Reklama

Rzym stracił tożsamość, teraz traci nadzieję. Co czeka amerykańską AS Romę?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

05 lipca 2020, 12:13 • 10 min czytania 6 komentarzy

Osiem porażek w 2020 roku – a w zasadzie dziewięć, bo remis w derbach to jak porażka – to bilans AS Romy, która przeżywa największy kryzys od lat. Zamiast powrotu na szczyt, Giallorossi muszą się martwić, czy nie wypadną nawet z Ligi Europy. Kibice nie krytykują już pod nosem. Rzymskie uliczki huczą od obelg kierowanych głównie pod adresem Jamesa Pallotty i tego, co zrobił z ukochanym klubem stolicy. Podczas gdy Lazio powzięło atak na tron, drugi klub z Wiecznego Miasta traci pozycję, tożsamość i stabilność. Co dzieje się z AS Romą?

Rzym stracił tożsamość, teraz traci nadzieję. Co czeka amerykańską AS Romę?

Żeby zrozumieć sedno problemów, trzeba byłoby cofnąć się do momentu, w którym rodzina Sensich zrezygnowała z dalszej działalności w klubie. Czyli w zasadzie było tak, jak w przypadku innych wielkich włoskich drużyn. Milan po odejściu Silvio Berlusconiego całkowicie zgubił rytm. Inter bez Massimo Morattiego długo zbierał się, żeby wrócić na szczyt. Roma dopełniła ten tercet, z jedną różnicą. Rzymianom trafił się chyba najgorszy z możliwych właścicieli.

American Dream

James Pallotta, kto to taki? Amerykański miliarder z włoskimi korzeniami. A skoro tak, to wielce prawdopodobne, że gość ma coś wspólnego z Bostonem. Strzał w dziesiątkę – Pallotta nie tylko urodził się w Bostonie, ale przede wszystkim jest jednym z właścicieli Boston Celtics, czołowej marki na koszykarskiej mapie USA. To, w połączeniu z faktem, że korzenie Pallotty sięgają południowo-wschodniej części Italii, nie wróżyło zbyt dobrze Romie. Dlaczego?

  • Jeśli ktoś prowadzi klub NBA, to wydaje mu się, że klub piłkarski też można traktować jak biznes i liczyć dochody
  • Gdy ktoś nie miał nic wspólnego z Rzymem i Romą, kompletnie nie czuje klimatu

I – co za niespodzianka – tak właśnie było. Inna rzecz, że Giallorossi naprawdę Pallotty potrzebowali. To znaczy – potrzebowali kogokolwiek, więc gdy Thomas DiBenedetto wraz z Pallottą zgłosili się do klubu, każdy witał ich z otwartymi rękami. Roma w schyłkowych latach rodziny Sensich wyglądała tak, jak opisał to Francesco Totti w swojej autobiografii. Pewnego razu, po zwolnieniu Luciano Spallettiego, Rosella Sensi zwołała senatorów drużyny, żeby poradzić się ich o wybór nowego trenera. Sensi mieli dwa nazwiska na finalnej liście. Claudio Ranieriego oraz Roberto Manciniego.

Nie ma co się dziwić, że gdy drużyna usłyszała, że ich szkoleniowcem może być Mancini, ten sam Mancini, który chwilę wcześniej zdobywał mistrzowskie tytuły, jednogłośnie poparła jego kandydaturę. Zebranie było krótkie, wszyscy rozeszli się w uśmiechach, a Totti wieczorem włączył telewizor. „AS Roma potwierdziła zatrudnienie Claudio Ranieriego na stanowisko trenera”. Kapitan zdębiał i przekręcił do szefów klubu.

Reklama

Wy, piłkarze, jesteście szaleni! Nie czytacie gazet? Nie mamy złamanego euro do wydania, a wy wybieracie sławnego trenera, żeby potem domagał się najdroższych piłkarzy… Ranieri nie poprosił nas o nikogo, więc na tę chwilę jest dla nas idealnym rozwiązaniem – usłyszał.

Cóż, jeśli w ten sposób dobiera się trenerów, nie ma co się dziwić, że Roma potrzebowała zmian oraz że przed ich nastaniem wypadła z ligowej czołówki.

