Trylogia zakończona. Walkę wieczoru na UFC 253, ale i miano najlepszego zawodnika wagi ciężkiej tej federacji wygrał Stipe Miocić. Były gracz baseballu, były strażak i dla wielu najnudniejszy mistrz UFC. Amerykanie mówią o takich jak on – regular guy. Normalny gość, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Ale jak można nazwać “regular guy” gościa, który zrobił sobie z wagi ciężkiej własne poletko, a dzisiejszej nocy bezsprzecznie wypunktował Daniela Cormiera?
– Czasami mam wrażenie, że oni są niepoważni. Siedzą ze sobą kilka godzin w sali treningowej i na siłowni, a później… dzwonią do siebie w trasie do domu – śmiała się żona trenera Miocicia, Alexa Coopera. “The Athletic” w zapowiedzi trzeciej części trylogii Miocić vs. Cormier bardzo zgrabnym chwytem porównał obozy obu tych zawodników. Cormier trenował w American Kickboxing Academy, jednym z najsławniejszych klubów treningowych na świecie. Toczy sparingi z byłymi mistrzami UFC, legendą wagi ciężkiej Cainem Velasquezem czy Lukem Rockholdem. Za Cormierem stoi cały sztab ludzi, którzy przez lata był maszynką do wypluwania kolejnym mistrzów poszczególnych kategorii.
W sztabie bankier, były prokurator
A Miocić? Od kilkunastu lat pracuje z tym samym sztabem. Jego zespół zmienił się w niewielkim stopniu od czasu wejścia Stipe do UFC w 2010 roku. Alex Cooper, pracujący na co dzień jako bankier, oraz Pablo Castro, były prokurator, obecnie sędzia w Cleveland. No i Marcus Marinelli, główny szkoleniowiec Miocicia. Odkrywca jednego z największy talentów w historii sportów walki. Swojego późniejszego podopiecznego znalazł podczas ustawiania sparingpartnerów dla innego zawodnika. – Nigdy wcześnie nie spotkałem Stipe, ale od razu zorientowałem się, że ten gość robi wrażenie. Mój ówczesny zawodnik wyszedł z ringu, a później popracowałem chwilę z Miociciem. Cholera, on imponował od pierwszego dnia.
Grubo ponad dekadę później Miocić trzyma rękę na pasie wagi ciężkiej UFC i nie zamierza się z nikim dzielić. Kontynuuje najdłuższą serię obron pasa tej kategorii wagowej. Aż spotyka się z Cormierem, który w pierwszym starciu otwierającym tę jedną z najbardziej pasjonujących trylogii rozbija Stipe. Zrywa klincz, wysyła potężny podbródkowy na twarz Miocicia i były olimpijczyk zakłada pas na biodra. Dana White już wtedy wiedział, że rewanż jest sprawą oczywistą.
Zwieńczenie trylogii o miano GOAT
Zła krew buzuje, prezydent federacji zestawia ich po raz kolejny. Początek drugiej walki znów przebiega pod dyktando “DC”. Zalicza obalenia, punktuje ciosami. Ale po potężnym haku w tułów traci energię, obniża ręce i po chwili leży na deskach po serii szybkich ciosów Miocicia. Pas wraca do Stipe – znów jest na szczycie, znów może wyjść napić się ze swoim zespołem. Były baseballista, były strażak, a obecny dominator wagi ciężkiej. Zawodnik dzierżący rekord skutecznych obron pasa tej kategorii. Bo przecież waga ciężka do tej pory była w UFC przeklęta. Jeśli wydawało się, że ktoś na dłużej ją zdominuje – jak Silva średnią czy Aldo lekką – to albo przytrafiały mu się urazy, albo mistrz wpadał w dziwne afery pozasportowe, albo po prostu był za słaby, by utrzymać pas na dłuższy czas.
Legendę Miocicia miała zbudować trzecia część trylogii. To nie było starcie wyłącznie o utrzymanie czy przejęcie pasa. To była walka o miano najlepszego zawodnika w wadze ciężkiej w historii UFC. – Widzę, że są jakieś grupki, które chcą wszcząć dyskusję, czy ta walka faktycznie wybierze najlepszego zawodnika w historii wagi ciężkiej… Ludzie, cholera. Kto wygra tę bitwę, ten będzie najlepszy w historii. Koniec, kropka – uciął spekulację Dana White, prezydent UFC.
I tak, dzisiejsza noc miała rozstrzygnąć kwestię legendy. Obaj niezwykle utytułowani (Cormier wcześniej zdobywał pas wagi półciężkiej po przejściu do cięższej kategorii), obaj cholernie doświadczeni. I obaj chyba jednak już nieco po szczycie swojej formy. Widać było w tej walce, że wraz z upływającymi rundami słabną. Ale jeśli ktoś słabł wyraźniej, to jednak “DC”. Pewnie fani Cormiera będą się zżymać – co by było, gdyby Miocić nie wsadził palucha w oko rywala. Pretendent do czwartej rundy wychodził właściwie ślepy na jedno oko. Ale przecież już w drugiej odsłonie tego starcia leżał na deskach i uratował go gong przerywający rundę.
“By unanimous decision…”
Miocić dominował. Niewiele brakowało, by zakończył walkę przed czasem. I pokazał, że na dziś trudno go wypunktować w jakimś aspekcie walki w oktagonie. Nawet jeśli Cormier był momentami lepszy w klinczu, to już do obaleń nie dochodził z taką łatwością, jak w czasach swojej chwały. Stójka? Zdecydowanie na korzyść mistrza. Pas? Ostatecznie znów na biodrach Stipe. 49-46, 49, 46, 48-47 – sędziowie nie mieli wątpliwości co do tego, kto dziś powinien bawić się w Las Vegas na całego. Cormier zdaniem sędziów wygrał tylko pierwszą rundę.
– Miałem piękną karierę, kończę ją niezłym starciem. Interesuje mnie tylko walka o pas, a w wadze ciężkiej będzie już o to niezwykle trudno – mówił po starciu Cormier. Trylogia jest już rozstrzygnięta i wydaje się, że nie ma szans na to, by White zestawił tych zawodników po raz kolejny. “DC” w pełni zajmie się już pewnie komentowaniem walk dla telewizji ESPN, a Miocić? Wygląda na to, że nie ma zamiaru chodzić z tronu. Już dziś mówi się o tym, że jego następnym rywalem w starciu o tytuł ma być Francis Ngannou.
Kontuzja O’Malleya, udany powró Jairzinho
Co poza tym dostaliśmy na gali UFC 252? Sean O’Malley miał po raz kolejny sprezentować widzom fajerwerki, ale już pod koniec pierwszej rundy położył się na macie po urazie stopy i dał się zbić Marlonowi Verze. Amerykanin przyznał, że kontuzja nogi nie pozwalała mu kontynuować tego starcia i w ten sposób przegrał swoją pierwszą walkę w UFC. Trzeba jednak przyznać, że do momentu urazu O’Malleya to Vera był stroną dominującą.
Dużo więcej działo się w walce Jairzinho Rozenstruik z Juniorem dos Santosem. Brazylijczyk pokazał, że dla niego czas w UFC powoli dobiega końca – metryki nie oszuka, jest już coraz wolniejszy i coraz słabszy. Surinamczyk posłał go na deski serią ciosów na głowę i udanie odkuł się za ostatnią porażkę z Ngannou.
Następna gala UFC odbędzie się za nieco ponad miesiąc – 26 września. Pasjonująco zapowiada się zapowiedziana już oficjalnie walka wieczoru między mistrzem wagi średnie Israelem Adesanyą oraz Paulo Costą.
fot. NewsPix