Może się wydawać, że to tylko trzeci poziom rozgrywkowy. Może się wydawać, że to tylko Rzeszów, czyli było nie było miasto, które dekady czeka na Ekstraklasę. Ale jednak, gdy w ostatnich dniach Polskę obiegły filmiki z autostrady, na których kilkudziesięciu młodzieńców w kominiarkach okłada się na samym środku jezdni, zaangażowani byli w to właśnie rzeszowscy kibice. Ich cotygodniowe potyczki nie docierają do mediów głównego nurtu, bo to temat o wiele mniej medialny niż Legia czy Lech. Mamy jednak wrażenie, że piłkarska Polska nie do końca docenia, jak ciężki gatunkowo mecz zaplanowano na piątkowe popołudnie.
Przede wszystkim – Rzeszów to spore miasto, w którym ruch kibicowski jest dość mocny. Prawie 200 tysięcy mieszkańców, stolica województwa, długie tradycje. Może i pod względami czysto piłkarskimi kibice obu rzeszowskich klubów mogą odczuwać pewne kompleksy na punkcie Stali Mielec, ale przecież to nigdy nie stanowiło większej przeszkody dla fanatyków. O ile Stal uciułała te jedenaście sezonów w elicie, Resovia najdalej dotarła na zaplecze Ekstraklasy. Pod tym względem mocniejsze są Siarka Tarnobrzeg czy Igloopol Dębica.
CROWDFUNDING I NAGŁÓWKI PRASOWE
Ale to region wyjątkowo aktywny pod względem życia trybun. Ujmijmy to tak: Rzeszów posiada dwa Stadiony Miejskie, po jednym dla każdego ze swoich klubów. Choć obiekt Resovii trochę odstaje jakością, przebudowa dopiero ma się rozpocząć, to i tak mamy do czynienia z sytuacją dość niecodzienną. Miasto, które w Ekstraklasie było przez całe jedenaście lat, dysponuje dwoma obiektami. Nie jest to żaden przypadek, ale wynik determinacji środowisk wokół obu klubów. Resoviacy, znudzeni grą na obiekcie Stali Rzeszów, rok temu sami zbierali pieniądze na modernizację swojego obiektu, w trzy miesiące uskładali 200 tysięcy złotych, sponsorzy dołożyli kolejną stówę. Udało się przeprowadzić niezbędne prace, zamontować krzesełka, skonstruować wyjścia ewakuacyjne czy nowe wiaty na całym stadionie. W efekcie Resovia błąkająca się a to po Boguchwale, a to po stadionie Stali mogła powrócić na obiekt przy Wyspiańskiego.
Druga strona miasta to oczywiście też kibicowska firma z całym dobrodziejstwem inwentarza. Sami wiecie – z jednej strony 20 tysięcy na prezenty dla dzieciaków z okazji dnia dziecka, z drugiej demolka knajpy, w której zebrali się kibice z drugiej strony miasta. Przywołany we wstępie autostradowy show to oczywiście najgłośniejsza z batalii derbowych rywali, ale bez trudu znaleźlibyśmy dziesiątki podobnych przypadków. Patrzymy na tytuły z ostatnich kilku sezonów. „Około 50 osób zaangażowanych w zadymę pod jedną z rzeszowskich galerii handlowych”. „Potężna rozróba na rynku”. „40 osób uczestniczyło w bójce na osiedlu Baranówka”. Pod tymi względami niestety Rzeszów nie odstaje od innych derbowych miast.
ZAANGAŻOWANE MIASTO
Na szczęście to jest tylko ta ciemniejsza strona rywalizacji Stali z Resovią. Jeśli zapomnimy na moment o kibolskich zadymach, otrzymamy po prostu dwa przyzwoicie zarządzane kluby z ambicjami na grę przynajmniej na zapleczu Ekstraklasy. Zacznijmy może od tego, że same władze miasta kreują się na wyjątkowo „usportowione”. Czasem przybiera to nawet dość karykaturalny wymiar.
