Czy Stal Mielec to klub bogaty duchowo i biedny materialnie? Ilu sponsorów opuściło klub w tym sezonie? Jak bardzo Stal ucierpiała przez koronawirusa i jakie kwoty traciła na braku przychodu z dnia meczowego? Jaki budżet klub będzie miał w Ekstraklasie? Dlaczego nie uda się zatrzymać Bartosza Nowaka? Czy Stal ma dział skautingu? Ile wzmocnień potrzebować będzie drużyna w przyszłym sezonie? Jak powtórzyć drogę Rakowa i uniknąć losu ŁKS-u? Czego najbardziej się boi? Jakie ma przemyślenia na temat rzeczywistości polskiej piłki? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada prezes Stali Mielec, Bartłomiej Jaskot. Zapraszamy.
***
Pozwoli pan, że zacznę zaczepnie.
Nie mam nic przeciwko.
Stal Mielec to klub bogaty duchowo i biedny materialnie.
Dużo w tym prawdy. Taki scenariusz napisało życie.
Nie spodziewałem się, że się pan zgodzi.
Mówimy o perspektywie Ekstraklasy, tak?
Tak, ale z drugiej strony nie da się ukryć, że mocno uderzyła was też pandemia. Pamiętam wywiad z byłym prezesem Jackiem Orłowskim, który narzekał, że kasa klubowa jest pusta i nie ma z czego wypłacać pensji. Sytuacja się poprawiła?
W ciągu najbliższych dwóch tygodni zamkniemy finansowo cały sezon. Dostaniemy pierwszą transzę od sponsorów, którzy z nami zostali, więc to pozwoli nam, żeby ekonomicznie sfinalizować okres 2019/20.
Ilu sponsorów opuściło Stal w tym sezonie?
Z takich ważnych, ze względu na koronawirusa, opuściło nas PKP LHS. Odeszli, bo nie mogli jeździć. Kolej szerokotorowa bardzo dużo towarów wozi na Wschód, chociażby do Chin, a z racji na to, że możliwości takich przejazdów zostały skrajnie ograniczone, to siłą rzeczy w nich to mocno uderzyło. Ale mamy nadzieję, że kiedyś do nas wrócą.
Dużo ekwilibrystyki wymagało od was, żeby znaleźć sponsorów zastępczych?
Jest nowy sponsor, który bardzo fajnie pokazał się podczas pandemii – Euro-Eko, czyli spółka, która zajmuje się przetwarzaniem odpadów, śmieci i do tego funkcjonuje w naszej strefie ekonomicznej. Coraz mocniej firma ta angażuje się w działalność klubu, oferując sporą pomoc pierwszej drużynie i akademii.
Jak dużo straciliście przez pandemię?
Na pewno przychody z dnia meczowego. Ograniczenia publiczności zrobiły swoje. Stal Mielec jest klubem, który bardzo poważnie liczy w swoim budżecie dzień meczowy. To nie tylko bilety, ale też partnerzy meczu, sklepik, gadżety, reklamy na LED-ach, wpływy z gastronomii. Odcięcie od tego mocno w nas uderzyło. I naprawdę jestem pełen podziwu dla drużyny, dla sztabu, dla wszystkich ludzi w klubie, że naprawdę dzielnie i rozumnie podeszli do okresu pandemicznego. Wspieraliśmy się, trzymaliśmy się razem i skutkiem tego jest to, że awansowaliśmy do Ekstraklasy.
Zawsze też podkreślam, że dzięki temu, iż mieliśmy zapewnione stypendia, to nikomu nie groziło zostanie na lodzie, bez środków do życia. Tak dozowaliśmy wypłaty, że każdy pieniądze miał.
Dało się to przeprowadzić sprawiedliwie czy pojawiały się niesnaski?
Tak, tak, tak. Wiadomo, że trzeba było wykazywać się niebagatelną mądrością, bo ci chłopcy, którzy zarabiają niewiele, mniejsze mają kontrakty, to musieli dostawać całość, a ci chłopcy, którzy są topowymi piłkarzami w kwestii wynagrodzeń, to jasne, że dostawali część, ale taką część, która zapewniała im spokojne funkcjonowanie i spokojne życie.
O I lidze często mówi się, że dzień meczowy wcale nie przynosi wielkich zysków, a co więcej, często przynosi straty, bo sama organizacja widowiska sporo kosztuje. A u was jest inaczej.
