Dwanaście meczów, siedem zwycięstw, trzy remisy, dwie porażki. Konia z rzędem temu, kto byłby w stanie przewidzieć, że Górnik Zabrze zaliczy taką pierwszą połowę 2020 roku. Choć ekipie Marcina Brosza nie udało się wcisnąć do grupy mistrzowskiej, to i tak na Śląsku powiało świeżością i optymizmem. Górnik sprawnie maskuje swoje mankamenty, mądrze wprowadza nowych zawodników, konsekwentnie punktuje i zdaje się, że w końcu odnalazł swój rytm. Co sprawiło, że ten zespół z marnego ligowego przeciętniaka przerodził się w jednego z największych wygranych rundy wiosennej?
Trochę lepsi od najsłabszych
Koniec 2019 roku. Tabela PKO Bank Polski Ekstraklasy po 20. kolejce wygląda wyjątkowo niekorzystnie dla Zabrzan.
Ok, nikt specjalnie nie podnieca się tym, że Górnik ma za sobą marną jesień. Są kluby mające większe problemy. ŁKS dostaje bęcki, zawodzi, nie spełnia się nawet minimalnie jako beniaminek. Wisła Kraków zalicza żenującą serię dziesięciu kolejnych porażek. Korona zmienia Gino Lettieriego na Mirosława Smyłę, ale niewiele to daje, jak było źle, tak jest źle. Wniosek: drużynę Marcina Brosza nad kreską trzymał tylko fakt, że w lidze byli jeszcze słabsi od nich samych.
Z jakimi konkretnymi problemami borykał się klub z ulicy Roosvelta?
Przede wszystkim z kompromitującą wręcz niemocą w drugiej linii. To był krater w środku pola. Posucha i pustynia w kwestii kreatywności. Latem odeszli Żurkowski i Gwilia, a zastępców ani widu, ani słychu. Matuszek i Matras to przecinaki i walczaki. David Kopacz to żaden Reus, Sancho czy Goetze, nawet mimo faktu, że też miał jakiś styk z Borussią Dortmund. Daniel Ściślak po swoich trzech pierwszych meczach mógł mieć trzy asysty na koncie, ale koledzy marnowali jego przypływy pomysłowości, a każdy kolejny mecz w jego wykonaniu był tylko słabszy i słabszy. Alasana Manneh nie mógł wgrać się w klimat polskiej ligi. Filip Bainović nie sprawdzał się na żadnym poziomie.
Jesusa Jimeneza broniły bramki, ale hej, to też jest pomocnik, do tego bardzo ofensywy i fajnie byłoby, jakby jakieś konkretne sytuacje kolegom kreował. A tego u niego brakowało. W tej kwestii Górnik ratowali Janża, Sekulić, Angulo i Wolsztyński, choć (oprócz tego ostatniego) nie taka była ich rola w drużynie.
Wiosna przyniosła kolejne wątpliwości:
– Ostatnie pół roku Igora Angulo w klubie.
– Odejście Sekulicia do MLS.
– Zerwanie więzadeł Wolsztyńskiego.
I tak chwała Arturowi Płatkowi i ludziom z pionu sportowego Górnika Zabrze, że nie rzucali się na pieniądze, które można było uzyskać z naprawdę ciekawych ofert dla Bochniewicza, Wiśniewskiego czy Janży, bo każdym z nich interesował się jakiś silniejszy klub z innej ligi. No i do tego Górnik przeprowadził niezłe transfery – doświadczony Prochazka do środka pola, ciekawy Jirka na skrzydło, Vasillantonopoulos w miejsce Sekulicia, Giakoumakis do ataku. Niby obcokrajowcy, niby nic wielce spektakularnego, ale każdy z nich dawał nadzieję, że wniesie w ten zespół coś ciekawego.
Co więcej, wydawało się, że wiosna będzie kluczowa dla przyszłości Marcina Brosza. 47-letni szkoleniowiec w Zabrzu pracuje już naprawdę długo i chyba pierwszy raz w czasie swojej całej kadencji miał moment, w którym można było mieć wyraźne wątpliwości, czy ma jeszcze jakiś pomysł na ten zespół, który pozwoliłby mu wydostać się z marazmu.
No cóż, wiosna pokazała, że ma.
