Reklama

Od hat-tricka Erdogana po mistrzostwo Turcji. Jak Basaksehir przełamał triumwirat

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

05 sierpnia 2020, 14:09 • 11 min czytania 19 komentarzy

Zazwyczaj tego typu historie chwytają za serducho. Tort już dawno podzielony, wszyscy możni – choć przecież już mocno najedzeni – dalej zagarniają kolejne kawałki. Ale nagle pojawia się ktoś nowy. Leicester City w Anglii. Atletico Madryt w Hiszpanii. Rijeka w Chorwacji czy nawet Piast Gliwice w Polsce. Przełamuje stare zwyczaje, zasiada na tronie, zrzucając z niego oligarchów, których panowanie liczone jest w dekadach. Zazwyczaj dzieje się to przy zaciśniętych kciukach u większości postronnych kibiców. Zazwyczaj dzieje się to przy cmokaniu mediów nad przygodą urokliwego kopciuszka.

Od hat-tricka Erdogana po mistrzostwo Turcji. Jak Basaksehir przełamał triumwirat

Ale nie w Turcji. 

Medipol Basaksehir, świeżo upieczony mistrz ze Stambułu, stał się na finiszu tego sezonu dopiero drugim klubem w ostatnich 35 latach, który zdołał przełamać rządy triumwiratu Galatasaray-Besiktas-Fenerbahce. Basaksehir, podobnie jak Bursaspor dziesięć lat wstecz, utarł nosa tym bardziej utytułowanym, starszym, posiadającym większe tradycje. A jednak, tym razem nikt nawet nie wspomina o kopciuszku, a i o trzymanie kciuków dość trudno. Jak szyderczo określają to krytycy Recepa Erdogana – dziwne by w jego prywatnym państwie nie wygrał jego prywatny klub.

***

Symbolika wylewa się z każdej relacji, z każdego filmiku i zdjęcia. Skoro już przywołaliśmy ten Bursaspor – sprawdźmy, co słychać u mistrza Turcji z sezonu 2009/10. To pamiętny sezon – po raz pierwszy od połowy lat osiemdziesiątych trzem utytułowanym klubom ze Stambułu w paradę wkroczył klub spoza tego miasta. Triumf Bursasporu był totalnym szokiem, ale jednocześnie był zbudowany na pewnych podstawach – choćby związanych z liczbą fanów tego klubu w mieście. Dziś Bursaspor gra na zapleczu ekstraklasy i niestety – to się nie zmieni w przyszłym sezonie.

Krokodyle przegrały baraże o awans, ale zanim to się stało, ich trening odwiedziło kilku kibiców. Może kilkunastu. Może nawet trochę więcej.

Reklama

https://twitter.com/brfootball/status/1285973388721299462

Abstrahując od tego, czy tego typu zgromadzenie z pirotechniką jest na pewno pandemicznie bezpieczne – trzeba przyznać, atmosfera robi kolosalne wrażenie. A to przecież jedynie walka o awans do elity, jak nasz mecz Radomiaka z Wartą Poznań. To jedynie trening przed półfinałowymi meczami, jedynie próba dodania otuchy piłkarzom. Po co o tym w ogóle wspominamy? Żeby dobrze wydobyć kontrast z tym, co stało się podczas mistrzowskiej fety w Stambule.

Fety, która była odrobinę skromniejsza.

Duża część reportażu wideo z fety to sunący z dobrą prędkością przez miasto odkryty autokar z kilkudziesięcioma piłkarzami i członkami sztabu szkoleniowego klubu. Za nimi jedzie drugi, podobny, zapełniony szczelnie fotoreporterami, do tego kilka aut osobowych z flagami. Gdy cały ten korowód wpada pod stadion, wita go kilkuset, maksymalnie kilka tysięcy widzów. Tak, pojawiają się jakieś nieśmiałe race, pojawiają się nieśmiałe śpiewy, ale wygląda to bardziej jak feta po awansie do III ligi, niż przełamanie wieloletniej dominacji i pierwsze mistrzostwo w historii klubu.