Mamy niezłą średnią – 3500 kibiców na stadionie przed pandemią, 1300 karnetowiczów, więc to są naprawdę niezłe pieniądze. Jak liczba fanów została ograniczona, to około 10 tysięcy musieliśmy dokładać do organizacji meczu, bo ochronę obydwu stron stadionu zapewniliśmy, a liczbowo było jej porównywalnie dużo do stanu z normalnych warunków. Były też droższe opłaty, jeśli chodzi o prąd, jeśli chodzi o jupitery. To też podniosło nam koszty, bo każdy mecz jest w telewizji, a jeżeli jest w telewizji, to niezależnie, czy gramy o 12:40, czy o 15:10, to musieliśmy te światła odpalać. Koszty, koszty i jeszcze raz koszty.
Szacowanie dopiero nas czeka. W okolicach września i października będzie wszystko jasne. Siądziemy z księgowymi i wiele rzeczy wyjdzie w zestawieniach finansowych. Będzie ciężko.
Jak pan ocenia pakiet pomocowy PZPN-u? Można te pieniądze sensownie ulokować czy to kropla w morzu potrzeb?
Dla takiego klubu jak Stal Mielec, to są bardzo ważne pieniądze. Jeszcze nie wiemy, czy w pakiecie będziemy traktowani, jak pierwszoligowiec, czy jak ekstraklasowicz. Będziemy czekać na wytyczne. Pierwsze wpływy mają się pojawić we wrześniu. Przynajmniej tak wynika z naszych nieoficjalnych informacji. Na pewno będzie to duża pomoc. Będzie można to przeznaczyć na cele statutowe klubu, czyli nie będzie można z tego płacić pensji trenerom i zawodnikom, ale na pewno nie będziemy narzekać. Jestem przekonany, że mądrze te pieniądze wydamy.
Jaki budżet planujecie na przyszły sezon?
Na tę chwilę, jeśli mówimy o umowach sponsorskich i prawach z telewizji, szacujemy, że będzie to około 12 milionów złotych, ale mamy nadzieję, że ta kwota będzie wyższa. Trwają rozmowy ze sponsorami, którym umowy kończą się w lipcu. Mamy też nadzieję, że część sponsorów nas dokapitalizuje, bo wiadomo dla nich Ekstraklasa jest mega medialna, a teraz są na stawkach pierwszoligowych. Oczywiście trzeba wierzyć w reklamę.
Macie długoterminowy plan finansowy, który ma wyprowadzić klub na prostą?
Warunkiem dojścia do zdrowego modelu funkcjonowania jest to, żeby przez najbliższe trzy lata zostać w Ekstraklasie. W takim układzie myślę, że staniemy się silnym, niezależnym, stabilnym klubem, który będzie się cały czas rozwijał.
A co w wypadku, kiedy wasza przygoda w Ekstraklasie potrwałaby tylko rok i musielibyście wrócić do I ligi? Byłby problem?
Myślę, że problem byłby z zespołem. Wiadomo, że na większość piłkarzy nie byłoby nas stać w I lidze. Ale tak, z tyłu głowy zawsze musi być plan B, plan C, plan D. Wiemy, że trzeba stworzyć sobie bufor bezpieczeństwa. Nie zakładamy spadku w pierwszym roku. Nie daj Boże. Porozmawiamy w zimie. Wtedy będziemy wiedzieć więcej, będziemy wiedzieć, jak to wszystko idzie i w którą stronę zmierza.
Trzeba przepłacić niektórych piłkarzy, żeby osiągać swoje cele?
W I lidze mieliśmy – przynajmniej tak wynika z ostatnich badań Deloitte – dopiero dziesiąty-jedenasty budżet. U nas się nic nie zmieniło. Mieliśmy 8 milionów budżetu, w tym akademia, i daliśmy radę. To wielki sukces. Choć jak teraz patrzę na trwające okno transferowe, które bardzo mocno się rozkręciło, to ja nie widzę, żeby pandemia cokolwiek zmieniła. Stawki są potężne. Mam wrażenie, jakby agenci i zawodnicy chcieli nadrobić swoje straty spowodowane cięciami w czasie przerwy pandemicznej. Zresztą nowy kontrakt Ekstraklasy bardzo mocno podniósł stawki.
Mam na gorąco temat z naszym czołowym zawodnikiem, Bartkiem Nowakiem, i my na stan dzisiejszy nie mamy nawet podbicia finansowo do dziesięciu klubów, żeby w ogóle próbować go zatrzymać. To na bank. Szaleństwo.
