Reklama

Jedną nogą na salonach. Bośnia, czyli ćwierć wieku rozczarowań

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2020, 13:19 • 11 min czytania 8 komentarzy

Awans reprezentacji Bośni i Hercegowiny na brazylijski mundial w 2014 roku odebrany został z entuzjazmem daleko wykraczającym poza sportowe wydarzenie. Safet Susić, selekcjoner tamtej kadry, mówił wprost, że to najważniejsze wydarzenie w kraju od zakończenia wojny. Wtórowali mu piłkarze i wszyscy związani z tą drużyną. Podkreślali najczęściej, że nigdy nie widzieli, by mocno podzielony przecież naród był tak zjednoczony – w objęcia padali sobie wówczas nawet wrogowie. I wyrażali nadzieję, że sukces ten będzie asumptem do rozwoju bośniackiej piłki (również tej ligowej), a nawet całego kraju. Jednocześnie panowało przekonanie, że to pokolenie piłkarzy, w dodatku bogatszych o mundialowe doświadczenie, pozwoli im na dłużej wbić się na piłkarskie salony. Jednak po sześciu latach dalej rozpamiętują błąd sędziego Petera O’Leary’ego i interwencje Vincenta Enyeamy. 

Jedną nogą na salonach. Bośnia, czyli ćwierć wieku rozczarowań

Coś poszło nie tak. Z nowszych wspomnień z wielkich turniejów Bośniacy mają tylko mecz z Iranem, tak zwane spotkanie o honor. Wygrane, ale sami doskonale wiemy, jak smakowały nam podobne wiktorie z USA, Kostaryką czy Japonią. Eliminacje do dwóch kolejnych turniejów zostały przez Dżeko i spółkę skiepszczone. W przypadku Euro 2021 ciągle wszystko się może zdarzyć. Ale nie względu na dobrą postawę w grupie, a z powodu nowych, związanych z Ligą Narodów zasad.

Przeklęta Portugalia

Pierwszy mecz międzypaństwowy? Wrzesień 1993, drużyna złożona głównie z piłkarzy FK Sarajewo przegrała w Teheranie 1-3 z Iranem. Pierwszy mecz uznawany przez FIFA? Listopad 1995. Ledwie dziewięć dni po zawarciu układu w Dayton, który kończył wojnę, Bośniacy zmierzyli w spotkaniu towarzyskim z Albanią. Przegrali 0-2, ale wszystko działo się na tak wariackich papierach, że sukcesem podobno było samo zorganizowanie koszulek (zakupiono je w zwykłym sklepie). Na eliminacje do mundialu w USA powstająca drużyna się rzecz jasna nie załapała, tak samo jak nie było jej dane powalczyć o Euro w 1996 roku. Pierwszą szansą, by pokazać się światu w meczach o punkty, były kwalifikacje do francuskich mistrzostw świata.

Mimo tak krótkiej historii, awans przyklepany w 2013 roku był niczym kojący balsam na rany bośniackiego kibica. Mieli mało czasu, ale aż za dobrze poznali tam wygląd przedpokoju, który prowadzi na piłkarskie salony. Zdarzyło się wcześniej, że podróż młodej ekipy kończyła się właśnie tam, choć już udawało się nawet wystawić jedną nogę za próg.

No to może chronologicznie. W 1996 roku reprezentacja Bośni i Hercegowiny pokazała światu, że do ogórków nie należy. No bo czy byle zbieranina ograłaby Włochów, wtedy wicemistrzów świata z Maldinim, Zolą, Albertinim i Chiesą w składzie? No nie. A Bośnia dzięki dwóm bramkom, Salihamidzicia i Bolicia, właśnie z takim rywalem zanotowała swoje pierwsze zwycięstwo w historii. Fajnie. Gorzej, że w eliminacjach do mistrzostw świata ta drużyna miała na koncie już dwie wyraźne porażki (z Grecją i Chorwacją). Do końca zmagań udało się dwa razy ograć Słowenię, raz Danię (najmocniejszą w grupie), ale awans był poza zasięgiem.

Reklama

Euro 2000? Gubienie punktów w meczach z Estonią (remis), Litwą (porażka) i Wyspami Owczymi (remis) musiało skończyć się oglądaniem pleców Czechów i Szkotów. Dwa lata później w grupie udało się wyprzedzić tylko Liechtenstein, a cztery – Luksemburg. Choć w tym miejscu trzeba mówić o pewnym przełomie. Bośniacy walczyli w tej grupie jak równi z równymi, szanse na awans mieli do samego końca. W ostatnim meczu zremisowali u siebie z Danią 1-1 i to przeważyło. Wygrana pozwoliłaby wygrać grupę.