Oczywiście, Górnik wcale nie gra jakiejś wspaniałej i rewolucyjnej piłki. Co to, to nie. Dostał w czapę od Lecha (1:4), zanudził z Koroną (0:0) i Piastem (0:0), nieco frajersko roztrwonił dwubramkową przewagę i szansę na awans do grupy mistrzowskiej z Lechią (2:2). Ale przy tym w reszcie meczów punktował lepiej i w niezłym stylu oddalał się od strefy spadkowej, aż oddalił się tak, że teraz już nawet nie musi spoglądać w dół. Walka o utrzymanie go nie dotyczy.
Przyjrzyjmy się temu, co zagrało, że tak gładko Górnikowi idzie.
Perypetie dwóch Hiszpanów
Krótka zabawa w kolory.
– 1:0 z ŁKS-em
– 2:2 z Lechią
– 0:0 z Piastem
– 2:0 z Legią
– 3:2 z Korona
– 3:1 z ŁKS-em
Po trzech meczach zaznaczonych na czerwono napisaliśmy tekst Stary Hiszpan mocno śpi. A ten młodszy nie lepszy. Podkreślaliśmy w nim słabe występy Jimeneza i Angulo. Pierwszy irytował, notorycznie podejmował złe decyzje, wchodził w niepotrzebne dryblingi. Drugi nie dość, że nie strzelał goli, to jeszcze w ogóle nie dochodził do sytuacji strzeleckich. W obu przypadkach trzy mecze przyniosły im średnią not 3,33. Wynik bardzo słaby. Konkludowaliśmy to tak:
„Na ten moment Górnik nie może więc liczyć na swoich dotychczasowych liderów. Póki inni wskakują w ich miejsce, póki obrońcy gaszą większość pożarów, jest okej. Ale skoro ósemka odjechała i trzeba się będzie uwikłać w walkę o utrzymanie, trzeba będzie ich jakoś obudzić. Bez Hiszpanów w formie w dłuższym oknie czasowym może się bowiem w tabeli zrobić nieprzyjemnie parno”
Kolejne trzy mecze. Rzućmy okiem na same zdobycze i noty.
Angulo – trzy gole, 6,6,6
Jimenez – gol i dwie asysty, 6,6,7
Hiszpańscy liderzy Górnika się przebudzili i dali jakość. Zresztą próżno szukać w lidze ofensywnego duetu, który dawałby takie liczby. Razem mają dwadzieścia pięć bramek, dziewięć asyst, cztery kluczowe podania. Wow. A jako bonus: mogło być tego więcej, bo Angulo trzy razy trafiał w słupek, dwa razy w poprzeczkę, a Jimenez dwa razy w słupek, raz w poprzeczkę.
Można zatańczyć Zorbę
Wypaliły też zimowe transfery.
Giakoumakis na jakiegoś super strzelca się nie zapowiadał (ostatni ciekawszy statystycznie sezon w jego wykonaniu to 2016/17 w lidze greckiej), a wejście do Ekstraklasy zalicza naprawdę niezłe. Strzelał już dwa razy z ŁKS-em, raz z Koroną, jest aktywny, szuka gry, nie można odmówić mu chęci i zaangażowania.Z nim w składzie Górnik jeszcze nie przegrał. Średnia not: 5,00.
Vasillantonopoulos wypełnił lukę po Sekuliciu, choć idealny nie jest. Udziela się w ofensywie, ma już dwie strzelone bramki, ale nie unika błędów, czasami traci koncentrację i wielkim kozakiem nie jest, choć może trochę się czepiamy, to też jest udany transfer. Gość ma dwie ręce, dwie nogi, ochotę do gry, nie bumeluje, daje radę. Średnia not: 5,00.
Jirka zaliczył bardzo dobre występy z Lechią i Cracovią, w których był absolutnie czołową postacią ofensywy Górnika i samo to, plus oczywiście cztery zdobyte gole, pozwala twierdzić, że to facet, który wniósł jakość. Inna sprawa, że momentami wygląda jak jeździec bez głowy, nie ma wielkiego wachlarza zagrań na skrzydełku, nie jest wielkim dryblerem i ostatnio mocno przygasł. Średnia not: 4,25.
Tylko po Prochazce można było spodziewać się dużo więcej niż pokazuje. Doświadczenie z Ligi Mistrzów, status żołnierza Pavla Vrby, wiele lat solidnej gry w solidnej lidze na karku, a tutaj dostaliśmy połączenie Szymona Matuszka z Mateuszem Matrasem. Uosobienie nijakości. Średnia not: 4,50.