Czyli jeśli Bartosz Nowak nie uzna, że kocha Mielec, uwielbia Stal i wierzy w ten projekt bezgranicznie, to raczej nie ma szans, żeby zatrzymać go w klubie?
Z Bartkiem Nowakiem w zimie mieliśmy dżentelmeńską umowę. Miał bardzo poważną ofertę z Lechii Gdańsk. Był zdecydowany, Lechia też, ale my też wiedzieliśmy swoje. Wiedzieliśmy, ze musimy go zatrzymać, stąd umowa, że jak pomoże nam w awansie do Ekstraklasy, to już później sam wybierze sobie klub, w którym będzie chciał kontynuować swoją przyszłość. I od początku mieliśmy świadomość, że może nie być to Stal Mielec.
Czyli nie spodziewać się Bartosza Nowaka w Stali Mielec w wydaniu ekstraklasowym.
Postaramy się wykreować następnych piłkarzy, o których będzie głośno. Zawsze tak było, że tworzyliśmy dla elity trenerów i zawodników. Co okno transferowe, to ktoś odchodził, ktoś się przebijał, wybijał, pokazywał. I trener Smółka posmakował Ekstraklasy, i trener Skowronek osiąga dobre wyniki w Wiśle, i Radek Majecki jest w Monaco i po mistrzostwie Polski, Mateusz Cholewiak tak samo, jeśli chodzi o mistrzostwo.
Dariusza Marca odkryliście w roli pierwszego trenera.
Mamy dobrą rękę. Zawsze serce boli, jak z drużyny odchodzi zawodnik czy trener. Podchodzimy do tematu emocjonalnie, wiążemy się z ludźmi, budujemy wspólnotę i to trudny moment.
Porozmawiajmy o personaliach. Po sezonie skończyły się wypożyczenia braci Żyro.
Michał Żyro się u nas odbudował i już podpisał kontrakt z Piastem Gliwice. Cały czas za to jesteśmy w kontakcie z agentem Mateusza Żyry. Wiem, że Legia chce zostawić go u nas, my też bardzo chcielibyśmy tego, więc myślę, że Mati z nami zostanie.
Problem ze środkiem obrony jest ewidentny. Będą wzmocnienia na tej pozycji?
Na pewno. Celujemy w dwóch stoperów. Są kandydatury. Zaczęliśmy już rozmowy – nie są łatwe, ale na pewno to jest priorytet. Przydałby się też nam mobilny boczny obrońca, który byłby w stanie zagrać na prawej i na lewej obronie. Szukamy też dużej „6” i „9” , bo odejście Michała Żyry tworzy lukę i podejrzewam, że tu czeka nas podpisanie dwóch-trzech napastników.
A bramka? Jakub Wrąbel wrócił do Wisły Płock.
Rozmawiamy z Wisłą Płock. Nie są to łatwe rozmowy. Opinia sztabu szkoleniowego Wisły jest taka, że oni bardzo chcą, żeby Kuba wrócił do Płocka. Mamy kandydatury dwóch bramkarzy, którzy w tym sezonie grali w Ekstraklasie i mamy też swoją grupę młodych bramkarzy, więc pewnie zastosujemy model, który do tej pory się sprawdzał: jeden doświadczony golkiper i wokół niego paru młodziaków.
Poza tym określacie jakiś model transferów: obcokrajowcy, doświadczeni ligowcy, wyróżniający się pierwszoligowcy? Ilu nowych zawodników Stali możemy się spodziewać?
Zobaczymy, jak się to okno transferowe ułoży, ale oceniam, że wzmocni nas między pięciu a ośmiu zawodników. Co okno robimy transfery przyszłościowe. Sprowadzamy zawodników, którzy potrzebują czasu, żeby się rozwinąć. Najlepszym przykładem jest Robert Dadok, który wymaga jeszcze zaufania i czasu, a myślę, że niedługo będzie bardzo dzielnie radził sobie na boiskach Ekstraklasy. I takiego transferu, w jednej lub w dwu formacjach, dokonamy.
Ładnie rozwinąć mógł się też Bartłomiej Kiełbasa, ale w klubie już go nie ma. Na naszych łamach dosyć mocno wypowiedział się on o kulisach rozstania. Podobno trener Marzec kazał mu wypierdalać.