Może gdyby nie te obrazki z Bursy, może gdyby nie świeże obrazy sprzed meczów Galatasaray czy Fenerbahce, zgonilibyśmy ten dość umiarkowanie wybuchowy klimat na karb obaw przed zakażeniem koronawirusem czy obowiązujących przepisów sanitarnych. Ale skoro da się w Bursie, to czemu nie da się w Stambule?

PAMIĘTNY HAT-TRICK ERDOGANA

W Stambule oczywiście się da. Da się na Fenerbahce. Da się na Besiktasie i Galatasaray. Ale Medipol Basaksehir to klub z zupełnie innej części miasta, z zupełnie innymi korzeniami, innymi celami i innym zestawem fanów.

Reklama

Dzielnica, w której mieści się siedziba klubu też jest dość nowa. Zarówno tanie osiedle z minimalnym przepływem turystów, położone gdzieś na obrzeżach miasta, jak i klub powstały z fuzji kilku miejskich zespołów, to spuścizna ówczesnego zarządcy Stambułu, niejakiego Recepa Tayyipa Erdogana. Opisywaliśmy to w jednym z naszych archiwalnych tekstów:

Portal „Turcja z Trybun” opisuje to bardzo obrazowo. „By dostać się na stadion Basaksehiru z centralnej części miasta, musisz pojechać do końca pierwszej linii metra. Przesiąść się w drugą, dojechać do końca. Przesiąść się w trzecią, dojechać do końca. No a potem to już tylko kilka przystanków autobusem”. Tak trafia się do dzielnicy, która powstała w Stambule za kadencji Erdogana w roli miejskiego zarządcy – jej profil odpowiadał z grubsza zapotrzebowaniom elektoratu. Tanie mieszkania, spokój, niewiele turystyki, dużo tureckiej tradycji. Trochę przez palce trzeba traktować artykuły o tym, że Partia Sprawiedliwości i Rozwoju zbudowała sobie wtedy twierdzę na obrzeżach miasta, ale faktem jest, że barwy Basaksehiru pokrywają się z barwami ruchu politycznego Erdogana.

Lata dynamicznego rozwoju Basaksehiru to nie tylko polityczne koneksje, ale też po prostu bardzo dobra, rzetelna praca prezesa Goksela Gumusdaga oraz trenera Abdullaha Avci. Oczywiście, ten pierwszy to rodzina Erdogana, członek jego partii i generalnie gość, przed którym otwiera się wiele drzwi zamkniętych dla szefów innych klubów, ale ma oko do trenerów i piłkarzy. Tureccy dziennikarze podkreślają, że ten pierwszy etap rozwoju Basaksehiru, gdy z osiedlowego klubiku stał się stałym bywalcem Ekstraklasy to normalna historia budowy ambitnego projektu.

Basaksehir miał chyba tylko jedno znaczące ułatwienie: stadion.

Błyskawicznie wybudowany 18-tysięcznik otwarto 26 lipca 2014 roku – dokładnie na sześć lat przed przyklepaniem pierwszego tytułu klubu. Luksusowy obiekt zapełnia się bardzo rzadko – średnia frekwencja sięga trzech tysięcy widzów, nawet w okresach, gdy świat nie jest akurat demolowany przez pandemię. Na otwarciu też nie było tłumów, mimo że przecież występowały dwie drużyny absolutnie nieprzeciętne.

Reprezentacja polityków z Recepem Erdoganem na czele. Reprezentacja dziennikarzy. Niemalże mecz zgodowy, szczególnie w Turcji. Erdogan, swego czasu ponoć obiecujący gracz Kasimpasy, ustrzelił na otwarciu stadionu hat-tricka.