Sprzedawać i zarabiać

Nowa jakość nie była widoczna od razu, ale kibice szybko poznali się na tym, jaki plan na Romę ma James Pallotta. Ciężko było się nie poznać, kiedy co okienko dyskutuje się o sprzedaży najlepszych zawodników. Nawet, gdy rzymianom udało się wrócić na szczyt i kiedy to oni byli najgroźniejszym rywalem Juventusu. Lista ubytków jest długa.

  • Marquinhos i Erik Lamela
  • Medhi Benatia
  • Alessio Romagnoli i Andrea Bertolacci
  • Miralem Pjanić

Sezon po sezonie Roma traciła najważniejsze klocki w układance. Jasne, nie oznaczało to, że Giallorossi nikogo w zamian nie ściągali. Inwestycje były, zresztą także takie duże i kosztowne. Ale słowo klucz jest jedno – inwestycje. Gdy ktoś do stolicy Włoch trafiał, można było zakładać, że trafia po to, żeby na nim zarobić. Pallotta i jego podejście do sportu było mocno nasiąknięte koszykówką. Biznesem, w którym liczy się to, ile z niego wyciągniesz. Nie pojmował, że europejska piłka działa trochę inaczej. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, że nie pojmował nawet tego, ile dla Rzymu znaczy Franscesco Totti.

Wyrwać chwasta

Tak w skrócie można nazwać podejście do legendy, które władze Romy zastosowały, gdy kariera Tottiego nieuchronnie zbliżała się do końca. Pallotta i tu dał znać wszystkim, że nie ma zielonego pojęcia o calcio. Chciał, żeby pożegnalny sezon legendy wyglądał tak, jak wyglądał ostatni rok Kobego Bryanta. Wymyślił wielką trasę od miasta do miasta z towarzyszącymi jej wydarzeniami. Pomysł, który w zasadzie Tottiemu się nawet spodobał, ale był tak oderwany od włoskich realiów, że nigdy nie został wcielony w życie. Zresztą to już finalny etap pożegnania kapitana Romy. Wcześniej Totti był regularnie upokarzany i gnębiony przez Luciano Spallettiego. Po zawieszeniu butów na kołku, Francesco dowiedział się nawet od władz klubu, że w zasadzie taki był plan.

Reklama

Trzeba było obrzydzić Tottiemu futbol i odebrać resztki chęci do tego, żeby w ogóle jeszcze wychodził na boisko. Ale nie pomyślano przy tym, że właśnie w ten sposób Rzym dla Pallotty – i Spallettiego – został stracony na zawsze.

Monchi, czyli niszczyciel

Nową rolą Tottiego w ekipie Giallorossich miało być partnerowanie nowemu dyrektorowi sportowemu. Monchi, który zapracował na swoją sławę w Sevilli, był tak pożądany przez Pallottę, że ten zdecydował się wykupić go z Andaluzji. Niespotykana determinacja, to fakt. Ale też kolejny sygnał wysłany do kibiców. Umówmy się, Monchiego nie ściąga się do klubu po to, żeby zbudować potęgę. Ściąga się po to, żeby zarabiać. Roma zdołała już wyprowadzić finanse na prostą i miała do wyboru dwie ścieżki. Pierwsza to wzmacnianie się i dołączenie do czołówki na stałe. Druga to robienie biznesu. Podpowiadając, którą wybrano w Wiecznym Mieście, powiemy, że w pierwszym okienku z Monchim na pokładzie, Roma zarobiła „na czysto” ponad 60 milionów euro.

Problem leżał jednak w tym, jak Monchi wydawał to, co zarobił. Bo jeśli sprzedajesz Emersona, Salaha, Alissona czy Rudigera, to lepiej mieć zastępcę, który zagwarantuje chociaż połowę ich jakości. Tymczasem Hiszpan pokazał, że rynek calcio jest specyficzny i żeby się po nim poruszać, trzeba mieć „to coś”. Krótko mówiąc, chłop palił pieniędzmi w piecu. Zaliczał pudło za pudłem tak efektownie, że Roma w pewnym momencie mogła żałować nawet sprzedaży Łukasza Skorupskiego, bo została bez bramkarza. Kiedy Monchiego w końcu pogoniono ze stolicy Włoch, została po nim prawdziwa armia bękartów.