Nie byłem przy tej sytuacji. Znam wersje obu stron. Znaczy, przepraszam, od samego zawodnika tego nie usłyszałem, ale od jego agenta już ja najbardziej, więc powiem tak: uważam, że media nie są miejscem do tego, żeby trener z zawodnikiem toczyli tam emocjonalny spór i robili sobie personalne wycieczki. Po prostu nie skorzystaliśmy z okazji wpłacenia ekwiwalentu LKS-owi Izdebki. Uznaliśmy, że to są zbyt duże pieniądze, a Bartek jest dla nas zawodnikiem, który oczywiście, fajnie wbił się do pierwszej kadry, fajnie zagrał z Miedzią, ale to tyle. Rozumiem, że być może zawodnik czuje się rozgoryczony brakiem jakiejś wielkiej determinacji z naszej strony, ale też mamy do tego prawo. Oglądamy każdą złotówkę. Tak się stało. Przykra sprawa. Nie ma sensu się boksować. Nikomu to niepotrzebne. Ani nam, ani zawodnikowi, któremu bardziej powinno zależeć na tym, żeby być bardziej znanym z dobrej gry niż z komentowania swoich kłótni z klubami.
Nie będziemy wywlekać brudów, bo pana przy tej sytuacji nie było, ale kwota 51 tysięcy faktycznie przekraczała wasze możliwości? To było zbyt dużo?
Na zawodnika, z którego nie wiadomo, co będzie i co się urodzi, który potrzebuje jeszcze czasu, to dla nas duża kwota. Być może za rok, po utrzymaniu w Ekstraklasie, będziemy mieli milion złotych przygotowane na płacenie ekwiwalentów. O I lidze mówi się pół żartem, pół serio, że to najlepsza liga na świecie, bo jest bardzo nieobliczalna, a piłka w I lidze jest bardzo prawdziwa, ale jest ciężko. Naprawdę. Pierwszoligowcy nie mają łatwo. Walczymy o różnych zawodników. Rozmawiamy z nimi, prowadzimy negocjacje, a tu się zaraz okazuje, że nie mamy szans rywalizować z klubami z Ekstraklasy, które tym samym zawodnikom proponują jeszcze pieniądze za sam podpis, mieszkanie, auto, dodatki. I choć nam się wydaje, że jesteśmy dogadani, to raz-dwa i piłkarz podpisuje kontrakt gdzieś indziej.
Jesteśmy bardzo ostrożni. Pamiętajmy, że jak pojawiła się sytuacja z Bartkiem Kiełbasą, to byliśmy jeszcze bardzo daleko od Ekstraklasy. Po fajnym meczu z Miedzą przydarzyły nam się wpadki, gorsze momenty, nic nie było takie pewne. Bartkowi życzymy wszystkiego dobrego. Niech znajdzie sobie super miejsce do rozwoju, do grania. Być może kiedyś będzie tak, że wróci do Mielca. Ale podkreślam: nie będę rozsądzał, kto miał w tej sprawie rację – zawodnik czy trener. Potrzebujemy teraz spokoju. Wszystko pędzi. Z godziny na godziny sytuacja się zmienia. Nie mamy sił, żeby z tym walczyć i przepychać się o to w mediach.
Żeby poradzić sobie w Ekstraklasie jako beniaminek często nie wolno mieć sentymentów w okresie okna transferowego. Z częścią zawodników trzeba się pożegnać, nawet jeśli to byli piłkarze, którzy przyczynili się do awansu.
Podchodzimy do tego bardzo spokojnie. Kalendarz w tym momencie jest niezwykły. Skończył się sezon, zawodnicy dostali osiem dni wolnego, powrót przewidziany jest na 3 sierpnia, 15 sierpnia gramy Puchar Polski, a tydzień później rusza liga. To będzie bardzo specyficzne okno transferowe. Będziemy wzmacniać pozycje, co do których jesteśmy najbardziej zdeterminowani, a co do pozostałych, to będziemy bacznie się przyglądać i obserwować. Nie będziemy królem polowania. Musimy czekać, aż wyszaleją się najsilniejsi, i wtedy ewentualnie patrzeć, co dla nas zostanie. To też będzie generowało ruchy z zewnątrz. Jeśli będziemy widzieli, że mamy lepszego piłkarza niż tego, który jest w kadrze, to będziemy rozmawiać. Inna sprawa, że nie chcemy nikogo zostawić na lodzie – będziemy pomagać znajdować zastępowanym piłkarzom lepsze kluby.