Co ciekawe – choć tytuł przyklepano dokładnie sześć lat później, świętowanie przełożono na dzień wyjazdowego meczu z Kasimpasą. Dlaczego? Być może pewną wskazówką będzie przywołanie nazwy stadionów. Obiekt Basaksehiru w nazwie ma Fatiha Terima. Kasimpasa gra na stadionie im. Recepa Erdogana, zlokalizowanym w dzielnicy, w której ten turecki polityk się wychował, w dzielnicy, gdzie zdobywał pierwsze szlify piłkarskie i polityczne.

SPRAWA NARODOWA

Tak, można powiedzieć, że Basaksehir stał się klubem symbolicznym. Nawet jeśli władza nie jest specjalnie zdeterminowana, by ciągnąć klub do góry, nawet jeśli większość powiązań to wyjątkowo luźne koneksje, nieporównywalne na przykład z węgierskimi klubami w Rumunii czy Słowacji, czuć, że to “FC Erdogan”. Jak to się przejawia? Paradoksalnie – na rynku transferowym widać to najlepiej. Dwa nazwiska: Arda Turan i Cenk Sahin.

Wypożyczenie z Barcelony jednego z najlepszych piłkarzy, jakich wysłała w świat Turcja to nie jest transakcja zakupu batonika “Grzesiek”. Wydawało się, że jeśli ktoś miałby tego dokonać, to klub ze stambulskiej wielkiej trójki, najlepiej świeżo po mistrzostwie, w ramach przygotowań do startu w Lidze Mistrzów. Ale zrobił to skromniutki Basaksehir, na długo przed tytułem mistrzowskim. Jak do tego doszło? Nikt nikogo za rękę nie złapał, ale pamiętajmy, że Recep Erdogan był gościem weselnym u Turana. Z szacunku dla swojego ulubionego polityka, kolega Arda wstrzymał się z serwowaniem alkoholu do czasu, gdy Erdogan opuścił imprezę.

Wielokrotnie Turan opowiadał się za partią Erdogana, wielokrotnie tureccy politycy wypowiadali się ciepło o swoim katalońskim ambasadorze. Można oczywiście wierzyć, że to nie miało żadnego znaczenia, a kluczowe było “przekonanie Turana do projektu”, ale nie bądźmy naiwni. Nie przez przypadek prezes Gumusdag od lat zaleca się do innego znanego poplecznika Erdogana, Mesuta Ozila. To pewnie też kwestia czasu.

Ale być może bardziej oczywistym, bardziej wymownym przykładem jest Cenk Sahin.

Piłkarz, który ostatecznie w Basaksehirze nie zagrał, ale otrzymał bardzo jasne wsparcie w trudnym dla niego momencie. W dużym skrócie, Sahin poparł działania Erdogana na granicy z Syrią, gdzie ofiarami “akcji antyterrorystycznej” stali się Kurdowie. Zostawmy polityczną i moralną ocenę całej akcji, skupmy się na wymiarze symbolicznym w świecie futbol. Akcja była dość kontrowersyjna, wiele środowisk i państw potępiło działania Turcji. Ale nie piłkarze reprezentacji, którzy podczas rozgrywanych w tamtym okresie meczów z Albanią i Francją wykonali gest salutowania, poparcia dla wojsk tureckich. Ale nie Sahin, który najpierw na Instagramie wsparł armię, a potem swoich kolegów z kadry.

Wszystko byłoby pięknie i cudownie, gdyby nie fakt, że Sahin był piłkarzem pacyfistycznego Sankt Pauli, które lewicowe wartości ma wypisane na każdym korytarzu klubowym, a w gronie ulubieńców posiada Deniza Nakiego, zaangażowanego politycznie Kurda. Sahin wyleciał z klubu na kopach nim zdążył przeliterować rozwinięcie skrótu partii Erdogana. Poleciał do Ankary, stamtąd do Stambułu.

