Współwłaściciel Wisły Kraków wytacza poważne działa przeciwko byłemu prezesowi Wisły Kraków. Były prezes Wisły Kraków odpowiada na Twitterze i rzuca nowe światło na sprawę. W większości tego typu przypadków powiedzielibyśmy – słowo przeciwko słowu, poszukajmy luk w stanowiskach obu stron, może prawda leży gdzieś pośrodku? Natomiast w tej sytuacji Piotr Obidziński stoi na z góry straconej pozycji. Bo nawet jeśli ma rację, nawet jeśli trzyma w garści argumenty, nawet jeśli broni się skutecznie – w tej medialnej przepychance walczy z pomnikiem Jakuba Błaszczykowskiego.
Mówimy rzecz jasna o wczorajszej przepychance między Błaszczykowskim, Obidzińskim, a później jeszcze Jarosławem Królewskim. O kłótni rodziców w Wiśle napisaliśmy już nieco dzisiaj zbierając wypowiedzi z każdej stron do kupy. Staraliśmy się uniknąć tam komentarzy – po prostu suche wypowiedzi, kto co ma do powiedzenia, karty na stół.
Trudno tej sytuacji w ogóle nie skomentować. Bo choć sprawa wydaje się błaha – ot panowie wymieniają uprzejmości za pośrednictwem mediów – to jednak widać gołym okiem drugie, albo i trzecie dno tej sprawy. Po pierwsze – Błaszczykowski ewidentnie chciał w tej rozmowie z ekipą Foot Trucka opowiedzieć o Obidzińskim. Czy to była ustawka? Do takich stwierdzeń byśmy się nie posuwali. Ale wygląda to tak, jakby Błaszczykowski kierował rozmową w taki sposób, by wreszcie padło pytanie o byłego prezesa “Białej Gwiazdy”. By kolejne pytania prowadzących jakoś do tego wątku doprowadziły. Efekt uzyskał, PR-owo rozegrał to bardzo dobrze.
Niedopowiedzenia do weryfikacji
Retoryka Błaszczykowskiego jest klarowna: klub udało się dźwignąć, ale potrzebowałem ludzi do których miałem pełne zaufanie, a do Obidzińskiego go nie miałem. Dlaczego? Bo nie był solidarny w obniżkach pensji, bo nie chciał Artura Skowronka, bo zepsuł nam relacje z Aleksandrem Buksą i jego ojcem. Co złego, to Obidziński. Co spieprzyć się może w przyszłości (np. Buksa odejdzie za darmo), też Obidziński.
Przypuszczamy, że kapitan Wisły brał pod uwagę, że były prezes może się odmachnąć. Czyli wyklaruje pewne niedopowiedzenia – bo Błaszczykowski część faktów zręcznie pomija. Np. w sprawie Skowronka faktycznie Obidziński chciał mieć na papierze, że nie on bierze na siebie to zatrudnienie. Nie dlatego, że uważał Skowronka za trenerskiego leszcza, ale dlatego, że szkoleniowiec wymagał warunków finansowych przerastających te, które ustaliła wcześniej Wisła jako granicę bólu. Można zatem przedstawić to tak, jak Błaszczykowski w rzeczonym wywiadzie. “Obidziński chciał taki i taki papier. Tak nie można, ja chciałem, a on nie, zobaczcie kto miał rację, Wisła w Ekstraklasie!”. A można dorzucić do tego istotne szczegóły (co Obidziński zrobił na Twitterze) i sprawa nie wygląda już tak zero-jedynkowo.
Siłą Kuby jest jego nazwisko
Sęk w tym, że siłą Błaszczykowskiego w tym sporze jest to, że… jest Jakubem Błaszczykowskim. Chodzącym pomnikiem, wybitnym reprezentantem, autorem goli na wielkich turniejach, legendą Wisły, jednym z ratowników klubu w erze post-rekinowej i post-kambodżańsko/szwedzkiej. To żaden zarzut, to stwierdzenie faktów. Nikt nie broni korzystać piłkarzowi z jego dorobku w kontekście budowania swojego autorytetu. To przecież myk stary jak świat.
Ale to też przestroga dla ludzi Wisły. Współwłaścicieli, prezesów, dyrektorów, trenerów – każdy ich konflikt, różnica zdań, bycie w opozycji do Błaszczykowskiego może skończyć się tym, że zostaniecie zgnieceni medialnie. Choć może nawet nie medialnie, a po prostu zgniecie w odbiorze fanów Wisły. Bo słowo Błaszczykowskiego to świętość. Zamach na jego prawdomówność to świętokradztwo. Albo jesteś z Kubą, albo jesteś przeciwko Wiśle. Nawet jeśli Kuba się myli.
Kościół Błaszczykowskiego musi brać poprawkę na jego doświadczenie
To prowadzi do sytuacji niebezpiecznej. Bo oczywiście Błaszczykowskiemu trzeba oddać wszystko to, co mu się należy – wsparł klub w dramatycznej sytuacji, jego nazwisko przyciąga ludzi, jego CV buduje wiarygodność. Angażuje się w akcje charytatywne, osiągnął w futbolu tyle, ile garstka polskich piłkarzy w ostatnich latach albo i w ogóle w historii. Ale trzeba pamiętać, że na poziomie biznesowym czy zarządzania dużym przedsiębiorstwem (a takim jest klub o rozmiarach Wisły Kraków) wciąż raczkuje. Uczy się, poznaje ten świat z drugiej strony, bada żywy organizm.
I siłą rzeczy będzie popełniał też błędy. Dlatego musi mieć doradców, którzy czasami powiedzą wprost – “Kuba, nie, tego i tego nie robimy, może masz dobrą czutkę, ale minimalizacja ryzyka w naszej sytuacji jest kluczowa”. A trudno oprzeć się wrażeniu, że kościół Błaszczykowskiego w postaci oddanych mu fanów tej sytuacji nie akceptuje. Rzucamy to pod rozwagę. Nie dlatego, żeby podburzać wiarygodność Błaszczykowskiego. Też nie po to, by kopać pod nim dołki. Ale dlatego, że ślepa wiara w jednego człowieka zwykle prędzej czy później kończy się źle.
Aha, odbijając nieco od tematu Błaszczykowskiego – chyba nikt w tej aferce nie skompromitował się tak, jak Jarosław Królewski. Zarzucił Obidzińskiemu, że zarządzał firmami, które miały mniej niż pięć osób. Cóż… Po pierwsze – to wierutna bzdura. A po drugie – jak wypada doświadczenie Obidzińskiego w kwestii prowadzenia biznesów przy zapleczu Dawida Błaszczykowskiego? Obawiamy się, że takie zestawienie byłoby brutalne dla obecnego prezesa “Białej Gwiazdy”, które jest po prostu marne. No i po trzecie – skoro Obidziński był takim leszczykiem, to kto i dlaczego go wybrał na prezesa Wisły? Jeśli między innymi Królewski, to facet właśnie strzelił sobie w stopę i to z dubeltówki. Już nie wspominamy o tym, że gdy tylko Obidziński wyciągnął kartę pod tytułem “Jarek, może lepiej nie szarżuj, bo rozstrzygniemy to w sądzie”, to Królewski momentalnie zmienił agresję na pasywność.
fot. 400mm.pl