Wielka piłka w Rzeszowie to bowiem od zawsze niespełniony sen prezydenta Tadeusza Ferenca. I to do tego stopnia, że momentami próbował swoje miasto wprowadzić do świata futbolu kuchennymi drzwiami. Najgłośniejsza była oczywiście niedoszła fuzja Stali Rzeszów z Flotą Świnoujście, którą zablokował PZPN. Później Stal uśmiechała się jeszcze do Puszczy Niepołomice i Ruchu Chorzów. Ale poważnie rozważane było i najbardziej oryginalne z możliwych połączeń. Na serio przedstawiciele miasta wypowiadali się o fuzji Stali z Resovią (powodzenia!) czy powołaniu miejskiego klubu, który z solidnym budżetem powalczyłby wreszcie o awans do I ligi.
– Chcę podnieść poziom piłki nożnej w Rzeszowie na taki, jaki był w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Naszym celem jest posiadanie drużyny w Ekstraklasie. Pomysł stworzenia drużyny przyszedł mi do głowy, kiedy ostatnio byłem na meczu Kotwica Kołobrzeg – ROW Rybnik. Kołobrzeg, miasto, które nie jest duże, ma drugą ligę, a my? – pytał retorycznie Ferenc na rzeszow-news.pl.
(…)
Ratusz przewiduje, że największy opór przed stworzeniem miejskiej drużyny będą stawiać szalikowcy Resovii i Stali. Tadeusz Ferenc specjalnie się tym nie przejmuje. – Albo coś robimy, albo nie robimy nic, bo się boimy – mówi kategorycznie.
– Nie można wiecznie żyć historią, tylko trzeba działać – dodaje Stanisław Sienko, wiceprezydent.
Krejzole, co?
MĄDRE ZARZĄDZANIE
Na szczęście okazało się, że piłkę w Rzeszowie można robić nawet bez zakupienia wcześniej licencji od któregoś z klubów Ekstraklasy czy I ligi, ba, nie jest potrzebne nawet połączenie obu klubów. Duży w tym udział dwóch firm – Fibrain po stronie Stali oraz Apklan po stronie Resovii. Rodzina Kaliszów w Stali już sporo zainwestowała, nie tylko w pierwszą drużynę, ale też struktury klubu. Resovia sponsora wcisnęła nawet do nazwy, Apklan stał się więc piłkarskim odpowiednikiem siatkarskiego Asseco. Ten spokój organizacyjny już widać, ale nie ma co się oszukiwać – awans do I ligi już teraz, po ledwie kilkunastu miesiącach od nawiązania współpracy z klubami, byłby dla sponsorów z obu stron mocnym sygnałem, że Rzeszów naprawdę wraca do gry.
Choć trzeba pamiętać – na razie infrastruktura nie jest gotowa na przyjęcie awansu i to na pewno jest kamyczek do ogródka rzeszowskiego futbolu. Mecze w Stalowej Woli ani nas ziębią, ani parzą, ale biorąc pod uwagę, że futbol tego szczebla wraca do Rzeszowa po ponad dwudziestu pięciu latach… No właśnie, warto, żeby wrócił do Rzeszowa, a nie do rzeszowskich drużyn grających cały sezon poza domem. Zwłaszcza, gdy miasto do niedawna chciało samemu budować I-ligowy futbol.
RÓWNY POZIOM
Czysto sportowo? Cóż, już pobieżna analiza obu zespołów pozwala wybadać, w jakim jesteśmy miejscu. Grzegorza Goncerz czy Sławomira Szeliga to kojarzone nazwiska, podobnie jak Daniel Świderski czy Kamil Radulj. Natomiast warto dodać – obie ekipy miały w tym sezonie swoje gigantyczne problemy. Stal Rzeszów już w epoce post-pandemicznej zjechała w okolice strefy spadkowej. Resovia wiosną grała fatalnie, z trzynastu meczów od marca do końca ligi wygrała… jeden, z Widzewem.
Paradoksalnie – tym lepiej dla widowiska. To naprawdę równe kluby, które jeszcze chwilę temu razem biedowały w III lidze, teraz razem lądują w barażu o awans na zaplecze Ekstraklasy. Nasze życzenia? Żebyśmy w piątek pisali wyłącznie o futbolu. Natomiast trzeba napisać wprost: nie lekceważmy tych derbów. To nie derby Łodzi czy Krakowa, ale mimo wszystko – wulkan emocji jest bliski erupcji. Oby raczej w formie sympatycznej fiesty na rynku niż kolejnego spotkania na autostradzie.
Fot.Newspix