Reklama

Lech Poznań, czyli tęsknota za byciem Miauczyńskimi

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

04 lipca 2020, 13:01 • 5 min czytania 27 komentarzy

Czy komuś się to podoba, czy nie – czas duopolu legijno-lechowego był najciekawszym okresem w Ekstraklasie ostatniego dziesięciolecia. Nie tylko na boisku, ale i poza nim. Podbieranie sobie piłkarzy, wyścigi na szpileczki, Leśnodorski wytykający palcami błędy Lecha, Klimczak śmiejący się z podklejaniem gumą stołu przez Leśnodorskiego. Ale duopolu już nie ma. Jest monopol. I nawet jeśli Lecha frustrowała łatka Miauczyńskich, to dziś za tą łatką może tylko rzewnie zatęsknić.

Lech Poznań, czyli tęsknota za byciem Miauczyńskimi

Pamiętam wjazd na stadion przy Łazienkowskiej w 2016 roku. Lech szorował wtedy po dnie tabeli, zespół trawił wewnętrzny konflikt, jedynym pocieszeniem tamtego okresu dla fanów Kolejorza była gra w Europie. Wjeżdżaliśmy na parking dla mediów autem na poznańskich blachach. Przy szlabanie stał facet w bluzie Legii z kapturem założonym na głowę. Odsunęliśmy szybę, pokazaliśmy wjazdówkę, a jegomość zapytał.

– Wiecie panowie jak się pije Lecha?

Spojrzeliśmy po sobie.

– Do dna, kurwa, DO DNA!

Reklama

Tą postacią był Wojciech Hadaj.

Lekceważenie gorsze od szydery

Nie wspominam tamtej historii, by Wojtkowi dopiec, bo przy każdej wizycie w Warszawie lubię sobie z nim podocinać. Wspominam ją dlatego, że dziś w Warszawie nawet nie ma po co szydzić z Lecha. Poznański klub sam wyeliminował się na kilka ostatnich lat z pozycji tego, któremu warto posyłać złośliwości. Bo w życiu tak jest, że jeśli chcemy komuś dopiec, to z emocjonalnych względów. Bo wygraliśmy rywalizację, bo jesteśmy pewni swego przed najbliższym starciem. Trochę jak w tej anegdocie, gdy Dyskobolia pojechała na pewien wyjazd. Piłkarze wyszli na rozgrzewkę i miejscowi zaczęli obrażać Piotra Świerczewskiego. Ten tylko wzruszył ramionami i zapytał:

– A na kogo mają gwizdać? Na Telichowskiego?

Zawsze ciekawiły mnie tygodnie poprzedzające starcia Lecha z Legią. Jeśli mecz był w weekend, to już w poniedziałkowych gazetach pojawiały się pierwsze teksty pod klasyk. Wywiady z zakurzonymi legendami, historie zawodników spajających obie drużyny, głośny wywiad prezesa jednego z klubów. Jeśli jeszcze na konferencji prasowej któryś z trenerów rzucił jakimś smakowitym kąskiem, to następnego dnia mógł liczyć nie tylko na ostatnią stronę w dzienniku, a na wzmiankę na okładce. Dzisiaj zrobiłem prasówkę najpopularniejszych polskich dzienników i dzisiejsza atmosfera w niczym nie przypomina mi tamtej sprzed pięciu-sześciu lat.

I nie dziwi mnie to, bo przecież wiem jak wygląda tabela w tym sezonie. Ale ważniejsza zdaje się być tabela przekrojowa. Taka z ostatnich pięciu sezonów.

Reklama

Jeden sezon nie może być papierkiem lakmusowym, ale już okres pięcioletni mówi nam jak najbardziej, że duopol legijno-lechowy przestał istnieć. I to nie dlatego, że – jak czasem słyszę – te mecze się już znudziły. Czy przez to, że nie ma po obu stronach charyzmatycznych postaci. I że wszystkie ciekawe wątki zostały już przerobione na sto różnych sposobów.

