Reklama

Łódzki eksperyment – czy zgranie może zastąpić wzmocnienia?

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2020, 11:36 • 4 min czytania 24 komentarzy

Bardzo interesującym doświadczeniem jest obecne okienko transferowe w kominowym grodzie, jak bywała nazywana przed laty przez sportowych dziennikarzy Łódź. Po jej wschodniej stronie trwa transferowe eldorado, do klubu dołączają kolejni zawodnicy, wyróżniający się w II lidze, solidni w I lidze, niektórzy prosto z klubów Ekstraklasy. Widzew zbroi się na potęgę i wygląda na największego zwycięzcę tej letniej przerwy. ŁKS? ŁKS praktycznie nic nie zmienia w stosunku do zespołu, który przed momentem spadł z ligi.

Łódzki eksperyment – czy zgranie może zastąpić wzmocnienia?

I właściwie nie da się rzetelnie określić, czy ta strategia w wykonaniu łodzian jest dobra. Spoglądamy sobie na Koronę Kielce i Arkę Gdynia, gdzie doszło do prawdziwej rewolucji. W obu klubach każdy, kto miał dwie nogi i dwie ręce, próbował zatrzymać się gdzieś w Ekstraklasie, albo zagranicznej lidze. Gdynianie stracili m.in. Nalepę, Steinborsa, Zbozienia czy Vejinovicia, Korona Żubrowskiego, Forsella, Kovacevicia czy Gardawskiego. To oczywiście tylko kilka nazwisk, zmiany były o wiele głębsze. Ireneusz Mamrot wspominał w rozmowie z nami, że choć rewolucja była przeprowadzona w bardzo świadomy sposób, to zgrywanie nowych elementów będzie musiało trochę potrwać. To nie jest tak, że Arka wypłynie na pierwszoligowe morza i z miejsca zatopi wszystkie inne statki.

Korona aktualnie cieszy się, że w ogóle przetrwała niemiecką zawieruchę, więc jej okienka transferowego nie ma co analizować – polegało na panicznym łataniu wszystkich dziur.

TRUDNY ŻYWOT SPADKOWICZA

Ale patrząc w przeszłość – to nie są żadne wyjątki. Miedź Legnica musiała sprzedać Augustyniaka i Camarę, ale odeszli też Roman, Forsell czy Fernandez. Zagłębiu Sosnowiec wypadli Hrosso, Milewski czy Udovicić, Sandecja rok wcześniej straciła Piszczka, Danka, Kolewa, Gliwę czy Mraza, nawet Bruk-Bet musiał się delikatnie przebudować. To jest normalne – co roku spadkowicze stają przed wyzwaniem, jakim jest utrzymanie w składzie piłkarzy z Ekstraklasą w CV. Zwłaszcza, że wielu z nich miewało momenty porządnej gry – taki Udovicić przerastał Zagłębie o dwie głowy.

ŁKS jest pierwszym od lat, który tego problemu nie ma. Wszystkie transfery typu “demontaż” przydarzyły się w Łodzi już zimą, gdy z klubu odeszli Dani Ramirez i Piotr Pyrdoł. Letnie okienko to nawet nie lifting, właściwie bardziej przypomina wizytę na myjni. Żadne części bolidu nie zostały wymienione, ot, wypadł ze składu Guima (przeniesiony do rezerw, zapewne wkrótce zostanie sprzedany), a pożegnany zostanie najprawdopodobniej Jan Grzesik (na ostatniej prostej jego transfer do Warty Poznań). Pozostałe transfery “out” to czyszczenie magazynów – Kamil Rozmus od pół roku był w rezerwach, Łukasz Piątek udał się na zasłużoną emeryturę do III-ligowej Polonii Warszawa. Dominik Budzyński, rezerwowy bramkarz, pojechał do Sandecji, Artur Bogusz wciąż szuka klubu, co w sumie dość dobrze recenzuje jego przygodę z Ekstraklasą.

Reklama

Tyle. Dwa realne osłabienia, ale raczej zawodnicy numer 6-10 w hierarchii, niż najmocniejsze ogniwa. W dodatku na pozycjach niespecjalnie newralgicznych, Grzesik to prawa obrona, Guima “ósemka”.

BEZ WZMOCNIEŃ

Utrzymanie składu sprawiło jednak, że i ruchów do klubu za wiele nie ma. Poza armią młodych talentów bez żadnego doświadczenia w seniorskiej piłce, ŁKS zatrudnił jedynie Jakuba Tosika. Podostrzenie środka pola, dojrzałość dla szatni – rozsądny transfer, ale… transfer jedyny. Przymierzano się do Krzysztofa Drzazgi, ale zgarnęła go Miedź, wstępnie sondowano możliwość sprowadzenia Adama Marciniaka z Arki, ale klub z Trójmiasta chciał zatrzymać stopera u siebie. Jednocześnie trudno właściwie napisać, że to okienko dla ŁKS-u nieudane. To okienko przez ŁKS… opuszczone.

Pesymista powie: ten skład węgla i papy w Ekstraklasie pokazał takie sztuczki, że nie było wielkim wyczynem utrzymać ich wszystkich w Łodzi. Są słabi, byli słabi i słabi pozostaną w tym roku. Stąd też nikt nie szarpał się, by rozpocząć demontaż Łódzkiego KS-u. Optymista zripostuje – to drużyna, która od pół roku gra razem. Widać pewien progres u jej poszczególnych ogniw, zwłaszcza u Pirulo czy Corrala, którzy po fatalnym początku w Polsce, w ostatnich kolejkach zaczęli już wyglądać jak piłkarze. No i nade wszystko: I liga to nie Ekstraklasa. Zawodnicy jak Trąbka czy Ratajczyk, którym w krajowej elicie bezlitośnie skrobano kostki, w I lidze będą mieć trochę więcej czasu i miejsca, żeby rozwinąć skrzydła.

NAJWIĘKSZY ATUT CZY NAJWIĘKSZA WADA?

Jedno i drugie to gdybanie, głównie dlatego, że jak dotąd nie było okazji sprawdzić realnej różnicy w poziomie obu lig. Spadkowicze przystępowali do ligi mocno przebudowani, zazwyczaj osłabieni, często jeszcze po zmianie trenera. Dziś więc ŁKS to największa niewiadoma I ligi – mimo że przecież praktycznie nie ma zmian w stosunku do finiszu Ekstraklasy.

No i jest jeszcze jeden aspekt, którego nie można lekceważyć. Okienko jest bardzo długie, dla klubów, które grały w Lidze Europy i Lidze Mistrzów tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Jeśli – czysto hipotetycznie – Zagłębie Lubin sprzeda teraz Bartosza Białka, Lech Poznań Kamila Jóźwiaka a Jagiellonia Bartosza Bidę, to czy bezpieczni będą najlepiej wyglądający wiosną zawodnicy ŁKS-u? Mimo wszystko: paru takich było, choćby Ratajczyk czy Trąbka. W teorii ŁKS jest przygotowany – słyszymy, że w momencie finalizacji transferu Grzesika, z miejsca łodzianie zakontraktują innego prawego obrońcę, podobnie mają postępować w przypadku jakichś kolejnych nieoczekiwanych ruchów “out”.

Ale “w teorii” to ŁKS był też gotowy na Ekstraklasę. A był gotowy na jej pierwsze trzy kolejki.

Reklama

Dziś ze Śląskiem zobaczymy, czego nauczył się latem.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

24 komentarzy

Loading...