Daniel Kajzer dotychczas nie zagrał w Polsce na najwyższym szczeblu, a w I lidze zaliczył jedynie epizod. W Bułgarii za to przez dwa sezony pobytu w Botewie Płowdiw wyrobił sobie więcej niż solidną markę. Rok temu liczył na przełom przechodząc do Śląska Wrocław, ale później przyszedł Matus Putnocky i wychowanek Slavii Ruda Śląska przez cały ekstraklasowy sezon nie podniósł się z ławki. Nic dziwnego, że postanowił odejść. Dziś jest głównym pretendentem do miana numeru jeden w Arce Gdynia. Rozmawiamy z nim o rozczarowaniu w Śląsku, przegranej rywalizacji, przecenieniu swojej pozycji na krajowym rynku, odrzuceniu możliwości powrotu do ligi bułgarskiej i nabuzowaniu przed nowym sezonem. Zapraszamy.
Kiedy nastawiłeś się na zmianę klubu? Dyrektor sportowy Śląska, Dariusz Sztylka na antenie Weszło FM zapowiedział twoje odejście z dużym wyprzedzeniem.
Tak naprawdę już zimą rozmawialiśmy o wypożyczeniu. Wtedy jednak okazało się, że żona jest w ciąży. Z tego względu nie chcieliśmy zmieniać miejsca zamieszkania na wariackich papierach. Uznaliśmy, że dam sobie jeszcze pół roku szansy w Śląsku i wszystko w tym czasie poukładamy. Ostateczna decyzja o odejściu zapadła po wznowieniu treningów przed odmrożeniem ligi. Po jednej z gierek podszedłem do trenera i powiedziałem, że chcę zmienić barwy, bo nie mam większych szans na regularną grę. Potem to samo powiedziałem dyrektorowi sportowemu. Było to załatwiane z dużym wyprzedzeniem, żeby spokojnie przygotować się do przeprowadzki i całej logistyki. Jednocześnie zaznaczyłem trenerowi, że do końca mogą na mnie liczyć, że będę walczyć o swoje. I tak też było.
Miałeś chwile zniechęcenia? Trudno utrzymywać przez cały czas maksymalną motywację, gdy wiesz, że w praktyce twoja jedyna szansa to kontuzja lub zawieszenie konkurenta.
Raczej nie. Najtrudniej było się odnaleźć na początku. Przychodziłem do Śląska po dwóch udanych sezonach w Bułgarii. W obu wybierano mnie do trójki najlepszych bramkarzy, a w tym drugim chyba w ogóle najlepszym. Nie ukrywam, że trudno było się pogodzić, że we Wrocławiu trafiłem na ławkę. Napędzałem się, powtarzałem sobie, że może coś się zmieni, ale im dalej w las… Wiadomo, jak równą i wysoką formę prezentował Matus Putnocky. Nie było pretekstu, żeby trener coś zmieniał, to nie miałoby sensu. Stąd moja decyzja o zmianie klubu.
Przychodziłeś do Śląska w zupełnie innych okolicznościach niż te, które zastały WKS na starcie sezonu. Miałeś konkurować z Jakubem Słowikiem, a on niespodziewanie odszedł do Japonii i w jego miejsce sprowadzono Putnockiego.
Odejście Kuby Słowika nie stanowiło zaskoczenia. Przed podpisaniem kontraktu wiedziałem, że ma tę ofertę i temat jest zaawansowany. Między innymi właśnie dlatego wybraliśmy Śląsk. Wyszło jak wyszło. Nie jestem pępkiem świata, trener Lavicka decydował tak a nie inaczej. Szanuję jego wybory, ale się z nimi nie pogodziłem.
Wiedziałeś, że w razie odejścia Słowika klub zamierza zatrudnić Putnockiego?
Nie wiedziałem. “Puto” był po słabszym sezonie – swoim i całego Lecha Poznań – ale na warunki Ekstraklasy to bardzo dobry bramkarz, z wiekiem jeszcze ustabilizował formę. Z mojego punktu widzenia szkoda, że tak wyszło, bo straciłem rok. Gdybym wtedy wybrał inaczej, może dziś miałbym więcej meczów na koncie. Życie, nikt nie mógł tego przewidzieć.
Chciała cię też Jagiellonia. Tam problem z bramkarzami mieli znacznie większy, mógłbyś się bardziej wykazać.
Gdyby już nikogo innego nie ściągnęli, wyszłoby, że walczyłbym o skład z Damianem Węglarzem. Też nie wiadomo, jak by się ta rywalizacja zakończyła, ale uważam, że dostałbym więcej szans. Nawet gdybym nie zaczął sezonu jako numer jeden, to mógłbym się wykazać później i miejsca już bym nie oddał.
