Trochę się martwimy, bo pierwsza kolejka fazy finałowej może nam zabić emocje. Po tym jak Korona przegrała w Zabrzu i znalazła się już jedną nogą w I lidze, na dystans jedenastu punktów może odskoczyć też Wisła Płock. A to będzie oznaczało, że praktycznie wymiksuje się z – jakby to powiedział Smuda – walki o spadek.
Bramki tracone w końcówkach
A w pewnym momencie wydawało się, że „Nafciarze” mogą na poważnie się w nią włączyć. I gdyby nie zaliczka, jaką wypracowali sobie na jesieni, prawdopodobnie byliby dziś w ciemnych rejonach czterech liter. Od kiedy zakończyli serię sześciu zwycięstw z rzędu, dzięki której pojawili się po raz pierwszy w historii klubu na fotelu lidera, mają ogromny problem z wygrywaniem meczów. Od końcówki października tylko dwa razy zgarniali komplet punktów. Dwa razy!
- w meczu z Piastem pod koniec grudnia,
- w meczu z Arką w marcu.
Do tego dołożyli osiem remisów, reszta to porażki. Po restarcie ligi nie wygrali jeszcze ani razu, ale czy wyglądali w tych meczach jak chłopcy do bicia? Niekoniecznie. W każdym ze spotkań Wisła jako pierwsza wychodziła na prowadzenie (!), ale nie potrafiła dowieźć wyniku do końcowego gwizdka.
Najbardziej symptomatyczne były mecze z Jagą i Śląskiem. Taktyka na nie była w zasadzie identyczna – wpuszczamy rywala na własną połowę i zamykamy wszelkie możliwe korytarze. Niech sobie pyka piłeczkę i nie wie, jak się do nas dobrać. A potem wyprowadzimy sobie konterkę, zaskoczymy, zamurujemy. W obu spotkaniach płocczanie mieli rzadko piłkę przy nodze, mimo to tworzyli sobie sporo sytuacji. No, ale nie zawsze potrafili je wykorzystać (Jagiellonia) i dawali sobie wbijać w drugich połowach po dwie bramki. Pomysł na te mecze był, do pewnego momentu wypalał, ale im bliżej końca, tym bardziej plan się sypał.
Wystarczy rzucić okiem, w których minutach Wisła traciła bramki.
- Z Koroną: 30’, 34’, 67’, 87’.
- Z Jagiellonią: 66’, 90+3’.
- Ze Śląskiem: 71’, 86’.
- Z Cracovią: 83’.
Dostrzegamy w tych meczach pewną powtarzalność, choć raczej nie takiej powtarzalności spodziewa się po swoich podopiecznych Radosław Sobolewski. Zobaczymy też, czy w meczach o tzw. sześć punktów powtarzalność pokaże Arka Gdynia. O ile z Lechią, Śląskiem i Legią ciężko było kalkulować jakieś punkty (a i tak udało się opędzlować Śląska), o tyle w spotkaniu z Wisłą Kraków, spotkaniu, w którym Arka mogła zrobić spory krok w kierunku Ekstraklasy na przyszły sezon, arkowcy wyglądali… blado. Nie zaryzykowali, nie rzucili się do szaleńczego ataku. Dzięki temu Wisła dowiozła wynik, który ją interesował.
Impreza niemasowa
Pewnym handicapem dla gospodarzy jest od tej kolejki obecność kibiców na trybunach. Obecność symboliczna, bez żywiołowego dopingu, ale jednak. Choć trudno po dwóch pierwszych meczach z publiką wyciągać wnioski, fakty są takie, że dwóch gospodarzy wygrało już swoje spotkania. Wiśle Płock nie będą kibicować tłumy. Raz, że stadion generalnie jest mały, więc 25% pojemności obiektu w Płocku nie robi wrażenia. Dwa – na obiekcie zaczęły się prace remontowe, trybuna wschodnia jest już rozmontowywana z krzesełek, więc pula miejsc, które trzeba podzielić na cztery, automatycznie jest jeszcze mniejsza. Mecz może obejrzeć około 750 widzów, a to oznacza, że w Płocku odbędzie się impreza niemasowa.
Czego się spodziewamy? No cóż, polecimy klasykiem – typowego meczu walki. Sporo fauli, sporo kartek, sporo brzydkiej gry. I sporej dawki stałych fragmentów. Jak wylicza EkstraStats – Wisła zdobyła ze stałych fragmentów 54% bramek, Arka – 46%. Pod względem tych proporcji, Wisła to pierwsza drużyna w lidze, Arka – trzecia. Jeśli „Nafciarze” wygrają, odskoczą od Korony na jedenaście punktów. A jeśli dodatkowo swój mecz z Rakowem wygra Wisła Kraków, odskoczy od strefy spadkowej na osiem oczek. Nie musimy dodawać, jakie rozstrzygnięcie sprawiłoby, że liga będzie ciekawsza.
Fot. FotoPyK