  • Javier Pastore
  • Rick Karsdorp
  • Davide Santon
  • Bruno Peres

To tylko część nieudanego zaciągu. Był jeszcze Patrik Schick, którego udało się wypożyczyć, ale sprzedać jeszcze nie. Jedynym udanym transferem tego jegomościa okazała się wymiana z Interem, uwzględniająca Nicolę Zaniolo. Rzym nie był tak zrujnowany nawet po najeździe Gotów. Co więcej, w Wiecznym Mieście naprawdę mają pecha do dyrektorów sportowych. Dopiero co zawieszono Gianlukę Petrachiego, który wdał się w ostrą kłótnię z Pallottą i przypłacił to stołkiem. Inna rzecz, że według włoskich mediów Petrachi faktycznie pozwalał sobie na zbyt wiele i nie był to wyskok jednorazowy.

Zanik rzymskości

Ale kibice Romy przeboleliby dyrektorów sportowych, zmiany trenerów, pewnie i biznesową filozofię Pallotty. Tyle że zabrano im to, co zawsze wyróżniało Giallorossich – ich rzymską tożsamość. Pożegnanie Tottiego było nieuniknione. Jednak to, co stało się potem, było gwoździem do trumny. Dla wszystkich w stolicy Italii, a nawet i poza nią, oczywistym było, że następcą Francesco będzie Daniele de Rossi. Druga z ikon Rzymu, legenda, wicekapitan. Tymczasem De Rossiego pogoniono z Romy zupełnie tak, jak Tottiego. – Oni wybrali takie rozwiązanie, ja na to przystałem, bo jestem tylko pracownikiem. To nie jest koniec, o jakim marzyłem, ale mógłbym zrobić nic przeciwko temu klubowi – mówił po odejściu do Boca Juniors mistrz świata z 2006 roku.

De Rossi w styczniu zakończył karierę, jednocześnie zapowiadając, że jeśli wróci do Romy, to tylko wtedy, gdy nie będzie w niej Pallotty i całej jego ekipy. To był kolejny akt wojny. Kolejny, bo wcześniej Rzym definitywnie opuścił także Totti. Jego powtórne odejście wywołało nawet większą burzę niż pierwsze. – Nigdy nie pozwolili mi robić tego, co chciałem. Trzymali mnie z dala od wszystkiego. Miałem nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. To znacznie gorsze niż zakończenie kariery. Odejście z Romy jest jak śmierć. Wolałbym dziś być martwy – mówił Francesco, gdy żegnał się z klubem.

Dalej było tylko grubiej, bo Totti jechał po obecnych władzach. Zarzucał, że Amerykanie zrobili wszystko, żeby odsunąć takich jak on i De Rossi od klubu. Wytykał, że klub sterowany jest zza Oceanu i Pallotta nie wie nawet, co dzieje się w gabinetach. Na koniec rzucił podobne zdanie, co Daniele. Wrócę, gdy zmieni się władza. Nic więc dziwnego, że Pallotta i jego ludzie stali się w Rzymie wrogiem publicznym numer jeden. Kolejnym gwoździem do trumny okazało się ostatnie okienko transferowe, gdy Roma wypożyczyła Alessandro Florenziego. Niby nic wielkiego, faktycznie Florenzi nie był nigdy ikoną Stadio Olimpico. Ale był rzymianinem i kapitanem. Jedną z ostatnich osób, która stanowiła o tożsamości Giallorossich.