Jak wygląda wasz dział skautingu? Jest szeroki i rozbudowany czy raczej skromny? Na jakich kierunkach zagranicznych transferów zamierzacie się skupiać – Bałkany, Niemcy, Hiszpania?
Jako takiego stricte działu skautingu nie mamy. Opieramy się na relacjach z agencjami menadżerskimi, którym ufamy. Jest takich kilka w Polsce, które świetnie pracują, świetnie współpracują, świetnie opiekują się swoimi zawodnikami. I ja – powiem szczerze – takiemu agentowi z czystym sumieniem mogę wypłacić prowizję za wykonaną robotę, bo znam super agentów, którzy czują ten sport i chcą temu klubowi pomóc. Jest w tym wzajemność – my pomagamy im, oni nam.
W Stali to jest fajne, że sami zawodnicy również są emocjonalnie zaangażowani w ten cały proces. Najlepszy przykład to przyjście Michała Żyry, w którym wielką rolę odegrał jego brat, Mateusz Żyro. Chciał pomóc nam awansować, a przy okazji zadbać, żeby jego brat znalazł fajne miejsce do rozwoju. To są takie różne historie, które składają się na efekt końcowy naszego działania. Co jeszcze? Penetrujemy rynek i rozwijamy naszą akademię. Jak ściągamy młodego i utalentowanego zawodnika do naszej akademii, to zawsze już na dobre, płacąc mu kontrakt juniorski i wprowadzając do pierwszej drużyny. Ale w tym wypadku trzeba być akurat bardzo cierpliwym.
Są agenci, którym można zaufać i to naturalne, ale czy nie stało się tak, że po awansie do Ekstraklasy rozdzwoniły się telefony od menadżerów z całej Polski z propozycjami wpychania wam tabuna swoich piłkarzy?
Każdy ma swoje kierunki upodobań, każdy walczy, żeby swojego zawodnika gdzieś ulokować i nie ma w tym nic dziwnego. Otwieramy się na nowych ludzi, na nowych agentów, poznajemy ich, tylko że mówię: tu jest kwestia zaufania. Jest tak, że ktoś nas wsadzi na minę, to wtedy taka agencja jest skreślona i nie podejmujemy z nią rozmów. Jeżeli jest wspólny projekt, typu Majecki i Cholewiak, być może za chwilę coś kolejnego, to tutaj się na tym skupiamy. Z drugiej strony mamy swoją grupę transferową, interesujemy się polską piłką i szukamy na własną rękę. I tak, wiadomo, raczej skupiamy się przy wzmocnieniach na zawodnikach grających w Polsce.
Jak pójść drogą Rakowa Częstochowa, a nie iść drogą ŁKS-u?
Bardzo trudne pytanie. Trzeba przeanalizować, co dobrego wydarzyło się w ŁKS-ie i co dobrego wydarzyło się w Rakowie, żeby znaleźć jakiś złoty przepis na to, jak umiejętnie zarządzać klubem po awansie. Mam wrażenie, że Raków był budowany dłużej, z większą świadomością. ŁKS-owi drogę do Ekstraklasy otworzyliśmy my, przegrywając z nimi na wiosnę u siebie, po karnym, dzięki czemu oni uwierzyli w swoje możliwości. I z tego skrzętnie skorzystali.
Nie chcę się mądrzyć. Nigdy nie pracowałem w Ekstraklasie. Możemy się uczyć i analizować. Mam nadzieję, że jak najszybciej wgramy się w tę ligę, bo nie dość, że to bardzo trudne rozgrywki, to jeszcze bardzo szybkie – zdrzemniesz się na chwilę i już przegrywasz 0:2. Dużo pracy przed każdym pionem w naszym klubie. Zależy nam na tym, żeby cieszyć się każdą chwilą w elicie.
Jak duże zaufanie ma trener Dariusz Marzec?
Zaufanie ma duże. Zbudował sobie pozycję ciężką pracą, otwartością i uczciwością. Obecnie trwają rozmowy nad przyszłością, bo wraz z końcem lipca kończy mu się kontrakt. Myślę, że już niedługo będziemy wiedzieć, czy trener Marzec zostanie z nami na dłużej, czy pójdzie własną drogą.
To chyba formalność.
W piłce nie ma formalności. Wszystko toczy się tak szybko, że niczego nie można rozpatrywać w tych kategoriach. Klub ma swoje oczekiwania. Zobaczymy, czy spotkamy się gdzieś pośrodku. Tak jak pan powiedział wcześniej: czasami w Ekstraklasie nie powinno być sentymentów i tak też tutaj będzie.