Ale co do samej rywalizacji z Putnockim, nie miałeś poczucia krzywdy? W Śląsku potwierdził, że jest przynajmniej w najlepszej piątce ligowych bramkarzy.
Jak dla mnie, to nawet w najlepszej trójce. Trudno byłoby mi grać zamiast niego, taka jest prawda. “Puto” po dwóch dniach wystąpił w sparingu, wypadł dobrze i tak się spodobał trenerowi, że już chyba wtedy zdecydował o wyborze “jedynki”. Starałem się na każdym treningu, ale nie oszukujmy się: jeżeli podstawowy bramkarz cały czas broni na dobrym poziomie, to trudno mówić o prawdziwej rywalizacji. Na tej pozycji zmiany przeprowadza się tylko z ważnego powodu. Robiłem, co mogłem, a z jakim skutkiem, wszyscy widzimy.
Pytam o te sprawy, bo pamiętam, co mówiłeś nam tuż po transferze: “Śląsk jako jedyny miał na mnie jasny plan”. Później te plany w ciągu kilku tygodni się zmieniły.
Inaczej to miało wyglądać, przynajmniej tak wynikało z moich rozmów z klubem i z tego, co usłyszeli moi agenci. Ale to nie agenci, dyrektor czy prezes decydują o tym, kto gra. Decyduje trener. Vitezslav Lavicka podjął decyzję i dla zespołu była ona dobra. “Puto” wybronił kilka punktów, a Śląsk zajął najwyższe miejsce w tabeli od paru lat. Jakiś wkład też w to miałem, każdy w drużynie jest ważny, ale Matus miał trochę większy (śmiech). Z jednej strony wybrałem źle, z drugiej – kto mógł przewidzieć, że tak będzie? Sądziłem, że po dwóch udanych latach w Bułgarii wracam do Polski mając już jakąś markę. Praktyka pokazała, że nie za bardzo tak jest. Na takie ligi jak bułgarska nie patrzymy zbyt poważnie, ale to już mój problem.
Nie pomogło ci też błyskawiczne odpadnięcie z Pucharu Polski. Od razu wyłożyliście się na Widzewie, gdy zaliczyłeś swój jedyny występ w pierwszym zespole.
Wszyscy pamiętamy, jak ten mecz wyglądał. Wyszliśmy takim a nie innym składem, nie trafiliśmy z formą. Akurat trafiło na nasz zły okres. W lidze mieliśmy serię remisów, a po porażce w Łodzi przegraliśmy też z Koroną w Ekstraklasie.
Jeśli chodzi o swoją postawę, po tym meczu byłeś przynajmniej względnie zadowolony?
Nie. To był dziwny mecz. Długo nie miałem żadnej okazji, żeby się jakoś mocniej wykazać, a w końcówce dostaliśmy dwa gole. Niewiele mogłem zrobić, bo chodziło o rzut karny i strzał po dwóch rykoszetach. Bolała nas ta porażka, wiedzieliśmy, jak ważne to spotkanie było dla kibiców. Nikt nie może nam zarzucić, że zabrakło motywacji, ale na boisku wyszło inaczej niż chcieliśmy. Kto grał w piłkę, na pewno to rozumie.
Do tego omijały cię mecze w rezerwach.
No tak, nawet tam nie za bardzo mogłem pograć, bo siedziałem na ławce w Ekstraklasie, a mecze przeważnie się nakładały. Tak jak mówię, drużynowo był to sezon udany, indywidualnie mam rok w plecy.
Nie będziesz mówił dyplomatycznie, że przynajmniej zobaczyłeś Ekstraklasę od środka i mogłeś się uczyć na treningach od Putnockiego?
Nie róbmy z Ekstraklasy Ligi Mistrzów, bez przesady. Wiadomo, że swoje robi otoczka, ale nie czułem spełnienia z samego faktu, że udało mi się trafić na najwyższy polski poziom. Chciałem się na nim pokazać. W kraju nigdy nie miałem wysokich notowań, z tego względu musiałem wyjechać do Bułgarii i dopiero tam wystrzeliłem. Bardziej mnie doceniają za granicą niż w Polsce. Taka jest prawda. U nas nadal prawie nikt mnie nie zna, bo nie mam ani jednego meczu w Ekstraklasie i nie zaistniałem w I lidze.
Był zresztą teraz temat powrotu do Botewu Płowdiw.