Przed mistrzostwami świata 2006 można było tłumaczyć się trudną grupą (udało się wyprzedzić Belgię, ale nie Serbię i Czarnogórę oraz Hiszpanię), ale gra o Euro 2008 została kompletnie zawalona (lepsi w grupie byli i Grecy, i Turcy, i Norwegowie). I tu zaczyna się okres największych traum. Przed mistrzostwami w RPA rosnący w siłę Bośniacy zostawili w tyle wyżej klasyfikowane ekipy Turcji i Belgii, przegrali tylko z Hiszpanami. Trzeba było grać baraże, a to przecież wystarczający powód, by kupić szampana i wstawić go do lodówki. Wiecie, tak na wszelki wypadek. Los przydzielił Portugalię, choć mógł być łaskawszy i podarować na przykład wycieczkę do Grecji. Wstydu nie było, bo Dżeko i spółka dwa razy przegrali po 0-1, ale takich apetytów samo liźnięcie turnieju nie zaspokoi.

W ramach pocieszenia – marnego, ale jednak – Bośniacy przeskoczyli z czwartego koszyka do trzeciego. A to w teorii jeden mocniejszy rywal w eliminacjach mniej – rzecz, której nie należy lekceważyć. No i cyk – pewnie do dziś niektórzy w Bośni żałują remisu z Albanią przed Euro 2012, ale przed ostatnim meczem nawet awans z pierwszego miejsca był realny.

Trzeba było wygrać z Francją na Stade de France. Łatwo powiedzieć, trudno zrobić? No nie do końca, gdyż do 76. minuty Bośnia prowadziła 1-0. Mając trochę szczęścia, ale też tworząc sobie kolejne sytuacje. W końcu jakiegoś zaćmienia dostał Emir Spahić, który najpierw przy końcowej linii dał się łatwo ograć Nasriemu, a później gdy wydawało się, że już opanował sytuację, stracił futbolówkę na rzecz Francuza i powalił go w okolicy linii szesnastki.

Reklama

Celowo użyliśmy słowa „okolica”, gdyż Bośniacy do dziś utrzymują, że Francji należał się tylko rzut wolny. I że sędzia Craig Thomson przez całe spotkanie gwizdał pod gospodarzy (sytuacja z karnym od 3:45).

Znów trzeba było grać baraże (bezpośrednio awansowała tylko jedna drużyna z drugich miejsc) i znów Portugalia (choć można było trafić choćby Irlandczyków). Tym razem udało się zremisować pierwszy mecz, ale w drugim Cristiano Ronaldo i spółka okazali się bezlitośni. Wygrali 6-2.

Grupa marzeń

Choć eliminacje po raz kolejny skończyły się fiaskiem, bośniacka federacja pozostawiła na stanowisku Safeta Susicia. Wybór jak najbardziej uzasadniony. Raz, że historyczny awans był na wyciągnięcie ręki, a dwa, że kto miał podziałać na wyobraźnię takich ludzi jak Dżeko (wtedy Manchester City) i Pjanić (AS Roma), jeśli nie jedna z legend PSG i najlepszy piłkarz w historii kraju. Doszło do tego niebywałe szczęście, bo z pierwszego koszyka Bośniacy dostali Grecję, a z drugiego Słowację (w obu przypadkach były to najniżej rozstawione drużyny). Jednocześnie banda Susicia wskoczyła też na taki poziom, że wpadki w meczach z Litwą, Łotwą czy Liechtensteinem nie wchodziły w grę.

Efekt? Wygrana grupa. Na gole z Grecją, ale to w zasadzie dodatkowy powód do dumy. Bośniacy grali wtedy piłkę bardzo ofensywą i przyjemną dla oka. W 10 meczach wbili aż 30 goli, co dawało im miejsce w jednym rzędzie z Holendrami, Niemcami czy Anglikami. W klasyfikacji strzelców na kontynencie drugi był Edin Dżeko, a trzeci Vedad Ibisević. To działało na wyobraźnię. Do tego stopnia, że niektórzy właśnie w debiutancie zaczęli dostrzegać czarnego konia turnieju w Brazylii.

Gdy zagadywano o to Susicia, nie rzucał engelowych deklaracji, ale też nie spuszczał powietrza z tego balonika. Dżeko i Pjanić? Graliby w pierwszym składzie każdej innej drużyny na turnieju. Begović (wtedy Stoke City)? Jeden z najlepszych bramkarzy na świecie, nie wymieniłbym go na żadnego innego. Gra dwójką napastników? Może nie przeciwko Argentynie, ale generalnie to nasz styl – my nie potrafimy parkować autobusu. Oczekiwania? Na Bałkanach nie uznajemy przeciętności, więc jedziemy do Brazylii po to, żeby zostać zapamiętanymi.