Duopol się skończył, bo jeden z klubów narzucających tempo lidze z tego wyścigu odpadł

Pamiętam dziennikarzy zajmujących się Legią, którzy przyszli do naszego poznańskiego stolika po jednym z finałów Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Finale rzecz jasna przegranym. – No, co tam, Miauczyńscy? Ciągle drudzy? – szydzili. Koledzy z branży bardziej zaangażowani w kibicowanie Lechowi zakładali wtedy na usta wymuszony uśmiech, ale w głębi serca irytowali się niemiłosiernie. Bo szyderka najbardziej boli wtedy, gdy dotyczy faktów. A przecież Lech był tak wiernym odwzorowaniem Adasia Miauczyńskiego, że można byłoby używać tych określeń zamiennie.

Każdy wyjazd na Narodowy kończył się jak próba otwarcia przez Miauczyńskiego paczki płatków śniadaniowych.

Walka o mistrzostwo? Jak w tej scenie, gdy Miauczyński wraca co mieszkania i z pełnym impetem ładuje się głową w skrzynkę pocztową.

Odbieranie medali na koniec sezonu? I znów można podłożyć tu scenkę, gdy Miauczyński odbiera 777 złotych wypłaty. „I oto mi płacą, jakby mi ktoś w mordę dał”

Sęk w tym, że frustracja z drugiego miejsca i tak dla Lecha była lepsza niż stan obecny. Bo dzisiaj przecież drugie miejsce będzie przyjęte w klubie (nie na trybunach, choć na części pewnie i też) jako sukces. Pamiętamy doskonale narrację sprzed roku, gdy Karol Klimczak w tournee medialnym po studiach telewizyjnych mówił – celu sportowego nie ma, budujemy zespół, zobaczymy co z tego wyjdzie. Był nawet moment w tym sezonie, gdy zaczęliśmy się zastanawiać, czy aby Lech znajdzie się w górnej ósemce. Z tej perspektywy oczywiście drugie miejsce można traktować jako miejsce satysfakcjonujące.

Ale nie sukces, na Boga.

Niech nikt nie nazywa wicemistrzostwa sukcesem

Mam nadzieję, że nikomu w klubie z Bułgarskiej nie przyjdzie nazywać potencjalnego wicemistrzostwa sukcesem. Sukcesem będzie zdobycie Pucharu Polski, o ile nastąpi. Ale nie wicemistrzostwo. Hasła o minimalizmie są tak wyświechtane, jak „wystarczy nie kraść” w polemikach politycznych. Ale właśnie takie hasło obnażałoby minimalizm Lecha.

Niemniej samo zredukowanie oczekiwań czy aspiracji chyba najdobitniej świadczy o tym, jak bardzo na przestrzeni ostatnich lat Lech stanął w miejscu. Już nie chodzi o to, że od 2015 roku trofea zdobywała chociażby Lechia, Arka czy Piast. Nie chodzi o to, że ostatni raz w fazie grupowej europejskich pucharów grał w 2015 roku. Nawet nie o to, że z ponad 100 milionów budżetu zjechał na próg o połowę niższy. A to, że nawet nie może pomachać szabelką, bo nikt nie potraktuje go poważnie. Jaki sens miałaby przedsezonowa napinka fanów Kolejorza w kierunku rywali z Warszawy? No żaden. Wyglądałoby to kuriozalnie.

W życiu sportowca gorsze od smaku porażki na finiszu gorsze jest tylko poczucie, że obok miejsca w finale nawet nie stałeś. A w życiu kibice gorycz przegranej można przełknąć, ale gorsze jest już tylko lekceważenie przez odwiecznego rywala. Lech w takiej sytuacji się znalazł. Jakkolwiek boleśnie dla poznaniaków to brzmi – dziś Kolejorz nie jest już Miauczyńskim, a tęskni za tym, by być choćby drugi.

Damian Smyk

fot. film Dzień Świra

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

27 komentarzy

Loading...