Trochę ponad piętnaście minut gry. Gol po dwudziestu dziewięciu sekundach od wejścia na boisko. Następnie asysta przy przepięknej bramce swojego kolegi z drużyny. Tak, proszę państwa, trzeba żyć. W taki sposób, proszę państwa, należy wracać. Marco Asensio zaliczył wymarzony indywidualny powrót na murawę po wielomiesięcznym leczeniu zerwanych więzadeł, trwającym od lipca minionego roku, a przy okazji znacząco przyczynił się do przekonującego zwycięstwa, które Real zaliczył nad Valencią.
A wcale nie musiało być tak kolorowo. Okej, Królewscy grali ładnie, mieli przewagę, dwoił się i troił Eden Hazard, ale po pierwszej połowie mogli przegrywać 0:2. I to naprawdę, nawet nie tyle mogli, co powinni. Najpierw bowiem Rodrigo w dogodnej sytuacji wpakował piłkę w słupek, a niewiele później w bramkę Courtois, ale… nic z tego nie wyszło.
Jak to? Po kolei.
Soler dośrodkowywał. Maxi Gomez, znajdujący się w absurdalnym zawieszeniu między spalonym i nie-spalonym, przepuścił futbolówkę, a ta wylądowała pod nogami Brazylijczyka. Gol, radość, przybijanie piątek, cieszenie się. Wszystko fajnie, super. Tylko arbiter ma jakąś taką marsową minę. Ewidentnie knuje coś niedobrego. Myślał, myślał, myślał. Nie wymyślił. Podbiegł do monitora VAR. Sprawdzał nie tylko, czy Gomez był na spalonym, ale czy w ogóle dotknął futbolówki. Bogiem a prawdą ocenić się tego nie dało. Nawet po dziesiątkach powtórek. Ostatecznie zagwizdał i bramki nie uznał. Kontrowersja. Czy tak było naprawdę? Nikt nie wie i chyba się nie dowie.
Real odpowiedział niezłymi strzałami Hazarda i Carvajala, ale na posterunku był Jasper Cillessen. Zapomnieliśmy trochę, że to tak dobry bramkarz. Nie jest spektakularny, nie popisuje się nieprawdopodobnymi robinsonadami, ale ma niezwykły dar wykonywania trudnych interwencji w sposób, jakby przygotowywał sobie klasyczne śniadanie do klasycznej pracy. Długo, naprawdę długo podopieczni Zinedine Zidane’a mieli problem ze sforsowaniem stworzonej przez niego twierdzy.
Tym bardziej, że nie za bardzo mieli na to pomysł. Znaczy, przepraszamy, mieli pomysł – dośrodkowania. Tylko, że nie przewidzieli tego, że skaczący do główek Hazard (175 cm) i Modrić (172 cm) będą mieli niewielkie szanse na wygranie pojedynków powietrznych z Mangalą (188 cm) i Guillamonem (182 cm). W konsekwencji wyglądało to komicznie. Bicie głową w mur. Irytował się też notorycznie pomijany przy planach ofensywnych Benzema, który choć ochotę do gry miał kolosalną, to wszystkie piłki skierowane do niego były albo za lekkie, albo niecelne, albo jeszcze z pierdyliarda innych powodów nieskierowane do niego.
Tu, cholera jasna, zanosiło się na durny remis 0:0.
Ale wtedy przebudził się Sergio Ramos. Wcześniej często lądujący na ziemi, poobijany, momentami źle ustawiony, trochę irytujący, tym razem fenomenalnie odebrał piłkę Gameiro. Ta zaraz była pod nogami rozpędzonego Hazarda, który wdał się jednak w nieco niepotrzebny drybling i już wydawało się, że ją straci, kiedy wykazał się kunsztem i ostatnimi siłami zgrał ją do wychodzącego sam na sam z Cillessenem, Karima Benzemy. Francuz bywa nieskuteczny, nie ma idealnej skuteczności, ale to doświadczony snajper. Jak ma strzelić, to strzelił i tym razem nie było inaczej.
No i poszły konie po betonie. Niedługo potem wszedł Asensio. Wszyscy na niego czekali. To miał być jego sezon. Wielka szansa. Ale w lipcowym meczu z Arsenalem zerwał więzadła i miał stracić sezon. Jeśli bylibyśmy cyniczni, to powiedzielibyśmy, że to największy madrycki wygrany pandemii i mielibyśmy rację. W sensie piłkarskim oczywiście. Jak to było? Mendy przedziera się skrzydełkiem, dośrodkowuje, tam już jest Asensio, gol.
Dziesięć minut później. Świetny odbiór Casemiro. Asensio zgrywa do Benzemy, a ten cudownie (fantastycznie, kapitalnie, świetnie, pięknie…) wali pod poprzeczkę. Po meczu. Co za gol Francuza. Palce lizać. A Asensio zaczyna sezon z pięknymi liczbami – jeden mecz jeden gol, jedna asysta. Wow.
Tym samym Real bardzo, ale to bardzo się wzmocnił. Nie dość, że coraz lepszą formę sygnalizuje Hazard, to jeszcze wejście smoka zalicza Asensio. Sezon La Liga się zaostrza. Oj, zaostrza się. I będzie trwał do końca.
Real Madryt 3:0 Valencia
Benzema 61′, 86′, Asensio 74′
Fot. Newspix