Wybaczcie, że pominiemy normalny wstęp, ale mamy wrażenie, że coś strasznie dziwnego dzieje się w Gdyni. Nad morzem prawdopodobnie doszło do jakiejś zbiorowej amnezji, w trakcie której wszystkim z głowy wyleciała tabela Ekstraklasy. Piłkarze Arki w kolejnym meczu wyglądają tak, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, ile punktów tracą do bezpiecznego miejsca. Wychodzą i sobie pykają, bo jedyna walka o życie odbywa się w domach ludzi, którzy to oglądają. Stąd nasz apel. Otóż kochani – na bezbramkowych remisach to wy zajedziecie tylko pierwszej ligi. I to już niedługo.
Mecz z Wisłą Kraków jeszcze można było traktować jak wypadek przy pracy, takie chwilowe zaćmienie. Jasne, nie powinno się zdarzyć, wszak mówimy o bezpośrednim starciu na własnym boisku z drużyną, którą trzeba gonić, ale już trudno, ciągle pozostawało siedem kolejek. Ale skoro mniej więcej to samo w wykonaniu drużyny Ireneusza Mamrota zobaczyliśmy dzisiaj w Płocku, trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś już się pogodził z losem.
Ludzie, czy nie za szybko? Czy nie warto choćby spróbować? Na przeciwko was stał dziś Marcjanik z Rasakiem, a nie van Dijk z Hendersonem. Marcjanik z Rasakiem!
Naprawdę sto razy bardziej wolimy Koronę Kielce. Może to trochę głupie i naiwne, skoro Arka wywiozła z Płocka punkt, a banda Bartoszka wróciła do siebie z Zabrza bez choćby jednego, ale dziś mamy wrażenie, że jedni zlecą z tej ligi z godnością, mogąc spojrzeć w lustro, bo zostawiają na boisku dużo zdrowia, a drudzy pożegnają się z nią ot tak, po prostu, gdyż są zwyczajnie słabi. Napisalibyśmy, że nawet nie będzie czego wspominać w drodze do Niepołomic, ale też nie mamy wątpliwości – przecież większość tej hałastry się do żadnej Puszczy nie wybierze.
Oczywiście jedna rzecz to chęci, a druga to faktyczne umiejętności. Dziś Ireneusz Mamrot po raz pierwszy dał szansę Fabianowi Serrarensowi. Tęskniliśmy.
To kadr z jednej z najlepszych akcji Arki w tym spotkaniu. Co zrobił sympatyczny Holender? Ruszył w stronę Kamińskiego, by zwiększyć swoje szanse na trafienie w bramkę? Przełożył piłkę na prawą, podobno lepszą, nogę i poszukał dłuższego rogu? No nie. Pieprznął z lewej, oczywiście niecelnie. Ze dwa strzały oddał też w pierwszej połowie (jeden chyba nie leciał w bramkę, ale Kamiński na wszelki wypadek go złapał, drugi został zablokowany) i kolejny dzień w robocie odfajkowany.
Pochwalić może moglibyśmy Nalepę, który próbował indywidualnych akcji, ale generalnie Arkowcy groźniejsi byli we własnym polu karnym. Znów blisko samobója był Marciniak, który po kiksie Merebaszwilego trafił w słupek. Z kolei w 80. minucie niewiele brakło, by swojego bramkarza po zagraniu Tomasika zaskoczył Marić.
A, no właśnie. Arka miała w dzisiejszym spotkaniu innego bramkarza. Jednak o Staniszewskim zbyt wiele powiedzieć nie potrafimy, bo Nafciarze w zasadzie dostosowali się do poziomu gości. Ujmijmy to tak – kilka razy sprawdzili, czy chłopak nie zasnął między słupkami. Okazało się, że był całkiem czujny. Nieźle rozgrywał Furman, na lewym skrzydle urywał Tomasik, ale to nawet za mało, by bez cienia zażenowania używać słowa “mecz”. Szkoda prądu.
Fot. FotoPyK