Loading...