Nie ukrywamy, z pewnym niepokojem czekaliśmy na dzisiejszy skład ŁKS-u Łódź. Dopięcie spadku na okrągłe pięć kolejek przed końcem, połączone z pandemicznymi zmianami w Pro Junior Systemie, mogło wywołać niespodziewany efekt, a kto wie – może i negatywne konsekwencje dla tego bardzo fajnego programu dotowania klubów stawiających na młodzież. Łodzianie z jednej strony faktycznie postawili na czterech młodzieżowców, z drugiej – na szczęście do żadnego absurdu nie doszło.
Jak oczywiście możecie przeczytać w naszej relacji, na przełamanie ełkaesiacy się nie zdecydowali. Jak przegrywają wszystko, co mają do przegrania, tak przerżnęli i dzisiaj. W odróżnieniu od poprzednich meczów, zdecydowanie obniżyła się średnia wieku i stężenie Polaków na boisku. Reszta pozostała bez zmian – 0 goli, 0 punktów, 0 nadziei na lepszy finisz ligi.
Zacznijmy jednak od tego, że pierwszą zwycięską walkę odbyli wcześniej, przy ustalaniu kadry na spotkanie z Wisłą w Płocku. Była to wygrana nad chciwością.
Ale po kolei. Dlaczego drżeliśmy o zachowanie władz i trenera ŁKS-u? Do tej pory głównym zabezpieczeniem programu PJS przed patologicznymi decyzjami sztabów był prosty warunek – spadasz z ligi, nie dostajesz ani złótówki. Dzięki temu nie groziła nam w Ekstraklasie obecność turystów, którzy chcąc zapolować na 3 miliony złotych od PZPN-u, graliby dzieciakami od początku do końca ligi, bez zważania na wyniki i kolejne porażki. Niestety, pandemia wymusiła pewne zmiany, których następnie nikt nie anulował. Nie było jasne, czy liga zostanie dograna, w jakim kształcie, czy nie będzie trzeba podwyższyć limitu zmian. PZPN, chcąc być fair wobec wszystkich, postanowił zmienić zapis dotyczący spadkowiczów – od tej pory drużyna, która zlatuje z ligi, ale zajmuje “biorące” miejsce w PJS, otrzymuje 50% kwoty.
I tu własnie na scenie pojawia się ŁKS. Łodzianie od początku świetnie punktowali za sprawą Jana Sobocińskiego – wychowanka, który w dodatku występował w reprezentacji U-21. Doskakiwali do tego Piotr Pyrdoł i Adam Ratajczyk, jakieś minuty złapał Przemysław Sajdak – ŁKS więc znajdował się na podium PJS, ustępując tylko Lechowi Poznań i Legii Warszawa. Jak to wygląda kwotowo? Za zwycięstwo do wzięcia są 3 miliony złotych, za miejsce numer trzy – 1,5 miliona. Dla spadkowicza więc różnica między pierwszym miejscem a trzecim to dokładnie 750 tysięcy złotych. 50% z pierwszego miejsca to półtorej bańki.
Te 750 tysięcy złotych właściwie leżało na ulicy, wystarczyło się po nie schylić. Albo raczej położyć, to nieco lepsza metafora.
Strategia była prosta – ŁKS w każdym z ostatnich pięciu meczów wystawia może sześciu, może siedmiu wychowanków. Każdy z nich punktuje podwójnie, czyli za jeden mecz klub dostaje grubo ponad 1000 punktów (strata do lidera to niecałe 4000 “oczek”). Biorąc pod uwagę, że Lech i Legia cały czas grają o bardziej istotne punkty w rzeczywistej tabeli, łodzianie mogli kalkulować – pięć meczów upokorzeń boiskowych a’la Rostów w Soczi, po czym 750 tysięcy złotych więcej na koncie.
Teraz, świeżo po meczu z Wisłą Płock, już wiemy: tak się nie stało i już nie stanie. Dlaczego? Ano dlatego, że zawodnicy punktują cały czas, ale do klasyfikacji końcowej zalicza się wyłącznie wyniki tych, którzy wyrobili limit pięciu spotkań. W ŁKS-ie więc grono punktujących jest już zamknięte: to Piotr Pyrdoł, który jest już w Legii, Jan Sobociński i Adam Ratajczyk, którzy i tak grają dużo minut. Do tego Przemysław Sajdak oraz debiutujący dzisiaj Dawid Arndt. Nawet jeśli cała czwórka zagrałaby od deski do deski pozostałe cztery mecze – łodzianie zbiorą trochę ponad dwa tysiące punktów, za mało, by zająć któreś z dwóch pierwszych miejsc.
Okej, czyli tutaj mamy pełną jasność – ŁKS z okazji nie skorzystał, wybrał sportowe rozwiązania zamiast większego zastrzyku gotówki. Ale jednak, skład odmłodził. Dlaczego?
Cóż, po prostu gorzej, niż wiosną być nie mogło. Jan Sobociński nawet jesienią nie wyglądał aż tak fatalnie jak Tadej Vidmajer w tej rundzie, a i Adrian Klimczak obniżył loty. Przesunięty na bok obrony Sobociński po prostu się sprawdza: zneutralizował Jirkę w meczu z Górnikiem, dziś znów zagrał dość pewnie w defensywie i pożytecznie przy konstruowaniu akcji. Podobnie z Ratajczykiem – jeśli rywalizujesz o miejsce w składzie z jakimiś Dominguezami i Pirulami, to gorszy nie będziesz nigdy. Sajdak ma odrobinę większe wyzwanie – walczy o skład z Piątkiem, Wolskim, Guimą, Trąbką, Srniciem i resztą składu, bo w środku pola ŁKS nie wystawił chyba jeszcze tylko Malarza. Ale czy wymieniliśmy tutaj pół dobrego piłkarza? No nie. Więc konkurencja żadna, tak jak i na skrzydle.
Jedynie Dawid Ardnt między słupkami był zaskoczeniem, ale w miarę upływu gry przestaliśmy się dziwić. Chłopak urodzony w 2001 roku wyjął parę fajnych piłek, zwłaszcza główkę Sheridana. Zabrakło mu zdecydowania przy bramkach, zabrakło mu spokoju przy podaniach, ale to błędy wynikające właśnie z braku doświadczenia. Gdzie go nabierać, jeśli nie w meczach seniorów. Skoro jest okazja, by zagrać w miarę bez presji – ŁKS z niej skorzystał, ze skokiem na PJS nic to wspólnego nie ma.
Czyli co – mamy happy end w Ekstraklasie, tutaj nikt się nie ucieknie do cwaniackich zagrywek, by wykorzystać pandemię do zarabiania. Zostały jeszcze wątpliwości z Pro Junior Systemem w I lidze, II lidze oraz na czwartym szczeblu rozgrywkowym. Ujmijmy to tak: w meczu Olimpii Elbląg z Gryfem Wejherowo zagrało łącznie DWUNASTU zawodników z rocznika 2000 i wyżej oraz trzech kolejnych z rocznika 1999. Czekamy na ostatnie kolejki, to będzie prawdziwy bal.
Fot.400mm.pl