Jestem zdziwiony.
Bardzo chcielibyśmy, żeby ekipa szkoleniowa, która wywalczyła awans, dostała też szansę szczebel wyżej. Ale są pewne rozbieżności wizji gry, wizji klubu, wizji finansowe. Też mamy budżet skrojony, co do jednej złotówki. Musimy być bardzo ostrożni. Być może ktoś ma inne propozycje i dlatego się waha.
Żałuje pan, że nie było dużo czasu na radość po awansie. Mniej niż tydzień po fecie, a praca wre.
Już po meczu z Zagłębiem Sosnowiec, w którym zapewniliśmy sobie awans, obudziłem się i od razu: telefony, rozmowy, dyskusje. Wielu piłkarzy od razu chciało wiedzieć, co z nimi i jak ich sytuacja. Wielu piłkarzy zachowało się z klasą. Mieli dużo propozycji, jak Bartek Nowak czy Michał Żyro, ale w ogóle o tym nie rozmawiali. Byli skupieni na celu. Ekstraklasa to bardzo wysoka półka organizacyjna. Wiele rzeczy trzeba poukładać. Jest dużo pracy. W sobotę chciałem świętować, ale nie mogłem, bo cały czas telefon dzwonił. Nawet w czasie meczu. Mnóstwo rzeczy do zrobienia – obóz, sparingi, sponsorzy, transfery. Tempo jest niesamowite.
Czego najbardziej obawia się pan przed Ekstraklasą?
Obawiam się, żebyśmy nie byli tak przestraszeni, jak w meczu z Lechem w Pucharze Polski. Żeby nie zjadła nas trema. Żebyśmy próbowali grać swoją piłkę, mieć swój pomysł. Marzy mi się, żeby w ciągu kilku lat drużyna grała tak, żeby pokochała ją cała Polska. To jest takie moje marzenie, żeby tak zestawić tę ekipę, żeby zostawiała na boisko wielkie serce i pokazywała kreatywność na boisku.
Tego też się boję, że musimy bardzo mocno poprawić grę defensywną. Teraz będziemy postawieni w zupełnie innej roli. Będziemy grali tak, żeby zostać w Ekstraklasie. Nie będziemy faworytami, nie będziemy dominować, atakować, iść cały czas do przodu. Martwię się o to, jak szybko złapiemy balans między defensywą a ultra-ofensywnym graniem.
Widziałem, że na fetę zaprosiliście legendy klubu. Przykładowo Grzegorza Lato.
Fajne spotkanie różnych pokoleń. Nasi mistrzowie powoli odchodzą na drugą stronę. Zostaje ich coraz mniej. Teraz zaszczycili nas swoją obecnością. Było też pokolenie piłkarzy, trenerzy, działaczy, którzy tułali się i dźwigali klub w III i IV lidze. Wzruszające spotkanie z pięknymi i bolesnymi wspomnieniami. Historia klubu jest cudowna, pełna życia, ale też swoje wycierpieliśmy.
Po ćwierćwieczu wracacie do Ekstraklasy. I chcecie wyjść na prostą.
Tak, trzy lata w Ekstraklasie sprawią, że klub stworzy sobie solidne fundamenty organizacyjne. Będzie miał politykę bezpieczeństwa. Wszystko dzieje się po coś – pandemia pokazała, że nie można żyć spokojnie. Procent ryzyka musi być, ale przy tym trzeba mieć poduszkę, żeby przechodzić suchą stopą przez niespodziewane sytuacje losowe. Czeka nas bardzo trudny rok.
Znaczna część naszego budżetu to pieniądze miejskie i spółki skarbu państwa. Obawiam się, że nie będzie łatwo. Włodarze tych instytucji będą musieli wybierać – albo dać pieniądze na ratowanie ludzkiego życia, albo dać pieniądze na funkcjonowanie klubu. I na to trzeba się przygotować. Szanse są nierówne, bo beniaminkowie wchodzą z I ligi, z I ligi, która się rozwija, ale tak wielkich dochodów, jak Ekstraklasa jeszcze nie generuje. Ta nowa transza dla klubów Ekstraklasy pozamiata nas, jeśli chodzi o wielu piłkarzy, których chcielibyśmy mieć u siebie, ale nie będziemy mogli mieć przez ograniczenia finansowe. W Ekstraklasie nie ma sentymentów.
rozmawiał Jan Mazurek
Fot. Newspix/Stal Mielec