„Nie wyciągnąłem z klubu nawet centa”

Rzym głośno i wyraźnie domagał się oddania im Romy. Kiedy na horyzoncie pojawił się Dan Friedkin, ludzie rzucili mu się do stóp, prosząc, żeby odebrał ich klub z rąk Pallotty. Amerykaninowi nie pomagało nic. Ani obietnice budowy nowego stadionu, który w zasadzie powinien już stać, bo oddanie go do użytku zapowiadano na sezon 2016/2017. Ani próby wygładzania wizerunku wywiadami ani nawet kąpiel w fontannie, po tym, jak Roma wyeliminowała Barcelonę.

https://twitter.com/frseriea/status/983837707431567360

Zamiast za swojego, uznano go za pajaca. Jest to jednak o tyle zabawne, że była to jedna z ostatnich, o ile nie ostatnia, wizyta Pallotty w Rzymie. Włoskie media przekonują, że od dwóch lat amerykański biznesmen nawet na chwilę nie pojawił się w stolicy Włoch. Kiedy więc pod koniec 2019 roku pojawiły się wieści, że kwestia sprzedaży klubu jest już właściwie dogadana, szampany strzelały nie tylko z okazji Sylwestra. Ale oferta opiewająca na 575 milionów została odrzucona. Prezydent klubu w wywiadzie dla oficjalnej strony Romy zapewnia jednak, że nie chodzi mu o pieniądze.

– Zainwestowałem w ten klub ponad 400 milionów euro. Nie wziąłem z jego kasy nawet centa. Dokładałem do budżetu nawet w ostatnich tygodniach. Wydałem 70 milionów na sam projekt stadionu. Byliśmy bliscy porozumienia z grupą Friedkina, ale ich ostatnia oferta jest nie do zaakceptowania. Jeśli ich oferta będzie dobra dla Romy, możemy wrócić do rozmów.

Ale media szybko podchwyciły, że „oferta dobra dla Romy” oznacza nie 570, a 750 milionów w kieszeni jej właściciela. Pallotta rzekomo zaczyna tracić grunt pod nogami. Wynik sportowy, który obecnie osiągają rzymianie, nie gwarantuje zysków z Ligi Mistrzów. A nikt we Włoszech nie oszukuje się, że dla Amerykanina ważniejsze od ogrania Barcelony było to, ile Roma na tym zarobi.

Roma będzie trampoliną?

Dziś Giallorossi to trzeci klub w Serie A pod względem wydatków na pensje zawodników. Jeśli mówi się, że przepłacany jest Milan, to jak nazwać Romę? Piąte miejsce w lidze, z perspektywami spadku nawet na siódme, to sytuacja dla rzymian tragiczna. „La Gazzetta dello Sport” przypomina, że gdy zespół prezentował podobną niemoc w ostatnich latach, z posadą żegnali się Claudio Ranieri oraz Eusebio di Francesco. – To był zawstydzający i żenujący mecz – skwitował porażkę z Udinese Pallotta.

To o tyle zabawne – choć nie dla kibiców Romy – że głównym zarzutem wobec drużyny jest fatalne przygotowanie fizyczne. A kto odpowiada za ten element pracy z zespołem? Ed Lippie, człowiek Pallotty, który wtrącił się w pracę sztabu szkoleniowego i – jak twierdzą sami zainteresowani – popsuł ich pracę. Ale koniec końców oceniany jest trener. Dlatego Fonseka, ósmy szkoleniowiec w dziewięcioletniej kadencji Pallotty, siedzi na walizkach. Nie jest on jedyną wątpliwością dotyczącą przyszłości Romy. We Włoszech spekuluje się, że jeśli Amerykanin nie sprzeda Romy, ta przejdzie w tryb funkcjonowania low-cost. Włoskie media spekulują, że rzymska drużyna miałaby być swoistą trampoliną dla talentów, dzięki czemu właściciele nie tylko nie musieliby dokładać, ale mogliby zacząć odrabiać straty z ostatnich lat. To oczywiście wersja, która bardzo podoba się szefom, niekoniecznie zaś kibicom. Bo oczywistym jest fakt, że wówczas Roma mogłaby zapomnieć o tym, że będzie czołową siłą we Włoszech.

– To nie jest klub, który możesz po prostu kontrolować. Musisz połączyć się z ludźmi, dzielić z nimi tę pasję – uderzył w Pallottę Joe Tacopina, były wiceprezydent Romy.

Wygląda jednak na to, że Pallotta mimo dekady na fotelu prezydenta Giallorossich, tej pasji nadal w sobie nie odkrył.

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

6 komentarzy

Loading...