– To jest jego dom. Może trenować z nami kiedy chce. Jestem z niego dumny, nie tylko dlatego, że tu u nas grał, jestem z niego dumny jako z tureckiego piłkarza – powiedział prezes Gumusdag, zapraszając Sahina do Basaksehiru. Ostatecznie piłkarz wylądował w Kayserisporze, ale sygnał w świat poszedł: my nie zostawiamy swoich na lodzie.

WYCZYSZCZONE PRZEDPOLE

Świętowanie tytułu po meczu w Kasimpasie nie może dziwić z uwagi na czynniki, o których już wspominaliśmy: obiekt im. Erdogana, jego dzieciństwo, gra dla tego klubu. Ale przede wszystkim – świętowanie w częściach Stambułu jednoznacznie kojarzonych z drużynami wielkiej trójki nie miałoby większego sensu. Fani Besiktasu, Fenerbahce i Galatasaray na co dzień zaciekle się zwalczają, ale gdy przychodzi do wyrażania poglądów politycznych, są wyjątkowo zgodni.

– Erdogan zawsze miał problemy z kibicami trzech stambulskich potęg. Podczas dużych, antyrządowych protestów w Stambule oni byli pierwszymi, którzy szli na barykady. Choć na co dzień się nienawidzą, to Erdogan jest wrogiem, który ich zjednoczył. Stworzenie innej, mocnej drużyny w Stambule było mu więc zwyczajnie na rękę – tłumaczył w TVP Sport Filip Cieśliński, ekspert w kwestiach tureckiej piłki.

Erdogan, jak wielu innych przed nim, doskonale zdawał sobie sprawę, że futbol jest nośnikiem ogromnych emocji, a stadion może stać się wylęgarnią zdeterminowanych oponentów politycznych. Dlatego też w Turcji od lat politykę ruguje się z trybun, często wraz z tymi, którzy za nią odpowiadają. Jak w tym wszystkim odnajduje się Basaksehir? No nie trzeba wybitnego politologa, by zauważyć, że 3 tysiące fanów na stadionie w tej nieciekawej części Stambułu nijak zagrozić jakiejkolwiek władzy nie może. Znów uciekamy w sferę symboliczną. Numer dwunasty jest zastrzeżony w wielu klubach dla dwunastego zawodnika, kibiców. Basaksehir też ma zastrzeżoną dwunastkę, dla dwunastego prezydenta w historii Turcji, Recepa Erdogana.

Z pewnością zbicie z pantałyku tureckiej wielkiej trójki, wraz z kibicami tegoż tercetu nie było głównym celem tworzenia potęgi Basaksehiru. Ale pozbawienie stambulskich fanatyków okazji do świętowania mistrzostw czy pucharów, do utwardzania swoich postaw przy okazji meczów o najwyższe stawki, to bardzo przyjemny efekt uboczny.

NIE TYLKO POLITYKA

Jednocześnie byłoby wielkim nietaktem sprowadzanie sukcesów Basaksehiru wyłącznie do kwestii politycznych. Tak, na fotkach z celebrowania tytułu mistrzowskiego widać Bilala Erdogana, syna tureckiego prezydenta, tak związki z partią są niezaprzeczalne. Ale przecież związkami z partią nie wygrywa się spotkań.

Tureccy dziennikarze podkreślają, że to, co jest przekleństwem Basaksehiru, może też być przyczyną jego sukcesów. W obszernym reportażu The National padają bardzo ciekawe tezy, z którymi ciężko polemizować. Patrick Keddie, pisarz i autor książki o realiach tureckiego futbolu, zwraca uwagę na specyfikę rządów w klubach, w których władze wybierane są poprzez stowarzyszenia kibiców.