Tak, dostałem ofertę z Botewu i jeszcze jednego bułgarskiego klubu. Serce mocno chciało tam wrócić. Kibice mnie szanowali, Botew zbudował mocną drużynę. No ale żona na dniach będzie rodzić [rozmawialiśmy w poniedziałek, trzy dni później dzielna żona Daniela urodziła córeczkę, PM], do tego dochodzi niepewność spowodowana koronawirusem – nie wiadomo, co może się wydarzyć jesienią. Zależało nam więc, żeby zostać w kraju i zyskać trochę stabilizacji. Teraz najważniejsza jest nasza córeczka. Przychodząc do Arki schodzę szczebel niżej, ale nie obrażam się, nie jestem zniechęcony. Po tym roku chcę znów zacząć regularnie grać. Uważam, że dużo mogę dać Arce będąc w swojej optymalnej formie. Sądzę, że każda strona będzie zadowolona z tego ruchu.
Podejrzewam, że możemy dopisać trzeci powód, czyli właśnie chęć pokazania się jeszcze na polskim podwórku.
No gdybym teraz wyjechał, bardzo możliwe, że zostalibyśmy za granicą już do końca mojej kariery. Może wracając do Bułgarii wybiłbym się jeszcze gdzieś do Turcji – miałem wcześniej takie oferty – ale w Polsce już trudno byłoby zaistnieć. Za dwa lata będę miał trójkę z przodu. 30-latek z ligi bułgarskiej bez doświadczenia w Ekstraklasie – nie brzmiałoby to atrakcyjnie. Powtórzę: nie traktujemy Bułgarii poważnie, choć dziwi mnie to.
Były krajowe alternatywy dla Arki Gdynia?
Coś się pojawiało, ale mało konkretnego. Tutaj chciał mnie trener, wszystko sprawnie się odbyło. Gdybym uparł się na Ekstraklasę, pewnie coś bym znalazł. Znów jednak byłbym “do rywalizacji”, jak to się dziś ładnie mówi. A mi teraz najbardziej zależy na regularnej grze.
Do Arki przychodzisz jako następca Pavelsa Steinborsa, tutaj twoja rola wydaje się bardziej klarowna.
Pavels wykonał kapitalną robotę, został wybrany do jedenastki wszech czasów Arki, ale Steinbors to Steinbors, a Kajzer to Kajzer. Nie zamierzam się z kimś porównywać i nie chcę, żeby inni to robili.
Trener Mamrot mówił w Weszło FM, że brali zawodników charakternych, pasujących do I ligi, czyli musisz się wpisywać w tę charakterystykę.
Myślę, że tak. Jestem sportowo nabuzowany po nieudanym sezonie w Śląsku, mam swoje ambicje. Już widzę po treningach i sparingach, że na szczęście moja forma zbyt mocno nie ucierpiała. Co by nie mówić, trening we Wrocławiu miałem dobry i coś tam od “Puto” też wyciągnąłem. Bardzo dobry bramkarz, więc dlaczego miałem nie skorzystać? Dziś może to zaprocentować.
Niektórzy po twoim transferze pewnie komentowali “oho, kolejny zawodnik od Kołakowskiego”. Przynależność właśnie do jego agencji mogła mieć większe znaczenie?
Nie sądzę. Jak mówiliśmy, trener Mamrot chciał mnie już rok temu w Jagiellonii, nie od dziś jest do mnie przekonany. Niektórzy i tak będą gadali, nie zwracam na to uwagi. Pan Kołakowski jest na tyle inteligentnym człowiekiem i na tyle dobrze zna ten rynek, że celowo nie brudziłby swojego ogródka. Nie po to zaangażował się w Arkę, żeby teraz robić tam popelinę.
Zakomunikowano ci, że jasnym celem Arki jest awans?
Jeszcze takiej rozmowy nie odbyliśmy. Arka to duży klub, z potencjałem, zaczął być rozsądnie budowany. Krzysiek Mączyński w Śląsku powtarzał, że cele nadrzędne zawsze w zespole są, ale nie ma co o nich mówić, by nie pompować balonika. Wszystko trzeba pokazać na boisku, żyć od meczu do meczu, a nie myśleć o tym, co będzie w maju czy czerwcu. I liga też jest wymagająca, kandydatów do awansu nie zabraknie. Już od inauguracji chcemy budować swoją pewność siebie.
Ale Ekstraklasa pozostaje twoim celem w karierze?
Oczywiście. Mam 28 lat, czyli nie tak mało, ale też nie tak dużo. Przy sprzyjających okolicznościach mogę jeszcze grać przez następną dekadę. Liczę, że prędzej czy później zasmakuję Ekstraklasy w barwach Arki. Wiem, co potrafię, a widząc wszystko od środka przez ostatni rok, naprawdę nie czułem, żebym był słabszy. Jeden powie, że miałem pecha, drugi, że to nie ten poziom. Spokojnie, dam sobie radę, I liga nie jest szczytem moich możliwości.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix/Arka Gdynia/Stanisław Wrzosek/Accredito