I tak dalej, i tak dalej. Z drugiej strony poczucie szansy potęgowało losowanie. Argentyna, Nigeria, Iran. Nawet jeśli pierwsze miejsce było zarezerwowane, to z grupy wychodzi przecież więcej drużyn.

O’Leary znaczy wróg

22.06.2014, Arena Pantanal. Ze wszystkich dramatów, których doświadczyła bośniacka kadra, ten jest największy. Mundial zaczął się zgodnie z planem, czyli od porażki z Argentyną. Zresztą idealnie wpisał się ten mecz w teorię o frycowym, bo już w 3. minucie w zasadzie nieatakowany Kolasinac walnął samobója. Bośnia goniła, ale jednak dało się wyczuć, że to najważniejszy mecz w historii kraju – ci piłkarze w dogodnych sytuacjach zazwyczaj podejmowali lepsze decyzje. Ostatecznie drugiego gola dołożył Messi, ale morale bramką kontaktową podniósł Ibisević i można było iść na bijatykę z Nigerią oraz Iranem.

Mecz z afrykańską drużyną zaczął się świetnie. Po ładnej akcji w 21. minucie Dżeko zapakował bramkę, która mogła – jak mawiają piłkarze – ustawić spotkanie.

Sęk w tym, że sędzia dopatrzył się w tej sytuacji spalonego. Wydawać by się mogło, że i linowy, i główny ustawieni są odpowiednio. Ale jednak – chorągiewka poszła w górę, tak samo jak ręka pana Petera O’Leary’ego po użyciu gwizdka.

Na tym nie koniec kontrowersji. Niecałe dziesięć minut później to Nigeria strzeliła bramkę. Sędzia ją uznał, choć Bośniacy twierdzili, że przecierający się lewą stroną Emmanuel Emenike przed wyłożeniem piłki do Petera Odemwingie faulował Emira Spahicia. Burzę Peter O’Leary wywołał także po meczu, gdy wpadł w objęcia Vincenta Enyeamy.

Oczywiście absurdem byłoby uznanie, że panowie postanowili na oczach całego świata pożartować z przekręcania Bośniaków. Ale FIFA sprawę potraktowała bardzo poważnie. Na 24 godziny zabezpieczono komputer i telefon sędziego z Nowej Zelandii. Ostatecznie nie doszukano się żadnych nieprawidłowości. Owszem, stwierdzono, że gol dla Bośni powinien zostać uznany, ale zarazem zaznaczono, że przy bramce Nigerii sędzia zachował się bardzo dobrze. W związku z tym nie zwrócono uwagi na petycję, której celem było natychmiastowe wysłanie arbitra do domu (podpisało ją ponad 20 tysięcy ludzi). Jeśli chodzi o niefortunne zdjęcie, sędzia zarzekał się, że akurat w tym momencie arbiter techniczny powiedział mu na słuchawkę coś bardzo zabawnego (nie sprecyzował co dokładnie).

Skończyło się na pogróżkach ze strony kibiców. W związku z nimi rodzinę sędziego głównego na oku w celu ewentualnej ochrony mieli policjanci. Dostało się też pewnemu Brytyjczykowi, który nazywał się tak samo jak nowozelandzki arbiter i był nawet nieco do niego podobny. Zawinił tym, że posiadał konto na Facebooku, za pośrednictwem którego można było do niego napisać. Jak na złość, chłop lubił spędzać wakacje w Bośni i kibicował tamtejszej reprezentacji.

A wracając do meczu, jedna rzecz została zepchnięta w cień. Dżeko zmarnował jeszcze przynajmniej dwie świetne sytuacji do zdobycia bramki.

Spotkanie z Iranem poszło gładko, stanęło na 3-1. Może dlatego, że Susić w końcu odważył się zagrać duetem Dżeko i Ibisević (wcześniej drugi wchodził z ławki, gdy trzeba było gonić), a może to kwestia braku jakiejkolwiek presji. Niemniej jednak historyczne zwycięstwo na mundialu zostało zaliczone, a i nie da się wykluczyć, że tym meczem Susić – choć nie zrealizował celu, którym było wyjście z grupy – uratował swoją posadę.

