Lechowi Poznań zalałoby piwnicę, gdyby mieszkał na Saharze. Lech Poznań doznałby udaru z przegrzania na środku Antarktydy. Lech Poznań złamałby sobie ząb jedząc watę cukrową. Lech Poznań nadepnąłby na klocek Lego pośrodku Pacyfiku. Lech Poznań jest klubem przeklętym i na miejscu władz Kolejorza sprawdzilibyśmy, czy gdzieś pod murawą przy Bułgarskiej nie ma zakopanej żaby.
Dzisiejszy półfinał z Lechią Gdańsk tylko to potwierdził. Biliard oddanych strzałów na bramkę Alomerovicia, słupek Modera, nieodgwizdany rzut karny na Puchaczu, cofnięty (i słusznie) rzut karny w doliczonym czasie gry. Wreszcie te karne – z przewagą bramki, niestrzelonymi trzema wapnami z rzędu, kontuzją van der Harta.
I gdyby to przydarzyło się – dajmy na to – Wiśle Płock, to wzruszylibyśmy ramionami, powiedzieli “cóż, taki jest sport” i poklepali płocczan po plecach. Futbol jest tak kapitalnym sportem, że czasami kumulacja pecha jednego wieczora wywraca do góry nogami losy rywalizacji. Ale przecież kibice Kolejorza przeżywali dzisiaj deja-vu. I to deja-vu innego deja-vu poprzedzonym wcześniejszym deja-vu. No bo wspomnijmy:
- przegranym finał Pucharu Polski z Legią na Narodowym w 2015 roku
- powtórka z rozrywki, znowu porażka na Narodowym, znowu z Legią
- Denis Rakels pudłujący na pustą bramkę w starciu z Utrechtem, Holendrzy trafiają w końcówce i przesądzają losy dwumeczu
- Radosław Majewski pudłujący w doskonałej sytuacji i Lech przegrywa finał Pucharu Polski z Arką Gdynia
- Alomerović broni rzut karny Jevticia, Kapcidzić trafia dla Korony – Lech przegrywa na inaugurację rundy finałowej w sezonie 2017/18, następuje moment zwrotny, Lech spada z pozycji lidera po rundzie zasadniczej i nie zdobywa mistrzostwa
- Jest 3:2 w rzutach karnych, Ramirez pudłuje przy decydującej jedenastce, wcześniej fatalnie strzela Marchwiński, całość wieńczy Jóźwiak strzałem w kosmos, Lech odpada w półfinale z Lechią
Zdjęcia, które bolą
Wybaczcie nam, kibice Lecha, bo wiemy, że to sprawia wam fizyczny ból. Ale te obrazki są dla fanów z Poznania jak drzazga wbita pod paznokieć:
No i dzisiaj trzy karne na tę samą bramkę, w którą nie mógł trafić Rakels i na którą jeszcze w barwach Korony Alomerović (co za chichot losu) przyjmował strzał Jevticia.
Gotowy scenariusz na film
Pisaliśmy ostatnio o tym, że Lech chciałby nawiązać do czasów, gdy był chociaż drugi. Paradoksalnie tęskni za okresem, gdy wyśmiewano ich od Miauczyńskich. I mamy wrażenie, że jeśli dziś Marek Koterski kręciłby kolejną część przygód Adasia Miauczyńskiego, to obsadę miałby gotową.
Nie trafia Rakels – Miauczyński rozsypuje płatki.
Pudłuje Majewski – Miauczyński uderza się w skrzynkę na listy.
Jevtić strzela w Alomerovicia – pod oknem Miauczyńskiego zaczynają napierdalać od bladego świtu.
Przychodzi seria jedenastek z Lechią – do przedziału Miauczyńskiego wchodzi matka z dzieckiem i czipsami, dwie plotkary i nawiedzona parka.
To klątwa. Innego wytłumaczenia nie widzimy.
Prawa Murphy’ego mówią, że jeśli coś może się w życiu spieprzyć, to na pewno się spieprzy. I najnowsza historia Kolejorza jest tego najlepszym przykładem.