– Z jednej strony Turcja słynie ze swojego futbolowego fanatyzmu, ale czasami to może być przyczyną krótkowzroczności i podłożem do podejmowania złych decyzji. Kibice chcą błyskawicznego sukcesu i wielkich gwiazd w zespole, władze muszą więc im to dostarczyć – mówi w reportażu Keddie. Wtóruje mu Mustafa Erogut, dyrektor sportowy w Basaksehirze. – W każdym innym tureckim klubie przegranie mistrzostwa w takim stylu, jak my rok temu, wywołałoby rewolucję. Trzeba byłoby wymienić trenera, piłkarzy, wszystkich. My działamy w korporacyjnych strukturach, nie musimy ulegać takiej presji i dzięki temu czerpiemy doświadczenie z porażek. 

– To jedyny klub w Super Lig, który jest zainteresowany długofalową budową, jest też najlepiej zarządzany – potwierdza Keddie. Nie posiada żadnych długów. Nie ma problemów z Financial Fair Play. Co więcej – nie jest też obciążony wielosekcyjnością, która jest dumą, ale i ciężarem pozostałych klubów ze Stambułu. Podczas gdy Fenerbahce musi osobną stertę przyszykować na wynagrodzenia choćby Derricka Williamsa (wyciągnięty z Bayernu, wcześniej grał w kosza m.in. w Minnesocie Timberwolves czy Cleveland Cavaliers), Basaksehir skupia się wyłącznie na piłce.

PÓKI UTRATA WŁADZY NAS NIE ROZŁĄCZY

Co dalej? Basaksehir na razie ma przed sobą bardzo ciekawe widoki. Dzisiaj w Kopenhadze może dopiąć awans do ćwierćfinału Ligi Europy. Super Lig zostało zdobyte z 4 punktami przewagi nad drugim Trabzonsporem, a przy współczynnikach Turcji to oznacza z marszu fazę grupową przyszłorocznej Ligi Mistrzów – wraz ze wszystkimi profitami płynącymi z tej rywalizacji. Zdaje się, że era Medipolu dopiero się rozpoczyna, szczególnie, że do kryzysów trawiących wielką trójkę dołączył ten pandemiczny.

Basaksehir jest mistrzem, który gra dla pustego stadionu. To najlepszy czas, by wygrali, ponieważ teraz wszystkie stadiony są puste. Nic w Turcji nie jest obecnie normalne, więc ich mistrzostwo to kolejna z listy sytuacji nienormalnych – wspomina w The National dr Daghan Irak, socjolog z Uniwersytetu Huddersfield.

I choć brzmi to jak szydera, jest w tym sporo prawdy. Kluby ze Stambułu straciły podwójnie – atut własnego stadionu, na którym od lat panuje temperatura wrzenia, oraz kupę kasy z tytułu meczów rozegranych przy pustych trybunach. Nie jest wielką tajemnicą, że na pandemicznych rozwiązaniach tracą przede wszystkim kluby oparte na biletach, karnetach czy ogólnie: dniu meczowym.

W Stambule, na stadionach, gdzie średnia frekwencja to pięciocyfrowe liczby, niekoniecznie z jedynką na przodzie, to bardzo zauważalny ubytek w kasach klubów.

Ale kiedyś pandemia się skończy, być może skończą się też rządy Erdogana. Co dalej? Stołeczny Osmanlispor z Ankary dopóki miał opiekę polityczną, grał o najwyższe cele, ale gdy tylko zmienił się prezydent miasta, klub spadł na drugi poziom rozgrywkowy. Podobne historie zaliczały też inne kluby umocowane politycznie, od Dynama Bukareszt aż po kluby z NRD. Basaksehir ma szansę iść w ich ślady, w końcu ma tylko trzy tysiące widzów na trybunach.

Jednak ma też szansę stać się czymś zupełnie innym. Klubem, który nie dzięki politycznym koneksjom, ale mądremu zarządzaniu na dłużej zagości pośród najlepszych w Turcji. Zmieniając Wielką Trójkę w Wielką Czwórkę, albo chociaż Wielką Trójkę i Basaksehir.

Aha, wicemistrzem jest Trabzonspor. W którym główną rolę odgrywa zięć ministra finansów.

Fot. Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

19 komentarzy

Loading...