Choć to już zupełnie inne drużyny, choć nie było już na boisku filarów z mundialu, to poziom nie uległ zmianie. Francuzi i Chorwaci, złoci i srebrni medaliści Mistrzostw Świata z 2018 roku, dziś zmierzyli się w Lidze Narodów i dali bezsprzecznie najlepszy reprezentacyjny mecz w tej przerwie na kadrę, a co za tym idzie – w całym 2020 roku. Zmieniło się wiele, twarze, numery, stroje. Nie zmienił się wynik – 4:2 dla Francuzów – oraz frajda z oglądania ofensywnego, widowiskowego futbolu w wykonaniu obu zespołów.
Chorwaci to w ogóle jakiś genetyczny fenomen. Nie zliczymy, ile już razy zachwycaliśmy się, że ten niewielki naród, stłoczony w niespecjalnie potężnym państwie był w stanie na przestrzeni 25 lat niepodległego grania zdobyć dwa medale mundialowe. Brąz w 1998, jeszcze za sprawą piłkarzy, którzy mieli w CV również występy dla Jugosławii. Srebro w 2018 roku, z niezmordowanym Modriciem tyrającym od pola karnego do pola karnego. Dwie piękne historie, dwie kapitalne drużyny. A dziś? To już przecież totalnie inny zespół, bo tak trzeba to uczciwie określić. Można się oszukiwać, że nie wypadło wcale wielu piłkarzy, ale to demagogia. Wypadły bowiem jednocześnie płuca, serce i pięść tej ekipy.
Bez Luki Modricia. Ivana Rakiticia. Bez Mario Mandżukicia. Wydawać by się mogło, że te wyrwy Chorwacja będzie łatać latami.
GLORIA VICTIS
Tymczasem po dzisiejszym spotkaniu można sądzić, że sztafeta pokoleń będzie trwać. Co dzisiaj wyczarował Mateo Kovacić? Przecież to jego podanie do Brekalo to poziom najlepszych pomocników świata. 22-letni Nikola Vlasić dołożył też uderzenie w słupek oraz kilka dość szalonych dryblingów, udowadniających, że obaj pomocnicy są już w pełni gotowi na zmianę warty. A Brekalo właśnie? Typ ładuje się między trzech obrońców mistrzów świata i robi z nich dżem, pokonując wślizgostrzałem Hugo Llorisa. Zresztą, nie ma większego sensu chwalenie poszczególnych zawodników. Cała Chorwacja zagrała doskonałe zawody, przede wszystkim – odważne i pełne pasji. Gdy w 72. minucie zatrzymaliśmy stop-klatkę, by przeliczyć Chorwatów, okazało się, że pressing w okolicach pola karnego Francji zakładali w siedmiu.
Nie chcemy już wiecznie nawiązywać do występu kadry Jerzego Brzęczka, ale Chorwaci po prostu nie wydygali. Było w tym mnóstwo brawury, gdyby Francja była odrobinę dokładniejsza, mogło się skończyć sześcioma czy siedmioma golami. Ale trudno zarzucić, że Zlatko Dalić wysłał swoich żołnierzy na misję samobójczą. O słupku i bramce Brekalo już wspomnieliśmy, ale przecież Chorwacja miała o wiele więcej sytuacji. Gol na 1:0? Lovren przekłada sobie połowę defensywy francuskiej, jakby całe życie grał na dziewiątce. A to zagranie ręką w polu karnym Francji, zwłaszcza w kontekście późniejszego karnego po ręce Brozovicia? A te przechwyty po nieporadnych próbach wyprowadzania piłki spod pressingu? Odrobinę więcej zimnej krwi i to mogły być kolejne dwa gole piłkarzy w koszulkach w szachownicę.
Chorwacjo – gloria victis.
CHWAŁA ZWYCIĘZCOM
Ale przy zachwytach nad Chorwatami nie zapominajmy, że i Francja zagrała kapitalny mecz. Rozczarowująca była jedynie w obronie, gdzie nie radziła sobie ani z dryblingami rywali (nawet Lovren!), ani z kryciem, ani z wychodzeniem spod pressingu. Więcej spodziewaliśmy się od całej trójki stoperów, która momentami nawiązywała do pamiętnego ustawienia Pilarz-5-2 w Cracovii.
Z drugiej strony – możesz spokojnie mieć w obronie rozkojarzonego Upamecano, jeśli w ataku masz Martiala, Griezmanna czy Ben Yeddera. No i skupionego Upamecano, bo jeden z najsłabszych zawodników we francuskiej defensywie, z przodu dorzucił gola. Zacznijmy jednak od Ben Yeddera, bo nazwisko ma chyba najmniej ekscytujące, a dziś dwukrotnie zagrał najważniejsze piłki. Przy golu na 1:1 to właśnie on odegrał z pierwszej piłki do boku, choć trzeba przyznać – cała koronkowa akcja Martiala, Mendy’ego i Griezmanna to majstersztyk. Mamy jednak wrażenie, że to Ben Yedder był kluczowy, to właśnie u niego mogło się to wysypać, tymczasem znakomicie “wytrzymał” siłę podania i od razu przekierował piłkę do Martiala. Drugi błysk? Napędzenie akcji na prawej flance, które następnie sam zakończył centrą na Martiala. Ten ostatni uderzył wślizgiem w słupek, ale futbolówka odbiła się na tyle szczęśliwie, że po obiciu pleców bramkarza wpadła do siatki.
Jeśli do Francuzów mamy żal – to o brak skuteczności, zwłaszcza przy kontrach. Gdy Chorwaci na dobre 20 minut przed końcem byli już zupełnie odkryci, aż prosiło się o nieco lepsze wykończenie ataków po przechwycie. Ale po 4:2 z potencjałem na kolejne gole… nie będziemy narzekać.
Zwłaszcza że po tej dość nudnawej przerwie reprezentacyjnej z wysokim stężeniem meczów paździerzowych, to spotkanie będziemy wspominać jako najfajniejsze.
Francja – Chorwacja 4:2 (2:1)
Griezmann 43′, Livaković 45+1′ (s.), Upamecano 65′, Giroud 77′ (k.) – Lovren 17′, Brekalo 55′
Fot.FotoPyK