Pomundialowa zadyszka

Euro 2016. Pierwsze, na które jadą aż 24 drużny. Dla Bośniaków idealna okazja, by zadebiutować na kolejnej dużej imprezie. Mundial tylko powiększył apetyt. Dalej pracował trener, szkielet drużyny też pozostał bez większych zmian. Z ważnych piłkarzy reprezentacyjną karierę zakończył tylko Zvjezdan Misimović – prócz niego na kadrze nie stawiali się już tylko Asmir Avdukić (trzeci bramkarz) i Senijad Ibricić (na mundialu nie podniósł się ławki).

Kolejny powód do optymizmu? Bośniacy losowani byli z pierwszego koszyka. Na mundialu się nie udało, ale wyniki nie poszły na marne. Los nie był łaskawy o tyle, że z drugiego dostali najmocniejszych Belgów, ale poza tym był Izrael, Walia, Cypr i Andora. Gdy dwie drużyny zapewniony mają bezpośredni awans, można być w takim układzie optymistą.

I wtedy stało się coś, co trudno wytłumaczyć:

  • 1-2 z Cyprem u siebie,
  • 0-0 z Walią na wyjeździe,
  • 1-1 z Belgią z u siebie,
  • 0-3 z Izraelem na wyjeździe.

Po takim starcie podziękowano Susicowi – jego obowiązki przejął Mehmed Bazdarević. Nowa miotła podziałała. Do końca eliminacji Bośniacy przegrali tylko z Belgią, pozostałe mecze wygrywając. Dało to baraże. Z Portugalią? Nie, Ronaldo i spółka nie musieli się w nie bawić. Bośnia była najwyżej rozstawioną drużyną i trafiła na Irlandię. Ale znów się nie udało. U siebie remis 1-1, na wyjeździe 0-2 i turniej w telewizji.

Przetrwał to trener Bazdarević – to on miał zrobić porządki przed eliminacjami do mundialu w Rosji. Ale tym razem nawet baraże okazały się nieosiągalne. Grupę wygrali Belgowie, a drugie miejsce zajęli Grecy. Głównie dlatego, że byli solidni wtedy, gdy Bośniacy tracili głowę. Do długiej listy ich frajerskich wpadek doliczyć należy:

  • stratę gola w 95. minucie meczu wyjazdowego z Grecją (skończyło się remisem 1-1),
  • porażkę 2-3 z Cyprem, gdy do 64. minuty Bośniacy wygrywali 2-0,
  • stratę gola w 84. minucie spotkania z Belgią (skończyło się porażką 3-4).

Do meczów barażowych zabrakło dwóch punktów.

Skazani na przeciętność?

Reszta to już historia najnowsza. W meczach Ligi Narodów i w eliminacjach do Euro Bośniaków prowadził Robert Prosinecki. Pierwszy turniej wyszedł im bardzo dobrze, bo w grupie z Austrią i Irlandią Północną zaliczyli trzy zwycięstwa i jeden remis. Dało to tytuł najlepszej drużyny w całej dywizji B. Ale same eliminacje do wielkie rozczarowanie – lepsi byli i Włosi, i Finowie, i Grecy.

W grze trzyma ich ścieżka związana z Ligą Narodów. Trzeba najpierw ograć Irlandię Północną, a później kogoś z pary Irlandia-Słowacja. Do zrobienia, ale przecież baraże to zmora tej drużyny. Dżeko i spółka przystąpią do nich bez wspominanego trenera na ławce, bo Prosinceki rozstał się z drużyną po nieudanych eliminacjach.

W tej ekipie wciąż gra ośmiu piłkarzy, którzy pamiętają wyjazd na mundial. Jest Begović, Bicakcić, Kolasinac, Besić, Pjanić, Dżeko, Sunjić i Visca. Nie doczekali się w międzyczasie Bośniacy nowej gwiazdy europejskiej piłki. Na taką typowany był Besić, który po mundialu przeniósł się do Evertonu, ale Premier League wciąż nie podbił. Ta drużyna została uzupełniona przez solidnych wyrobników, którzy biegają chociażby po tureckich boiskach. I najbliższe Euro to w zasadzie zmierzch tego pokolenia, bo mówi się o tym, że z reprezentacją skończyć może nie tylko 34-letni Dżeko.

W stylu tej ekipy byłoby przegranie finału w barażach po golu rywali w 93. minucie i rzutach karnych. Ale chyba najwyższa pora oszukać przeznaczenie.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Boks

Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?

Szymon Szczepanik
3
Kolejny freak czy wielka szansa dla boksu? Kim jest Jake Paul?
Piłka nożna

Pożegnanie z Boenischem i Sousą, kapitan Piotr i Glik. Mecze o punkty bez „Lewego”

Szymon Piórek
1
Pożegnanie z Boenischem i Sousą, kapitan Piotr i Glik. Mecze o punkty bez „Lewego”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...