Czyli na razie zostaje tańczenie Zorby po dobrych meczach Greków…
Rozkwit duetu Bochniewicz-Wiśniewski
Fragment wywiadu z Pawłem Bochniewiczem i Przemysławem Wiśniewskim w „Przeglądzie Sportowym”
Łukasz Olkowicz: Najlepszy mecz waszego duetu?
Paweł Bochniewicz: Dwa ostatnie mieliśmy dobre – z Piastem i Legią.
Przemysław Wiśniewski: W ogóle te trzy, które zagraliśmy po powrocie, solidne były.
Łukasz Olkowicz: A z drugiej strony? Koszmar, który się śni?
Bochniewicz: Legia i 1:5 z jesieni.
Tomasz Loska: O Jezu.
Paweł Bochniewicz: Tragicznie we dwójkę graliśmy z Rakowem.
Przemysław Wiśniewski: Weź nie przypominaj, przegraliśmy wtedy w Bełchatowie.
I faktycznie ten duet z jesieni a ten duet s wiosny, to dwa zupełnie różne duety. Wystarczy spojrzeć na noty.
Jesień.
Bochniewicz: 5, 6, 4, 5, 2, 7, 2, 6, 4, 4, 4, 5, 1, 5, 4, 5, 2, 6, 6
Wiśniewski: 4, 6, 4, 5, 5, 6, 3, 6, 4, 2, 6, 3, 2, 3, 2, 3, 5, 4, 7
Wiosna.
Bochniewicz: 6, 6, 4, 6, 3, 5, 6, 5, 7, 7
Wiśniewski: 5, 6, 3, 5, 7, 6, 6, 6, 6, 6
Widać różnicę, nie?
Kiedy Bochniewicz z Wiśniewskim (bardzo dobrze, że został przestawiony na środek z prawej obrony, bo tam niemiłosiernie nim kręcili) grali w duecie, w pierwszych meczach po odmrożeniu ligi, naprawdę imponowali. Wygrywający pojedynki na ziemi i w powietrzu, blokujący strzały, zastawiający się, szybko reagujący, pewni, niepopełniający błędów. W takim starciu z Piastem dali mocne show, a kilka ich świetnych interwencji uchroniło Górnika od porażki. Klasa.
Co dalej?
Górnik zasuwa, walczy, biega od pierwszej do ostatniej minuty, żeby wywalczać punkty. Pisaliśmy o tym w tekście Zasuwać jak Górnik w ten sposób:
Piłkarska prawda, stara jak ten sport, głosi, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Nie zawsze ci, którzy na liczniku mają najwięcej kilometrów, są najlepszymi piłkarzami świata. Leo Messi doprowadził Argentynę do finału mundialu w Brazylii przebiegając średnio mniej niż 9 kilometrów na mecz.
Gdy jednak umiejętności są nie na poziomie takich grajków, a ekstraklasy, wtedy różnice można tu i tam zniwelować robiąc dodatkowy sprint, dorzucając dodatkowe metry tu i tam. Górnik, niepokonany po wznowieniu ligi mimo gry przeciwko dwóm ekipom z górnej ósemki – mistrzowi kraju, a także trzeciej drużynie poprzedniego sezonu – jest tego najlepszym dowodem.
Do tego Marcin Brosz może liczyć na swoich wykonawców. Oprócz tych, o których pisaliśmy równą i wysoką formę utrzymują chociażby Martin Chudy i Erik Janża. Pierwszy wybronił Zabrzanom parę punktów, drugiego bronią i liczby (siedem asyst, dwa kluczowe podania), i naprawdę przyzwoita dyspozycja po swojej stronie boiska. Momenty miał też Alasana Manneh, który wywalczył sobie miejsce w składzie, odważniej postawiono też na Daniela Ściślaka. W jego przypadku szału nie było, zawodu też nie. No i generalnie, dobrze chyba jest w tym śląskim klubie.
Co dalej? Górnik pewnie na spokojnie dotrwa sobie do końca sezonu. Nie musi kłopotać się walką o utrzymanie. Nie grozi mu nóż na gardle i wielka presja. A potem przebudowa. Odejdzie Angulo. Pewnie pojawią się oferty za wyróżniających się zawodników młodszej generacji. Kończą się wypożyczenia Jirki, Giakoumakisa i Vasillantonopoulosa. Pion sportowy czeka trochę kombinowania. Ale na razie? Na razie, zaskakująco, okazało się, że tego sezonu kibice Górnika wcale nie muszą oglądać z grymasem niesmaku na twarzy.
Fot. 400mm.pl