Reklama

Amaral zimą: chlip, muszę odejść, żona rodzi. Latem: trener mi nie ufał!

redakcja

Autor:redakcja

23 czerwca 2020, 13:53 • 4 min czytania 15 komentarzy

Czy Joao Amaral po odejściu z Lecha robi furorę w Portugalii? Cóż, to pytanie z cyklu „czy słońce krąży wokół ziemi” – wiadomo, że nie i wiadomo, że Amaral nie zbawił tamtejszych boisk. 12 meczów, sześć razy w pierwszym składzie, sześć z ławki, gol i asysta. Na takie statystyki nie podbija się serc. Ale my w zasadzie nie o tym, bo okazuje się, że chłopak jeszcze słabszy niż na boisku jest poza nim.

Amaral zimą: chlip, muszę odejść, żona rodzi. Latem: trener mi nie ufał!

Skąd taki osąd? Amaral udzielił wywiadu „A Boli”, tłumaczenie fragmentu wrzucił zaś na Twittera Paweł Klama. I pomocnik mówi tak:

– Miałem dobry sezon w Lechu, ale pod koniec przyszedł trener z zespołu rezerw. Z jakiegoś powodu mi nie ufał i nie podobała mu się moja gra. Nie byłem nawet opcją. Chciałem mieć radość z gry. Trener mi to odebrał.

Można dyskutować, czy Amaral miał dobry czas w Kolejorzu, bo chłopak za czapkę gruszek nie przyszedł, a był strasznie chimeryczny. Jasne, potrafił zrobić show, ale przeplatał „Superkino” tanimi filmami klasy „C”. Natomiast nie to zwróciło naszą uwagę, niech Amaral ma o sobie dobre zdanie, mamy to raczej w dupie (nie pierwszy i nie ostatni gwiazdorek). Chodzi o powody, które piłkarz uznaje za kluczowe w kwestii swojego odejścia.

A co z żoną w ciąży? Bo przy odejściu Portugalczyk chlipał inaczej.

Mówił: – Mam kłopoty osobiste związane z moją rodziną. Ponadto moja narzeczona jest w ciąży i w kwietniu będzie rodzić. Jest to dla mnie trudna sytuacja, bo nie potrafię utrzymać koncentracji, skupić się na grze, dawać z siebie wszystkiego dla klubu. A tego przecież chcę. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją, że muszę podjąć tę decyzję. Nie jest ona łatwa, jednak myślę, że w tym momencie jest najlepsza dla mnie, a także dla klubu. Nie jest to dobra sytuacja, gdy ma się zawodnika, który daje z siebie tylko 50 procent tego, co mógłby dać. Mam nadzieję, że wszyscy zrozumieją, jak trudna jest dla mnie ta sytuacja i że czuję smutek. W tym momencie nie jestem skoncentrowany i bardzo mi trudno sobie z tym poradzić. Chcę powiedzieć, że z pewnością po sześciu miesiącach wypożyczenia powrócę do Poznania i mam nadzieję, że będę wtedy w pełni skoncentrowany na tym, bym w najlepszy możliwy sposób mógł pomóc drużynie. Dziękuję wszystkim za okazane zrozumienie.

Reklama

Trudno to oceniać inaczej niż tak, że przy odejściu Amarala oglądaliśmy marny teatrzyk. Biedny, zakochany Portugalczyk, nie mógł się skupić na piłce, bo jego narzeczona jest w ciąży i on, jak wierny rycerz, musi trzymać jej dłoń. Ale na pewno wróci, ponieważ kocha Lecha, poza tym jest człowiekiem rzetelnym i posłańcem wielkich wiadomości.

A gówno prawda.

AMARAL ZNACZYŁ CORAZ MNIEJ

Rola Amarala była przez Żurawia marginalizowana. 10 meczów w pierwszym składzie, ale tylko dwa razy przez 90 minut, ponadto pięć posiedzeń na ławce i kilka ogonów w drugich połowach. W sumie 838 minut przez 20 kolejek. To nawet nie jest przecież połowa i cóż, najwyraźniej Portugalczyk poczuł, że nie znajduje się w planach trenera.

I co, zakasał rękawy, chciał walczyć o swoje? Nie, uznał, że jest portugalską gwiazdą i wszystko mu się należy z automatu. Gdzieś miał lekcje języka polskiego, a jak kazano mu jechać na rezerwy, to oburzenie na jego twarzy było widać z kosmosu. A że gwiazda chciała grać, to trzeba było wpaść na łzawą historię.

Ta rozmowa właściwie przekreśla przyszłość Portugalczyka w Poznaniu. Nie wyobrażamy sobie, by latem po zakończeniu wypożyczenia do ojczyzny wrócił do Polski i rzucił się w ramiona Żurawiowi. Mamy tu zatem klasyczną grę na odejście – kontrakt piłkarza nadal obowiązuje, ale ten robi wszystko, by wymusić odejście. Pomarudzi, popsioczy na trenera. Jak w tym memie – „teraz to już nie chce zarabiać pieniędzy w Lechu, proszę mnie sprzedać”. Normalnie jakby chłopak nie wiedział co podpisuje, z kim i gdzie.

Reklama

Żuraw skomentował sytuację na konferencji prasowej: – Musi być naprawdę dobrym aktorem, skoro przekonał nas wszystkich, że jedynym powodem są sprawy osobiste. Nie chcę się wdawać w polemikę z moim piłkarzem, bo on za chwilę pewnie do nas wróci. Obserwuję jego grę, strzelił gola, życzę mu wszystkiego najlepszego, dobrej formy, zobaczymy się w lipcu.

NIE PIERWSZY TAKI PRZYPADEK

Ach, ręce opadają. Do ogródka Amarala trzeba wrzucić więc głaz, ale ogródek Lecha też zasługuje na co najmniej kamień. Portugalczyk to kolejny pracownik, który – tak chyba trzeba powiedzieć – rozstaje się z klubem w średnich nastrojach. Dilaver zarzucał brak ambicji. Bjelica wskazywał szereg braków w Kolejorzu. A był jeszcze Nickie Bille Nielsen, podobno sprawdzany pod kątem charakteru, który – krótko mówiąc – okazał się idiotą.

Nie ma Lech najlepszej passy, jeśli chodzi o relacje ze swoimi pracownikami. Ciekawe, kiedy ktoś za to odpowie.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...